
Maniek1981 Trzemeszno
Km w terenie: 12730.30 km (12.59%)
Czas na rowerze: 164d 11h 40m
Średnia prędkość: 25.59 km/h
===>>> Więcej o mnie <<<===













Moje rowery
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2024, Październik8 - 0
- 2024, Wrzesień14 - 0
- 2024, Sierpień17 - 0
- 2024, Lipiec10 - 0
- 2024, Czerwiec10 - 0
- 2024, Maj2 - 0
- 2024, Kwiecień1 - 0
- 2024, Marzec1 - 0
- 2024, Luty1 - 0
- 2024, Styczeń2 - 0
- 2023, Grudzień6 - 0
- 2023, Listopad2 - 0
- 2023, Wrzesień2 - 0
- 2023, Sierpień23 - 0
- 2023, Lipiec27 - 0
- 2023, Czerwiec14 - 0
- 2023, Maj14 - 0
- 2023, Kwiecień9 - 0
- 2023, Marzec4 - 1
- 2023, Luty6 - 0
- 2023, Styczeń11 - 0
- 2022, Grudzień8 - 0
- 2022, Listopad9 - 0
- 2022, Październik11 - 0
- 2022, Wrzesień24 - 0
- 2022, Sierpień23 - 0
- 2022, Lipiec24 - 0
- 2022, Czerwiec21 - 0
- 2022, Maj12 - 0
- 2022, Kwiecień7 - 0
- 2022, Marzec14 - 1
- 2022, Luty3 - 0
- 2022, Styczeń6 - 0
- 2021, Grudzień3 - 0
- 2021, Listopad3 - 0
- 2021, Październik17 - 0
- 2021, Wrzesień30 - 0
- 2021, Sierpień27 - 0
- 2021, Lipiec14 - 2
- 2021, Czerwiec21 - 0
- 2021, Maj15 - 0
- 2021, Kwiecień12 - 0
- 2021, Marzec15 - 0
- 2021, Luty9 - 0
- 2021, Styczeń10 - 2
- 2020, Grudzień11 - 4
- 2020, Listopad9 - 4
- 2020, Październik11 - 3
- 2020, Wrzesień20 - 3
- 2020, Sierpień12 - 12
- 2020, Lipiec9 - 4
- 2020, Czerwiec17 - 5
- 2020, Maj15 - 15
- 2020, Kwiecień20 - 21
- 2020, Marzec18 - 8
- 2020, Luty2 - 0
- 2020, Styczeń6 - 6
- 2019, Grudzień13 - 13
- 2019, Listopad12 - 0
- 2019, Październik20 - 11
- 2019, Wrzesień29 - 6
- 2019, Sierpień19 - 4
- 2019, Lipiec18 - 11
- 2019, Czerwiec17 - 8
- 2019, Maj19 - 18
- 2019, Kwiecień18 - 2
- 2019, Marzec15 - 17
- 2019, Luty8 - 4
- 2019, Styczeń13 - 11
- 2018, Grudzień9 - 8
- 2018, Listopad13 - 24
- 2018, Październik17 - 23
- 2018, Wrzesień17 - 6
- 2018, Sierpień15 - 19
- 2018, Lipiec29 - 31
- 2018, Czerwiec17 - 5
- 2018, Maj20 - 7
- 2018, Kwiecień20 - 12
- 2018, Marzec14 - 7
- 2018, Luty8 - 4
- 2018, Styczeń8 - 2
- 2017, Grudzień11 - 6
- 2017, Listopad12 - 25
- 2017, Październik14 - 20
- 2017, Wrzesień17 - 14
- 2017, Sierpień17 - 26
- 2017, Lipiec20 - 33
- 2017, Czerwiec24 - 26
- 2017, Maj20 - 26
- 2017, Kwiecień16 - 10
- 2017, Marzec14 - 12
- 2017, Luty12 - 24
- 2017, Styczeń14 - 27
- 2016, Grudzień7 - 10
- 2016, Listopad6 - 2
- 2016, Październik7 - 5
- 2016, Wrzesień21 - 7
- 2016, Sierpień10 - 4
- 2016, Lipiec15 - 4
- 2016, Czerwiec14 - 6
- 2016, Maj19 - 20
- 2016, Kwiecień7 - 8
- 2016, Marzec13 - 7
- 2016, Luty8 - 8
- 2016, Styczeń5 - 5
- 2015, Grudzień17 - 18
- 2015, Listopad15 - 10
- 2015, Październik16 - 20
- 2015, Wrzesień24 - 16
- 2015, Sierpień27 - 27
- 2015, Lipiec23 - 12
- 2015, Czerwiec23 - 34
- 2015, Maj20 - 25
- 2015, Kwiecień13 - 22
- 2015, Marzec17 - 29
- 2015, Luty16 - 14
- 2015, Styczeń11 - 26
- 2014, Grudzień8 - 11
- 2014, Listopad10 - 6
- 2014, Październik24 - 18
- 2014, Wrzesień17 - 2
- 2014, Sierpień14 - 2
Wpisy archiwalne w kategorii
Szosowo
Dystans całkowity: | 34659.27 km (w terenie 15.50 km; 0.04%) |
Czas w ruchu: | 1176:17 |
Średnia prędkość: | 29.47 km/h |
Maksymalna prędkość: | 100.07 km/h |
Suma podjazdów: | 147163 m |
Maks. tętno maksymalne: | 204 (109 %) |
Maks. tętno średnie: | 161 (86 %) |
Suma kalorii: | 988545 kcal |
Liczba aktywności: | 385 |
Średnio na aktywność: | 90.02 km i 3h 03m |
Więcej statystyk |
- DST 54.19km
- Czas 01:53
- VAVG 28.77km/h
- VMAX 46.08km/h
- Kalorie 1969kcal
- Podjazdy 142m
- Sprzęt Qba Pomykacz
- Aktywność Jazda na rowerze
Do pracy / z pracy...
Piątek, 18 września 2020 · dodano: 28.09.2020 | Komentarze 0
Rankiem do pracy. Pod wieczór powrót z pracy. Dni już coraz krótsze, więc powroty za chwilę zaczną się w ciemnościach. Póki co jeszcze mogłem załapać się na zachód słońca...

Nawet wiatraki prezentują się ładniej na tle takiego nieba...


Nawet wiatraki prezentują się ładniej na tle takiego nieba...

Kategoria Praca / służbowo, Szosowo
- DST 201.63km
- Czas 06:28
- VAVG 31.18km/h
- VMAX 48.24km/h
- Kalorie 7747kcal
- Podjazdy 641m
- Sprzęt Qba Pomykacz
- Aktywność Jazda na rowerze
"Rekreacja" na wietrze
Czwartek, 17 września 2020 · dodano: 28.09.2020 | Komentarze 0
Dzień wolny od pracy, więc zaplanowana rekreacyjna jazda po okolicach. Szybko jednak okazało się, że z rekreacją wiele wspólnego to miało nie będzie, bowiem wiatr dmuchał dość mocno. O ile z wiatrem można rzec, że było rekreacyjnie, to pod wiatr trzeba było ostro naginać. Najpierw zrobiłem pętlę przez Bieślin, Witkowo, Powidz, Przybrodzin, Orchowo...

Wróciłem do Trzemeszna i pomknąłem przez Jastrzębowo na Gołąbki. Tam ruszyłem na pętlę przez Oćwiekę, Ryszewo i Gościeszyn. Powtórzyłem tę pętlę w sumie trzy razy, w międzyczasie uzupełniając kalorie i płyny w przydrożnym sklepie. I tak oto zamiast rekreacji, wyszedł całkiem solidny trening :D

Wróciłem do Trzemeszna i pomknąłem przez Jastrzębowo na Gołąbki. Tam ruszyłem na pętlę przez Oćwiekę, Ryszewo i Gościeszyn. Powtórzyłem tę pętlę w sumie trzy razy, w międzyczasie uzupełniając kalorie i płyny w przydrożnym sklepie. I tak oto zamiast rekreacji, wyszedł całkiem solidny trening :D
Kategoria Szosowo, Wyprawy 200-kilometrowe
- DST 98.06km
- Czas 03:25
- VAVG 28.70km/h
- VMAX 51.12km/h
- Kalorie 2597kcal
- Podjazdy 282m
- Sprzęt Qba Pomykacz
- Aktywność Jazda na rowerze
Do pracy / z pracy...
Sobota, 12 września 2020 · dodano: 20.09.2020 | Komentarze 0
Przed południem do pracy. Niestety po drodze łapię kapcia w przednim kole. Okazało się, że nawet rzekomo niezawodna opona Continental GP5000 nie jest gwarantem braku przygód na trasie. Kamyszek ostry niczym grot ołówka wbił się dość głęboko i uszkodził dętkę. Konieczna była wymiana dętki...

Powrót z pracy wieczorem bez przygód przez Jastrzębowo, Smolary i Grabowo. Przy okazji przetestowałem odcinek z nowiutkim asfaltem od Grabowa do Kruchowa. Piękny, gładki dywanik :-)

Powrót z pracy wieczorem bez przygód przez Jastrzębowo, Smolary i Grabowo. Przy okazji przetestowałem odcinek z nowiutkim asfaltem od Grabowa do Kruchowa. Piękny, gładki dywanik :-)
Kategoria Praca / służbowo, Szosowo
- DST 100.79km
- Czas 03:35
- VAVG 28.13km/h
- VMAX 45.00km/h
- Kalorie 3503kcal
- Podjazdy 285m
- Sprzęt Qba Pomykacz
- Aktywność Jazda na rowerze
Do pracy / z pracy...
Piątek, 11 września 2020 · dodano: 20.09.2020 | Komentarze 1
Przed południem dojazd do pracy nieco na okrętkę. Wieczorem powrót na jeszcze większą okrętkę. Zajrzałem zobaczyć co tam słychać w centrum miasta, gdzie bywam ostatnio niezwykle rzadko...

Z Gniezna do Trzemeszna dotarłem przez Osiniec, Nową Wieś Niechanowską, Kołaczkowo, Ostrowite Prymasowskie i Trzemżal.

Z Gniezna do Trzemeszna dotarłem przez Osiniec, Nową Wieś Niechanowską, Kołaczkowo, Ostrowite Prymasowskie i Trzemżal.
Kategoria Praca / służbowo, Szosowo, Wyprawy 100-kilometrowe
- DST 20.16km
- Czas 00:40
- VAVG 30.24km/h
- VMAX 43.56km/h
- Kalorie 792kcal
- Podjazdy 72m
- Sprzęt Qba Pomykacz
- Aktywność Jazda na rowerze
Tryb serwisowy
Czwartek, 10 września 2020 · dodano: 20.09.2020 | Komentarze 0
Przegląd łożysk, napędu, pedałów. Coś trzeszczy od czasu do czasu przy kręceniu korbą, ale nie wiadomo co. Na pierwszy rzut oka wszystko w porządku, ale jak kręcę korbą, to coś trzeszczy. Zrobię dwa, trzy obroty korbą do tyłu i przez kilka chwil cisza. I tak za każdym razem. Łożyska do suportu zamówione, oby po wymianie nastąpiła błoga cisza.
Kategoria Szosowo
- DST 74.25km
- Czas 02:30
- VAVG 29.70km/h
- VMAX 47.88km/h
- Kalorie 2772kcal
- Podjazdy 207m
- Sprzęt Qba Pomykacz
- Aktywność Jazda na rowerze
Do pracy / z pracy...
Środa, 9 września 2020 · dodano: 20.09.2020 | Komentarze 0
Kategoria Praca / służbowo, Szosowo
- DST 553.25km
- Czas 20:31
- VAVG 26.97km/h
- VMAX 65.52km/h
- HRmax 180 ( 96%)
- HRavg 138 ( 73%)
- Kalorie 8651kcal
- Podjazdy 3726m
- Sprzęt Qba Pomykacz
- Aktywność Jazda na rowerze
Puchar Polski w ultramaratonach kolarskich "Piękny Zachód 2020"
Sobota, 5 września 2020 · dodano: 13.09.2020 | Komentarze 1
Ostatnia, kończąca sezon runda Pucharu Polski w ultramaratonach kolarskich "Piękny Zachód". Przyjazd na miejsce dzień wcześniej w godzinach wczesnowieczornych. Szybkie ogarnięcie pakietu startowego, roweru, garderoby (prognozowane burze), krótkie rozmowy i sen. Rano pobudka, szybka toaleta, śniadanie i czas szykować się do startu...

Jako, że na trasie naszego ultramaratonu przejeżdżać miał etapowy wyścig kolarski, start odbywał się wyjątkowo od grup najwolniejszych do najszybszych. Startowałem w grupie 14 (na 16) o godz. 8:05. U boku znane już mi osoby: Piotr, Adam, Dorota, Stasiu i Paweł...

Ruszyliśmy punktualnie. Przejechaliśmy może 5 km i zaczęło padać. Za chwilę zamknięte rogatki na przejeździe kolejowym. Ale pierwsze koty za płoty i dalej już jechaliśmy swoje, równo po zmianach, trochę w deszczu, trochę z bocznym wiatrem. Postój na rogatkach spowodował, że dość szybko doszła nas grupa startująca za nami. Wspólnie pokręciliśmy nieco, a następnie puściliśmy mocniejszych do przodu. Jeszcze przed pierwszym punktem kontrolnym w Kożuchowie dogoniliśmy Piotra i jego grupę. Taki był plan. Tempo miało być dość mocne, póki będzie płasko. Z tej grupy zabrali się z nami Czesia i Piotr, więc jechaliśmy 7-osobowym składem...

Krótko przed drugim punktem kontrolnym dojechała do nas trójka z najmocniejszej grupy z Sylwią i Rafałem. I tak w 10 osób zameldowaliśmy się w Dąbrowie Bolesławieckiej...

Z punktu ruszyliśmy w siedem osób. Za Bolesławcem na hopkach zostawiliśmy trzy osoby i dalej cisnęliśmy we czwórkę: Adam, Dorota, Piotr i ja. Po chwili zaczęło padać i zerwała się burza. Szybka decyzja, postój, ubieramy kurtki, ochraniacze. W tym czasie minęła nas urwana trójka. Ale jeszcze przez Pielgrzymką odrobiliśmy starty, bowiem na przyodzianie garderoby zatrzymała się wspomniana trójka. Przed Kaczorowem Adamowi wypadła lampka i do trzeciego punktu kontrolnego dojechaliśmy we trójkę. Na moment przestało padać. Zjedliśmy żurek, dopchaliśmy się ciastem i ruszyliśmy szybko dalej, bowiem nadciągał pogodowy armagedon. Grzmoty, błyskawice, na niebie dosłownie czarno. Uciekaliśmy przed sporą burzą. Można powiedzieć, że z sukcesem, bowiem trafił nas tylko lekki opad. Patrząc na to co działo się za naszymi plecami, trzeba przyznać, że mieliśmy szczęście.
Do Jarkowic dotarliśmy po 10h 30m jazdy. Tam był zlokalizowany czwarty punkt kontrolny. Na nim czekały na nas przepaki. Szybkie przebranie się w suchą i cieplejszą na noc odzież, ciepły makaron, smarowanie łańcucha i można było ruszać dalej. Nastąpiły przetasowania. Adam i Czesia szybciej zebrali się z punktu i trzeba było gonić. Z Piotrem i Dorotą ruszyliśmy na pierwszy poważniejszy podjazd, przełęcz kowarska nieopodal Okraju. Niestety Dorota została z tyłu. Uznaliśmy z Piotrem, że jeśli jej strata nie będzie duża, to poczekamy na kolejnym punkcie kontrolnym. W międzyczasie na zjeździe do Kowar rozpętała się ulewa, co w połączeniu z mgłą mocno skomplikowało sprawny zjazd. We dwójkę dojechaliśmy do Karpacza, gdzie na kolejnym podjeździe wyprzedziliśmy Czesię. I zaczął się najgorszy odcinek trasy. Nie żaden stromy podjazd, a zjazd!!! Takie karkonoskie piekiełko. Mgła ograniczająca widoczność do 10 metrów, mokro, ślisko, ciemno, a droga dziurawa. Cały czas pełne skupienie, zaciśnięte klamki hamulców i ostrożny zjazd. Mimo tego cztery razy wjechałem w takie wyrwy, że ledwo kierownicę w rękach utrzymałem.
Następnych kilka kilometrów było bardziej płaskich, dojazd do Szklarskiej Poręby i czekał nas najbardziej wymagający podjazd do "zakrętu śmierci". Dogoniliśmy Adama i dalej jechaliśmy we trójkę. Zjazd do Świeradowa przyjemny, ale z uwagi na warunki bez szaleństwa. Za Świeradowem jeszcze trochę w dół i na kolejnym punkcie kontrolnym mogliśmy uzupełniać puste żołądki serwowaną pizzą. W międzyczasie na punkt dotarła Czesia z Krzychem Fijołkiem, który wcześniej złapał kapcia. Sprawdziliśmy gdzie znajduje się Dorota, jednak była zbyt daleko, byśmy na nią mogli czekać. Z punktu zebraliśmy się w piątkę. Krzychu podyktował dość szybkie tempo, ale każdy bez marudzenia trzymał koło. Moje problemy zaczęły się za Lubaniem. Moja lewa, nie w pełni sprawna dłoń (najpierw oberwała na zjeździe z Karpacza) miała dość, bowiem każdy łuk drogi był sfrezowany. Zacząłem odczuwać duży dyskomfort w dłoni i odpuściłem grupę. Zostałem sam. Na punkt kontrolny w Iłowie wjechałem dziesięć minut później jak grupa. Ja w zasadzie wszedłem podbić kartę, to grupa zbierała się do odjazdu. Postanowiłem maksymalnie skrócić czas postoju. Zjadłem małą porcję makaronu, wypiłem ciepłą herbatę i ruszyłem dalej.
Dalej jechałem samotnie. Płaskie drogi dłużyły mi się masakrycznie. Nie lubię tej części, gdzie już wyjechałem z gór i dalej nic się nie dzieje, ciągnie się wszystko jak flaki z olejem. Nim dotarłem na punkt kontrolny w Lubsku moja dłoń jeszcze trochę odczuła odcinki brukowe. W Lubsku pojawiłem się o godzinie 4:32. Ponownie grupa od której odpadłem zbierała się do odjazdu. Szybko zapytałem Piotra o której się tu zjawili i odpowiedź: 4:15. Traciłem coraz więcej. Bez zastanowienia zjadłem ryż, popiłem kawą (bo za chwilę będzie świtać, czyli będzie brało mnie spanie) i zebrałem się w pogoń. Odrobiłem na punkcie kilka minut, bowiem ruszyłem jakieś siedem minut za grupą. Jednak postoje w pojedynkę, to spory handicap, na nikogo się nie czeka, załatwia swoje i jedzie dalej. Do Krosna Odrzańskiego dotarłem sprawnie, tam minąłem małą grupkę. Dwójka zawodników zabrała się ze mną. Po kilku minutach na horyzoncie pojawiły się trzy postacie. Powoli, mozolnie, ale z każdym kilometrem odrabialiśmy dystans. Jakieś 20 km przed metą udało się dogonić. Okazało się, że to Piotr, Czesia i Adam. Nie wyglądali na świeżych, nie dawali zmian. Piotr ciągnął całą grupę. Ja po pościgu też postanowiłem nieco odpocząć...

Szarpnąłem jeszcze niecałe dwa kilometry przed metą, tak żeby urwać tą minutę do klasyfikacji, żeby zmęczyć się jeszcze na koniec. Na metę wjechałem z czasem 23h 33m. Trafiłem niemal idealnie według założeń i rozpisanej taktyki przed startem. Założenie było na 23h 30m. Udało się niemal perfekcyjnie, chociaż gdyby nie deszcz i mgły, to zapewne zszedłbym poniżej 23h. Ale nie ma co narzekać. Robota zrobiona, wynik w porządku, więc sezon ultra dobrze zakończony...

Kategoria Open: 22/83
Wszyscy: 29/110
Jako, że był to ostatni start, to na koniec małe podsumowanie klasyfikacji końcowej Pucharu Polski w ultramaratonach kolarskich 2020:
Klasyfikacja generalna (wszyscy): 26/502
Kategoria Open: 17

Myślę, że jak na pierwszy sezon w pucharze, to wstydu nie przyniosłem. Co będzie dalej? Zobaczymy, czas pokaże :-)

Jako, że na trasie naszego ultramaratonu przejeżdżać miał etapowy wyścig kolarski, start odbywał się wyjątkowo od grup najwolniejszych do najszybszych. Startowałem w grupie 14 (na 16) o godz. 8:05. U boku znane już mi osoby: Piotr, Adam, Dorota, Stasiu i Paweł...

Ruszyliśmy punktualnie. Przejechaliśmy może 5 km i zaczęło padać. Za chwilę zamknięte rogatki na przejeździe kolejowym. Ale pierwsze koty za płoty i dalej już jechaliśmy swoje, równo po zmianach, trochę w deszczu, trochę z bocznym wiatrem. Postój na rogatkach spowodował, że dość szybko doszła nas grupa startująca za nami. Wspólnie pokręciliśmy nieco, a następnie puściliśmy mocniejszych do przodu. Jeszcze przed pierwszym punktem kontrolnym w Kożuchowie dogoniliśmy Piotra i jego grupę. Taki był plan. Tempo miało być dość mocne, póki będzie płasko. Z tej grupy zabrali się z nami Czesia i Piotr, więc jechaliśmy 7-osobowym składem...

Krótko przed drugim punktem kontrolnym dojechała do nas trójka z najmocniejszej grupy z Sylwią i Rafałem. I tak w 10 osób zameldowaliśmy się w Dąbrowie Bolesławieckiej...

Z punktu ruszyliśmy w siedem osób. Za Bolesławcem na hopkach zostawiliśmy trzy osoby i dalej cisnęliśmy we czwórkę: Adam, Dorota, Piotr i ja. Po chwili zaczęło padać i zerwała się burza. Szybka decyzja, postój, ubieramy kurtki, ochraniacze. W tym czasie minęła nas urwana trójka. Ale jeszcze przez Pielgrzymką odrobiliśmy starty, bowiem na przyodzianie garderoby zatrzymała się wspomniana trójka. Przed Kaczorowem Adamowi wypadła lampka i do trzeciego punktu kontrolnego dojechaliśmy we trójkę. Na moment przestało padać. Zjedliśmy żurek, dopchaliśmy się ciastem i ruszyliśmy szybko dalej, bowiem nadciągał pogodowy armagedon. Grzmoty, błyskawice, na niebie dosłownie czarno. Uciekaliśmy przed sporą burzą. Można powiedzieć, że z sukcesem, bowiem trafił nas tylko lekki opad. Patrząc na to co działo się za naszymi plecami, trzeba przyznać, że mieliśmy szczęście.
Do Jarkowic dotarliśmy po 10h 30m jazdy. Tam był zlokalizowany czwarty punkt kontrolny. Na nim czekały na nas przepaki. Szybkie przebranie się w suchą i cieplejszą na noc odzież, ciepły makaron, smarowanie łańcucha i można było ruszać dalej. Nastąpiły przetasowania. Adam i Czesia szybciej zebrali się z punktu i trzeba było gonić. Z Piotrem i Dorotą ruszyliśmy na pierwszy poważniejszy podjazd, przełęcz kowarska nieopodal Okraju. Niestety Dorota została z tyłu. Uznaliśmy z Piotrem, że jeśli jej strata nie będzie duża, to poczekamy na kolejnym punkcie kontrolnym. W międzyczasie na zjeździe do Kowar rozpętała się ulewa, co w połączeniu z mgłą mocno skomplikowało sprawny zjazd. We dwójkę dojechaliśmy do Karpacza, gdzie na kolejnym podjeździe wyprzedziliśmy Czesię. I zaczął się najgorszy odcinek trasy. Nie żaden stromy podjazd, a zjazd!!! Takie karkonoskie piekiełko. Mgła ograniczająca widoczność do 10 metrów, mokro, ślisko, ciemno, a droga dziurawa. Cały czas pełne skupienie, zaciśnięte klamki hamulców i ostrożny zjazd. Mimo tego cztery razy wjechałem w takie wyrwy, że ledwo kierownicę w rękach utrzymałem.
Następnych kilka kilometrów było bardziej płaskich, dojazd do Szklarskiej Poręby i czekał nas najbardziej wymagający podjazd do "zakrętu śmierci". Dogoniliśmy Adama i dalej jechaliśmy we trójkę. Zjazd do Świeradowa przyjemny, ale z uwagi na warunki bez szaleństwa. Za Świeradowem jeszcze trochę w dół i na kolejnym punkcie kontrolnym mogliśmy uzupełniać puste żołądki serwowaną pizzą. W międzyczasie na punkt dotarła Czesia z Krzychem Fijołkiem, który wcześniej złapał kapcia. Sprawdziliśmy gdzie znajduje się Dorota, jednak była zbyt daleko, byśmy na nią mogli czekać. Z punktu zebraliśmy się w piątkę. Krzychu podyktował dość szybkie tempo, ale każdy bez marudzenia trzymał koło. Moje problemy zaczęły się za Lubaniem. Moja lewa, nie w pełni sprawna dłoń (najpierw oberwała na zjeździe z Karpacza) miała dość, bowiem każdy łuk drogi był sfrezowany. Zacząłem odczuwać duży dyskomfort w dłoni i odpuściłem grupę. Zostałem sam. Na punkt kontrolny w Iłowie wjechałem dziesięć minut później jak grupa. Ja w zasadzie wszedłem podbić kartę, to grupa zbierała się do odjazdu. Postanowiłem maksymalnie skrócić czas postoju. Zjadłem małą porcję makaronu, wypiłem ciepłą herbatę i ruszyłem dalej.
Dalej jechałem samotnie. Płaskie drogi dłużyły mi się masakrycznie. Nie lubię tej części, gdzie już wyjechałem z gór i dalej nic się nie dzieje, ciągnie się wszystko jak flaki z olejem. Nim dotarłem na punkt kontrolny w Lubsku moja dłoń jeszcze trochę odczuła odcinki brukowe. W Lubsku pojawiłem się o godzinie 4:32. Ponownie grupa od której odpadłem zbierała się do odjazdu. Szybko zapytałem Piotra o której się tu zjawili i odpowiedź: 4:15. Traciłem coraz więcej. Bez zastanowienia zjadłem ryż, popiłem kawą (bo za chwilę będzie świtać, czyli będzie brało mnie spanie) i zebrałem się w pogoń. Odrobiłem na punkcie kilka minut, bowiem ruszyłem jakieś siedem minut za grupą. Jednak postoje w pojedynkę, to spory handicap, na nikogo się nie czeka, załatwia swoje i jedzie dalej. Do Krosna Odrzańskiego dotarłem sprawnie, tam minąłem małą grupkę. Dwójka zawodników zabrała się ze mną. Po kilku minutach na horyzoncie pojawiły się trzy postacie. Powoli, mozolnie, ale z każdym kilometrem odrabialiśmy dystans. Jakieś 20 km przed metą udało się dogonić. Okazało się, że to Piotr, Czesia i Adam. Nie wyglądali na świeżych, nie dawali zmian. Piotr ciągnął całą grupę. Ja po pościgu też postanowiłem nieco odpocząć...

Szarpnąłem jeszcze niecałe dwa kilometry przed metą, tak żeby urwać tą minutę do klasyfikacji, żeby zmęczyć się jeszcze na koniec. Na metę wjechałem z czasem 23h 33m. Trafiłem niemal idealnie według założeń i rozpisanej taktyki przed startem. Założenie było na 23h 30m. Udało się niemal perfekcyjnie, chociaż gdyby nie deszcz i mgły, to zapewne zszedłbym poniżej 23h. Ale nie ma co narzekać. Robota zrobiona, wynik w porządku, więc sezon ultra dobrze zakończony...

Kategoria Open: 22/83
Wszyscy: 29/110
Jako, że był to ostatni start, to na koniec małe podsumowanie klasyfikacji końcowej Pucharu Polski w ultramaratonach kolarskich 2020:
Klasyfikacja generalna (wszyscy): 26/502
Kategoria Open: 17

Myślę, że jak na pierwszy sezon w pucharze, to wstydu nie przyniosłem. Co będzie dalej? Zobaczymy, czas pokaże :-)
Kategoria Szosowo, Wyprawy 500... / ultra
- DST 8.09km
- Czas 00:20
- VAVG 24.27km/h
- VMAX 40.32km/h
- Kalorie 283kcal
- Podjazdy 39m
- Sprzęt Qba Pomykacz
- Aktywność Jazda na rowerze
Ogarnięcie rumaka przed sobotą
Czwartek, 3 września 2020 · dodano: 13.09.2020 | Komentarze 0
Nic specjalnego. Po prostu ogarnięcie roweru szosowego przed sobotą. Mycie, smarowanie, drobna regulacja i krótka jazda celem sprawdzenia.
Kategoria Szosowo
- DST 38.08km
- Czas 01:22
- VAVG 27.86km/h
- VMAX 63.72km/h
- Kalorie 1451kcal
- Podjazdy 399m
- Sprzęt Qba Pomykacz
- Aktywność Jazda na rowerze
Bieszczadzki rozjazd
Poniedziałek, 24 sierpnia 2020 · dodano: 03.09.2020 | Komentarze 2
Po wędrówce na Tarnicę pozostało jeszcze nieco czasu do imprezy kończącej BBT, więc zrobiłem sobie mały rozjazd. Objechałem okolicę przyjemnymi asfaltami. Bardzo podobał mi się odcinek od Brzegów Górnik do Dwernika. Jechało się niczym w wąwozie. Przyjemne widoki też mogłem oglądać przejeżdżając nad rzeką San...


Most też miał swój urok...

Ostatnie kilometry, to jazda do Ustrzyk Górnych po trasie BBT. Wyprzedzałem nawet jednego zawodnika, który zmierzał do mety i walczył o zmieszczenie się w limicie czasu. Szkoda, że następnego dnia po śniadaniu trzeba było wracać do domu, bo Bieszczady mają swój niepowtarzalny urok :-)


Most też miał swój urok...

Ostatnie kilometry, to jazda do Ustrzyk Górnych po trasie BBT. Wyprzedzałem nawet jednego zawodnika, który zmierzał do mety i walczył o zmieszczenie się w limicie czasu. Szkoda, że następnego dnia po śniadaniu trzeba było wracać do domu, bo Bieszczady mają swój niepowtarzalny urok :-)
Kategoria Szosowo
- DST 1025.80km
- Czas 38:38
- VAVG 26.55km/h
- VMAX 61.20km/h
- HRmax 168 ( 89%)
- HRavg 125 ( 66%)
- Kalorie 14843kcal
- Podjazdy 5997m
- Sprzęt Qba Pomykacz
- Aktywność Jazda na rowerze
Bałtyk - Bieszczady Tour 2020
Piątek, 21 sierpnia 2020 · dodano: 27.08.2020 | Komentarze 8
Nareszcie!!! Nadszedł długo wyczekiwany dzień, czyli start w prestiżowym ultramaratonie Bałtyk - Bieszczady Tour!!! Długo biłem się z myślami, czy startować w sobotę rano, czy w piątek wieczorem. Jeden mocny argument za sobotą był, ale finalnie postawiłem na piątek ze względu na logistykę w drodze do Świnoujścia, oraz chęć nieco dłuższego pobytu w Bieszczadach. Trochę nieracjonalnie myśląc o jak najlepszym wyniku, ale będą przecież kolejne edycje. Przed godziną 14 ruszyłem pociągiem do Świnoujścia. W pociągu spotkanie z już znajomymi ultrasami, Przemkiem, Rafałem, ale byli też inni. Podróż przebiegła w miłej atmosferze i około godziny 16:30 zameldowaliśmy się w Świnoujściu. Najpierw przeprawa promowa...

Na zachodnim brzegu rozpoczęło się szukanie lokalu z dobrym jedzeniem. Udało się i na ruszt poszły pierogi nadziewane boczkiem i kaszą gryczaną. Po posiłku pojechałem do chłopaków z TCT Poznań. Tam szybki prysznic, ogarnięcie ostatnich rzeczy i kierunek prom. Przeprawa na drugi brzeg i oczekiwanie na start. Widać było nieco organizacyjny chaos (ponoć prom zbyt późno został podstawiony). Udaje się jednak organizatorom szybko opanować sytuację i można było stanąć na linii startu...

Dokładnie o godzinie 20:07 nastąpił pierwszy wystrzał i ruszyłem na trasę, ruszyłem realizować swoje marzenie. Przed startem była jakaś tam taktyka, myśl, by pojechać większy odcinek trasy razem z Mirkiem Paździorą (jechaliśmy sporo kilometrów razem na Pięknym Wschodzie). Ale założenie to jedno, a realia drugie. Mirek postanowił nie szaleć i ruszył bardzo asekuracyjnie. Ja też zamierzałem nie szarżować, bo 1015 km, to nie przelewki (do tej pory moim maksem było 632 km). Ale tak jakoś niemrawo poszło to ze startu, że postanowiłem rozbujać towarzystwo. Na początku była nas czwórka, ale Damian Szczucki przed startem otwarcie powiedział, że nie będzie dotrzymać mi tempa. Szybko, więc zrobiła się nas trójka: Dorota Orłowska, Szczepan Birkos i ja. Kilka minut i Szczepan się zatrzymał (chyba włączyć oświetlenie). Zostaliśmy z Dorotą we dwójkę. Takiego scenariusza nie zakładałem. Na początkowych kilometrach wiatr jednak nie przeszkadzał, więc jechaliśmy swoje. W Płotach na PK1 zameldowaliśmy się szybko, chwilę po 22:30. Szybka toaleta, woda do bidonów, drożdżówka i jechaliśmy dalej.
Wyjeżdżając z punktu minęliśmy się z goniącą nas trójką. Był tam Piotrek Krupski, z którym umówiłem się, że spotkamy się na pierwszym punkcie. Strata czasowa była jednak większa, więc nie czekaliśmy. Uznałem, że trasa jest na tyle długa, że spokojnie gdzieś się spotkamy. Na wyjeździe z Płotów trafiamy rzęsisty deszcz, który przyjemnie orzeźwia, bowiem temperatura 27°C do komfortowych nie należała. Od tego momentu wiatr bardziej przeszkadzał. Zanim dojechaliśmy do Drawska Pomorskiego konieczny był krótki postój, gdzieś w totalnych ciemnościach między lasami. Dorocie poluzowały się śruby w bloku. Sprawne dokręcenie śrubek i cisnęliśmy dalej. W Drawsku na PK2 dowiedzieliśmy się, że nasza przewaga nad resztą stawki wzrosła. Zjadamy kanapkę, uzupełniamy bidony i ruszamy w kierunku Piły.
Droga do Piły, to nic ciekawego, trochę tirów na DK10, trochę wiatru w twarz. W Pile na PK3 zameldowaliśmy się o godzinie 4:42. Trochę ciepłego makaronu, standardowo woda, i toaleta, do której trochę jednak trzeba było podejść. Zbieraliśmy się do odjazdu, to na punkt wjechało dwóch zawodników. Dzień powoli budził się do życia. Jechaliśmy po znajomym mi odcinku DK10 w stronę Nakła. Powoli zaczęło brać mnie na sen, ale wytrwale dojechaliśmy do PK4. Krótki postój, woda, baton, zupa, która była jednak trochę za gorąca (czas naglił).
Ruszyliśmy w stronę Solca Kujawskiego. W międzyczasie z punktu w Nakle szybciej zebrał się inny zawodnik i od tej pory już nie jechaliśmy na czele. Ale nie przejmowałem się tym. Najważniejsze było trzymać się założeń, a to szło idealnie. Do czasu. Senność dawała się mi coraz bardziej we znaki. Do Solca trzymałem ledwo tempo 25 km/h, nie bez znaczenia był też wciąż boczny wiatr. W Solcu na PK5 zjedliśmy makaron i postanowiliśmy zrobić 30 minut drzemki (z uwagi na mnie). Okazało się to być strzałem w dziesiątkę. Postawiło mnie to na nogi. W międzyczasie na punkt dojechał Piotrek (mało tego byli też Seba i Radzik).
Zebraliśmy się do dalszej jazdy w dziesięć osób. Miało pójść łatwiej i sprawniej. I było, na chwilę. Zanim dojechaliśmy do DK15, w okolicach Torunia spadły na nas hektolitry wody. Miałem wrażenie, że ktoś tam do góry opróżnił zbiorniki retencyjne. Wszystko totalnie przemoczone, na drodze płynąca rzeka. Trudno, trzeba było jechać. Plusem było to, że wiatr się od tego momentu odwrócił i wiał w plecy. Po około pół godzinie przejaśniło się i gdy już wiatr nas z grubsza wysuszył dopadł nas kolejny opad. Na PK6 w Kowalu zameldowaliśmy się o 14:20. Miła obsługa, pyszne jedzenie, a ciacho pierwsza klasa. Zjedliśmy i ruszyliśmy dalej.
Wciąż jechaliśmy w dziesięć osób, aż do Łowicza. Tam na PK7 szybki prysznic, suche ubrania, przepak, jedzenie, woda i można było jechać dalej. Została nas siódemka (trójka postanowiła coś pospać). Kilkanaście minut jazdy i trzeba było ubierać kurtki, znowu deszcz. Z każdą minutą padało coraz bardziej, więc zatrzymałem się, by założyć ochraniacze na buty. Straciłem około kilometra, ale systematycznie odrabiałem do grupy. Gdy dopadłem grupę, postanowiłem utrzymać tempo, bowiem z przodu była jeszcze dwójka, która odjechała przy zakładaniu kurtek. Dociągnąłem całą grupę i zjechałem na tył nieco odpocząć. O godzinie 22:22 dotarliśmy do Opoczna na PK8. Kolejne osoby zostały, by pospać. Piotrek kombinował worek od śmieci, by na siebie zarzucić, bowiem kurtka już przemokła.
Ruszyliśmy w piątkę. Przestało padać gdzieś przed Skarżyską Kamienną. Odcinek od Skarżyskiej do Starachowic, to coś pięknego, góra - dół, góra - dół. Bardzo fajna, dynamiczna jazda i o godzinie 2:24 meldujemy się na PK9. Tutaj już wcześniej założyliśmy krótką drzemkę. Zjedliśmy, przebraliśmy się w suchy ciuch (już ostatni) i poszliśmy odpocząć. Po 35 minutach budzik oznajmił, że czas ruszać dalej. Dorota jednak ma mały dołek. Skarpeta sucha, ale but mokry. Postanawia za wszelką cenę nieco osuszyć buty (nie chciała foliówek na skarpety). Chciałem jechać, ale uznałem, że skoro wspólnie pokonaliśmy blisko 700 km od startu, to nie zostawię jej na punkcie i pomogę do samej mety. Musiałem jednak mocno pilnować założeń czasowych. Pobyt w punkcie przedłużył się o kolejne pół godziny, buty suszyły się na ciepłych rurach w kotłowni, a my postanowiliśmy to wykorzystać na dalszą drzemkę. Po tym czasie udaje się ruszyć.
Do Sandomierza sucho, bez deszczu, ale blady świt powoduje u mnie znowu uczucie senności (tak po prostu mam). Kolejne drzemki nie wchodziły w rachubę, więc zaczynam mówić do siebie, śpiewać, Dorota daje mi shota z kofeiną. Jest lepiej, kierujemy się na Sandomierz. W Sandomierzu na PK10 krótki posiłek, obowiązkowo kawa i czas ruszać dalej. Ale są wątpliwości, po drugiej stronie rzeki niebo czarne. W międzyczasie mija nas na punkcie zwycięzca kategorii Open Paweł Pieczka. Postanawiamy ruszać.
Kilka minut i znowu zaczęło lać. Kurtki poszły w ruch i jechaliśmy dalej. Deszcz z nami także, niemal do samej mety. Po drodze do Łańcuta chyba zaczęło wychodzić zmęczenie u części grupy, tempo spadło, zaczęło się gadanie. Po kilku minutach postanowiłem, że nie możemy się tak wlec, i wyszedłem na czoło. Zrobiło się cicho i wszyscy ładnie zaczęli jechać. Jechaliśmy w strugach deszczu, ale wciąż na przód i nagle... boooooom. Podskoczyłem na czymś, spoglądam na tylne koło i laczek. Pierwsza myśl, to uszkodzona opona, bo aż mnie do góry wybiło. Na szczęście tylko dętka okazała się być uszkodzoną...

Minęła nas ekipa teamowa z Włocławka. Po usunięciu awarii ruszam na wnerwieniu (bo znowu stracony czas) do przodu. Grupa jedzie za mną, ale Piotrek ma już ewidentnie kryzys i do tego problemy z nawigacją. Zostaje z tyłu trzymając się za chłopakami z Włocławka. My pognaliśmy do przodu. Z Piotrkiem widzieliśmy się jeszcze na PK11 w Łańcucie. Tam dopompowuję też koło pompką z manometrem dzięki uprzejmości chłopaków z Włocławka. Ruszamy dalej we trójkę: Dorota, Tomek i ja.
Odcinek do Birczy przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania. Piękna, wąska droga przez las, wymagające podjazdy. Od razu kręciło się z uśmiechem na twarzy. W Birczy na PK12 meldujemy się o godzinie 15:37. Krótki postój i lecimy we trójkę dalej. Kolejne piękne odcinki i podjazdy pokonujemy w drodze na Ustrzyki Dolne. Czuć już wyraźnie klimat Bieszczad. Gdzieś w okolicy Brzegów Dolnych stwierdzam, że w sumie szkoda, że jeszcze troszkę i meta, koniec, bo kręci się świetnie. Czułem się doskonale. Na PK12 w Ustrzykach Dolnych spędzamy zaledwie kilka minut i ruszamy na ostatni, najbardziej wymagający odcinek. Jedziemy w górę, jeden podjazd, drugi, kolejny i tak, aż do mety. Na najbardziej stromym podjeździe wyprzedza nas brat jadący samochodem, który przyjechał po mnie do Ustrzyk. Zatrzymuje się na poboczu i dopinguje. Jeszcze długi zjazd, na którym tradycyjnie wszystkim odjeżdżam, ale na górze czekam. Przez moment nawet się zaniepokoiłem, bowiem nie widziałem Doroty. Ale pojawiła się po kilku sekundach. Ostatnie kilometry do mety już łagodniejsze. O godzinie 20:39 wjeżdżamy na metę...

Wszyscy zadowoleni i szczęśliwi. Jest pięknie...

Spędzamy na mecie kilka chwil, a następnie udajemy się do kwatery ogarnąć, wykąpać, przebrać w suchy ciuch...

Po odświeżeniu wracamy na metę, by coś zjeść i napić się lokalnego piwa. W końcu zasłużyliśmy. Rozmawiamy, wracamy wspomnieniami do tego co działo się na trasie. Z nami siedzi mój brat i słucha. Może połknie rowerowego bakcyla i pójdzie w moje ślady :P Analizujemy też sytuację na trasie, głównie w kategorii kobiet, bowiem wśród męskich terminatorów wszystko było już jasne. Okazuje się, że współpraca i pomoc na całych 1015 km opłaciła się, bowiem Dorota zajęła drugie miejsce w kategorii Open wśród kobiet...

Gratulacje!!! Jest moc!!! I na koniec coś, co mnie urzekło wśród jednej z ekip. Otóż baner rozwieszony na mecie...

Na koniec kilka słów podsumowania. Impreza przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Organizacyjnie może były małe mankamenty, ale nie zamierzam tutaj nic pisać negatywnie, bowiem ilość tego co pozytywne jest tak duża, że te mankamenty, to pikuś. Osobiście po cichu liczyłem na złamanie 50 godzin i to się udało. Czas 48h 32m przed startem brałbym w ciemno. Wiem, że spokojnie mogłem pojechać na 46h, ale czasami trzeba sobie na trasie pomagać. Przy mojej awarii grupa też mnie nie zostawiła, a cierpliwie poczekała, za co dziękuję. Na pewno tutaj wrócę. Do zobaczenia, mam nadzieję za dwa lata!!!
Czas: 48h 32m
kat. Open: 41/241
Wszyscy: 82/336

Na zachodnim brzegu rozpoczęło się szukanie lokalu z dobrym jedzeniem. Udało się i na ruszt poszły pierogi nadziewane boczkiem i kaszą gryczaną. Po posiłku pojechałem do chłopaków z TCT Poznań. Tam szybki prysznic, ogarnięcie ostatnich rzeczy i kierunek prom. Przeprawa na drugi brzeg i oczekiwanie na start. Widać było nieco organizacyjny chaos (ponoć prom zbyt późno został podstawiony). Udaje się jednak organizatorom szybko opanować sytuację i można było stanąć na linii startu...

Dokładnie o godzinie 20:07 nastąpił pierwszy wystrzał i ruszyłem na trasę, ruszyłem realizować swoje marzenie. Przed startem była jakaś tam taktyka, myśl, by pojechać większy odcinek trasy razem z Mirkiem Paździorą (jechaliśmy sporo kilometrów razem na Pięknym Wschodzie). Ale założenie to jedno, a realia drugie. Mirek postanowił nie szaleć i ruszył bardzo asekuracyjnie. Ja też zamierzałem nie szarżować, bo 1015 km, to nie przelewki (do tej pory moim maksem było 632 km). Ale tak jakoś niemrawo poszło to ze startu, że postanowiłem rozbujać towarzystwo. Na początku była nas czwórka, ale Damian Szczucki przed startem otwarcie powiedział, że nie będzie dotrzymać mi tempa. Szybko, więc zrobiła się nas trójka: Dorota Orłowska, Szczepan Birkos i ja. Kilka minut i Szczepan się zatrzymał (chyba włączyć oświetlenie). Zostaliśmy z Dorotą we dwójkę. Takiego scenariusza nie zakładałem. Na początkowych kilometrach wiatr jednak nie przeszkadzał, więc jechaliśmy swoje. W Płotach na PK1 zameldowaliśmy się szybko, chwilę po 22:30. Szybka toaleta, woda do bidonów, drożdżówka i jechaliśmy dalej.
Wyjeżdżając z punktu minęliśmy się z goniącą nas trójką. Był tam Piotrek Krupski, z którym umówiłem się, że spotkamy się na pierwszym punkcie. Strata czasowa była jednak większa, więc nie czekaliśmy. Uznałem, że trasa jest na tyle długa, że spokojnie gdzieś się spotkamy. Na wyjeździe z Płotów trafiamy rzęsisty deszcz, który przyjemnie orzeźwia, bowiem temperatura 27°C do komfortowych nie należała. Od tego momentu wiatr bardziej przeszkadzał. Zanim dojechaliśmy do Drawska Pomorskiego konieczny był krótki postój, gdzieś w totalnych ciemnościach między lasami. Dorocie poluzowały się śruby w bloku. Sprawne dokręcenie śrubek i cisnęliśmy dalej. W Drawsku na PK2 dowiedzieliśmy się, że nasza przewaga nad resztą stawki wzrosła. Zjadamy kanapkę, uzupełniamy bidony i ruszamy w kierunku Piły.
Droga do Piły, to nic ciekawego, trochę tirów na DK10, trochę wiatru w twarz. W Pile na PK3 zameldowaliśmy się o godzinie 4:42. Trochę ciepłego makaronu, standardowo woda, i toaleta, do której trochę jednak trzeba było podejść. Zbieraliśmy się do odjazdu, to na punkt wjechało dwóch zawodników. Dzień powoli budził się do życia. Jechaliśmy po znajomym mi odcinku DK10 w stronę Nakła. Powoli zaczęło brać mnie na sen, ale wytrwale dojechaliśmy do PK4. Krótki postój, woda, baton, zupa, która była jednak trochę za gorąca (czas naglił).
Ruszyliśmy w stronę Solca Kujawskiego. W międzyczasie z punktu w Nakle szybciej zebrał się inny zawodnik i od tej pory już nie jechaliśmy na czele. Ale nie przejmowałem się tym. Najważniejsze było trzymać się założeń, a to szło idealnie. Do czasu. Senność dawała się mi coraz bardziej we znaki. Do Solca trzymałem ledwo tempo 25 km/h, nie bez znaczenia był też wciąż boczny wiatr. W Solcu na PK5 zjedliśmy makaron i postanowiliśmy zrobić 30 minut drzemki (z uwagi na mnie). Okazało się to być strzałem w dziesiątkę. Postawiło mnie to na nogi. W międzyczasie na punkt dojechał Piotrek (mało tego byli też Seba i Radzik).
Zebraliśmy się do dalszej jazdy w dziesięć osób. Miało pójść łatwiej i sprawniej. I było, na chwilę. Zanim dojechaliśmy do DK15, w okolicach Torunia spadły na nas hektolitry wody. Miałem wrażenie, że ktoś tam do góry opróżnił zbiorniki retencyjne. Wszystko totalnie przemoczone, na drodze płynąca rzeka. Trudno, trzeba było jechać. Plusem było to, że wiatr się od tego momentu odwrócił i wiał w plecy. Po około pół godzinie przejaśniło się i gdy już wiatr nas z grubsza wysuszył dopadł nas kolejny opad. Na PK6 w Kowalu zameldowaliśmy się o 14:20. Miła obsługa, pyszne jedzenie, a ciacho pierwsza klasa. Zjedliśmy i ruszyliśmy dalej.
Wciąż jechaliśmy w dziesięć osób, aż do Łowicza. Tam na PK7 szybki prysznic, suche ubrania, przepak, jedzenie, woda i można było jechać dalej. Została nas siódemka (trójka postanowiła coś pospać). Kilkanaście minut jazdy i trzeba było ubierać kurtki, znowu deszcz. Z każdą minutą padało coraz bardziej, więc zatrzymałem się, by założyć ochraniacze na buty. Straciłem około kilometra, ale systematycznie odrabiałem do grupy. Gdy dopadłem grupę, postanowiłem utrzymać tempo, bowiem z przodu była jeszcze dwójka, która odjechała przy zakładaniu kurtek. Dociągnąłem całą grupę i zjechałem na tył nieco odpocząć. O godzinie 22:22 dotarliśmy do Opoczna na PK8. Kolejne osoby zostały, by pospać. Piotrek kombinował worek od śmieci, by na siebie zarzucić, bowiem kurtka już przemokła.
Ruszyliśmy w piątkę. Przestało padać gdzieś przed Skarżyską Kamienną. Odcinek od Skarżyskiej do Starachowic, to coś pięknego, góra - dół, góra - dół. Bardzo fajna, dynamiczna jazda i o godzinie 2:24 meldujemy się na PK9. Tutaj już wcześniej założyliśmy krótką drzemkę. Zjedliśmy, przebraliśmy się w suchy ciuch (już ostatni) i poszliśmy odpocząć. Po 35 minutach budzik oznajmił, że czas ruszać dalej. Dorota jednak ma mały dołek. Skarpeta sucha, ale but mokry. Postanawia za wszelką cenę nieco osuszyć buty (nie chciała foliówek na skarpety). Chciałem jechać, ale uznałem, że skoro wspólnie pokonaliśmy blisko 700 km od startu, to nie zostawię jej na punkcie i pomogę do samej mety. Musiałem jednak mocno pilnować założeń czasowych. Pobyt w punkcie przedłużył się o kolejne pół godziny, buty suszyły się na ciepłych rurach w kotłowni, a my postanowiliśmy to wykorzystać na dalszą drzemkę. Po tym czasie udaje się ruszyć.
Do Sandomierza sucho, bez deszczu, ale blady świt powoduje u mnie znowu uczucie senności (tak po prostu mam). Kolejne drzemki nie wchodziły w rachubę, więc zaczynam mówić do siebie, śpiewać, Dorota daje mi shota z kofeiną. Jest lepiej, kierujemy się na Sandomierz. W Sandomierzu na PK10 krótki posiłek, obowiązkowo kawa i czas ruszać dalej. Ale są wątpliwości, po drugiej stronie rzeki niebo czarne. W międzyczasie mija nas na punkcie zwycięzca kategorii Open Paweł Pieczka. Postanawiamy ruszać.
Kilka minut i znowu zaczęło lać. Kurtki poszły w ruch i jechaliśmy dalej. Deszcz z nami także, niemal do samej mety. Po drodze do Łańcuta chyba zaczęło wychodzić zmęczenie u części grupy, tempo spadło, zaczęło się gadanie. Po kilku minutach postanowiłem, że nie możemy się tak wlec, i wyszedłem na czoło. Zrobiło się cicho i wszyscy ładnie zaczęli jechać. Jechaliśmy w strugach deszczu, ale wciąż na przód i nagle... boooooom. Podskoczyłem na czymś, spoglądam na tylne koło i laczek. Pierwsza myśl, to uszkodzona opona, bo aż mnie do góry wybiło. Na szczęście tylko dętka okazała się być uszkodzoną...

Minęła nas ekipa teamowa z Włocławka. Po usunięciu awarii ruszam na wnerwieniu (bo znowu stracony czas) do przodu. Grupa jedzie za mną, ale Piotrek ma już ewidentnie kryzys i do tego problemy z nawigacją. Zostaje z tyłu trzymając się za chłopakami z Włocławka. My pognaliśmy do przodu. Z Piotrkiem widzieliśmy się jeszcze na PK11 w Łańcucie. Tam dopompowuję też koło pompką z manometrem dzięki uprzejmości chłopaków z Włocławka. Ruszamy dalej we trójkę: Dorota, Tomek i ja.
Odcinek do Birczy przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania. Piękna, wąska droga przez las, wymagające podjazdy. Od razu kręciło się z uśmiechem na twarzy. W Birczy na PK12 meldujemy się o godzinie 15:37. Krótki postój i lecimy we trójkę dalej. Kolejne piękne odcinki i podjazdy pokonujemy w drodze na Ustrzyki Dolne. Czuć już wyraźnie klimat Bieszczad. Gdzieś w okolicy Brzegów Dolnych stwierdzam, że w sumie szkoda, że jeszcze troszkę i meta, koniec, bo kręci się świetnie. Czułem się doskonale. Na PK12 w Ustrzykach Dolnych spędzamy zaledwie kilka minut i ruszamy na ostatni, najbardziej wymagający odcinek. Jedziemy w górę, jeden podjazd, drugi, kolejny i tak, aż do mety. Na najbardziej stromym podjeździe wyprzedza nas brat jadący samochodem, który przyjechał po mnie do Ustrzyk. Zatrzymuje się na poboczu i dopinguje. Jeszcze długi zjazd, na którym tradycyjnie wszystkim odjeżdżam, ale na górze czekam. Przez moment nawet się zaniepokoiłem, bowiem nie widziałem Doroty. Ale pojawiła się po kilku sekundach. Ostatnie kilometry do mety już łagodniejsze. O godzinie 20:39 wjeżdżamy na metę...

Wszyscy zadowoleni i szczęśliwi. Jest pięknie...

Spędzamy na mecie kilka chwil, a następnie udajemy się do kwatery ogarnąć, wykąpać, przebrać w suchy ciuch...

Po odświeżeniu wracamy na metę, by coś zjeść i napić się lokalnego piwa. W końcu zasłużyliśmy. Rozmawiamy, wracamy wspomnieniami do tego co działo się na trasie. Z nami siedzi mój brat i słucha. Może połknie rowerowego bakcyla i pójdzie w moje ślady :P Analizujemy też sytuację na trasie, głównie w kategorii kobiet, bowiem wśród męskich terminatorów wszystko było już jasne. Okazuje się, że współpraca i pomoc na całych 1015 km opłaciła się, bowiem Dorota zajęła drugie miejsce w kategorii Open wśród kobiet...

Gratulacje!!! Jest moc!!! I na koniec coś, co mnie urzekło wśród jednej z ekip. Otóż baner rozwieszony na mecie...

Na koniec kilka słów podsumowania. Impreza przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Organizacyjnie może były małe mankamenty, ale nie zamierzam tutaj nic pisać negatywnie, bowiem ilość tego co pozytywne jest tak duża, że te mankamenty, to pikuś. Osobiście po cichu liczyłem na złamanie 50 godzin i to się udało. Czas 48h 32m przed startem brałbym w ciemno. Wiem, że spokojnie mogłem pojechać na 46h, ale czasami trzeba sobie na trasie pomagać. Przy mojej awarii grupa też mnie nie zostawiła, a cierpliwie poczekała, za co dziękuję. Na pewno tutaj wrócę. Do zobaczenia, mam nadzieję za dwa lata!!!
Czas: 48h 32m
kat. Open: 41/241
Wszyscy: 82/336
Kategoria Szosowo, Wyprawy 500... / ultra