avatar

Maniek1981 Trzemeszno








I n f o r m a c j e :
Przejechane kilometry: 97395.91 km
Km w terenie: 12506.30 km (12.84%)
Czas na rowerze: 158d 07h 04m
Średnia prędkość: 25.62 km/h
===>>> Więcej o mnie <<<===





2024
button stats bikestats.pl

2023
button stats bikestats.pl

2022
button stats bikestats.pl

2021
button stats bikestats.pl

2020
button stats bikestats.pl

2019
button stats bikestats.pl

2018
button stats bikestats.pl

2017
button stats bikestats.pl

2016
button stats bikestats.pl

2015
button stats bikestats.pl

2014
button stats bikestats.pl

Odwiedzone gminy


Strava



Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy maniek1981.bikestats.pl



Archiwum bloga

  • DST 528.04km
  • Teren 1.00km
  • Czas 20:24
  • VAVG 25.88km/h
  • VMAX 71.94km/h
  • HRmax 166 ( 88%)
  • HRavg 130 ( 69%)
  • Kalorie 9166kcal
  • Podjazdy 3845m
  • Sprzęt Qba Pomykacz
  • Aktywność Jazda na rowerze

Puchar Polski w ultramaratonach kolarskich "Piękny Zachód 2019"

Sobota, 8 czerwca 2019 · dodano: 13.06.2019 | Komentarze 3

W końcu nadszedł dzień, na który czekałem około pół roku!!! Start w pierwszym w życiu ultramaratonie kolarskim. I od razu z grubej rury, edycja "Piękny Zachód" zaliczana do Pucharu Polski :-) Jakby było mało, to trasa wymagająca ze sporą ilością przewyższeń i dystansem 526 kilometrów. Na miejsce dotarłem dzień wcześniej (odprawa techniczna, odbiór pakietu startowego, itp.)...


Po średnio przespanej nocy, sobotni poranek przywitał chmurami. Pomyślałem sobie spoko, byle nie padało. Start odbywał się w grupach 6-osobowych puszczanych co 5 minut. Najpierw ruszali zawodnicy z kategorii "Open" od najlepszych po debiutantów, a dalej zawodnicy z kategorii "Solo". Kategoria "Open" charakteryzuje się tym, że zawodnicy mogą jechać w grupie do 15 osób, natomiast "Solo", to samotna jazda na całym dystansie, gdzie przed i za zawodnikiem w odległości 100 metrów nie może znajdować się żaden inny. Start mojej grupy wyznaczony był na godzinę 9:10. Mało co i bym nie zdążył, bo sobie na luzaku od rana wszystko powoli ogarniałem. Niemniej w końcu nastąpiło odliczanie... 5, 4, 3, 2, 1, no i poszli!!! Ruszyłem swoim tempem i po dwóch kilometrach byłem zdziwiony. Za plecami nie widziałem nikogo z grupy. Pomyślałem sobie, że niezły cyrk, ale trzeba jechać swoje. Cały plan jazdy w grupie po zmianach spalił na panewce, bynajmniej na początkowych kilometrach. Jeszcze przed Świebodzinem wyprzedziłem trójkę zawodników z grupy startującej 5 minut wcześniej. Świebodzin przejechałem sprawnie i mknąłem w stronę Sulechowa. Od tego momentu wiatr przestał być sprzyjający, co nie wróżyło dobrze samotnej jeździe. Po kilku kolejnych kilometrach doszła mnie trzyosobowa grupka, która wystartowała 5 minut po mnie. Bez chwili wahania doczepiłem się jako czwarte ogniwo i od tego momentu zaczęła się zupełnie inna jazda. Dobre tempo, systematyczne zmiany, krótko mówiąc szła niezła robota...

Tak dojechaliśmy do pierwszego punktu kontrolnego w Kożuchowie [PK 1, 80 km], łapiąc przed nim jeszcze kilka osób z wcześniejszych grup (w tym Artura). Szybko podpisałem protokół, odebrałem pieczątkę na karcie kontrolnej, po czym wziąłem kilka gryzów bułki i zacząłem uzupełniać bidon. Nie zdążyłem się obejrzeć, a trzyosobowa grupa była już w bramie i mknęła dalej. Zakręciłem szybko bidon, schowałem kartę do sakwy i ruszyłem w pogoń. Wiatr wzmagał się coraz bardziej i wiał z boku. Jak na złość ten odcinek był w większości nie osłonięty lasami, więc z pól wiało konkretnie. Stwierdziłem, że nie będę za wszelką cenę gonił grupki, która uciekła mi z punktu kontrolnego. Zajechać się łatwo, a do przejechania było jeszcze grubo ponad 400 km. Na chwilę złapałem inną grupkę, która mnie wyprzedzała, ale jak jeden z zawodników się zorientował, to od razu poszedł do przodu i depnął w korbę, by mnie urwać. Nie ujechali tak nawet 500 metrów i jeden z nich zaliczył szlifa. Liznął koło tego z przodu i wiele więcej nie trzeba było. Dojechałem do nich, zatrzymałem się pytając czy wszystko w porządku. Po chwili postoju i upewnieniu się, że jest OK, ruszyłem dalej. Wciąż jechałem sam, a boczny wiatr dawał w kość. Przeklinałem go co kilka minut i zastanawiałem się, jak to dotrwać do końca :-D Powiem krótko, to było dla mnie najcięższe 50 kilometrów tego ultramaratonu. Krótko przed drugim PK w Dąbrowie Bolesławieckiej [PK 2, 133 km] dołączył do mnie kolega, który zaliczył szlif...


Tutaj postanowiłem nieco odpocząć po ciężkim dla mnie odcinku. W międzyczasie dojechał też Artur...


Makaron i baton + żel musiały postawić mnie na nogi po niespodziewanej bombie. W międzyczasie fotoreporter uwiecznił moment kontroli zacisku w sztycy mojego roweru...


Kilka dni wcześniej zauważyłem pęknięcie, a że zacisk i sztyca nietypowe, to nie było szans na wymianę. Problem zgłoszony w autoryzowanym punkcie, ale niestety trzeba czekać, a i tak nie wiadomo, czy uda się to ustrojstwo sprowadzić. Jechałem, więc cały czas zastanawiając się, czy dojadę bez awarii, czy też nie. Niemniej koniecznym było zebrać się w końcu do dalszej jazdy...


Nie chciałem kozaczyć po bombie, więc na spokojnie ruszyłem razem z Arturem i kolegą z teamu "ofix.pl"...


Początkowo jechaliśmy razem we trzech, ale jak zaczęły się pierwsze hopki, to się oderwałem. Dogoniłem przed miejscowością Pielgrzymka zawodnika ze Szczecina i tak razem pokonywaliśmy kolejne kilometry, aż do kolejnego punktu kontrolnego w Kaczorowie [PK 3, 212 km]. Zjedzony krupnik, wafelek, uzupełnione bidony i ruszyliśmy dalej. Kolegę męczyły skórcze, więc w Kamiennej Górze zrobiliśmy krótki postój na stacji benzynowej, celem zakupu czegoś z magnezem. W tym czasie dojechał Artur z kolegą i było nas czterech. Zaczęły się kolejne podjazdy. Przejechaliśmy przez Lubawkę i kierowaliśmy się na Karpacz. Na jednym ze zjazdów pyknęło mi ponad 70 km/h :-) Na podjeździe przed Kowarami nasza czwórka się rozerwała. Niemniej do Karpacza dojechaliśmy w kilkuminutowych odstępach w blasku zachodzącego słońca. Kolejny, tym razem duży punkt kontrolny i dłuższa przerwa na przepak i solidne jedzenie [DPK 4, 270 km]. Zupa gulaszowa była wyborna, a pierogi z mięsem jej wcale nie ustępowały. Polecam każdemu, kto będzie w okolicy szukał dobrego jedzenia - Ściegny Camp 66. Widoki mieliśmy też piękne...




W międzyczasie przesmarowałem łańcuch i założyłem lampki. Słońce chowało się za horyzontem, więc temperatura spadała. Noc miała być zimna, więc bez zastanawiania założyłem bieliznę termiczną. Zbędne przedmioty schowałem do przepaku, który miał wrócić na metę i we trójkę ruszyliśmy na kolejne kilometry. Od razu zaczęliśmy długim podjazdem do Karpacza Górnego. Nawet nie wiem kiedy zostawiłem za sobą Artura z kolegą. Jechałem sam, ale swoje. Noga kręciła dobrze. Zaczęły się zjazdy, które po zmroku wymagały sporo koncentracji. Na odcinku do Podgórzyna wyprzedziłem kilka osób. Złapałem się kolejnej dwójki zawodników i tak dojechaliśmy do granic Szklarskiej Poręby. I się zaczęło. Najbardziej wymagający podjazd całego ultramaratonu, z nachyleniem dochodzącym momentami do 15%. Na tym odcinku zrobiło się strasznie tłoczno. Wspinało się kilkanaście osób. Podjazd zaczynałem w ogonie tej grupy, a na górze byłem na czele. Cieszyło niezmiernie, że mając w nogach już ponad 300 kilometrów udało się to wjechać na raz :-) Następnie do Świeradowa było ponad 10 kilometrów pięknego zjazdu, po dobrej jakości asfalcie. Ale była radocha :D Na tym odcinku skumałem się z bardzo sympatycznym Mirkiem z Olsztyna, z którym to jechałem niemal do samej mety. Kolejny punkt kontrolny czekał nas w Kościelnikach Górnych [PK 5, 343 km]. Pyszna grochóweczka, serniczek, dały energię na dalsze kilometry. Było już tak pieruńsko zimno (3°C), że postanowiłem założyć ochraniacze na buty i kurtkę. Pod osłoną nocy mknęliśmy dalej. W pewnym momencie był konieczny postój, musiałem wymienić ogniwo w latarce. W tym czasie minęło nas dwóch zawodników. Jednego dość szybko dogoniliśmy. Okazało się, że to zawodnik "solo", więc nie wolno było nam się holować. Cisnęliśmy dalej. Po kilku kolejnych kilometrach doszliśmy następnego zawodnika i tak jechaliśmy we trójkę. Kolejny punkt kontrolny czekał nas w Żaganiu [PK 6, 415 km]. Tutaj przegryzłem bułkę, wypiłem kawę i jechaliśmy dalej. Słońce zdążyło już wstać. Nie lubię tego momentu, bo wtedy momentalnie zaczyna mi się chcieć spać. Ale jechać trzeba było. Następny punkt kontrolny był dość szybko, bowiem w Lubsku [PK 7, 450 km]. Początkowo planowaliśmy tutaj wziąć tylko pieczątkę i jechać dalej, ale namówieni zostaliśmy na makaron z kurczakiem. Kilka minut postoju i ruszyliśmy w kierunku mety. Za Krosnem Odrzańskim czekał nas ostatni dłuższy podjazd. Na jego szczycie postanowiłem ściągnąć kurtkę, bowiem zdążyło zrobić się już cieplej. Do mety pozostawało około 30 kilometrów, a że sił jeszcze trochę było, to tempo wzrosło. Ciągnąłem 3-osobowy pociąg, który na ostatnich kilometrach i tak się rozerwał. Koledzy nie wytrzymali narzuconego tempa. Na metę w Niesulicach [PK 8, 526 km] wjechałem dokładnie o godzinie 10:00, czyli po 24 godzinach i 50 minutach od startu...


Pierwszy ultramaraton kolarski w życiu został ukończony. Dojechałem cały i zdrowy. Satysfakcja była duuuuuuuża...


Po odbiciu ostatniej pieczątki na mojej szyi zawisł medal...


Na 98 zawodników startujących w kategorii "Open" zająłem 42 miejsce (10 zawodników wycofało się na trasie). Nie miejsce jednak jest najważniejsze, a ukończenie tak trudnej trasy. Dokuczał wiatr, upał, zimno w nocy, podjazdy też łatwe nie były. Ale to wszystko zostało pokonane, bo zwyciężył upór i siła woli!!! Każdy zawodnik, który ukończył ten ultramaraton jest zwycięzcą!!! Do zobaczenia, mam nadzieję za rok :) PozdRower!!!




Komentarze
piotrp
| 16:16 wtorek, 18 czerwca 2019 | linkuj Powiem krótko. Zostałeś dłuuugodystansowcem. Brawo.
bobiko
| 19:24 czwartek, 13 czerwca 2019 | linkuj powtórze się :) gratuluję! i mysle ze do zobaczenia w przyłym roku ;-)
MARECKY
| 19:03 czwartek, 13 czerwca 2019 | linkuj Gratuluję życiówki. Ciekawa impreza i elegancka relacja.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!