avatar

Maniek1981 Trzemeszno








I n f o r m a c j e :
Przejechane kilometry: 101080.84 km
Km w terenie: 12730.30 km (12.59%)
Czas na rowerze: 164d 11h 40m
Średnia prędkość: 25.59 km/h
===>>> Więcej o mnie <<<===





2025
button stats bikestats.pl

2024
button stats bikestats.pl

2023
button stats bikestats.pl

2022
button stats bikestats.pl

2021
button stats bikestats.pl

2020
button stats bikestats.pl

2019
button stats bikestats.pl

2018
button stats bikestats.pl

2017
button stats bikestats.pl

2016
button stats bikestats.pl

2015
button stats bikestats.pl

2014
button stats bikestats.pl

Odwiedzone gminy


Strava



Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy maniek1981.bikestats.pl



Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Szosowo

Dystans całkowity:34659.27 km (w terenie 15.50 km; 0.04%)
Czas w ruchu:1176:17
Średnia prędkość:29.47 km/h
Maksymalna prędkość:100.07 km/h
Suma podjazdów:147163 m
Maks. tętno maksymalne:204 (109 %)
Maks. tętno średnie:161 (86 %)
Suma kalorii:988545 kcal
Liczba aktywności:385
Średnio na aktywność:90.02 km i 3h 03m
Więcej statystyk
  • DST 501.04km
  • Czas 18:10
  • VAVG 27.58km/h
  • VMAX 64.80km/h
  • HRmax 169 ( 90%)
  • HRavg 130 ( 69%)
  • Kalorie 8326kcal
  • Podjazdy 2227m
  • Sprzęt Qba Pomykacz
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Piekło Północy w drodze na Hel :-)

Piątek, 5 lipca 2019 · dodano: 09.07.2019 | Komentarze 8

Coroczny trip nad morze i powoli już chyba tradycja, że cisnę trasą, którą uwielbiam. Celem oczywiście Hel. W tym roku początkowy wariant trasy z odcinkiem do Koronowa był nieco inny z uwagi na wyjazd organizowany przez Travel & Cycle Team Poznań oraz TBT Poznań. Trasa była mojego autorstwa. Co, by nie było, sprawdzona przeze mnie na 90% długości, więc o jakość asfaltów byłem spokojny. Dzień wcześniej spakowałem się, bowiem w trasę ruszałem niemal z pracy. Wróciłem tylko do domu, zjadłem obiad, przebrałem, zapakowałem wszystko na rower i o godzinie 16 ruszyłem w kilkuset kilometrową trasę...


Umówiłem się na spotkanie z uczestnikami wyprawy w Pobiedziskach. Jak na złość niemal cały odcinek do Pobiedzisk, to była walka z wmordewindem. Nie szarżowałem jednak, bo kilometrów do pokonania było przecież sporo. Po drodze złapał mnie pierwszy deszcz, ale liczyłem się z tym, gdyż prognozy przewidywały przelotne opady. W Pobiedziskach zjawiłem się około godziny 18, a chwilę później całe towarzystwo jadące z Poznania. Było nas dwunastu!!! Chwila pogadanek i ruszyliśmy w stronę Kiszkowa i dalej Janowca Wielkopolskiego. Asfalty przyjemne, gładkie, i póki co bez większych przewyższeń...


Nie mogło zabraknąć krajobrazów z elementami złocistych pól...


W Charbowie dołączył do nas Bobiko i od tego momentu jechaliśmy w trzynaście osób. Pierwszą przerwę na uzupełnienie kalorii i wody zrobiliśmy w Janowcu Wielkopolskim. Postój nieco się wydłużył z uwagi na kolejny opad deszczu. Niemniej w końcu ruszyliśmy dalej. Słońce powoli chowało się za horyzontem, a my uciekaliśmy przed kolejną chmurą...


Damasławek, Kcynia i Nakło nad Notecią, to kolejne miejscowości na trasie przejazdu. W Nakle zameldowaliśmy się już po zmroku i zrobiliśmy postój na kolację w Mc Donald's. Po odpoczynku i posileniu ruszyliśmy w stronę Koronowa. Zaczęły się pierwsze hopki, które zachęcały do dynamicznej jazdy. Postój na stacji benzynowej w Koronowie był obowiązkowy, bowiem kolejna czynna stacja miała być za ponad 80 km. Jechaliśmy pod osłoną nocy przyjemnymi i praktycznie z zerowym ruchem samochodowym drogami. W Tleniu zrobiliśmy krótki postój, by każdy był w stanie spokojnie dojechać do Czarnej Wody, gdzie mieliśmy zaplanowany postój na stacji benzynowej. Pogoda dopisywała, a natura budziła się do życia po chłodnej nocy (5°)...


Około godziny 5 dotarliśmy do Czarnej Wody, gdzie przeżyliśmy spore rozczarowanie. Stacja benzynowa mimo, że całodobowa, to sprzedaż tylko przez okienko. Do tego brak czegokolwiek do jedzenia co byłoby ciepłe, a kawy i herbaty też, bowiem pan z obsługi stwierdził, iż zdążył kilka chwil wcześniej ustawić czyszczenie ekspresu. Dobre sobie, pan wyglądał, jakby wstał z głębokiego snu. Jak to się mówi, kto nie może, jak prywaciorze :D Zrobiliśmy krótki postój pod wiatą przy zaledwie kilku stopniach. Każdy przegryzł coś, co wiózł ze sobą i trzeba było zebrać się do dalszej jazdy. Nie było to łatwe, bo lekko wyziębieni, bez czegokolwiek ciepłego musieliśmy dotrzeć do Kościerzyny. Zostało nas dwunastu, jeden z uczestników wyprawy pomknął do Starogardu Gdańskiego na pociąg. W Kościerzynie zrobiliśmy konkretny postój. Koniecznym było się najeść, ogrzać i uzupełnić bidony. W międzyczasie pojawił się problem z kolanem u jednego z kolegów, który zmuszony był zrezygnować z dalszej jazdy. Grupa zdecydowała, że ze względu na warunki i prognozowane opady deszczu trzeba zmienić wariant trasy na krótszy. Dla mnie jako autora trasy, było to trochę irytujące, ale rozumiałem grupę. Najważniejsze jest przecież zdrowie i nic ponad siły. Sam czułem się przeciętnie, jednak nie na tyle źle, by nie podjąć rękawicy. Wiedziałem w końcu co oferują rejony, którymi zamierzałem jechać. Bobiko także przystał na moją propozycję, więc zapadła decyzja, że dziewięć osób jedzie prosto na Kartuzy i dalej Wejherowo, Władysławowo i Hel, a ja z Bobiko kręcimy przez kaszubskie sztajfy. Wspólnie z grupą dojechaliśmy do Stężycy i rozdzieliśmy się. Od tego momentu jechaliśmy z Bobiko we dwójkę. Zaczęły się podjazdy i przepiękne krajobrazy. Widok w miejscowości Gołubie urzekł mnie...


Piękne, zielone tereny, a w tle wzniesienia, po których mieliśmy przejeżdżać za kilkanaście minut :) Dojechaliśmy do Szymbarku, mając po drodze kilka solidnych podjazdów, po czym nastąpił szybki zjazd w rejonie szczytu Wieżyca. Strome, leśne zbocza po bokach drogi też robiły spore wrażenie. Standardowo krótki postój zaliczyliśmy w Ostrzycach nad jeziorem...


Doskonale widzieliśmy ciemne chmury, które zwiastowały deszcz. Minęły może z dwie minuty odkąd ruszyliśmy i zaczęło padać. Kurtki przeciwdeszczowe, ochraniacze na buty i kręciliśmy dalej. Padało coraz mocniej. W Kartuzach nie zatrzymywaliśmy się z uwagi na dobre samopoczucie. Kolejne hopki na odcinku Grzybno, Hopy, Pomieczyno, Rosochy, Luzino zachęcały do dynamicznej jazdy. W Luzinie zrobiliśmy postój celem zakupu wody i czegoś pożywnego. Straciliśmy sporo czasu, bo w sklepie kolejki przy sobocie były masakryczne. Ale posilić się było koniecznym, by nogi miały z czego jechać. Cały czas padało, raz mocniej, raz słabiej. Jeśli przestawało, to dosłownie na 2-3 minuty. Generalnie co ściągnąłem kaptur, bo opad ustał, to momentalnie zaczynało padać :D Przez Kębłowo, Zelewo, Zamostne dotarliśmy do Rybna, gdzie czekał nas najbardziej stromy odcinek wyprawy (10% w kierunku Strzebielinka). Wejście na wieżę widokową "Kaszubskie Oko" z uwagi na padający deszcz i słabą widoczność sobie odpuściliśmy. Za chwilę nastąpił zjazd do Czymanowa. Miałem w planach wykręcić tu swój rekord prędkości (dotychczasowy 76,5 km/h na MTB), jednak warunki pogodowe brutalnie to uniemożliwiły. Mokra nawierzchnia, słabsza kilkukrotnie skuteczność mokrych hamulców, spowodowały, że nie było mowy o jakimkolwiek podjęciu próby. Dość powiedzieć, że trzymając klamki hamulców na zjeździe miałem jakieś 55 km/h. Po prostu klocki hamulcowe na mokrych i zabrudzonych obręczach nie dawały rady. Z Czymanowa wzdłuż jeziora Żarnowieckiego dotarliśmy do Wierzchucina. Stamtąd udaliśmy się do Żarnowca, gdzie zatrzymaliśmy się dosłownie na moment. Przez Krokową przemknęliśmy błyskawicznie, by wbić się na ścieżkę rowerową wiodącą nasypem dawnej linii kolejowej Krokowa - Swarzewo. Gładki asfalt, ruch znikomy, nic tylko jechać. A widoki też przyjemne...


Ze Swarzewa mógł być już tylko jedyny, słuszny kierunek - Władysławowo. Tam musieliśmy uciekać w boczne uliczki, bowiem utworzył się korek. Wiadomo, sobota, wakacje, czyli zmiana turnusu. Gdy wbiliśmy się w ścieżkę rowerową prowadzącą do Helu jazda stała się trochę upierdliwa. Czasy, gdy kostka leżała sobie równo już dawno minęły, do tego piesi, na których trzeba było uważać, i kierowcy samochodów, którzy wjeżdżali na kampingi i inne obiekty. Trzeba było być bardzo skupionym i uważnym i nie było sensu szaleć. Były też te przyjemniejsze bodźce, jak widok na Zatokę Pucką...


Powoli zbliżaliśmy się do celu wyprawy. I gdy wydawało się, że mimo trudnych warunków uda się ją zakończyć całkiem przyjemnie, to nagle nastąpiło oberwanie chmury. Zaczęło lać, jakby ktoś wyżej puścił wodę z węży ogrodowych. Odcinek Jurata - Hel pokonaliśmy w strugach ulewy. I o ile przez kilka godzin opadów kurtka i ochraniacze na buty dawały radę, o tyle w jednej chwili woda zaczęła spływać do butów od góry po nogach.  Do Helu dotarliśmy nieco zziębnięci, ale usatysfakcjonowani...


Mnie udało się wykręcić po raz drugi w życiu ponad 500 km i kolejny raz ze sporą ilością podjazdów. Jeśli dodać do tego jazdę w trudnych warunkach, deszczu, zimnie i wietrze, to śmiało mogę uznać, iż była to moja najtrudniejsza wyprawa w życiu. Tym bardziej satysfakcja jest duża. Dziękuję wszystkim uczestnikom wyprawy za wspólne kręcenie, w szczególności Bobiko, który podjął rękawicę i wybrał ze mną trudniejszy wariant trasy. Dzięki Panowie!!! PozdRower :-)




  • DST 110.81km
  • Czas 03:38
  • VAVG 30.50km/h
  • VMAX 62.50km/h
  • Kalorie 4703kcal
  • Podjazdy 316m
  • Sprzęt Qba Pomykacz
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wietrzna środa z FastBike Gniezno

Środa, 3 lipca 2019 · dodano: 04.07.2019 | Komentarze 0

Szosowa ustawka z gnieźnieńską ekipą FastBike Gniezno. Trochę pokręciliśmy okolicznymi drogami. Sporo ostrych akcentów pod mocny wiatr. Dzięki za wspólną jazdę :-)



  • DST 66.29km
  • Czas 02:21
  • VAVG 28.21km/h
  • VMAX 59.10km/h
  • Kalorie 2554kcal
  • Podjazdy 273m
  • Sprzęt Qba Pomykacz
  • Aktywność Jazda na rowerze

Szosowy chillout, czyli nogi uznały, że pod ten wmordewind nie kręcą

Czwartek, 27 czerwca 2019 · dodano: 02.07.2019 | Komentarze 1

Szosowa rundka w wietrzny dzień. Początkowo jechało się całkiem spoko, bo wiatr albo pomagał, albo nie przeszkadzał wiele. Minąłem Mogilno, Gębice i kierowałem się na Ostrowo...


Od Ostrowa zmiana kierunku jazdy i już było co robić przy tym wietrze. Do Orchowa jakoś jeszcze się jechało, ale już od Orchowa zbierałem cały wiatr na pysk, a i nogi stwierdziły, że nie mają ochoty kręcić. Totalna niemoc. Do Trzemeszna jednak jakoś się doczłapałem w chillout'owym tempie :D

Kategoria Szosowo


  • DST 113.81km
  • Czas 03:42
  • VAVG 30.76km/h
  • VMAX 51.12km/h
  • Kalorie 4722kcal
  • Podjazdy 319m
  • Sprzęt Qba Pomykacz
  • Aktywność Jazda na rowerze

4K, czyli Kędzierzyn, Kiszkowo, Kłecko i kapeć w tylnym kole :/

Środa, 19 czerwca 2019 · dodano: 27.06.2019 | Komentarze 0

Zacisku do sztycy wciąż brak, ale nie mogłem się powstrzymać i wsiadłem na szosę. Tymczasowe rozwiązanie daje radę, więc coś trzeba pojeździć. W planach była wspólna jazda w grupie z Fast Bike Gniezno, ale że z Trzemeszna wyjechałem na styk, a na przejeździe kolejowym zatrzymały mnie zamknięte rogatki, to nie zdążyłem. Kilka minut spóźnienia i pozostała mi samotna jazda. Z Gniezna pojechałem na Kiszkowo. Przed wjazdem do Kiszkowa na początku zjazdu złapałem kapcia, kolejnego w krótkim odstępie czasu. Dokładnie trzeciego licząc od 30 kwietnia, jakaś fatalna passa. Po uporaniu się z dętką przez Kiszkowo, Kłecko wróciłem ponownie do Gniezna i dalej przez Jastrzębowo do Trzemeszna. Trochę się ujechałem tego dnia, bo powrót był pod wiatr i na wnerwieniu spowodowanym dętką. Po tym wyjeździe pod lupę poszła obręcz, bo każdy laczek to dziura w dętce właśnie od strony obręczy. Nic niepokojącego oględziny nie wykazały, więc profilaktycznie została wymieniona opaska. Oby dalej już bez "przygód".



  • DST 528.04km
  • Teren 1.00km
  • Czas 20:24
  • VAVG 25.88km/h
  • VMAX 71.94km/h
  • HRmax 166 ( 88%)
  • HRavg 130 ( 69%)
  • Kalorie 9166kcal
  • Podjazdy 3845m
  • Sprzęt Qba Pomykacz
  • Aktywność Jazda na rowerze

Puchar Polski w ultramaratonach kolarskich "Piękny Zachód 2019"

Sobota, 8 czerwca 2019 · dodano: 13.06.2019 | Komentarze 3

W końcu nadszedł dzień, na który czekałem około pół roku!!! Start w pierwszym w życiu ultramaratonie kolarskim. I od razu z grubej rury, edycja "Piękny Zachód" zaliczana do Pucharu Polski :-) Jakby było mało, to trasa wymagająca ze sporą ilością przewyższeń i dystansem 526 kilometrów. Na miejsce dotarłem dzień wcześniej (odprawa techniczna, odbiór pakietu startowego, itp.)...


Po średnio przespanej nocy, sobotni poranek przywitał chmurami. Pomyślałem sobie spoko, byle nie padało. Start odbywał się w grupach 6-osobowych puszczanych co 5 minut. Najpierw ruszali zawodnicy z kategorii "Open" od najlepszych po debiutantów, a dalej zawodnicy z kategorii "Solo". Kategoria "Open" charakteryzuje się tym, że zawodnicy mogą jechać w grupie do 15 osób, natomiast "Solo", to samotna jazda na całym dystansie, gdzie przed i za zawodnikiem w odległości 100 metrów nie może znajdować się żaden inny. Start mojej grupy wyznaczony był na godzinę 9:10. Mało co i bym nie zdążył, bo sobie na luzaku od rana wszystko powoli ogarniałem. Niemniej w końcu nastąpiło odliczanie... 5, 4, 3, 2, 1, no i poszli!!! Ruszyłem swoim tempem i po dwóch kilometrach byłem zdziwiony. Za plecami nie widziałem nikogo z grupy. Pomyślałem sobie, że niezły cyrk, ale trzeba jechać swoje. Cały plan jazdy w grupie po zmianach spalił na panewce, bynajmniej na początkowych kilometrach. Jeszcze przed Świebodzinem wyprzedziłem trójkę zawodników z grupy startującej 5 minut wcześniej. Świebodzin przejechałem sprawnie i mknąłem w stronę Sulechowa. Od tego momentu wiatr przestał być sprzyjający, co nie wróżyło dobrze samotnej jeździe. Po kilku kolejnych kilometrach doszła mnie trzyosobowa grupka, która wystartowała 5 minut po mnie. Bez chwili wahania doczepiłem się jako czwarte ogniwo i od tego momentu zaczęła się zupełnie inna jazda. Dobre tempo, systematyczne zmiany, krótko mówiąc szła niezła robota...

Tak dojechaliśmy do pierwszego punktu kontrolnego w Kożuchowie [PK 1, 80 km], łapiąc przed nim jeszcze kilka osób z wcześniejszych grup (w tym Artura). Szybko podpisałem protokół, odebrałem pieczątkę na karcie kontrolnej, po czym wziąłem kilka gryzów bułki i zacząłem uzupełniać bidon. Nie zdążyłem się obejrzeć, a trzyosobowa grupa była już w bramie i mknęła dalej. Zakręciłem szybko bidon, schowałem kartę do sakwy i ruszyłem w pogoń. Wiatr wzmagał się coraz bardziej i wiał z boku. Jak na złość ten odcinek był w większości nie osłonięty lasami, więc z pól wiało konkretnie. Stwierdziłem, że nie będę za wszelką cenę gonił grupki, która uciekła mi z punktu kontrolnego. Zajechać się łatwo, a do przejechania było jeszcze grubo ponad 400 km. Na chwilę złapałem inną grupkę, która mnie wyprzedzała, ale jak jeden z zawodników się zorientował, to od razu poszedł do przodu i depnął w korbę, by mnie urwać. Nie ujechali tak nawet 500 metrów i jeden z nich zaliczył szlifa. Liznął koło tego z przodu i wiele więcej nie trzeba było. Dojechałem do nich, zatrzymałem się pytając czy wszystko w porządku. Po chwili postoju i upewnieniu się, że jest OK, ruszyłem dalej. Wciąż jechałem sam, a boczny wiatr dawał w kość. Przeklinałem go co kilka minut i zastanawiałem się, jak to dotrwać do końca :-D Powiem krótko, to było dla mnie najcięższe 50 kilometrów tego ultramaratonu. Krótko przed drugim PK w Dąbrowie Bolesławieckiej [PK 2, 133 km] dołączył do mnie kolega, który zaliczył szlif...


Tutaj postanowiłem nieco odpocząć po ciężkim dla mnie odcinku. W międzyczasie dojechał też Artur...


Makaron i baton + żel musiały postawić mnie na nogi po niespodziewanej bombie. W międzyczasie fotoreporter uwiecznił moment kontroli zacisku w sztycy mojego roweru...


Kilka dni wcześniej zauważyłem pęknięcie, a że zacisk i sztyca nietypowe, to nie było szans na wymianę. Problem zgłoszony w autoryzowanym punkcie, ale niestety trzeba czekać, a i tak nie wiadomo, czy uda się to ustrojstwo sprowadzić. Jechałem, więc cały czas zastanawiając się, czy dojadę bez awarii, czy też nie. Niemniej koniecznym było zebrać się w końcu do dalszej jazdy...


Nie chciałem kozaczyć po bombie, więc na spokojnie ruszyłem razem z Arturem i kolegą z teamu "ofix.pl"...


Początkowo jechaliśmy razem we trzech, ale jak zaczęły się pierwsze hopki, to się oderwałem. Dogoniłem przed miejscowością Pielgrzymka zawodnika ze Szczecina i tak razem pokonywaliśmy kolejne kilometry, aż do kolejnego punktu kontrolnego w Kaczorowie [PK 3, 212 km]. Zjedzony krupnik, wafelek, uzupełnione bidony i ruszyliśmy dalej. Kolegę męczyły skórcze, więc w Kamiennej Górze zrobiliśmy krótki postój na stacji benzynowej, celem zakupu czegoś z magnezem. W tym czasie dojechał Artur z kolegą i było nas czterech. Zaczęły się kolejne podjazdy. Przejechaliśmy przez Lubawkę i kierowaliśmy się na Karpacz. Na jednym ze zjazdów pyknęło mi ponad 70 km/h :-) Na podjeździe przed Kowarami nasza czwórka się rozerwała. Niemniej do Karpacza dojechaliśmy w kilkuminutowych odstępach w blasku zachodzącego słońca. Kolejny, tym razem duży punkt kontrolny i dłuższa przerwa na przepak i solidne jedzenie [DPK 4, 270 km]. Zupa gulaszowa była wyborna, a pierogi z mięsem jej wcale nie ustępowały. Polecam każdemu, kto będzie w okolicy szukał dobrego jedzenia - Ściegny Camp 66. Widoki mieliśmy też piękne...




W międzyczasie przesmarowałem łańcuch i założyłem lampki. Słońce chowało się za horyzontem, więc temperatura spadała. Noc miała być zimna, więc bez zastanawiania założyłem bieliznę termiczną. Zbędne przedmioty schowałem do przepaku, który miał wrócić na metę i we trójkę ruszyliśmy na kolejne kilometry. Od razu zaczęliśmy długim podjazdem do Karpacza Górnego. Nawet nie wiem kiedy zostawiłem za sobą Artura z kolegą. Jechałem sam, ale swoje. Noga kręciła dobrze. Zaczęły się zjazdy, które po zmroku wymagały sporo koncentracji. Na odcinku do Podgórzyna wyprzedziłem kilka osób. Złapałem się kolejnej dwójki zawodników i tak dojechaliśmy do granic Szklarskiej Poręby. I się zaczęło. Najbardziej wymagający podjazd całego ultramaratonu, z nachyleniem dochodzącym momentami do 15%. Na tym odcinku zrobiło się strasznie tłoczno. Wspinało się kilkanaście osób. Podjazd zaczynałem w ogonie tej grupy, a na górze byłem na czele. Cieszyło niezmiernie, że mając w nogach już ponad 300 kilometrów udało się to wjechać na raz :-) Następnie do Świeradowa było ponad 10 kilometrów pięknego zjazdu, po dobrej jakości asfalcie. Ale była radocha :D Na tym odcinku skumałem się z bardzo sympatycznym Mirkiem z Olsztyna, z którym to jechałem niemal do samej mety. Kolejny punkt kontrolny czekał nas w Kościelnikach Górnych [PK 5, 343 km]. Pyszna grochóweczka, serniczek, dały energię na dalsze kilometry. Było już tak pieruńsko zimno (3°C), że postanowiłem założyć ochraniacze na buty i kurtkę. Pod osłoną nocy mknęliśmy dalej. W pewnym momencie był konieczny postój, musiałem wymienić ogniwo w latarce. W tym czasie minęło nas dwóch zawodników. Jednego dość szybko dogoniliśmy. Okazało się, że to zawodnik "solo", więc nie wolno było nam się holować. Cisnęliśmy dalej. Po kilku kolejnych kilometrach doszliśmy następnego zawodnika i tak jechaliśmy we trójkę. Kolejny punkt kontrolny czekał nas w Żaganiu [PK 6, 415 km]. Tutaj przegryzłem bułkę, wypiłem kawę i jechaliśmy dalej. Słońce zdążyło już wstać. Nie lubię tego momentu, bo wtedy momentalnie zaczyna mi się chcieć spać. Ale jechać trzeba było. Następny punkt kontrolny był dość szybko, bowiem w Lubsku [PK 7, 450 km]. Początkowo planowaliśmy tutaj wziąć tylko pieczątkę i jechać dalej, ale namówieni zostaliśmy na makaron z kurczakiem. Kilka minut postoju i ruszyliśmy w kierunku mety. Za Krosnem Odrzańskim czekał nas ostatni dłuższy podjazd. Na jego szczycie postanowiłem ściągnąć kurtkę, bowiem zdążyło zrobić się już cieplej. Do mety pozostawało około 30 kilometrów, a że sił jeszcze trochę było, to tempo wzrosło. Ciągnąłem 3-osobowy pociąg, który na ostatnich kilometrach i tak się rozerwał. Koledzy nie wytrzymali narzuconego tempa. Na metę w Niesulicach [PK 8, 526 km] wjechałem dokładnie o godzinie 10:00, czyli po 24 godzinach i 50 minutach od startu...


Pierwszy ultramaraton kolarski w życiu został ukończony. Dojechałem cały i zdrowy. Satysfakcja była duuuuuuuża...


Po odbiciu ostatniej pieczątki na mojej szyi zawisł medal...


Na 98 zawodników startujących w kategorii "Open" zająłem 42 miejsce (10 zawodników wycofało się na trasie). Nie miejsce jednak jest najważniejsze, a ukończenie tak trudnej trasy. Dokuczał wiatr, upał, zimno w nocy, podjazdy też łatwe nie były. Ale to wszystko zostało pokonane, bo zwyciężył upór i siła woli!!! Każdy zawodnik, który ukończył ten ultramaraton jest zwycięzcą!!! Do zobaczenia, mam nadzieję za rok :) PozdRower!!!



  • DST 33.36km
  • Czas 01:04
  • VAVG 31.27km/h
  • VMAX 63.00km/h
  • Kalorie 1365kcal
  • Podjazdy 132m
  • Sprzęt Qba Pomykacz
  • Aktywność Jazda na rowerze

Testy + jeden mocniejszy akcent

Czwartek, 6 czerwca 2019 · dodano: 12.06.2019 | Komentarze 0

Ostatnie testy przed główną imprezą dla mnie w tym roku. Jak na złość pękł element w zacisku od sztycy, a że jest nietypowy, to nie byłem w stanie usunąć usterki w ciągu kilku dni. Problem zgłosiłem do trzech autoryzowanych sprzedawców Cube w Polsce i pozostaje czekać. Zmuszony zostałem, by tymczasowo zrobić coś prowizorycznie. Dałem nieco większe podkładki i postanowiłem zrobić test, czy zda to egzamin...


Zrobiłem nieco ponad 30 km po okolicznych drogach...


Celowo wybrałem te trochę gorszej jakości na niektórych odcinkach, by sprawdzić czy zastosowane rozwiązanie wytrzyma. No i wytrzymało, więc pozostało liczyć, że póki co będzie trzymać dalej :-)

Kategoria Szosowo


  • DST 46.33km
  • Czas 01:30
  • VAVG 30.89km/h
  • VMAX 47.88km/h
  • Kalorie 1912kcal
  • Podjazdy 126m
  • Sprzęt Qba Pomykacz
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do pracy / z pracy...

Poniedziałek, 3 czerwca 2019 · dodano: 06.06.2019 | Komentarze 0

Światowy Dzień Roweru. Szosowym wariantem dojazd do i z pracy.



  • DST 72.62km
  • Czas 02:15
  • VAVG 32.28km/h
  • VMAX 46.44km/h
  • Kalorie 3242kcal
  • Podjazdy 137m
  • Sprzęt Qba Pomykacz
  • Aktywność Jazda na rowerze

Z małą misją do Marzenina

Niedziela, 2 czerwca 2019 · dodano: 06.06.2019 | Komentarze 0

Szybki kurs niedzielnym porankiem do Marzenina i powrót do Trzemeszna.

Kategoria Szosowo


  • DST 203.77km
  • Teren 1.50km
  • Czas 06:43
  • VAVG 30.34km/h
  • VMAX 55.65km/h
  • Kalorie 8456kcal
  • Podjazdy 687m
  • Sprzęt Qba Pomykacz
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening objętościowy + test nowej garderoby

Środa, 29 maja 2019 · dodano: 01.06.2019 | Komentarze 2

Środa była dla mnie dniem wolnym od pracy, więc postanowiłem zrobić trening objętościowy. Trasę zaplanowałem tak, by nie było łatwo. Wiatr tego dnia dmuchał dość mocno z północy i północnego zachodu. Niemal pierwsza połowa dystansu, to jazda właśnie pod ten nieprzyjemny wiatr. Zawitałem w okolice Nakła nad Notecią, jadąc przez Żnin i Szubin. Po drodze mijałem tablice z ciekawymi nazwami miejscowości...


Za Nakłem nastąpiła zmiana kierunku jazdy i od razu tempo poszło do góry. Przez Ślesin dotarłem w rejon stawów i rzeki Noteć...


Widok w drugą stronę...


Dalej kręciłem w stronę Bydgoszczy, ale do niej nie dojechałem. Nie chciałem tracić czasu na ruchliwych ulicach, ścieżkach rowerowych i światłach. W związku z tym w Łochowie obrałem kierunek Rynarzewo. Wszystko fajnie, piękny asfalcik przez las, aż tu nagle...


Uruchomiłem mapy, ale nie widziałem żadnej innej, alternatywnej drogi. Jedynym rozwiązaniem było cofnąć się do Łochowa, by dojechać do DK10, ale to nie wchodziło w grę. Stwierdziłem, że ten odcinek jakoś przejadę. Udało się i nawet nie złapałem kapcia, co w ostatnim czasie zdarzyło mi się dwa razy. W Rynarzewie skierowałem się na Łabiszyn. I tak sobie mknąłem, aż dojechałem do Władysławowa...


Szukałem morza, ale nie znalazłem. Okazało się, że to nie to Władysławowo :D Powoli robiłem się głodny, ale oczywiście jak na złość w okolicy nie było żadnego sklepu. Dopiero w Białożewinie mym oczom ukazał się sklep, gdzie się posiliłem, uzupełniłem bidon i pomknąłem dalej. Odcinek z Dąbrowy do Niestronna był na dobicie. Po sporym już kilometrażu, kolejna dyszka z wiatrem w ryj i słabej jakości asfalt na tym odcinku dały w kość. Na szczęście ostatnie kilometry były już przyjemniejsze i założony cel udało się zrealizować. Tego dnia testowałem też nową garderobę...


Spodenki, koszulka, rękawiczki i skarpetki dały radę. Teraz powoli mogę zacząć odliczanie do jednej z głównych, jeśli nie najważniejszej dla mnie imprezy w tym roku. Co się udało zbudować formę, to się udało, garderoba jest, jeszcze tylko trochę trzeba pomajstrować przy sprzęcie i musi być git!!!



  • DST 30.00km
  • Czas 00:59
  • VAVG 30.51km/h
  • VMAX 48.30km/h
  • Kalorie 1161kcal
  • Podjazdy 87m
  • Sprzęt Qba Pomykacz
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do pracy / z pracy (z kapciem)...

Niedziela, 26 maja 2019 · dodano: 01.06.2019 | Komentarze 1

Standardowy dojazd do i z pracy szosówką. I nie byłoby nic nadzwyczajnego, gdyby nie kapeć. Z pracy ujechałem nieco ponad 6 km i zmuszony byłem do pitstopu. Zmieniłem dętkę i w momencie kiedy chciałem ją napompować z naboju, powietrze uleciało. Chyba zbyt wolno zakręcałem pompkę. Zwykłej pompki nie miałem, więc moja jazda się zakończyła...


Z pomocą przyszedł, a właściwie przyjechał Krzychu. Zapakowaliśmy rower do "wozu serwisowego" i wróciliśmy do Trzemeszna. Krzychu, wielkie dzięki!!!