avatar

Maniek1981 Trzemeszno








I n f o r m a c j e :
Przejechane kilometry: 97395.91 km
Km w terenie: 12506.30 km (12.84%)
Czas na rowerze: 158d 07h 04m
Średnia prędkość: 25.62 km/h
===>>> Więcej o mnie <<<===





2024
button stats bikestats.pl

2023
button stats bikestats.pl

2022
button stats bikestats.pl

2021
button stats bikestats.pl

2020
button stats bikestats.pl

2019
button stats bikestats.pl

2018
button stats bikestats.pl

2017
button stats bikestats.pl

2016
button stats bikestats.pl

2015
button stats bikestats.pl

2014
button stats bikestats.pl

Odwiedzone gminy


Strava



Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy maniek1981.bikestats.pl



Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2020

Dystans całkowity:1976.77 km (w terenie 8.00 km; 0.40%)
Czas w ruchu:73:04
Średnia prędkość:27.05 km/h
Maksymalna prędkość:63.72 km/h
Suma podjazdów:9951 m
Maks. tętno maksymalne:168 (89 %)
Maks. tętno średnie:137 (73 %)
Suma kalorii:42599 kcal
Liczba aktywności:12
Średnio na aktywność:164.73 km i 6h 05m
Więcej statystyk
  • DST 46.14km
  • Teren 4.00km
  • Czas 01:44
  • VAVG 26.62km/h
  • VMAX 40.68km/h
  • Kalorie 772kcal
  • Podjazdy 162m
  • Sprzęt Zwęglony Stefek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do pracy / z pracy...

Piątek, 28 sierpnia 2020 · dodano: 13.09.2020 | Komentarze 0

Rankiem do pracy przez Kozłowo i Strzyżewo Kościelne. Powrót przez dawno nie odwiedzane przeze mnie Lasy Królewskie...


Ostatnie kilometry, to powrót przez Grabowo i Kruchowo.



  • DST 47.28km
  • Czas 01:47
  • VAVG 26.51km/h
  • VMAX 52.56km/h
  • Kalorie 773kcal
  • Podjazdy 234m
  • Sprzęt Zwęglony Stefek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Urywało łeb przy samej du*ie

Czwartek, 27 sierpnia 2020 · dodano: 13.09.2020 | Komentarze 0

Powrót do szarej rzeczywistości, czyli pierwszy trip na lokalnej ziemi po powrocie z Bieszczad. Jako, że szosowej jazdy ostatnio było sporo, to dla odmiany wsiadłem na MTB i pokręciłem się to tu, to tam. Co by nie było płasko jak na stole, pojechałem przez Palędzie Kościelne, Niestronno i Bełki...



Powrót przez Gołąbki, Grabowo, Jastrzębowo i Kruchowo.



  • DST 38.08km
  • Czas 01:22
  • VAVG 27.86km/h
  • VMAX 63.72km/h
  • Kalorie 1451kcal
  • Podjazdy 399m
  • Sprzęt Qba Pomykacz
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bieszczadzki rozjazd

Poniedziałek, 24 sierpnia 2020 · dodano: 03.09.2020 | Komentarze 2

Po wędrówce na Tarnicę pozostało jeszcze nieco czasu do imprezy kończącej BBT, więc zrobiłem sobie mały rozjazd. Objechałem okolicę przyjemnymi asfaltami. Bardzo podobał mi się odcinek od Brzegów Górnik do Dwernika. Jechało się niczym w wąwozie. Przyjemne widoki też mogłem oglądać przejeżdżając nad rzeką San...




Most też miał swój urok...


Ostatnie kilometry, to jazda do Ustrzyk Górnych po trasie BBT. Wyprzedzałem nawet jednego zawodnika, który zmierzał do mety i walczył o zmieszczenie się w limicie czasu. Szkoda, że następnego dnia po śniadaniu trzeba było wracać do domu, bo Bieszczady mają swój niepowtarzalny urok :-)

Kategoria Szosowo


  • DST 8.63km
  • Czas 02:24
  • VAVG 3.60km/h
  • VMAX 18.72km/h
  • Kalorie 827kcal
  • Podjazdy 582m
  • Aktywność Wędrówka

Tarnica

Poniedziałek, 24 sierpnia 2020 · dodano: 03.09.2020 | Komentarze 2

Dzień po pokonaniu ultramaratonu Bałtyk - Bieszczady Tour, krótko po śniadaniu wybraliśmy się w kilka osób zaczerpnąć trochę Bieszczad. Pogoda w końcu dopisywała, więc postanowiliśmy wejść na Tarnicę...


Nie ma co wiele pisać. Widoki piękne, więc poniżej kilka fotek ze szlaku...














Przyjemnie spędzone popołudnie, na aktywnej regeneracji. W Bieszczady wrócę na pewno :-)

Kategoria Ciekawe wyprawy


  • DST 1025.80km
  • Czas 38:38
  • VAVG 26.55km/h
  • VMAX 61.20km/h
  • HRmax 168 ( 89%)
  • HRavg 125 ( 66%)
  • Kalorie 14843kcal
  • Podjazdy 5997m
  • Sprzęt Qba Pomykacz
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bałtyk - Bieszczady Tour 2020

Piątek, 21 sierpnia 2020 · dodano: 27.08.2020 | Komentarze 8

Nareszcie!!! Nadszedł długo wyczekiwany dzień, czyli start w prestiżowym ultramaratonie Bałtyk - Bieszczady Tour!!! Długo biłem się z myślami, czy startować w sobotę rano, czy w piątek wieczorem. Jeden mocny argument za sobotą był, ale finalnie postawiłem na piątek ze względu na logistykę w drodze do Świnoujścia, oraz chęć nieco dłuższego pobytu w Bieszczadach. Trochę nieracjonalnie myśląc o jak najlepszym wyniku, ale będą przecież kolejne edycje. Przed godziną 14 ruszyłem pociągiem do Świnoujścia. W pociągu spotkanie z już znajomymi ultrasami, Przemkiem, Rafałem, ale byli też inni. Podróż przebiegła w miłej atmosferze i około godziny 16:30 zameldowaliśmy się w Świnoujściu. Najpierw przeprawa promowa...


Na zachodnim brzegu rozpoczęło się szukanie lokalu z dobrym jedzeniem. Udało się i na ruszt poszły pierogi nadziewane boczkiem i kaszą gryczaną. Po posiłku pojechałem do chłopaków z TCT Poznań. Tam szybki prysznic, ogarnięcie ostatnich rzeczy i kierunek prom. Przeprawa na drugi brzeg i oczekiwanie na start. Widać było nieco organizacyjny chaos (ponoć prom zbyt późno został podstawiony). Udaje się jednak organizatorom szybko opanować sytuację i można było stanąć na linii startu...


Dokładnie o godzinie 20:07 nastąpił pierwszy wystrzał i ruszyłem na trasę, ruszyłem realizować swoje marzenie. Przed startem była jakaś tam taktyka, myśl, by pojechać większy odcinek trasy razem z Mirkiem Paździorą (jechaliśmy sporo kilometrów razem na Pięknym Wschodzie). Ale założenie to jedno, a realia drugie. Mirek postanowił nie szaleć i ruszył bardzo asekuracyjnie. Ja też zamierzałem nie szarżować, bo 1015 km, to nie przelewki (do tej pory moim maksem było 632 km). Ale tak jakoś niemrawo poszło to ze startu, że postanowiłem rozbujać towarzystwo. Na początku była nas czwórka, ale Damian Szczucki przed startem otwarcie powiedział, że nie będzie dotrzymać mi tempa. Szybko, więc zrobiła się nas trójka: Dorota Orłowska, Szczepan Birkos i ja. Kilka minut i Szczepan się zatrzymał (chyba włączyć oświetlenie). Zostaliśmy z Dorotą we dwójkę. Takiego scenariusza nie zakładałem. Na początkowych kilometrach wiatr jednak nie przeszkadzał, więc jechaliśmy swoje. W Płotach na PK1 zameldowaliśmy się szybko, chwilę po 22:30. Szybka toaleta, woda do bidonów, drożdżówka i jechaliśmy dalej.

Wyjeżdżając z punktu minęliśmy się z goniącą nas trójką. Był tam Piotrek Krupski, z którym umówiłem się, że spotkamy się na pierwszym punkcie. Strata czasowa była jednak większa, więc nie czekaliśmy. Uznałem, że trasa jest na tyle długa, że spokojnie gdzieś się spotkamy. Na wyjeździe z Płotów trafiamy rzęsisty deszcz, który przyjemnie orzeźwia, bowiem temperatura 27°C do komfortowych nie należała. Od tego momentu wiatr bardziej przeszkadzał. Zanim dojechaliśmy do Drawska Pomorskiego konieczny był krótki postój, gdzieś w totalnych ciemnościach między lasami. Dorocie poluzowały się śruby w bloku. Sprawne dokręcenie śrubek i cisnęliśmy dalej. W Drawsku na PK2 dowiedzieliśmy się, że nasza przewaga nad resztą stawki wzrosła. Zjadamy kanapkę, uzupełniamy bidony i ruszamy w kierunku Piły.

Droga do Piły, to nic ciekawego, trochę tirów na DK10, trochę wiatru w twarz. W Pile na PK3 zameldowaliśmy się o godzinie 4:42. Trochę ciepłego makaronu, standardowo woda, i toaleta, do której trochę jednak trzeba było podejść. Zbieraliśmy się do odjazdu, to na punkt wjechało dwóch zawodników. Dzień powoli budził się do życia. Jechaliśmy po znajomym mi odcinku DK10 w stronę Nakła. Powoli zaczęło brać mnie na sen, ale wytrwale dojechaliśmy do PK4. Krótki postój, woda, baton, zupa, która była jednak trochę za gorąca (czas naglił).

Ruszyliśmy w stronę Solca Kujawskiego. W międzyczasie z punktu w Nakle szybciej zebrał się inny zawodnik i od tej pory już nie jechaliśmy na czele. Ale nie przejmowałem się tym. Najważniejsze było trzymać się założeń, a to szło idealnie. Do czasu. Senność dawała się mi coraz bardziej we znaki. Do Solca trzymałem ledwo tempo 25 km/h, nie bez znaczenia był też wciąż boczny wiatr. W Solcu na PK5 zjedliśmy makaron i postanowiliśmy zrobić 30 minut drzemki (z uwagi na mnie). Okazało się to być strzałem w dziesiątkę. Postawiło mnie to na nogi. W międzyczasie na punkt dojechał Piotrek (mało tego byli też Seba i Radzik).

Zebraliśmy się do dalszej jazdy w dziesięć osób. Miało pójść łatwiej i sprawniej. I było, na chwilę. Zanim dojechaliśmy do DK15, w okolicach Torunia spadły na nas hektolitry wody. Miałem wrażenie, że ktoś tam do góry opróżnił zbiorniki retencyjne. Wszystko totalnie przemoczone, na drodze płynąca rzeka. Trudno, trzeba było jechać. Plusem było to, że wiatr się od tego momentu odwrócił i wiał w plecy. Po około pół godzinie przejaśniło się i gdy już wiatr nas z grubsza wysuszył dopadł nas kolejny opad. Na PK6 w Kowalu zameldowaliśmy się o 14:20. Miła obsługa, pyszne jedzenie, a ciacho pierwsza klasa. Zjedliśmy i ruszyliśmy dalej.

Wciąż jechaliśmy w dziesięć osób, aż do Łowicza. Tam na PK7 szybki prysznic, suche ubrania, przepak, jedzenie, woda i można było jechać dalej. Została nas siódemka (trójka postanowiła coś pospać). Kilkanaście minut jazdy i trzeba było ubierać kurtki, znowu deszcz. Z każdą minutą padało coraz bardziej, więc zatrzymałem się, by założyć ochraniacze na buty. Straciłem około kilometra, ale systematycznie odrabiałem do grupy. Gdy dopadłem grupę, postanowiłem utrzymać tempo, bowiem z przodu była jeszcze dwójka, która odjechała przy zakładaniu kurtek. Dociągnąłem całą grupę i zjechałem na tył nieco odpocząć. O godzinie 22:22 dotarliśmy do Opoczna na PK8. Kolejne osoby zostały, by pospać. Piotrek kombinował worek od śmieci, by na siebie zarzucić, bowiem kurtka już przemokła.

Ruszyliśmy w piątkę. Przestało padać gdzieś przed Skarżyską Kamienną. Odcinek od Skarżyskiej do Starachowic, to coś pięknego, góra - dół, góra - dół. Bardzo fajna, dynamiczna jazda i o godzinie 2:24 meldujemy się na PK9. Tutaj już wcześniej założyliśmy krótką drzemkę. Zjedliśmy, przebraliśmy się w suchy ciuch (już ostatni) i poszliśmy odpocząć. Po 35 minutach budzik oznajmił, że czas ruszać dalej. Dorota jednak ma mały dołek. Skarpeta sucha, ale but mokry. Postanawia za wszelką cenę nieco osuszyć buty (nie chciała foliówek na skarpety). Chciałem jechać, ale uznałem, że skoro wspólnie pokonaliśmy blisko 700 km od startu, to nie zostawię jej na punkcie i pomogę do samej mety. Musiałem jednak mocno pilnować założeń czasowych. Pobyt w punkcie przedłużył się o kolejne pół godziny, buty suszyły się na ciepłych rurach w kotłowni, a my postanowiliśmy to wykorzystać na dalszą drzemkę. Po tym czasie udaje się ruszyć.

Do Sandomierza sucho, bez deszczu, ale blady świt powoduje u mnie znowu uczucie senności (tak po prostu mam). Kolejne drzemki nie wchodziły w rachubę, więc zaczynam mówić do siebie, śpiewać, Dorota daje mi shota z kofeiną. Jest lepiej, kierujemy się na Sandomierz. W Sandomierzu na PK10 krótki posiłek, obowiązkowo kawa i czas ruszać dalej. Ale są wątpliwości, po drugiej stronie rzeki niebo czarne. W międzyczasie mija nas na punkcie zwycięzca kategorii Open Paweł Pieczka. Postanawiamy ruszać.

Kilka minut i znowu zaczęło lać. Kurtki poszły w ruch i jechaliśmy dalej. Deszcz z nami także, niemal do samej mety. Po drodze do Łańcuta chyba zaczęło wychodzić zmęczenie u części grupy, tempo spadło, zaczęło się gadanie. Po kilku minutach postanowiłem, że nie możemy się tak wlec, i wyszedłem na czoło. Zrobiło się cicho i wszyscy ładnie zaczęli jechać. Jechaliśmy w strugach deszczu, ale wciąż na przód i nagle... boooooom. Podskoczyłem na czymś, spoglądam na tylne koło i laczek. Pierwsza myśl, to uszkodzona opona, bo aż mnie do góry wybiło. Na szczęście tylko dętka okazała się być uszkodzoną...


Minęła nas ekipa teamowa z Włocławka. Po usunięciu awarii ruszam na wnerwieniu (bo znowu stracony czas) do przodu. Grupa jedzie za mną, ale Piotrek ma już ewidentnie kryzys i do tego problemy z nawigacją. Zostaje z tyłu trzymając się za chłopakami z Włocławka. My pognaliśmy do przodu. Z Piotrkiem widzieliśmy się jeszcze na PK11 w Łańcucie. Tam dopompowuję też koło pompką z manometrem dzięki uprzejmości chłopaków z Włocławka. Ruszamy dalej we trójkę: Dorota, Tomek i ja.

Odcinek do Birczy przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania. Piękna, wąska droga przez las, wymagające podjazdy. Od razu kręciło się z uśmiechem na twarzy. W Birczy na PK12 meldujemy się o godzinie 15:37. Krótki postój i lecimy we trójkę dalej. Kolejne piękne odcinki i podjazdy pokonujemy w drodze na Ustrzyki Dolne. Czuć już wyraźnie klimat Bieszczad. Gdzieś w okolicy Brzegów Dolnych stwierdzam, że w sumie szkoda, że jeszcze troszkę i meta, koniec, bo kręci się świetnie. Czułem się doskonale. Na PK12 w Ustrzykach Dolnych spędzamy zaledwie kilka minut i ruszamy na ostatni, najbardziej wymagający odcinek. Jedziemy w górę, jeden podjazd, drugi, kolejny i tak, aż do mety. Na najbardziej stromym podjeździe wyprzedza nas brat jadący samochodem, który przyjechał po mnie do Ustrzyk. Zatrzymuje się na poboczu i dopinguje. Jeszcze długi zjazd, na którym tradycyjnie wszystkim odjeżdżam, ale na górze czekam. Przez moment nawet się zaniepokoiłem, bowiem nie widziałem Doroty. Ale pojawiła się po kilku sekundach. Ostatnie kilometry do mety już łagodniejsze. O godzinie 20:39 wjeżdżamy na metę...


Wszyscy zadowoleni i szczęśliwi. Jest pięknie...


Spędzamy na mecie kilka chwil, a następnie udajemy się do kwatery ogarnąć, wykąpać, przebrać w suchy ciuch...


Po odświeżeniu wracamy na metę, by coś zjeść i napić się lokalnego piwa. W końcu zasłużyliśmy. Rozmawiamy, wracamy wspomnieniami do tego co działo się na trasie. Z nami siedzi mój brat i słucha. Może połknie rowerowego bakcyla i pójdzie w moje ślady :P Analizujemy też sytuację na trasie, głównie w kategorii kobiet, bowiem wśród męskich terminatorów wszystko było już jasne. Okazuje się, że współpraca i pomoc na całych 1015 km opłaciła się, bowiem Dorota zajęła drugie miejsce w kategorii Open wśród kobiet...


Gratulacje!!! Jest moc!!!  I na koniec coś, co mnie urzekło wśród jednej z ekip. Otóż baner rozwieszony na mecie...


Na koniec kilka słów podsumowania. Impreza przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Organizacyjnie może były małe mankamenty, ale nie zamierzam tutaj nic pisać negatywnie, bowiem ilość tego co pozytywne jest tak duża, że te mankamenty, to pikuś. Osobiście po cichu liczyłem na złamanie 50 godzin i to się udało. Czas 48h 32m przed startem brałbym w ciemno. Wiem, że spokojnie mogłem pojechać na 46h, ale czasami trzeba sobie na trasie pomagać. Przy mojej awarii grupa też mnie nie zostawiła, a cierpliwie poczekała, za co dziękuję. Na pewno tutaj wrócę. Do zobaczenia, mam nadzieję za dwa lata!!!

Czas: 48h 32m
kat. Open: 41/241
Wszyscy: 82/336



  • DST 14.27km
  • Czas 00:37
  • VAVG 23.14km/h
  • VMAX 37.44km/h
  • Kalorie 465kcal
  • Podjazdy 39m
  • Sprzęt Qba Pomykacz
  • Aktywność Jazda na rowerze

Odstawić auto / na i z PKP / spotkanie w Stargardzie

Czwartek, 20 sierpnia 2020 · dodano: 27.08.2020 | Komentarze 0

Najpierw odstawić auto do brata, a następnie na dworzec PKP w Gnieźnie. Pierwszy etap podróży, to jazda KW do Poznania...


W Poznaniu przesiadka i podróż do Stargardu. W Stargardzie rundka po klucze do lokum, następnie szybkie zakupy i dalej na spotkanie z kolegą Arturem, który w tym roku odpuścił starty w ultra. Mam jednak nadzieję, że w przyszłym roku wróci na właściwe tory. Po spotkaniu zajrzałem na moment nad jezioro Miedwie...


By przy zapadających ciemnościach wrócić na lokum i przygotować wszystko do piątkowego startu.

Kategoria Szosowo


  • DST 40.06km
  • Teren 4.00km
  • Czas 01:29
  • VAVG 27.01km/h
  • VMAX 42.12km/h
  • Kalorie 702kcal
  • Podjazdy 157m
  • Sprzęt Zwęglony Stefek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do pracy / z pracy...

Poniedziałek, 17 sierpnia 2020 · dodano: 27.08.2020 | Komentarze 0



  • DST 46.45km
  • Czas 01:36
  • VAVG 29.03km/h
  • VMAX 44.28km/h
  • Kalorie 1653kcal
  • Podjazdy 126m
  • Sprzęt Qba Pomykacz
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do pracy / z pracy...

Piątek, 14 sierpnia 2020 · dodano: 27.08.2020 | Komentarze 0

Dojazd do pracy z glebą na pierwszym planie. Na skrzyżowaniu w Strzyżewie, niby kierowca mnie przepuszczał, a gdy ruszyłem, to on także. Uciekałem, więc na bok, a że tam było miękko w piachu, to wylądowałem na boku. Na szczęście straty niewielkie, przetarty but, obtarta klamka przerzutki, przerzutka i moje prawe ramię. Powrót z pracy w zwykłych butach, bowiem część bagażu rowerowego pojechała z bratem do zachodniopomorskiego...


Jakoś się doczłapałem w tych papciach na pedałach szosowych :D



  • DST 307.93km
  • Czas 10:29
  • VAVG 29.37km/h
  • VMAX 61.20km/h
  • HRmax 164 ( 87%)
  • HRavg 137 ( 73%)
  • Kalorie 5073kcal
  • Podjazdy 1154m
  • Sprzęt Qba Pomykacz
  • Aktywność Jazda na rowerze

Spontaniczna solówka ☢️

Wtorek, 11 sierpnia 2020 · dodano: 18.08.2020 | Komentarze 0

Ostatni, dłuższy trening przed BBT 2020. Trasa ułożona na szybko na pełnym spontanie. Od rana siedziałem w pracy, następnie z dzieckiem na placu zabaw. Kolejny dzień miałem wolny, ale okienko tylko gdzieś do południa. Podjąłem, więc decyzję, że zrobię nocnego tripa, przy okazji aklimatyzując się nieco do braku snu w nocy. Zjadłem kolację, ogarnąłem najbardziej potrzebne klamoty do wyjazdu i chwilę przed północą ruszyłem przed siebie. Najpierw do Żnina przez Jastrzębowo i Lubcz. Za  Żninem wbiłem się na S5 w budowie, nie wiem czy legalnie, czy też nie :D Dotarłem do Szubina i kierowałem się na Nakło. W Nakle pit-stop na szybkiego hot-doga i pepsi. Panie z obsługi bardzo miłe. Po krótkiej przerwie ruszyłem dalej i kierowałem się na Koronowo. Zrobiło się zimno, raptem 10°C. A przed wyjazdem zastanawiałem się czy zakładać rękawki, czy koszulkę termo. Wybrałem na szczęście wariant drugi. W Koronowie zameldowałem się o godzinie 4:20...


Okolice Koronowa jak zwykle mają swój klimat...


Z Koronowa przez Kotomierz i Trzęsacz dotarłem na bydgoski Fordon. Kolejny odcinek, to wątpliwej jakości asfalty i zrobione na odpieprz  ścieżki rowerowe. Na szczęście w Łubiance nastąpiła znaczna poprawa. Z przyjemnością można było kręcić po ścieżce w postaci pięknego asfaltowego dywanu...


Ale wszystko co dobre, szybko się kończy. Toruń przywitał mnie remontami. Rozkopane ulice, chodniki, nawet ścieżki rowerowe. Ciężko było nazwać jazdą poruszanie się tam. Nawet most znajduje się w remoncie. Udało się jakoś przebić się przez to piekło i chociaż nacieszyć oko przyjemnym widokiem na Wisłę i starówkę...




Po drugiej stronie Wisły zrobiłem przerwę na śniadanie. Uzupełniłem bidony i ruszyłem dalej przez Cierpice do Gniewkowa. Na wjeździe do Gniewkowa zrzuciłem z siebie koszulkę termo, temperatura była coraz wyższa, a słońce też dawało się we znaki. W Jaksicach przymusowy pit-stop na przejeździe kolejowym...


A, że się na postoju nudziłem, to naszła mnie mała inwencja twórcza...


Po chwili mogłem jechać dalej. Oczywiście na takich tripach muszą być niespodzianki. Droga, którą miałem jechać była wyłożona brukiem. Patrzę, a bruku po horyzont, końca nie widać. Uznałem, że nie będę aż tak męczył dłoni i tyłka. Rzuciłem szybko okiem na mapę i wybrałem wariant z objazdem. W Pakości kolejna niespodzianka w postaci remontu drogi. Wpakowałem się w jakąś wyrwę z takim impetem, iż musiałem sprawdzić czy wszystko w porządku z przednim kołem. Do Mogilna kręciłem ponownie kiepskimi asfaltami. Tam wjechałem do parku na lody i po zimną wodę. Ostatni odcinek, to jazda przez Padniewo, Ławki i Kruchowo. Do domu dotarłem po godzinie 12, czyli pi razy drzwi, tak jak planowałem. Założenia treningowe zostały zrealizowane. Teraz czas na regenerację i wyczekiwanie na start w BBT 2020 :-)



  • DST 203.36km
  • Czas 06:39
  • VAVG 30.58km/h
  • VMAX 50.40km/h
  • Kalorie 7922kcal
  • Podjazdy 506m
  • Sprzęt Qba Pomykacz
  • Aktywność Jazda na rowerze

TdP, czyli Tour de Patelnia ☀️

Piątek, 7 sierpnia 2020 · dodano: 15.08.2020 | Komentarze 0

Trzyosobowy, team'owy wypad do Kórnika i Środy Wlkp. Najpierw samotnie ruszyłem do Goślinowa, a stamtąd już we trójkę (z Kubą i Mikołajem) ruszyliśmy na właściwą trasę. Przez Modliszewo, Mieleszyn, Kiszkowo, Pobiedziska i Kostrzyn dotarliśmy do Kórnika. Tam uzupełnienie bidonów na Rynku, krótka przerwa i zajrzeliśmy pod zamek...


Zajrzałem jeszcze nad pobliskie jezioro...


Bardzo fajną promenadę mają mieszkańcy do spacerów nad jeziorem...


Do tego momentu jechało się wyśmienicie, później słońce zaczęło robić swoje. Odcinek do Środy Wielkopolskiej nie należał do łatwych. Pełne słońce, przeciwny wiatr dały w kość. Ale mieliśmy zaplanowany obiad, więc był czas na złapanie sił...


Po pysznym, domowym obiadku ruszyliśmy na ostatni odcinek trasy. Prze Neklę i Czerniejewo dotarliśmy do Gniezna. Mi pozostał jeszcze dojazd do Trzemeszna. W Gnieźnie po raz ostatni zatankowałem bidony i przez Kędzierzyn oraz Folwark dotarłem do celu. Słońca tego dnia miałem dosyć, ale trip zaliczam oczywiście do tych udanych.