avatar

Maniek1981 Trzemeszno








I n f o r m a c j e :
Przejechane kilometry: 97395.91 km
Km w terenie: 12506.30 km (12.84%)
Czas na rowerze: 158d 07h 04m
Średnia prędkość: 25.62 km/h
===>>> Więcej o mnie <<<===





2024
button stats bikestats.pl

2023
button stats bikestats.pl

2022
button stats bikestats.pl

2021
button stats bikestats.pl

2020
button stats bikestats.pl

2019
button stats bikestats.pl

2018
button stats bikestats.pl

2017
button stats bikestats.pl

2016
button stats bikestats.pl

2015
button stats bikestats.pl

2014
button stats bikestats.pl

Odwiedzone gminy


Strava



Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy maniek1981.bikestats.pl



Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Wyprawy 300-kilometrowe

Dystans całkowity:5400.49 km (w terenie 159.00 km; 2.94%)
Czas w ruchu:206:47
Średnia prędkość:26.12 km/h
Maksymalna prędkość:82.15 km/h
Suma podjazdów:26677 m
Maks. tętno maksymalne:168 (89 %)
Maks. tętno średnie:139 (74 %)
Suma kalorii:131648 kcal
Liczba aktywności:16
Średnio na aktywność:337.53 km i 12h 55m
Więcej statystyk
  • DST 332.35km
  • Czas 11:19
  • VAVG 29.37km/h
  • VMAX 75.15km/h
  • Kalorie 6039kcal
  • Podjazdy 1188m
  • Sprzęt Siwobrody Kozak
  • Aktywność Jazda na rowerze

Łódzko - wielkopolski piekarnik

Sobota, 15 lipca 2023 · dodano: 19.09.2023 | Komentarze 0

Wyprawa razem z Damianem i Bobiko, którą zaplanowaliśmy kilka dni wcześniej. Wczesnym rankiem dojazd do Gniezna, gdzie ładujemy się w pociąg i z przesiadką w Jarocinie udajemy się do Pabianic...


Ruszając z Pabianic już nieźle grzało, więc trip zapowiadał się na niełatwy. Z Pabianic obraliśmy kierunek Bełchatów i tamtejsze okolice. Obowiązkowo przejazd w pobliżu elektrowni Bełchatów...


Następny cel wyprawy to Góra Kamieńska. Wjazd dał trochę w kość w tym upale...




Następnym celem Kleszczów i tamtejsze punkty widokowe. Zanim dotarliśmy na punkty widokowe zrobiliśmy postój w sklepie, celem uzupełnienia bidonów, bowiem upał był już konkretny. Po krótkim postoju wizyta na punktach widokowych...










Cała okolica, to jedna wielka odkrywka...




Po zwiedzaniu rozległych terenów odkrywkowych ruszyliśmy już mocniejszym tempem w kierunku Wielkopolski, jadąc przez Szczerców, Widawę, Zduńską Wolę, Pęczniew, Turek i Konin. Po drodze kilka postojów, głównie na uzupełnianie płynów i szybkie jedzenie. Gdzieś za Zduńską Wolą miałem kryzys, ale spodziewałem się tego. Jazda w temperaturze powyżej 30°C dla mnie jest zabójcza. Przetrwałem jakoś ten trudny moment i na ostatnim postoju w Koninie już było lepiej. Ostatnie kilometry to znane nam już odcinki dróg i jazda przez Kazimierz Biskupi, Ostrowite, Giewartów, Powidz i Witkowo. W Gnieźnie zameldowaliśmy się krótko przed godziną 24...


Tym samym zaliczyłem w tym roku pierwszą i ostatnią trzysetkę. Na więcej nie będzie szans z uwagi na planowany zabieg stawu kolanowego.



  • DST 310.15km
  • Czas 10:04
  • VAVG 30.81km/h
  • VMAX 57.62km/h
  • HRmax 163 ( 87%)
  • HRavg 134 ( 71%)
  • Kalorie 5323kcal
  • Podjazdy 1552m
  • Sprzęt Siwobrody Kozak
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do Gdyni po blisko 11h pracy

Sobota, 2 lipca 2022 · dodano: 17.07.2022 | Komentarze 0

Coroczny, wakacyjny trip nad morze. W tym roku celem była Gdynia. Termin dla mnie średnio odpowiadający, ale skoro akurat na ten dzień ustawiła się grupka znajomych, to postanowiłem pojechać wspólnie. Całą sobotę spędziłem w pracy i na wyprawę ruszałem prosto po wyjściu z pracy. Rower zostawiłem w pracy dzień wcześniej, w sobotę od rana spakowałem potrzebne klamoty, by wieczorem sprawnie można było ruszyć w drogę. Start nastąpił krótko po godzinie 20:30 w liczbie 5 osób: Bobiko, Damian, Daniel, Haszek i ja...


Początkowy fragment trasy wiódł przez Żnin i Szubin do Nakła nad Notecią...


W Nakle zrobiliśmy krótki postój, ubraliśmy rękawki i pomknęliśmy dalej. Za Mroczą z tyłu zaczął zostawać Haszek. Poczekaliśmy za nim, rozważyliśmy wszystkie za i przeciw i uznaliśmy, że lepiej będzie jak odpuści, podjedzie do Bydgoszczy na pociąg i wróci do domu. W ostatnim czasie jeździł niewiele, a do pokonania było jeszcze ponad 200 km, więc ryzyko było zbyt duże. Po krótkiej przerwie dalej kręciliśmy we czterech. Minęliśmy Więcbork, Sępólno Krajeńskie i dotarliśmy do Chojnic. Tam zaplanowaliśmy kolejny postój. Trochę rozczarowały nas warunki na stacji benzynowej (sprzedaż z okienka i brak ciepłego jedzenia). Po posileniu i uzupełnieniu bidonów, ubraliśmy się nieco cieplej (prognozowane było 11°C) i ruszyliśmy na kolejną część trasy. Zbliżaliśmy się do Wdzydzkiego Parku Krajobrazowego, a na horyzoncie robiło się coraz jaśniej. Przed Kościerzyną wjechaliśmy w dość gęstą mgłę, jak na okres lata. Kolejny postój w zaplanowaliśmy właśnie w Kościerzynie. Tam udało się nareszcie zjeść coś ciepłego i po chwili odpoczynku ruszyć na najbardziej wymagającą część trasy. Rejon Kartuz, to spora ilość podjazdów, ale też i przyjemnych zjazdów. Za Kartuzami także dynamiczny odcinek przez Kielno do Koleczkowa. Na wjeździe do Gdyni zrobiliśmy jeszcze krótki, nieplanowany postój, bowiem w bidonach było już pusto. Wjazd do Gdyni przyjemny, w dół, choć po średniej jakości asfalcie. Sama przeprawa przez Gdynię dość sprawna, najpierw przyjemną ścieżką rowerową wzdłuż ulicy Chwarznieńskiej, a następnie przyjemnym zjazdem. Końcowy etap był nieco pokręcony, ale najważniejsze, że cel został osiągnięty :-)










  • DST 300.36km
  • Czas 09:52
  • VAVG 30.44km/h
  • VMAX 47.42km/h
  • HRmax 168 ( 89%)
  • HRavg 138 ( 73%)
  • Kalorie 5020kcal
  • Podjazdy 824m
  • Sprzęt Siwobrody Kozak
  • Aktywność Jazda na rowerze

Tour de Kujawy

Sobota, 11 czerwca 2022 · dodano: 26.06.2022 | Komentarze 0

Wycieczka do Torunia z Travel & Cycle Team Poznań, a w bonusie powrót na kołach do domu razem z Damianem. Tak zakończyłem tygodniowy urlop. Od rana razem z Damianem pojechaliśmy w kierunku Janowca Wielkopolskiego, gdzie mieliśmy dobić do jadącej ekipy z Poznania. Po drodze zajrzeliśmy do starego, opuszczonego kościoła w Zrazimiu...


W Janowcu oczekiwanie na poznańską ekipę przedłużało się, więc postanowiliśmy obrać kierunek Kłecko. Po kilku minutach nadjechała 8-osobowa grupa i już razem mknęliśmy w kierunku Damasławka. Krótki postój zrobiliśmy w Wapnie i dalej przez Kcynię dotarliśmy do Nakła. Tam postój nieco się wydłużył, bowiem dwie osoby złapały kapcia. Odcinek z Nakła do Bydgoszczy był przyjemny, bo raz z wiatrem, a po drugie wzdłuż drogi biegła bardzo przyjemna droga rowerowa. Przejazd przez Bydgoszcz poszedł całkiem sprawnie. Krótki postój na wylocie z miasta i kręciliśmy dalej. Do Torunia dojechaliśmy bardzo fajną drogą rowerową, która powstała w miejscu starej linii kolejowej. Tam pożegnaliśmy się z uczestnikami wyprawy i razem z Damianem rozpoczęliśmy drogę powrotną. Na moście zatrzymaliśmy się na moment, by spojrzeć na toruńską starówkę...


Droga powrotna to oczywiście dobrze znana trasa przez Cierpice, Gniewkowo i Rojewo w kierunku Inowrocławia. Czasu było mało, bowiem powoli zaczęło się ściemniać, więc ostatni fragment trasy to jazda przez Janikowo, Mogilno i Jastrzębowo. Wyszedł przyjemny trip z ładnym dystansem :-)



  • DST 421.20km
  • Czas 14:37
  • VAVG 28.82km/h
  • VMAX 82.15km/h
  • HRmax 166 ( 88%)
  • HRavg 132 ( 70%)
  • Kalorie 6121kcal
  • Podjazdy 2056m
  • Sprzęt Qba Pomykacz
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Z pracy... nad morze

Sobota, 10 lipca 2021 · dodano: 23.08.2021 | Komentarze 2

..., czyli prosto z pracy kurs do Władysławowa, aby wykąpać się w morzu i dzida na banę do domu :D

Trochę na spontanie, trochę coś tam zaplanowane. W sobotę wieczorem, prosto z pracy ruszyłem nad morze. Tym razem w towarzystwie Bobiko i Damiana. Trasa dla mnie i Bobiko znana, Damian jechał pierwszy raz. Z Gniezna ruszaliśmy o godzinie 22:00. Przez Janowiec Wielkopolski i Damasławek dotarliśmy do Kcyni, gdzie zrobiliśmy pierwszy postój. Szybkie uzupełnienie kalorii, płynów i kręciliśmy dalej. W rejonie Nakła sporo mgły po drodze. Kolejny postój to tradycyjnie Koronowo. Robiło się coraz chłodniej, więc trzeba było się nieco przyodziać, bowiem za chwilę czekały nas lasy Wdeckiego Parku Krajobrazowego. Ciemności minęły dość szybko, bo w Tleniu już witały nas pierwsze promienie słońca...


Kolejny postój to Czarna Woda (gdzie w roku 2019 dopadło nas ledwie 5°C). Uzupełnienie bidonów, posilenie i nieco dłuższa przerwa. Stamtąd już prosto na Kościerzynę, gdzie zjedliśmy śniadanie, wypiliśmy kawę, by minęła senność. No i zaczęła się najlepsza zabawa. Dojazd do Stężycy i pierwsze podjazdy. I tak, aż do Szymbarku. Dalej przejazd w sąsiedztwie pięknego jeziora Ostrzyckiego i podjazd do Złotej Góry, skąd można podziwiać widok na jezioro Brodno Wielkie...


Kilka kolejnych chwil i zameldowaliśmy się w Kartuzach. Ponowne uzupełnienie bidonów i cisnęliśmy dalej. Przyjemny, interwałowy odcinek do Luzina, a następnie malownicze drogi w okolicach Kębłowa, Zelewa i Rybna. Po wymagającym podjeździe czekał nas szybki zjazd do Czymanowa. Liczyłem na pobicie swojego Vmax i się udało. Licznik zarejestrował 82,15 km/h :-) Do Władysławowa było coraz bliżej, ale też i coraz bardziej doskwierało nam słońce. Koniecznym było uzupełnienie bidonów, więc zrobiliśmy postój przy jednym z wiejskich sklepików. Przy okazji kupiliśmy coś na ząb i po konsumpcji ruszyliśmy na ostatni odcinek trasy. Żarnowiec, Krokowa i odcinek pięknej drogi rowerowej po starej linii kolejowej (został położony nówka asfalt) do Łebcza, ostatnia prosta i zameldowaliśmy się we Władysławowie. Wbiliśmy się na plażę, by ochłodzić się w wodach naszego polskiego Bałtyku...


Czas naglił, więc nie było co wiele kisić się na plaży, bowiem w planach był powrót pociągiem około godziny 19 z Gdyni. Najpierw trzeba było dojechać jeszcze do Redy na SKM (bowiem Regio nie sprzedawało biletów na rowery, bo w d*pie mają rowerzystów, wolą zarobić na pasażerach). Zakorkowana trasa od Gnieżdżewa trochę nas spowolniła i z Redy trzeba było jechać następną SKM-ką. Jednak prawdziwe rozczarowanie przeżyliśmy w Gdyni. Okazało się, że biletów na rowery brak, kierownik pociągu też nas nie wpuścił do pociągu. Kiedyś IC "Bałtyk", to był wzór jeśli chodzi o przewóz rowerów, dwa wagony z miejscami na rowery, co dawało ponad 20 miejsc. Teraz tradycyjny skład został zastąpiony jakimś nowoczesnym i miejsc na rowery tyle co kot napłakał. Dokąd to zmierza? W obliczu tej sytuacji byliśmy zmuszeni do powrotu pociągiem "Rozewie" trzy godziny później. W Gnieźnie zameldowaliśmy się około godziny 1:30, ale nikt nie narzekał, wyprawa udana, a to najważniejsze. Natomiast co do PKP, to kolejny raz pokazało swoje czarne oblicze. Najlepiej będzie, jak się to przemilczy.





  • DST 305.54km
  • Czas 09:51
  • VAVG 31.02km/h
  • VMAX 53.64km/h
  • HRmax 165 ( 88%)
  • HRavg 139 ( 74%)
  • Kalorie 5354kcal
  • Podjazdy 1135m
  • Sprzęt Qba Pomykacz
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Trip do Kołobrzegu

Czwartek, 3 czerwca 2021 · dodano: 21.06.2021 | Komentarze 0

Tego dnia TCT Poznań organizował rowerowy wyjazd od Kołobrzegu. Udało się załatwić dzień urlopu na piątek, więc można było jechać. W poprzedzający dzień zdecydował się na jazdę także Bobiko. Plan był taki, że ruszam z Trzemeszna, w Gnieźnie dołącza właśnie Bobiko i razem kręcimy orientacyjnie do Wałcza, by tam dołączyć do licznej ekipy. Ekipa z Poznania ruszała o 17:00, mając do przejechania jakieś 120-130 km na odcinku do Wałcza. Ja z Trzemeszna miałem 170 km, ale mogłem ruszać dopiero przed 17. To powodowało, że trzeba było trzymać dyscyplinę i pilnować czasu na trasie. W Gnieźnie dołączył Bobiko i razem we dwójkę jechaliśmy w stronę Rogowa. Po chwili doskoczył do nas Klaudiusz, który też rozważał opcję wyjazdu, ale finalnie musiał zrezygnować. We trójkę dotarliśmy w okolice Janowca Wielkopolskiego i pożegnaliśmy się z Klaudiuszem. Przejechaliśmy przez Damasławek, Wapno i gdzieś przed Gołańczą zrobiliśmy pierwszy postój na krótki posiłek...


Dalej Margonin, Chodzież i przejazd nad rzeką Noteć...




Przejazd przez Kaczory i kierowaliśmy się na Piłę, gdzie zrobiliśmy postój na szybkie jedzenie i uzupełnienie bidonów. Do Wałcza nie pozostawało daleko, ale trzeba było nieco pokręcić na wzniesieniach. Do Wałcza udało się dotrzeć w momencie, gdy grupa jadąca z Poznania kończyła postój i zbierała się do dalszej jazdy. Można powiedzieć, że trafiliśmy idealnie w punkt. Dalej już kręciliśmy razem, podzieleni na trzy grupy z uwagi na przepisy ruchu drogowego. W Czaplinku postój na jedzenie i uzupełnienie bidonów. Założyłem długi rękaw, bowiem robiło się chłodno. Odcinek do Połczyna Zdroju bez fajerwerków, za to od Połczyna do Białogardu fajne kręcenie na przebudzenie nad samym ranem. W Białogardzie posiedzieliśmy sporo czasu na stacji benzynowej, bowiem czekaliśmy za ostatnią grupą, w której przytrafiła się awaria. Czekanie jednak mocno się wydłużało i została podjęta decyzja, aby dalej jechać, a ostatnia grupa dojedzie na spokojnie. Około godziny 6:30 zameldowaliśmy się na wjeździe do Kołobrzegu...


Trasa bardzo przyjemna, mimo licznej grupy od Wałcza na postojach poszło całkiem sprawnie. Dziękuję wszystkim uczestnikom za wspólną jazdę :-)



  • DST 320.95km
  • Czas 10:51
  • VAVG 29.58km/h
  • VMAX 53.64km/h
  • Kalorie 12102kcal
  • Podjazdy 1349m
  • Sprzęt Qba Pomykacz
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do Gdyni :-)

Czwartek, 24 września 2020 · dodano: 07.10.2020 | Komentarze 0

Wiele wskazywało, że corocznego wyjazdu nad morze w tym roku już nie będzie. A jednak się udało!!! Ostatni piątek września miałem wolny. Prognozy wskazywały, że powinno wiać delikatnie z południa, noc względnie ciepła, a opady przyjść miały po południu. Szybka decyzja i w czwartek po pracy krótkie przygotowania. Na wyjazd zdecydował się także Piotr, który miał dojechać rowerem z Poznania do Trzemeszna. W międzyczasie prognozy zmieniły się na tyle, że padać miało w piątek już od południa. Skorygowałem plan tak, że samochodem dojechałem do Gniezna i stamtąd razem z Piotrem mieliśmy już wspólnie kierować się nad morze. Chodziło o to, by po powrocie nie wracać w deszczu z dworca PKP w Gnieźnie do Trzemeszna, tylko wygodnie wrócić autem. Na godzinę 19:00 zaplanowaliśmy start z Gniezna. W drodze do Gniezna obserwowałem niepokojące chmury na horyzoncie. Trochę się zdziwiłem, bo żadne prognozy nie wskazywały deszczu. Jak się okazało opady były przelotne, ale dość intensywne...


Postanowiliśmy poczekać. I tak zeszła godzina czasu. Byliśmy ograniczeni czasowo, więc o godzinie 20:00 ruszyliśmy. Kurtki, ochraniacze na buty i trzeba było jechać. Dojechaliśmy do Modliszewa, a tam sucho. Krótki postój, by ściągnąć ochraniacze i kurtkę i można było jechać dalej. Trasa prosta, na Żnin. W Żninie odbiliśmy na Łabiszyn. Jechało się przyjemnie, ale kawałek za Łabiszynem znowu mokro. Nie padało, więc nie traciliśmy czasu na ponowne ubieranie się. Do Brzozy było mokro, ale dalej znowu sucho. Pierwszy postój zrobiliśmy w Bydgoszczy nieopodal stadionu Zawiszy...


Po posileniu się, uzupełnieniu bidonów ruszyliśmy dalej. Trasa znana, przez Kotomierz, Serock, Lniano i Tleń. Za Serockiem znowu mokro, a do tego mgły. Momentami tak gęste, że widoczność niewiele większa, jak na ostatnim ultramaratonie za Karpaczem. Niby nie padało, ale spod kół woda leciała do tego stopnia, że w końcu postanowiłem założyć ochraniacze. W takich warunkach dojechaliśmy do Skórcza, gdzie zrobiliśmy kolejny postój. Uzupełnienie kalorii, bidonów i przyodzianie długich nogawek. Noc zbliżała się ku końcowi, więc najniższe temperatury dopiero nadchodziły. Ze Skórcza kierowaliśmy się na Kartuzy. Tego odcinka nie znałem. Zblewo, Zamek Kiszewski, Orle, Nowa Karczma, Egiertowo, to miejscowości przez które jechałem po raz pierwszy. Oczywiście jak to na Kaszubach zaczęły się pierwsze podjazdy. Za Zamkiem Kiszewskim trochę popsuła się nawierzchnia (która wcześniej na całej trasie była bardzo dobra). Im bliżej Kartuz, tym większy był ruch samochodowy, ludzie gnali do pracy. W Kartuzach ostatni postój, batonik, szybka kawa i gnanie do Gdyni. Przez godzinne opóźnienie na starcie z uwagi na deszcz, istniało ryzyko, że nie zdążymy na pociąg powrotny. Pogoda w dalszym ciągu nie rozpieszczała (a według prognoz miało być inaczej). Całą nockę, jak i poranek jechaliśmy w takich warunkach...


Odcinek Kartuzy - Hopy znałem z wcześniejszych wypraw na Hel. Nowością dla mnie był odcinek Hopy - Gdynia, który celowo poprowadziłem tak, by zminimalizować ruch samochodowy. Nie wiedziałem co mnie czeka na tych drogach, ale to co tam zastałem przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Drogi o bardzo małym ruchu, pięknie położone, asfalt dobrej jakości (tylko momentami fragmenty nieco gorsze) i co najbardziej mnie kręciło, to świetne interwałowe odcinki. Po małym kryzysie jaki miałem przed Kartuzami, tutaj gnałem jak natchniony, nawet nie wiem kiedy Piotr został gdzieś z tyłu. Za Kielnem mym oczom ukazał się widok, który wynagrodził całe trudy trasy, ten deszcz, mgłę i dużą wilgotność...


Pięknie ulokowany podjazd o nachyleniu sięgającym 10% w otoczeniu wąwozu. Byłem zachwycony, gęba sama się śmiała. Ostatni odcinek, to jazda przez Koleczkowo i do Gdyni wjechałem od strony dzielnicy Witomino. Ruch samochodowy tam już spory, a jazda po mieście to głównie poruszanie się ścieżkami rowerowymi. Na dworzec PKP dotarłem jakieś 50 minut przed odjazdem pociągu. Zakupiłem bilet i pognałem szybko zobaczyć trochę morza choć przez chwilę. Ale o tym w następnym wpisie :-)



  • DST 307.93km
  • Czas 10:29
  • VAVG 29.37km/h
  • VMAX 61.20km/h
  • HRmax 164 ( 87%)
  • HRavg 137 ( 73%)
  • Kalorie 5073kcal
  • Podjazdy 1154m
  • Sprzęt Qba Pomykacz
  • Aktywność Jazda na rowerze

Spontaniczna solówka ☢️

Wtorek, 11 sierpnia 2020 · dodano: 18.08.2020 | Komentarze 0

Ostatni, dłuższy trening przed BBT 2020. Trasa ułożona na szybko na pełnym spontanie. Od rana siedziałem w pracy, następnie z dzieckiem na placu zabaw. Kolejny dzień miałem wolny, ale okienko tylko gdzieś do południa. Podjąłem, więc decyzję, że zrobię nocnego tripa, przy okazji aklimatyzując się nieco do braku snu w nocy. Zjadłem kolację, ogarnąłem najbardziej potrzebne klamoty do wyjazdu i chwilę przed północą ruszyłem przed siebie. Najpierw do Żnina przez Jastrzębowo i Lubcz. Za  Żninem wbiłem się na S5 w budowie, nie wiem czy legalnie, czy też nie :D Dotarłem do Szubina i kierowałem się na Nakło. W Nakle pit-stop na szybkiego hot-doga i pepsi. Panie z obsługi bardzo miłe. Po krótkiej przerwie ruszyłem dalej i kierowałem się na Koronowo. Zrobiło się zimno, raptem 10°C. A przed wyjazdem zastanawiałem się czy zakładać rękawki, czy koszulkę termo. Wybrałem na szczęście wariant drugi. W Koronowie zameldowałem się o godzinie 4:20...


Okolice Koronowa jak zwykle mają swój klimat...


Z Koronowa przez Kotomierz i Trzęsacz dotarłem na bydgoski Fordon. Kolejny odcinek, to wątpliwej jakości asfalty i zrobione na odpieprz  ścieżki rowerowe. Na szczęście w Łubiance nastąpiła znaczna poprawa. Z przyjemnością można było kręcić po ścieżce w postaci pięknego asfaltowego dywanu...


Ale wszystko co dobre, szybko się kończy. Toruń przywitał mnie remontami. Rozkopane ulice, chodniki, nawet ścieżki rowerowe. Ciężko było nazwać jazdą poruszanie się tam. Nawet most znajduje się w remoncie. Udało się jakoś przebić się przez to piekło i chociaż nacieszyć oko przyjemnym widokiem na Wisłę i starówkę...




Po drugiej stronie Wisły zrobiłem przerwę na śniadanie. Uzupełniłem bidony i ruszyłem dalej przez Cierpice do Gniewkowa. Na wjeździe do Gniewkowa zrzuciłem z siebie koszulkę termo, temperatura była coraz wyższa, a słońce też dawało się we znaki. W Jaksicach przymusowy pit-stop na przejeździe kolejowym...


A, że się na postoju nudziłem, to naszła mnie mała inwencja twórcza...


Po chwili mogłem jechać dalej. Oczywiście na takich tripach muszą być niespodzianki. Droga, którą miałem jechać była wyłożona brukiem. Patrzę, a bruku po horyzont, końca nie widać. Uznałem, że nie będę aż tak męczył dłoni i tyłka. Rzuciłem szybko okiem na mapę i wybrałem wariant z objazdem. W Pakości kolejna niespodzianka w postaci remontu drogi. Wpakowałem się w jakąś wyrwę z takim impetem, iż musiałem sprawdzić czy wszystko w porządku z przednim kołem. Do Mogilna kręciłem ponownie kiepskimi asfaltami. Tam wjechałem do parku na lody i po zimną wodę. Ostatni odcinek, to jazda przez Padniewo, Ławki i Kruchowo. Do domu dotarłem po godzinie 12, czyli pi razy drzwi, tak jak planowałem. Założenia treningowe zostały zrealizowane. Teraz czas na regenerację i wyczekiwanie na start w BBT 2020 :-)



  • DST 313.51km
  • Teren 3.00km
  • Czas 11:10
  • VAVG 28.08km/h
  • VMAX 56.30km/h
  • HRmax 167 ( 89%)
  • HRavg 135 ( 72%)
  • Kalorie 5563kcal
  • Podjazdy 927m
  • Sprzęt Qba Pomykacz
  • Aktywność Jazda na rowerze

Solówka po kujawsko - pomorskim

Środa, 28 sierpnia 2019 · dodano: 01.09.2019 | Komentarze 1

Środę miałem wolną od pracy, a że pogoda dopisuje, noce ciepłe, to pomyślałem o dłuższym tripie. Z początku brałem pod uwagę jazdę w kierunku Morza Bałtyckiego, ale nie dysponowałem aż taką ilością czasu. Pomyślałem, że równie dobrze można zrobić ładny kilometraż gdzieś bliżej. Padło na województwo kujawsko - pomorskie. Wróciłem do domu z popołudniówki we wtorkowy wieczór, ogarnąłem się, najadałem, spakowałem i już w środę, bo po godzinie 1:00 ruszyłem w trasę. Początkowe fragmenty, to znane mi drogi i jazda przez Orchowo, Ostrowo, Strzelno i Kruszwicę. Z Kruszwicy kierowałem się na Gniewkowo drogami, których do tej pory nie znałem. Wiatr jak na nockę, był dość mocny i uprzykrzał jazdę, bowiem wiało z boku. Od Gniewkowa do Wielkiej Nieszawki z uwagi na las wiatr był nieodczuwalny. W Toruniu zameldowałem się około godziny 5:10. Starówka u progu budzącego się do życia dnia wyglądała pięknie...




Przez Toruń przemknąłem sprawnie i kierowałem się na Grudziądz. Z Torunia wyprowadziła mnie piękna ścieżka rowerowa, która nie miała końca. Tak się nią zafascynowałem, że ominąłem miejsce, gdzie miałem skręcić. Nie chciałem się cofać, więc szukałem alternatywnej drogi. Na zaplanowany szlak wróciłem w Sławkowie. Wiatr wciąż nie pomagał, zawiewało po skosie w ryja. W Ryńsku zrobiłem przerwę przy miejscowym sklepie. Uzupełniłem bidony, wciągnąłem jogurt i ruszyłem dalej. Odcinek Nowa Wieś Królewska - Wiewiórki, to była istna katorga. Dziura na dziurze, łata na łacie, dziura w łacie. Ręce, nogi i tyłek błagały o litość. Tę drogę zrobili chyba za króla Świeczka i od tego czasu jej nie remontowali. Ogólnie stan dróg po wschodniej stronie Wisły jest kiepski, zarówno na drogach gminnych, jak i wojewódzkich. Kilkukilometrowy zjazd do Grudziądza wymagał ogromnego skupienia i częstego używania klamek przez dziury i nierówności. Przez Grudziądz przejechać nie było wcale łatwo. Ścieżki rowerowe, sygnalizacje świetlne, ale w końcu dotarłem do wylotówki z miasta. Pozostało przejechać mostem nad Wisłą...


Po przekroczeniu rzeki zrobiłem przerwę na jedzenie, uzupełnienie cukrów oraz bidonów. Robiło się coraz cieplej. Nareszcie obrałem kierunek jazdy pozwalający mknąć z wiatrem. W Dolnej Grupie wbiłem się na DW272 nie będąc świadomy tego co na mnie czeka. Jadę sobie drogą wojewódzką w kierunku Jeżewa, aż tu nagle kończy się asfalt...


Zgłupiałem. Odpaliłem mapy, ale okazało się, że jadę prawidłowo. Ta piaskownica po kostki i kamienie, to była właśnie droga wojewódzka. Próbowałem jechać, ale się nie dało. Wąskie, szosowe koła kopały się w piachu. Trzeba było iść z buta. Po blisko trzech kilometrach marszu łaskawie na drodze wojewódzkiej ukazał się asfalt. Co chwila wysypane małe kamyczki, które mogły być przyczyną złapania kapcia. Na szczęście do tego nie doszło i od Jeżewa mogłem już komfortowo mknąć dalej. Kierowałem się na Żur, Osie i Tleń. Te tereny już znałem. W Tleniu, który bardzo mi się podoba zrobiłem kolejną przerwę. Słońce dawało popalić, więc koniecznym było się ochłodzić. Idealne ku temu były pyszne lody...


Zahaczyłem jeszcze o miejscowy sklepik, by uzupełnić bidony i ruszyłem w kierunku Bydgoszczy. Od tego momentu miałem mocno niesprzyjający wiatr. Jechało się ciężko, ale kręcić trzeba było. W Nekli kolejny raz musiałem zrobić pitstopa na uzupełnienie bidonów. Po krótkiej pauzie pomknąłem już prosto na Bydgoszcz, gdzie na Myślęcinku zakończyłem tripa. Ruszając na niego z domu nie przewidywałem, że spotka mnie tyle trudności. Siła charakteru została wystawiona na konkretną próbę. Lekko ponad 200 km z wiatrem z boku albo w ryja (ostatnie 70 km, to już jazda tylko przy niekorzystnym wietrze), palące słońce i wysoka temperatura, drogi pamiętające czasy króla Świeczka, a droga wojewódzka 272, to powinna mieć co najwyżej status drogi PPOŻ. Ogólnie przejechałem, to co chciałem, ale był to chyba mój najtrudniejszy trip. Kolejny raz do jazdy po tych drogach (na wschód od Wisły) nikt mnie nie przekona, szkoda sprzętu. Mimo wszystko w pamięci zostanie sporo przyjemnych widoków i fragmentów trasy, a to jest najważniejsze.



  • DST 388.26km
  • Czas 14:38
  • VAVG 26.53km/h
  • VMAX 58.43km/h
  • HRmax 163 ( 87%)
  • HRavg 131 ( 70%)
  • Kalorie 7455kcal
  • Podjazdy 2673m
  • Sprzęt Qba Pomykacz
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Majówkowy trip do Karpacza + w bonusie przełęcz Okraj

Środa, 1 maja 2019 · dodano: 02.05.2019 | Komentarze 7

Trip na którego czekałem od kilkunastu dni. Majówkowa wyprawa do Karpacza na dwóch kołach w towarzystwie Bobiko i chłopaków z TBT Poznań. Z Trzemeszna wyruszyłem we wtorek po godzinie 14. Przez okoliczne wioski dotarłem do Gniezna, gdzie dołączyć miał Bobiko. Wspólnie nie ujechaliśmy kilometra i... złapany laczek w tylnym kole. Konieczny był postój i wymiana dętki...


Wiadomym było w tym momencie, że nie zdążymy na godzinę 17:30 do Mosiny, gdzie grupa miała się powiększyć. Niemniej po usunięciu awarii przyzwoitym tempem mknęliśmy do przodu. Postój na przejeździe kolejowym w Fałkowie spowolnił nas o kolejne kilka minut. Następna "atrakcja", która nas czekała, to zamknięta droga w Kostrzynie za przejazdem kolejowym. Nie chcąc kombinować z szukaniem innego wariantu trasy, postanowiliśmy nielegalnie przejść z rowerami przez rozkopany odcinek drogi. Kolejne minuty stracone i już było wiadomym, że nie będzie czasu, by zatrzymać się na jakieś jedzenie. Od Kórnika w stronę Mosiny zaczęło nam wiać z boku, co nie ułatwiało jazdy. W Mosinie zameldowaliśmy się z ponad półgodzinnym opóźnieniem. Szybko zjadłem banana, bowiem już gdzieś w Kórniku załączyło się mi ssanie na jedzenie. Od tego momentu jechaliśmy we trójkę, bowiem dołączył do nas Robert. W Czempiniu dołączył Tomek, kolejny uczestnik wyprawy, i tak we czwórkę zmierzaliśmy w stronę Karpacza. Do samego Leszna jechałem na deficycie kalorycznym, głód doskwierał dość mocno.  W Lesznie porządnie się najadłem i od tego momentu kręciło się wybornie. Tempo było przyzwoite, bo wiatr nie przeszkadzał, a nawet lekko pomagał. Krótka przerwa w Górze i dalej mknęliśmy na Lubin. Tam kolejna przerwa na jedzenie, uzupełnienie bidonów i zmiana ciuchów na długie, bo zrobiło się chłodno. W Legnicy kolejny postój i dalej dzida na Złotoryję. Wciąż spadająca temperatura i wiatr z boku na tym odcinku spowodowały, że trochę nas wychłodziło. Kolejny dłuższy postój na gorącą herbatę, do odziania dorzuciłem ochraniacze na buty i po przerwie jechaliśmy dalej. Zaczęły się pierwsze solidne podjazdy i tempo zaczęło nieco spadać. W Świerzawie na moment zatrzymaliśmy się przy kościele...


Przed nami były dwa konkretne podjazdy o nachyleniach 11%. Oczom zaczęły ukazywać się piękne widoki...


Drugi podjazd poszedł także sprawnie. Zrobiliśmy chwilę przerwy, by grupa się zjechała, a w między czasie dołączył Artur, który wyjechał na przeciw z Jeleniej Góry. Na górze kolejne przyjemne widoki...


Z tego miejsca rozlega się piękny widok na Sudety...


Już w piątkę, zjechaliśmy do Jeleniej Góry. Jako, że chłód doskwierał zrobiliśmy kolejną przerwę na wylocie z miasta, po czym skierowaliśmy się do celu wyprawy, czyli Karpacza. Cel oczywiście został osiągnięty...


W tym miejscu rozstaliśmy się z Tomkiem i Robertem, a my pomknęliśmy dalej. Było mi mało i postawiłem sobie za cel wjechać na Przełęcz Okraj. Pojechaliśmy przez Kowary, gdzie Bobiko zdecydował, że jednak odpuści podjazd ze względu na skurcze. Pozostało nam we dwójkę z Arturem rozpocząć podjazd. Było co robić, ponad 530 metrów przewyższenia na odcinku 14 kilometrów. Podjazdu nie utrudniał stan nawierzchni, który jest tam fatalny. Powiem, że gdzieś w 2/3 podjazdu pojawiła się myśl, by stanąć i odpocząć, ale powiedziałem sobie, że muszę to wjechać na raz. Upór zwyciężył i cel został osiągnięty...


Na górze wysokość 1050 m.n.p.m. ...


Rowery też chciały odpocząć...


Szkoda tylko, że słońce schowało się za chmurami, i urok przełęczy trochę uleciał, ale i tak jest tam pięknie...


Schronisko na Przełęczy Okraj...


Po kilkuminutowym pobycie na górze, pozostał zjazd w dół po dziurawym asfalcie. Koncentracja na 100%, dłonie na hamplach i jazda w dół :D Artur odprowadził mnie do Jeleniej Góry, gdzie się pożegnaliśmy. Ja udałem się na dworzec PKP, gdzie czekał już Bobiko. Zjedliśmy obiad i ruszyliśmy taborem PKP w drogę powrotną z przesiadką we Wrocławiu. W domu zameldowałem się krótko po godzinie 21. Mimo przenikającego chłodu w drugiej części nocy i wczesnym rankiem, trip bardzo udany. Dzięki Panowie za wspólną jazdę :)



  • DST 307.83km
  • Czas 10:58
  • VAVG 28.07km/h
  • VMAX 52.88km/h
  • Kalorie 5948kcal
  • Podjazdy 1309m
  • Sprzęt Qba Pomykacz
  • Aktywność Jazda na rowerze

#dlaNiepodległej

Poniedziałek, 12 listopada 2018 · dodano: 13.11.2018 | Komentarze 8

Zacznę ten wpis trochę nietypowo. A to za sprawą naszego rządu, który dzień 12 listopada ustanowił w ostatniej chwili dniem wolnym od pracy. A skoro tak się stało postanowiłem świętować, czyli uczcić 100-lecie Odzyskania Niepodległości przez Polskę. Do głowy wpadł mi szalony i trochę ambitny pomysł, jak na tę porę roku, ale rękawicę zamierzałem podjąć. Postanowiłem zrobić tripa o wymownym tytule #dlaNiepodległej. W końcu drugiej takiej okazji w życiu miał nie będę. Jak założyłem, tak uczyniłem i o godzinie 3:20 ruszyłem w trasę. Najpierw na Gniezno. Jako, że DK 15 była pusta, to najprostszym i najkrótszym wariantem. Było całkiem przyjemnie i o dziwo zero mgły. W Gnieźnie skierowałem się na Janowiec Wielkopolski, a następnie Damasławek, Wapno i Kcynię. W Damasławku trafiłem na wymowny i jakże patriotyczny akcent...


Pierwszy postój zrobiłem na stacji benzynowej w Kcyni po 2,5 h jazdy. Niestety nie było dane mi się posilić ciepłym hot-dogiem, bowiem maszynka do grzania kiełbasek była po prostu wyłączona. Patrząc jednak na podejście pani (celowo piszę z małej litery), która mnie obsługiwała, wywnioskowałem, że miała ona w głębokim poważaniu zakres swoich obowiązków. Na moje "dzień dobry" nie raczyła nawet grzecznie odpowiedzieć. Jeśli przyjdzie mi kiedykolwiek jechać tą trasą z pewnością ominę tą stację. Niemniej skoro się zatrzymałem, to zakupiłem chociaż gorącą czekoladę. Dodatkowo zjadłem jednego banana z ekwipunku, który zabrałem ze sobą i musiało póki co starczyć. Sytuacja ta była jednak prawdopodobną przyczyną kryzysu, który mnie złapał gdzieś przed setnym kilometrem, po minięciu Nakła. Było po godzinie 7, temperatura spadła do 1,3 °C, wilgotność powietrza w granicach 95%, więc dostałem trochę w kość. Ubrany byłem odpowiednio, nie czułem przenikliwego zimna, ale nogi nie chciały kręcić. Zapotrzebowanie na węglowodany jest w tym wypadku większe, gdyż znaczna ich część zużywana jest na ogrzanie organizmu. Mając na uwadze fakt, że na postoju w Kcyni zjadłem ledwie banana, kryzys był nieunikniony. Kręciłem dalej dzięki swojemu zaparciu i silnej woli. Zamierzałem dojechać do Koronowa i tam zrobić postój, by w końcu zjeść coś ciepłego. Jednak, gdy zobaczyłem tablicę z informacją, że mam do przejechania jeszcze 30 km, to trochę się przeraziłem. Na horyzoncie żadnej stacji benzynowej, nogi nie chcą kręcić, tempo spada do tego stopnia, że jadę jakieś 25-26 km/h. Zaczęły pojawiać się myśli, że wyprawę zakończę chyba w Bydgoszczy na stacji PKP. W międzyczasie zatrzymałem się na moment, by cyknąć fotkę z widokiem na jezioro Wierzchucińskie Duże i unoszącą się nad nim mgłę...


Około godziny 8:40 po mękach na wcześniejszych 40 kilometrach udało mi się dotrzeć na stację benzynową w Koronowie. Dla odmiany tutaj miałem do wyboru i kiełbaski, i kabanosy i paróweczki. Myślę sobie, raj na ziemi :D Zamówiłem to na co miałem ochotę, do tego gorącą kawkę i spokojnie się posiliłem. To postawiło mnie na nogi. Zdecydowałem, że jadę dalej!!! Po 20 minutach przerwy, byłem gotowy do jazdy. Wiedziałem, że czeka mnie odcinek z dala od ruchliwych tras i skupisk ludzkich. Zbliżałem się w końcu do Borów Tucholskich. Najpierw znane mi drogi przez Serock i Świekatowo, jednak dalej już nowe w kierunku Tlenia. Zanim jednak tam dotarłem na wyjeździe z Koronowa mym oczom ukazał się przyjemny widok...


Kolejny, krótki postój zrobiłem w Tleniu, gdzie byłem po raz pierwszy. Zatrzymałem się przy moście nad Zalewem Żurskim na rzece Wda...


Spojrzenie w drugą stronę...


Dalszy odcinek, to jazda przyjemnymi drogami w otoczeniu lasów przez Osie, Lipinki, Przewodnik, Jaszczerek i Osiek do Skórcza. Ludzi w lasach sporo, a grzybów jeszcze więcej. Co chwilę widziałem wychodzących z lasu z pełnymi koszami. W samym Skórczu nie uświadczyłem sensownej stacji benzynowej, więc jechałem dalej. W tym momencie bardziej szukałem miejsca na krótki postój i przebranie się w świeże ciuchy. Nie trafiłem nic lepszego niż ławka na przystanku, więc pozostało przebrać mi się w takich okolicznościach. Nie wspomnę o kierowcach przejeżdżających obok mnie, którzy byli tak zdziwieni tym widokiem, że aż ściągali nogę z gazu :D Świeże gacie, świeża bielizna termiczna, wszystko suche, nic nie kleiło się do tyłka, więc znowu jechało mi się lepiej. Starogard Gdański minąłem bardzo sprawnie i nagle zaczęły się problemy. Okazało się, że DW 222 przechodzi modernizację na długości 40 kilometrów do samego Gdańska i ruch odbywa się wahadłowo. Co się rozpędziłem, to stopowało mnie czerwone światło na wahadłowych sygnalizacjach. Straciłem tu z pół godziny na nieplanowanych postojach. Na szczęście około godziny 15:30 zameldowałem się w Gdańsku. Moją uwagę przykuła świetnie wykonana ścieżka w sąsiedztwie Kanału Raduni...


Niby drobna kosteczka, jednak tak perfekcyjnie położona, że jadąc rowerem szosowym nie odczuwałem dyskomfortu. Pozostało przebić się jeszcze przez Gdańsk, by dotrzeć do celu wyprawy, czyli Westerplatte. Poszło całkiem sprawnie, a ostatni odcinek po ścieżce rowerowej przy DK 89 też położony wzorowo. Krótko po godzinie 16 zameldowałem się u celu wyprawy...


Wszedłem z rowerem do góry, by z bliska zobaczyć okazały pomnik...


Nie mogłem odmówić też sobie zdjęcia u celu wyprawy...


W ten sposób w setną rocznicę uczciłem odzyskanie niepodległości przez Polskę. I na koniec wymowna tablica ze słowami, których treść według mnie jest ponadczasowa...


Dziękuję za uwagę i do zobaczenia na szlakach rowerowych. PozdRower ;-)