avatar

Maniek1981 Trzemeszno








I n f o r m a c j e :
Przejechane kilometry: 99619.70 km
Km w terenie: 12637.80 km (12.69%)
Czas na rowerze: 162d 04h 06m
Średnia prędkość: 25.58 km/h
===>>> Więcej o mnie <<<===





2024
button stats bikestats.pl

2023
button stats bikestats.pl

2022
button stats bikestats.pl

2021
button stats bikestats.pl

2020
button stats bikestats.pl

2019
button stats bikestats.pl

2018
button stats bikestats.pl

2017
button stats bikestats.pl

2016
button stats bikestats.pl

2015
button stats bikestats.pl

2014
button stats bikestats.pl

Odwiedzone gminy


Strava



Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy maniek1981.bikestats.pl



Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Ciekawe wyprawy

Dystans całkowity:9604.47 km (w terenie 1265.00 km; 13.17%)
Czas w ruchu:421:00
Średnia prędkość:22.81 km/h
Maksymalna prędkość:100.07 km/h
Suma podjazdów:54263 m
Maks. tętno maksymalne:183 (97 %)
Maks. tętno średnie:145 (77 %)
Suma kalorii:307876 kcal
Liczba aktywności:82
Średnio na aktywność:117.13 km i 5h 08m
Więcej statystyk
  • DST 51.12km
  • Czas 01:39
  • VAVG 30.98km/h
  • VMAX 64.80km/h
  • HRmax 183 ( 97%)
  • HRavg 133 ( 71%)
  • Kalorie 827kcal
  • Podjazdy 361m
  • Sprzęt Siwobrody Kozak
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dolomity 2024 [5/7] - El Crep Belvedere & Lago di Alleghe

Piątek, 30 sierpnia 2024 · dodano: 19.11.2024 | Komentarze 0

Piąty dzień był dniem regeneracji. W zasadzie cała ekipa odpuściła jazdę, a część samochodem udała się na Passo Pordoi, by kolejką wjechać na szczyt Piz Boe. Ja byłem chętny do jazdy, ale regeneracyjnej, więc wykorzystałem okazję i zapakowałem rower do busa i razem z chłopakami udałem się na przełęcz, z której postanowiłem sobie zjechać. W drugiej części zjazdu odbiłem na punkt widokowy El Crep Belvedere pokonując krótki i mało wymagający, jak na tamtejsze trasy podjazd...


Widoki z punktu widokowego bardzo ładne. Szło nawet dostrzec w dole rejon naszej kwatery nad jeziorem...








Po krótkim postoju przez Colle Santa Lucia i Selva di Cadore zjechałem na dół do Caprile i znaną już trasą wzdłuż rzeki kierowałem się w stronę Alleghe...




Po dojeździe do Alleghe postanowiłem pomknąć jeszcze naokoło Lago di Alleghe...


Nie dało się objechać całego jeziora dookoła, bowiem pod koniec pętli droga zmieniła się w nawierzchnię szutrową, więc tak jak przyjechałem, tak wróciłem pod kwaterę. W ten sposób wyszło przyjemne i regeneracyjne 50km tego dnia.




  • DST 89.03km
  • Czas 05:19
  • VAVG 16.75km/h
  • VMAX 80.76km/h
  • HRmax 158 ( 84%)
  • HRavg 130 ( 69%)
  • Kalorie 2764kcal
  • Podjazdy 2559m
  • Sprzęt Siwobrody Kozak
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dolomity 2024 [4/7] - Passo Giau, Passo Falzarego, odbicie na Passo Valparola + Cortina d'Ampezzo w bonusie

Czwartek, 29 sierpnia 2024 · dodano: 14.11.2024 | Komentarze 0

Czwarty dzień campu zapowiadał się równie ciekawie. Od rana piękna pogoda i wysoka temperatura, która na początkowych kilometrach trasy była dla mnie nawet za duża. Wymagający podjazd na Passo Giau i garmin pokazujący 32°C powodowały, że ciężko znosiłem te kilometry. Na szczęście można było podziwiać piękne widoki, co rekompensowało trudy podjazdu...



Podjazd ciągnął się i ciągnął. Na jednej z serpentyn zrobiliśmy krótki postój na kilka zdjęć...


Dzięki Pawłowi mogliśmy ujrzeć kilka fotek zrobionych z drona, co pokazuje ile wjeżdżania było na górę, a to jeszcze nie był koniec podjazdu...






Po kilku minutach ruszyliśmy dalej i niebawem dotarliśmy na Passo Giau...


Widoki oczywiście piękne...




Na górze przerwa na ciacho, po czym zjazd w dół...



Następnie był plan dojazdu pod Cinque Torri, ale albo nie tak wyznaczyliśmy trasę, albo po prostu nie było tam drogi asfaltowej. W związku z tym postanowiliśmy podjechać do Cortina d'Ampezzo, gdzie prowadził przyjemny zjazd. Tam przerwa na coś słodkiego i krótkie zwiedzanie centrum kurortu...



Po wizycie w tym urokliwym miasteczku ruszyliśmy dalej, po drodze podziwiając widoki, które widzieliśmy wcześniej na zjeździe, jednak na podjeździe można było spokojniej popatrzeć na panoramę miasteczka...





Podczas, gdy ja robiłem zdjęcia, chłopaki pojechali do przodu, więc długi podjazd na Passo Falzarego pokonywałem samotnie. I gdy do celu pozostawało jakieś 5 kilometrów popsuła się pogoda. Z pięknego słonecznego dnia w jednej chwili zrobił się paskudny szary krajobraz. Z początku lekko padało, więc jechałem dalej. Jednak po kilku minutach lekki deszcz przekształcił się w burzę z ulewą i gradem. Byłem w takim miejscu, że nie było gdzie się schronić. Kurtka przeciwdeszczowa dała radę, ale ochraniacze na buty już nie. Na górę, więc dotarłem w niezbyt komfortowych warunkach...


Chłopaki czekali na górze, też trochę oberwali, ale znacznie mniej tym deszczem. Jako, że blisko było na Passo Valparola, to postanowiliśmy tam odbić...


Dalej pozostał już tylko zjazd do domu, jednak z uwagi na warunki nie był on ani trochę przyjemny. Te 20 kilometrów zjazdu ciągnęło mi się w nieszkończoność. W butach mokro, temperatura spadła do 8°C, a rozpędzenie się do prędkości powyżej 30km/h potęgowało uczucie zimna, co przy przemoczeniu było okropne. Chłopaki pojechali nieco szybciej w dół, a ja spokojnie, aby się nie wyziębić zjechałem swoim tempem. Dzień mimo nieprzyjemnej końcówki był mimo wszystko udany. Wieczorem trzeba było zrobić szybkie pranie i suszenie butów :D




  • DST 90.44km
  • Czas 04:26
  • VAVG 20.40km/h
  • VMAX 100.07km/h
  • HRmax 170 ( 90%)
  • HRavg 140 ( 74%)
  • Kalorie 2737kcal
  • Podjazdy 2254m
  • Sprzęt Siwobrody Kozak
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dolomity 2024 [3/7] - Passo San Pellegrino & Passo Fedaia

Środa, 28 sierpnia 2024 · dodano: 03.11.2024 | Komentarze 0

Trzeci dzień z pozoru nie zapowiadał tego, co miało nastąpić pod jego koniec, ale o tym w końcowej treści wpisu. Poprzednie dwa dni zaczynaliśmy od jazdy w górę, natomiast tym razem pierwsze 8 kilometrów przyszło nam zjechać w dół do Cencenighe Agordino, skąd rozpoczęliśmy wspinaczkę. Im dalej, tym bardziej stromo. Lekko nie było, bowiem przez dłuższy czas nachylenie trzymało powyżej 10%, momentami sięgając do 18%. Po blisko dwóch godzinach dotarliśmy na Passo San Pellegrino...



Podjazd dał w kość, więc postanowiliśmy zrobić przerwę na smaczną pizzę. Po niecałej godzince ruszyliśmy dalej.  Najpierw przyjemny zjazd do Moeny, gdzie rozpędziłem się do ponad 86km/h, choć myślę, że można było jeszcze dołożyć, ale w drugiej części zjazdu pojawiło się trochę nierówności i mokrej nawierzchni po przejściu przelotnego deszczu. Wystarczył krótki odcinek, a w butach od razu zrobiło się mokro. Ale trzeba było jechać dalej. Przez kilka kilometrów zrobiło się płasko, ale widoki nadal były piękne...


Trochę jazdy przyjemną drogą rowerową, trochę główną drogą, a oko nadal cieszyło się okolicznymi widokami...


W końcu nadszedł czas na drugi konkretny podjazd tego dnia. Celem Passo Fedaia, co oczywiście się udało...




Wysiłek został nagrodzony cudownymi widokami. W jaką stronę się nie spojrzało, to było po prostu pięknie...








Oczywiście obowiązkowe foto na tle masywu Marmolada...

Przy zaporze zrobiliśmy krótki postój po czym ruszyliśmy dalej. Za chwilę czekał nas zjazd w dół...


Te serpentyny wyglądały niewinnie. W pewnym momencie nawet zacząłem marudzić, że nie idzie się porządnie rozpędzić i trzeba hamować. Ale za kilka chwil nastąpiło to o czym wspomniałem na samym początku wpisu. A, więc do rzeczy... Skończyły się serpentyny i zaczęła długa prosta w kierunku miasteczka Malga Ciapela. No to dzida!!! Spoglądam na licznik i 80km/h, tyłek na tył siodła, głowa nad mostek, dolnych chwyt, pozycja aero i cisnę. Patrzę 86km/h, za chwilę 92km/h. Przestałem patrzeć na licznik, obserwuję otoczenie i drę japę z frajdy. Dziewczyna, która jechała z naprzeciwka i ciężko pracowała na podjeździe, aż się uśmiechnęła z tego faktu. Minęło kilka chwil i trzeba było hamować, bo w oddali pojawił się zakręt, a prędkość należało zredukować nie paląc okładzin hamulcowych. Gdy się wypłaszczyło postanowiłem przewinąć ekran na garminie i spojrzeć do ilu się bujnąłem. No i booooom!!! Stało się to, co chciałem, by kiedyś się stało. Licznik nie kłamał, magiczna bariera prędkości pękła...


Radocha była duża, 100km/h stało się faktem. Do kwatery w dalszym ciągu ciągnął się przyjemny zjazd. Postanowiłem jednak jeszcze wjechać troszkę w górę, aby rzucić okiem na Caprile...


Następnie zjazd w dół i prosto na kwaterę. To był piękny dzień z cudownymi widokami i ogromem frajdy na zjazdach :-)




  • DST 112.26km
  • Czas 05:40
  • VAVG 19.81km/h
  • VMAX 69.36km/h
  • HRmax 164 ( 87%)
  • HRavg 138 ( 73%)
  • Kalorie 3297kcal
  • Podjazdy 2552m
  • Sprzęt Siwobrody Kozak
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dolomity 2024 [2/7] - Sella Ronde

Wtorek, 27 sierpnia 2024 · dodano: 27.10.2024 | Komentarze 0

Drugi dzień campu we Włoszech. Na wtorek zaplanowany był dłuższy wyjazd i pętelka Sella Ronde. Początek trasy miał być identyczny jak w poniedziałek, przez Arrabę i dalej na Passo Pordoi. Prace drogowe na jednym z odcinków zmusiły nas do małej korekty trasy. Konieczna była zawrotka i objazd przez Andraz, a dalej już znanym z poniedziałkowej jazdy odcinkiem przez Arabbę. Między Arabbą, a Passo Pordoi zaczęło intensywnie padać...


Po kilkunastu minutach opad ustał i można było kontynuować jazdę. Im bliżej przełęczy, tym droga była mniej mokra, więc opad musiał być typowo przelotny. Widoki oczywiście piękne...




Na górze krótki postój, a następnie przyjemny zjazd, choć trzeba było uważać, bo miejscami było mokro. Powoli zaczęło wyglądać zza chmur słońce...


Po zjeździe rozpoczął się podjazd w kierunku Passo Sella i trzeba przyznać, że ten odcinek trasy był bardzo malowniczy...










Na Passo Sella zrobiliśmy postój na uzupełnienie bidonów oraz co nieco słodkiego. Widok z przełęczy cieszył oko...


Zjazd z Passo Sella nie dał tyle przyjemności, ile oczekiwaliśmy. Spory ruch samochodowy i autobusowy spowodowały, że mocno musieliśmy zniwelować prędkość. Następnie krótki postój na wahadłówce i rozpoczęliśmy kolejną tego dnia wspinaczkę. Tym razem na Passo Gardena...




Po krótkim postoju na górze nastąpił przyjemny zjazd w kierunku Corvary...


Goniła nas kolejna chmura deszczowa, ale dostaliśmy tylko rykoszetem, więc do Corvary udało się dojechać na sucho...


Ostatnim celem tego dnia było Passo di Campolongo, co rzecz jasna udało się osiągnąć...


Dalej już zjazd do Arabby, gdzie zamykaliśmy pętlę, a następnie zjazd w kierunku kwatery. Po drodze jeszcze przejazd przez urokliwe miasteczka z wąskimi uliczkami...


I tak oto zakończyliśmy drugi dzień, który był bardzo udany, zarówno pod względem jazdy, jak i widokowym :-)



  • DST 67.77km
  • Czas 03:13
  • VAVG 21.07km/h
  • VMAX 67.44km/h
  • HRmax 172 ( 91%)
  • HRavg 145 ( 77%)
  • Kalorie 1926kcal
  • Podjazdy 1338m
  • Sprzęt Siwobrody Kozak
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dolomity 2024 [1/7] - Passo Pordoi

Poniedziałek, 26 sierpnia 2024 · dodano: 16.10.2024 | Komentarze 0

Pierwszy dzień długo oczekiwanego campu we włoskich Dolomitach. Po śniadaniu wyruszyliśmy grupą w kierunku Passo Pordoi. Start z Alleghe, gdzie znajdowała się nasza kwatera...




Podczas wjazdu, jeszcze przed Arabbą dopadł nas deszcz, na szczęście niewielki. Po krótkim postoju ruszyliśmy dalej, by dotrzeć do celu - Passo Pordoi...




Widoki piękne, choć to był dopiero początek campu i najlepsze miało nadejść w kolejnych dniach...


Na górze zrobiliśmy przerwę na ciastko i kawę/herbatę. Z balkonu kawiarni można było spojrzeć na drogę, którą wjeżdżaliśmy...


Po krótkiej przerwie, czas było wracać, a więc czekał nas przyjemny zjazd. Niemal do samego Alleghe droga prowadziła w dół, z krótkimi odcinkami, gdzie na moment robiło się płasko...


W ten sposób zakończyliśmy pierwszy dzień w Dolomitach. Kolejny miał być już z dłuższą trasą i z niecierpliwością na niego czekałem ;-)



  • DST 332.35km
  • Czas 11:19
  • VAVG 29.37km/h
  • VMAX 75.15km/h
  • Kalorie 6039kcal
  • Podjazdy 1188m
  • Sprzęt Siwobrody Kozak
  • Aktywność Jazda na rowerze

Łódzko - wielkopolski piekarnik

Sobota, 15 lipca 2023 · dodano: 19.09.2023 | Komentarze 0

Wyprawa razem z Damianem i Bobiko, którą zaplanowaliśmy kilka dni wcześniej. Wczesnym rankiem dojazd do Gniezna, gdzie ładujemy się w pociąg i z przesiadką w Jarocinie udajemy się do Pabianic...


Ruszając z Pabianic już nieźle grzało, więc trip zapowiadał się na niełatwy. Z Pabianic obraliśmy kierunek Bełchatów i tamtejsze okolice. Obowiązkowo przejazd w pobliżu elektrowni Bełchatów...


Następny cel wyprawy to Góra Kamieńska. Wjazd dał trochę w kość w tym upale...




Następnym celem Kleszczów i tamtejsze punkty widokowe. Zanim dotarliśmy na punkty widokowe zrobiliśmy postój w sklepie, celem uzupełnienia bidonów, bowiem upał był już konkretny. Po krótkim postoju wizyta na punktach widokowych...










Cała okolica, to jedna wielka odkrywka...




Po zwiedzaniu rozległych terenów odkrywkowych ruszyliśmy już mocniejszym tempem w kierunku Wielkopolski, jadąc przez Szczerców, Widawę, Zduńską Wolę, Pęczniew, Turek i Konin. Po drodze kilka postojów, głównie na uzupełnianie płynów i szybkie jedzenie. Gdzieś za Zduńską Wolą miałem kryzys, ale spodziewałem się tego. Jazda w temperaturze powyżej 30°C dla mnie jest zabójcza. Przetrwałem jakoś ten trudny moment i na ostatnim postoju w Koninie już było lepiej. Ostatnie kilometry to znane nam już odcinki dróg i jazda przez Kazimierz Biskupi, Ostrowite, Giewartów, Powidz i Witkowo. W Gnieźnie zameldowaliśmy się krótko przed godziną 24...


Tym samym zaliczyłem w tym roku pierwszą i ostatnią trzysetkę. Na więcej nie będzie szans z uwagi na planowany zabieg stawu kolanowego.



  • DST 103.17km
  • Teren 40.00km
  • Czas 04:34
  • VAVG 22.59km/h
  • VMAX 42.06km/h
  • Kalorie 3438kcal
  • Podjazdy 336m
  • Sprzęt Giant Revel 29er
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dębki - Osetnik - Łeba - Choczewo - Dębki

Środa, 12 lipca 2023 · dodano: 19.09.2023 | Komentarze 0

Poranna pobudka i wycieczka nadmorskimi szlakami. Start oczywiście z Dębek...




Początkowe kilometry to jazda szlakiem R10 w kierunku Białogóry...


W Białogórze nieźle sobie odpicowali dojście do plaży...


O tej godzinie na plaży jeszcze pusto...


Z Białogóry przez Lubiatowo pomknąłem na Osetnik...




Tam piaszczystym podjazdem dostałem się pod latarnię morską...



Z Osetnika przez Sarbsk dotarłem do Łeby...




Po przejeździe przez miasto pojechałem na punkt widokowy, który rozlega się na jezioro Łebsko...




Powrót z Łeby przez Sasino przyjemnymi duktami...


Dalej przez Choczewo, Wierzchucino i kierunek Dębki. Ostatnie kilometry przed Dębkami, to niemal bezdroża, jakieś stare zarośnięte łąki, ale tak poprowadziła mnie mapa...


Wycieczkę zakończyłem oczywiście w Dębkach, przekraczając 100 km ;-)



  • DST 60.16km
  • Teren 10.00km
  • Czas 04:33
  • VAVG 13.22km/h
  • VMAX 31.45km/h
  • Kalorie 1508kcal
  • Podjazdy 170m
  • Sprzęt Giant Revel 29er
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wycieczka z córką

Wtorek, 11 lipca 2023 · dodano: 19.09.2023 | Komentarze 0

Wycieczka z córką podczas letniego wyjazdu nad morze. Start W Dębkach, i dalej przez okoliczne, polne dukty dotarliśmy do Krokowej. Tam wjazd i jazda szlakiem R10...


Na odcinku od Krokowej do Łebcza można podziwiać przyjemne widoki...








W Łebczu zrobiliśmy krótki postój i dalej kierowaliśmy się na Władysławowo...




We Władysławowie zrobiliśmy postój na jedzenie i z nowymi siłami ruszyliśmy w kierunku Jastrzębiej Góry. Tam oczywiście przystanek przy najdalej wysuniętym na północ fragmencie lądu w Polsce, czyli Gwiazda Północy z przyjemnym widokiem na morze...




Za Jastrzębią Górą wjechaliśmy na bardzo przyjemny fragment trasy R10...




W Karwi zrobiliśmy krótki postój na deser lodowy, po czym pomknęliśmy przez Karwieńskie Błoto Drugie do Dębek...


Wyszła przyjemna wycieczka z dystansem 60km. Dla córki, to najdłuższy przejechany dystans w ciągu jednego dnia :-)

Kategoria Ciekawe wyprawy


  • DST 8.63km
  • Czas 02:24
  • VAVG 3.60km/h
  • VMAX 18.72km/h
  • Kalorie 827kcal
  • Podjazdy 582m
  • Aktywność Wędrówka

Tarnica

Poniedziałek, 24 sierpnia 2020 · dodano: 03.09.2020 | Komentarze 2

Dzień po pokonaniu ultramaratonu Bałtyk - Bieszczady Tour, krótko po śniadaniu wybraliśmy się w kilka osób zaczerpnąć trochę Bieszczad. Pogoda w końcu dopisywała, więc postanowiliśmy wejść na Tarnicę...


Nie ma co wiele pisać. Widoki piękne, więc poniżej kilka fotek ze szlaku...














Przyjemnie spędzone popołudnie, na aktywnej regeneracji. W Bieszczady wrócę na pewno :-)

Kategoria Ciekawe wyprawy


  • DST 568.64km
  • Czas 22:07
  • VAVG 25.71km/h
  • VMAX 58.68km/h
  • HRmax 168 ( 89%)
  • HRavg 126 ( 67%)
  • Kalorie 9018kcal
  • Podjazdy 3361m
  • Sprzęt Qba Pomykacz
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do Karpacza / na Okraj + masochiczny powrót z metą w Dolsku

Piątek, 29 maja 2020 · dodano: 01.06.2020 | Komentarze 6

Na początek w kilku słowach... życiówka zrobiona. Rekord poprawiony o 31 km i od tej pory wynosi on 568,64 km!!! Generalnie, to sam nie wierzę, co tu się wyprawiło...
Karpacz i przełęcz Okraj na polsko-czeskiej granicy, to standard. Ale zachciało się powrotu na kołach. No i na powrocie zostało zrobione 220 km z mocnym wiatrem w pysk. Momentami szło jechać ledwo 20 km/h. Do tego chcąc uniknąć ruchliwych za dnia dróg krajowych, powrót przebiegał po marnnej jakości drogach wojewódzkich i powiatowych, o odcinkach z bruku nie wspominając. Zabrakło czasu, by dojechać do domu. W Dolsku odebrał mnie wóz serwisowy w momencie, gdy byłem 39 godzin bez snu. Niemniej całość na duży plus. Baza objętościowa zrobiona jak trzeba. Ale przejdźmy do rzeczy...

Pomysł na wypad do Karpacza rzucił kolega Mateusz. Przystałem na propozycję i zacząłem organizować co trzeba. Kilka dni przed planowanym tripem Mateusz zaproponował jazdę w obie strony. Sprawdziłem prognozy pogody i sceptycznie podszedłem do tematu. Niemniej narysowałem ślad w obie strony. Prognozy pogody na sobotę zakładały możliwe opady deszczu i jazdę pod umiarkowany wiatr. W piątkowe popołudnie wróciłem z pracy, zjadłem obiad, spakowałem resztę klamotów, przyodziałem kolarską odzież i krótko przed godziną 16 ruszyłem. Najpierw do Krzywinia, gdzie ustaliłem z Mateuszem, że się spotkamy. Jazda szła sprawnie, trochę wiatru z boku, trochę w plecy. Przez Czerniejewo i Kostrzyn dotarłem do Kórnika. Szybki hot-dog na stacji i dzida dalej. Przez Śrem do Krzywinia, gdzie zameldowałem się około 20:30. Po kilku minutach dotarł Mateusz i razem już we dwójkę zmierzaliśmy w kierunku Karpacza. Jechało się przyjemnie. W Górze drugi postój na jedzenie i uzupełnienie bidonów. Kolejny postój w Lubinie, gdzie zjedliśmy pod dwie smaczne zapiekanki. W Złotoryi byliśmy tak szybko, że stacja benzynowa na której się zatrzymywaliśmy w poprzednich latach była jeszcze nieczynna. Zjedliśmy więc to co mieliśmy i ruszyliśmy dalej. Zaczęły się coraz większe podjazdy. I tradycyjnie za Świerzawą zaczęło się konkretne wspinanie. W Podgórkach też tradycyjne fotki na panoramę Karkonoszy...


Była godzina 5:20 i dzień zapowiadał się pięknie...


Ubraliśmy kurtki i ruszyliśmy na dół, do Jeleniej Góry. Na stacji uzupełnienie bidonów i jazda w kierunku Karpacza. I się zaczęło. Remont drogi, jeden, drugi, trzeci... Aż w końcu przy jednym remoncie droga zamknięta. I to jeszcze ta, którą mieliśmy wyjeżdżać z miasta. Sensownego objazdu nie znalazłem na mapie, więc koniecznym było zmienić wariant i pojechać w kierunku Podgórzyna. I tutaj spotkała nas nagroda. Przepiękny widok nad Stawem Kresowym...


Leżaczek, piwko i można godzinami wpatrywać się w ten krajobraz :)  Ale kręcić trzeba było dalej. Dojechaliśmy do Sosnówki i zaczęliśmy wspinaczkę do Karpacza...


Skoro wjechało się do góry, to za chwilę można było i zjeżdżać, a jak już zjechaliśmy, to pomknęliśmy do Kowar. Tam postój pod sklepem i zrobienie zaopatrzenia. Bułki z kiełbasą, lokalna drożdżówka, batonik, uzupełnienie płynów i można było atakować kolejne wzniesienie - przełęcz Okraj na polsko-czeskiej granicy. Po wjeździe do góry okazało się, że nie ma opcji wjazdu w boczną drogę, z której rozlega się widok na przełęcz, bowiem patrol stacjonował kilkadziesiąt metrów przed samą granicą. Na górze zastaliśmy taki widok...


W zamian za to walnęliśmy sobie gorącą kawusię na pobudzenie i po krótkiej przerwie ruszyliśmy w drogę powrotną. Pogoda była w porządku, ale wiatr z każdą minutą dmuchał coraz bardziej. Do Kamiennej Góry jeszcze jakoś się jechało, bowiem było głównie w dół. Dalej była już orka. Mocno pofałdowany teren i mocny wiatr w pysk. Widoki w dalszym ciągu przyjemne, sporo pagórków i dolinek...


W Dobromierzu zrobiliśmy postój na kolejne uzupełnienie bidonów. Głodni za bardzo nie byliśmy. Przegryzło się tylko, to co się miało w torbie i można było kręcić dalej. Zaczęły się najtrudniejsze odcinki. Fatalnej jakości drogi, odcinki z bruku, silny wiatr w pysk na totalnie odsłoniętej przestrzeni, dosłownie zero lasu, który by trochę zminimalizował ten wmordewind. Dojeżdżając do Prochowic byliśmy wykończeni tymi warunkami. Koniecznym był postój na jedzenie. W mieście znaleźliśmy kebab, który bez wahania skonsumowaliśmy. Po około półgodzinnej przerwie ruszyliśmy dalej. I dalej pod wiatr. Były chwile zwątpienia, rzucania przysłowiowym mięsem, bo w tej walce z wiatrem byliśmy na straconej pozycji. Kolejne odcinki brukowe potęgowały złość. Przejechaliśmy most w Ścinawie i wtedy zmieniliśmy koncepcję trasy. Zamiast na Górę pojechaliśmy przez Wińsko i Wąsosz w okolice Rawicza. W międzyczasie zrobiłem kalkulację o której godzinie byłbym w domu i stwierdziłem, że przedział 3:00-4:00 w nocy, to stanowczo za późno. Trzeba się było przecież wyspać, bo po weekendzie do pracy. A mając dzieci w domu pobudka maksymalnie o 8:00 gwarantowana. Cztery godziny snu po takiej trasie i wcześniej nieprzespanej nocce nie wchodziły w grę. Było po godzinie 18. Wykonałem telefon i umówiłem się, że podjedzie po mnie wóz serwisowy do Gostynia na godzinę 22:00. Z Mateuszem pożegnaliśmy się na przedmieściach Rawicza. Mateusz pojechał do Rydzyny, a ja przez Bojanowo i Poniec do Gostynia. W Gostyniu uzupełnienie bidonu i jeszcze kilkanaście kilometrów podjechałem do Dolska, w którym zjawiłem się o 21:45...


Na tamtejszej stacji benzynowej zakończyłem wyprawę. Gdybym miał możliwość spokojnego wyspania się po powrocie, zapewne kontynuowałbym jazdę. Do domu pozostawało około 90 kilometrów. Jednak mając w tym momencie 39 godzin bez snu, podjąłem decyzję, że wystarczy. Trochę rozsądku w tym szaleństwie też jest potrzebne. Mimo wszystko z wyprawy jestem bardzo zadowolony. Większość założeń została zrealizowana, a co nieco zrobione nawet z nawiązką :-)