avatar

Maniek1981 Trzemeszno








I n f o r m a c j e :
Przejechane kilometry: 97395.91 km
Km w terenie: 12506.30 km (12.84%)
Czas na rowerze: 158d 07h 04m
Średnia prędkość: 25.62 km/h
===>>> Więcej o mnie <<<===





2024
button stats bikestats.pl

2023
button stats bikestats.pl

2022
button stats bikestats.pl

2021
button stats bikestats.pl

2020
button stats bikestats.pl

2019
button stats bikestats.pl

2018
button stats bikestats.pl

2017
button stats bikestats.pl

2016
button stats bikestats.pl

2015
button stats bikestats.pl

2014
button stats bikestats.pl

Odwiedzone gminy


Strava



Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy maniek1981.bikestats.pl



Archiwum bloga

  • DST 1025.80km
  • Czas 38:38
  • VAVG 26.55km/h
  • VMAX 61.20km/h
  • HRmax 168 ( 89%)
  • HRavg 125 ( 66%)
  • Kalorie 14843kcal
  • Podjazdy 5997m
  • Sprzęt Qba Pomykacz
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bałtyk - Bieszczady Tour 2020

Piątek, 21 sierpnia 2020 · dodano: 27.08.2020 | Komentarze 8

Nareszcie!!! Nadszedł długo wyczekiwany dzień, czyli start w prestiżowym ultramaratonie Bałtyk - Bieszczady Tour!!! Długo biłem się z myślami, czy startować w sobotę rano, czy w piątek wieczorem. Jeden mocny argument za sobotą był, ale finalnie postawiłem na piątek ze względu na logistykę w drodze do Świnoujścia, oraz chęć nieco dłuższego pobytu w Bieszczadach. Trochę nieracjonalnie myśląc o jak najlepszym wyniku, ale będą przecież kolejne edycje. Przed godziną 14 ruszyłem pociągiem do Świnoujścia. W pociągu spotkanie z już znajomymi ultrasami, Przemkiem, Rafałem, ale byli też inni. Podróż przebiegła w miłej atmosferze i około godziny 16:30 zameldowaliśmy się w Świnoujściu. Najpierw przeprawa promowa...


Na zachodnim brzegu rozpoczęło się szukanie lokalu z dobrym jedzeniem. Udało się i na ruszt poszły pierogi nadziewane boczkiem i kaszą gryczaną. Po posiłku pojechałem do chłopaków z TCT Poznań. Tam szybki prysznic, ogarnięcie ostatnich rzeczy i kierunek prom. Przeprawa na drugi brzeg i oczekiwanie na start. Widać było nieco organizacyjny chaos (ponoć prom zbyt późno został podstawiony). Udaje się jednak organizatorom szybko opanować sytuację i można było stanąć na linii startu...


Dokładnie o godzinie 20:07 nastąpił pierwszy wystrzał i ruszyłem na trasę, ruszyłem realizować swoje marzenie. Przed startem była jakaś tam taktyka, myśl, by pojechać większy odcinek trasy razem z Mirkiem Paździorą (jechaliśmy sporo kilometrów razem na Pięknym Wschodzie). Ale założenie to jedno, a realia drugie. Mirek postanowił nie szaleć i ruszył bardzo asekuracyjnie. Ja też zamierzałem nie szarżować, bo 1015 km, to nie przelewki (do tej pory moim maksem było 632 km). Ale tak jakoś niemrawo poszło to ze startu, że postanowiłem rozbujać towarzystwo. Na początku była nas czwórka, ale Damian Szczucki przed startem otwarcie powiedział, że nie będzie dotrzymać mi tempa. Szybko, więc zrobiła się nas trójka: Dorota Orłowska, Szczepan Birkos i ja. Kilka minut i Szczepan się zatrzymał (chyba włączyć oświetlenie). Zostaliśmy z Dorotą we dwójkę. Takiego scenariusza nie zakładałem. Na początkowych kilometrach wiatr jednak nie przeszkadzał, więc jechaliśmy swoje. W Płotach na PK1 zameldowaliśmy się szybko, chwilę po 22:30. Szybka toaleta, woda do bidonów, drożdżówka i jechaliśmy dalej.

Wyjeżdżając z punktu minęliśmy się z goniącą nas trójką. Był tam Piotrek Krupski, z którym umówiłem się, że spotkamy się na pierwszym punkcie. Strata czasowa była jednak większa, więc nie czekaliśmy. Uznałem, że trasa jest na tyle długa, że spokojnie gdzieś się spotkamy. Na wyjeździe z Płotów trafiamy rzęsisty deszcz, który przyjemnie orzeźwia, bowiem temperatura 27°C do komfortowych nie należała. Od tego momentu wiatr bardziej przeszkadzał. Zanim dojechaliśmy do Drawska Pomorskiego konieczny był krótki postój, gdzieś w totalnych ciemnościach między lasami. Dorocie poluzowały się śruby w bloku. Sprawne dokręcenie śrubek i cisnęliśmy dalej. W Drawsku na PK2 dowiedzieliśmy się, że nasza przewaga nad resztą stawki wzrosła. Zjadamy kanapkę, uzupełniamy bidony i ruszamy w kierunku Piły.

Droga do Piły, to nic ciekawego, trochę tirów na DK10, trochę wiatru w twarz. W Pile na PK3 zameldowaliśmy się o godzinie 4:42. Trochę ciepłego makaronu, standardowo woda, i toaleta, do której trochę jednak trzeba było podejść. Zbieraliśmy się do odjazdu, to na punkt wjechało dwóch zawodników. Dzień powoli budził się do życia. Jechaliśmy po znajomym mi odcinku DK10 w stronę Nakła. Powoli zaczęło brać mnie na sen, ale wytrwale dojechaliśmy do PK4. Krótki postój, woda, baton, zupa, która była jednak trochę za gorąca (czas naglił).

Ruszyliśmy w stronę Solca Kujawskiego. W międzyczasie z punktu w Nakle szybciej zebrał się inny zawodnik i od tej pory już nie jechaliśmy na czele. Ale nie przejmowałem się tym. Najważniejsze było trzymać się założeń, a to szło idealnie. Do czasu. Senność dawała się mi coraz bardziej we znaki. Do Solca trzymałem ledwo tempo 25 km/h, nie bez znaczenia był też wciąż boczny wiatr. W Solcu na PK5 zjedliśmy makaron i postanowiliśmy zrobić 30 minut drzemki (z uwagi na mnie). Okazało się to być strzałem w dziesiątkę. Postawiło mnie to na nogi. W międzyczasie na punkt dojechał Piotrek (mało tego byli też Seba i Radzik).

Zebraliśmy się do dalszej jazdy w dziesięć osób. Miało pójść łatwiej i sprawniej. I było, na chwilę. Zanim dojechaliśmy do DK15, w okolicach Torunia spadły na nas hektolitry wody. Miałem wrażenie, że ktoś tam do góry opróżnił zbiorniki retencyjne. Wszystko totalnie przemoczone, na drodze płynąca rzeka. Trudno, trzeba było jechać. Plusem było to, że wiatr się od tego momentu odwrócił i wiał w plecy. Po około pół godzinie przejaśniło się i gdy już wiatr nas z grubsza wysuszył dopadł nas kolejny opad. Na PK6 w Kowalu zameldowaliśmy się o 14:20. Miła obsługa, pyszne jedzenie, a ciacho pierwsza klasa. Zjedliśmy i ruszyliśmy dalej.

Wciąż jechaliśmy w dziesięć osób, aż do Łowicza. Tam na PK7 szybki prysznic, suche ubrania, przepak, jedzenie, woda i można było jechać dalej. Została nas siódemka (trójka postanowiła coś pospać). Kilkanaście minut jazdy i trzeba było ubierać kurtki, znowu deszcz. Z każdą minutą padało coraz bardziej, więc zatrzymałem się, by założyć ochraniacze na buty. Straciłem około kilometra, ale systematycznie odrabiałem do grupy. Gdy dopadłem grupę, postanowiłem utrzymać tempo, bowiem z przodu była jeszcze dwójka, która odjechała przy zakładaniu kurtek. Dociągnąłem całą grupę i zjechałem na tył nieco odpocząć. O godzinie 22:22 dotarliśmy do Opoczna na PK8. Kolejne osoby zostały, by pospać. Piotrek kombinował worek od śmieci, by na siebie zarzucić, bowiem kurtka już przemokła.

Ruszyliśmy w piątkę. Przestało padać gdzieś przed Skarżyską Kamienną. Odcinek od Skarżyskiej do Starachowic, to coś pięknego, góra - dół, góra - dół. Bardzo fajna, dynamiczna jazda i o godzinie 2:24 meldujemy się na PK9. Tutaj już wcześniej założyliśmy krótką drzemkę. Zjedliśmy, przebraliśmy się w suchy ciuch (już ostatni) i poszliśmy odpocząć. Po 35 minutach budzik oznajmił, że czas ruszać dalej. Dorota jednak ma mały dołek. Skarpeta sucha, ale but mokry. Postanawia za wszelką cenę nieco osuszyć buty (nie chciała foliówek na skarpety). Chciałem jechać, ale uznałem, że skoro wspólnie pokonaliśmy blisko 700 km od startu, to nie zostawię jej na punkcie i pomogę do samej mety. Musiałem jednak mocno pilnować założeń czasowych. Pobyt w punkcie przedłużył się o kolejne pół godziny, buty suszyły się na ciepłych rurach w kotłowni, a my postanowiliśmy to wykorzystać na dalszą drzemkę. Po tym czasie udaje się ruszyć.

Do Sandomierza sucho, bez deszczu, ale blady świt powoduje u mnie znowu uczucie senności (tak po prostu mam). Kolejne drzemki nie wchodziły w rachubę, więc zaczynam mówić do siebie, śpiewać, Dorota daje mi shota z kofeiną. Jest lepiej, kierujemy się na Sandomierz. W Sandomierzu na PK10 krótki posiłek, obowiązkowo kawa i czas ruszać dalej. Ale są wątpliwości, po drugiej stronie rzeki niebo czarne. W międzyczasie mija nas na punkcie zwycięzca kategorii Open Paweł Pieczka. Postanawiamy ruszać.

Kilka minut i znowu zaczęło lać. Kurtki poszły w ruch i jechaliśmy dalej. Deszcz z nami także, niemal do samej mety. Po drodze do Łańcuta chyba zaczęło wychodzić zmęczenie u części grupy, tempo spadło, zaczęło się gadanie. Po kilku minutach postanowiłem, że nie możemy się tak wlec, i wyszedłem na czoło. Zrobiło się cicho i wszyscy ładnie zaczęli jechać. Jechaliśmy w strugach deszczu, ale wciąż na przód i nagle... boooooom. Podskoczyłem na czymś, spoglądam na tylne koło i laczek. Pierwsza myśl, to uszkodzona opona, bo aż mnie do góry wybiło. Na szczęście tylko dętka okazała się być uszkodzoną...


Minęła nas ekipa teamowa z Włocławka. Po usunięciu awarii ruszam na wnerwieniu (bo znowu stracony czas) do przodu. Grupa jedzie za mną, ale Piotrek ma już ewidentnie kryzys i do tego problemy z nawigacją. Zostaje z tyłu trzymając się za chłopakami z Włocławka. My pognaliśmy do przodu. Z Piotrkiem widzieliśmy się jeszcze na PK11 w Łańcucie. Tam dopompowuję też koło pompką z manometrem dzięki uprzejmości chłopaków z Włocławka. Ruszamy dalej we trójkę: Dorota, Tomek i ja.

Odcinek do Birczy przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania. Piękna, wąska droga przez las, wymagające podjazdy. Od razu kręciło się z uśmiechem na twarzy. W Birczy na PK12 meldujemy się o godzinie 15:37. Krótki postój i lecimy we trójkę dalej. Kolejne piękne odcinki i podjazdy pokonujemy w drodze na Ustrzyki Dolne. Czuć już wyraźnie klimat Bieszczad. Gdzieś w okolicy Brzegów Dolnych stwierdzam, że w sumie szkoda, że jeszcze troszkę i meta, koniec, bo kręci się świetnie. Czułem się doskonale. Na PK12 w Ustrzykach Dolnych spędzamy zaledwie kilka minut i ruszamy na ostatni, najbardziej wymagający odcinek. Jedziemy w górę, jeden podjazd, drugi, kolejny i tak, aż do mety. Na najbardziej stromym podjeździe wyprzedza nas brat jadący samochodem, który przyjechał po mnie do Ustrzyk. Zatrzymuje się na poboczu i dopinguje. Jeszcze długi zjazd, na którym tradycyjnie wszystkim odjeżdżam, ale na górze czekam. Przez moment nawet się zaniepokoiłem, bowiem nie widziałem Doroty. Ale pojawiła się po kilku sekundach. Ostatnie kilometry do mety już łagodniejsze. O godzinie 20:39 wjeżdżamy na metę...


Wszyscy zadowoleni i szczęśliwi. Jest pięknie...


Spędzamy na mecie kilka chwil, a następnie udajemy się do kwatery ogarnąć, wykąpać, przebrać w suchy ciuch...


Po odświeżeniu wracamy na metę, by coś zjeść i napić się lokalnego piwa. W końcu zasłużyliśmy. Rozmawiamy, wracamy wspomnieniami do tego co działo się na trasie. Z nami siedzi mój brat i słucha. Może połknie rowerowego bakcyla i pójdzie w moje ślady :P Analizujemy też sytuację na trasie, głównie w kategorii kobiet, bowiem wśród męskich terminatorów wszystko było już jasne. Okazuje się, że współpraca i pomoc na całych 1015 km opłaciła się, bowiem Dorota zajęła drugie miejsce w kategorii Open wśród kobiet...


Gratulacje!!! Jest moc!!!  I na koniec coś, co mnie urzekło wśród jednej z ekip. Otóż baner rozwieszony na mecie...


Na koniec kilka słów podsumowania. Impreza przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Organizacyjnie może były małe mankamenty, ale nie zamierzam tutaj nic pisać negatywnie, bowiem ilość tego co pozytywne jest tak duża, że te mankamenty, to pikuś. Osobiście po cichu liczyłem na złamanie 50 godzin i to się udało. Czas 48h 32m przed startem brałbym w ciemno. Wiem, że spokojnie mogłem pojechać na 46h, ale czasami trzeba sobie na trasie pomagać. Przy mojej awarii grupa też mnie nie zostawiła, a cierpliwie poczekała, za co dziękuję. Na pewno tutaj wrócę. Do zobaczenia, mam nadzieję za dwa lata!!!

Czas: 48h 32m
kat. Open: 41/241
Wszyscy: 82/336




Komentarze
JPbike
| 19:04 wtorek, 10 listopada 2020 | linkuj Gratulacje :)
Fajna relacja, może się skuszę... :)
maniek1981
| 20:03 niedziela, 13 września 2020 | linkuj Dzięki :-)

Bobiko - polecam, BBT nie takie trudne :P

Siwobrody - trochę zapewne tych osób z BS jest. A czy kosmita? Niekoniecznie, są bardziej wymagające ultramaratony.

daVe - polecam i namawiam :-)

Sebekfireman - uroki startu z pierwszej grupy. Aczkolwiek w tym wypadku ani trochę nie było to atutem, wolałbym startować kilka grup później. Na plus tej sytuacji było, że mogłem sobie spokojnie przejechać pierwszą nockę :-)

Anka88 - maraton, jak maraton. Dystans to chyba jedyna trudność tego maratonu, chociaż od Solca Kujawskiego musieliśmy zmagać się z wariackimi warunkami pogodowymi.
siwobrody
| 16:49 wtorek, 8 września 2020 | linkuj Gratulacje za wynik i świetną relację.
sebekfireman
| 10:00 poniedziałek, 31 sierpnia 2020 | linkuj Po raz kolejny gratuluje. Pięknie było oglądać na początku jak przez sporo kilometrów prowadziłeś czoło maratonu. Pytanie - co teraz? Jakaś przejażdżka do Chorwacji i z powrotem? :)
anka88
| 19:58 sobota, 29 sierpnia 2020 | linkuj To dopiero maraton! Moje gratulacje!
daVe
| 18:52 sobota, 29 sierpnia 2020 | linkuj Ogromne gratulacje!!! Piękny maraton, piękny wynik i piękne wspomnienia. Trochę zazdroszczę ;)
siwobrody
| 19:36 piątek, 28 sierpnia 2020 | linkuj Kolejny kosmita ma BS ( jak dla mnie) . Gratulacje. Gdy pojawiłem się w Świnoujściu by towarzyszyć znajomym w starcie na BBT nie miałem pojęcia ile osób z bikestats uczestniczy w tym kosmicznym maratonie. Podziwiam i pozdrawiam .
bobiko
| 06:23 piątek, 28 sierpnia 2020 | linkuj Jeszcze raz gratulacje ;-) razem z paroma łebkami obserwowaliśmy Twoje (i Grupy) zdalnie. No to kurde trzeba sie zebrać zeby za te 2 lata pojechać. ... ale to bdzie spore wyzwanie :)
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!