avatar

Maniek1981 Trzemeszno








I n f o r m a c j e :
Przejechane kilometry: 97395.91 km
Km w terenie: 12506.30 km (12.84%)
Czas na rowerze: 158d 07h 04m
Średnia prędkość: 25.62 km/h
===>>> Więcej o mnie <<<===





2024
button stats bikestats.pl

2023
button stats bikestats.pl

2022
button stats bikestats.pl

2021
button stats bikestats.pl

2020
button stats bikestats.pl

2019
button stats bikestats.pl

2018
button stats bikestats.pl

2017
button stats bikestats.pl

2016
button stats bikestats.pl

2015
button stats bikestats.pl

2014
button stats bikestats.pl

Odwiedzone gminy


Strava



Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy maniek1981.bikestats.pl



Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Wyprawy 200-kilometrowe

Dystans całkowity:3402.53 km (w terenie 175.50 km; 5.16%)
Czas w ruchu:124:37
Średnia prędkość:27.30 km/h
Maksymalna prędkość:63.72 km/h
Suma podjazdów:11250 m
Maks. tętno maksymalne:176 (94 %)
Maks. tętno średnie:145 (77 %)
Suma kalorii:91550 kcal
Liczba aktywności:16
Średnio na aktywność:212.66 km i 7h 47m
Więcej statystyk
  • DST 203.77km
  • Teren 1.50km
  • Czas 06:43
  • VAVG 30.34km/h
  • VMAX 55.65km/h
  • Kalorie 8456kcal
  • Podjazdy 687m
  • Sprzęt Qba Pomykacz
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening objętościowy + test nowej garderoby

Środa, 29 maja 2019 · dodano: 01.06.2019 | Komentarze 2

Środa była dla mnie dniem wolnym od pracy, więc postanowiłem zrobić trening objętościowy. Trasę zaplanowałem tak, by nie było łatwo. Wiatr tego dnia dmuchał dość mocno z północy i północnego zachodu. Niemal pierwsza połowa dystansu, to jazda właśnie pod ten nieprzyjemny wiatr. Zawitałem w okolice Nakła nad Notecią, jadąc przez Żnin i Szubin. Po drodze mijałem tablice z ciekawymi nazwami miejscowości...


Za Nakłem nastąpiła zmiana kierunku jazdy i od razu tempo poszło do góry. Przez Ślesin dotarłem w rejon stawów i rzeki Noteć...


Widok w drugą stronę...


Dalej kręciłem w stronę Bydgoszczy, ale do niej nie dojechałem. Nie chciałem tracić czasu na ruchliwych ulicach, ścieżkach rowerowych i światłach. W związku z tym w Łochowie obrałem kierunek Rynarzewo. Wszystko fajnie, piękny asfalcik przez las, aż tu nagle...


Uruchomiłem mapy, ale nie widziałem żadnej innej, alternatywnej drogi. Jedynym rozwiązaniem było cofnąć się do Łochowa, by dojechać do DK10, ale to nie wchodziło w grę. Stwierdziłem, że ten odcinek jakoś przejadę. Udało się i nawet nie złapałem kapcia, co w ostatnim czasie zdarzyło mi się dwa razy. W Rynarzewie skierowałem się na Łabiszyn. I tak sobie mknąłem, aż dojechałem do Władysławowa...


Szukałem morza, ale nie znalazłem. Okazało się, że to nie to Władysławowo :D Powoli robiłem się głodny, ale oczywiście jak na złość w okolicy nie było żadnego sklepu. Dopiero w Białożewinie mym oczom ukazał się sklep, gdzie się posiliłem, uzupełniłem bidon i pomknąłem dalej. Odcinek z Dąbrowy do Niestronna był na dobicie. Po sporym już kilometrażu, kolejna dyszka z wiatrem w ryj i słabej jakości asfalt na tym odcinku dały w kość. Na szczęście ostatnie kilometry były już przyjemniejsze i założony cel udało się zrealizować. Tego dnia testowałem też nową garderobę...


Spodenki, koszulka, rękawiczki i skarpetki dały radę. Teraz powoli mogę zacząć odliczanie do jednej z głównych, jeśli nie najważniejszej dla mnie imprezy w tym roku. Co się udało zbudować formę, to się udało, garderoba jest, jeszcze tylko trochę trzeba pomajstrować przy sprzęcie i musi być git!!!



  • DST 208.66km
  • Czas 07:18
  • VAVG 28.58km/h
  • VMAX 54.00km/h
  • Kalorie 4590kcal
  • Podjazdy 572m
  • Sprzęt Qba Pomykacz
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wmordewind'owa wyrypa do Zielonej Góry

Sobota, 8 września 2018 · dodano: 10.09.2018 | Komentarze 1

Sobota, to druga w tym roku wyprawa wspólnie z Travel & Cycle Team Poznań. Celem była Zielona Góra i odbywające się tam w tym czasie winobranie. Na wyjazd skusił się także Krzychu, więc we dwójkę ruszyliśmy nad ranem w kierunku Poznania. Ruszaliśmy w granicach godziny 4:30. Odcinek do Poznania pokonany bardzo sprawnie. Na rogatkach Poznania byliśmy po 1 godzinie i 59 minutach i to mimo przeciwnego wiatru. Średnia w tym momencie wynosiła 30,2 km/h i to było na tyle z szybkiej jazdy. Poruszanie się po Poznaniu rowerem szosowym, to jakaś masakra. Co rusz światła, skrzyżowania i nieprzyjemna jazda po ścieżkach rowerowych, bo przecież mandatem nie zamierzaliśmy ryzykować. Na miejscu zbiórki byliśmy dobre 30 minut przed czasem, więc na pobliskiej stacji benzynowej posililiśmy się. W tym momencie popsuła się pogoda. Zaczęło lekko padać, co być może zniechęciło co niektórych do jazdy, bowiem z Poznania ruszaliśmy ledwie w pięć osób...


Wyjazd z Poznania nie należał do najprzyjemniejszych z uwagi na mokrą nawierzchnię i pryskającą wodę spod kół...


Na szczęście po kilkudziesięciu minutach warunki uległy poprawie i można było śmielej cisnąć do przodu. W Buku czekała na nas kolejna część ekipy. Pierwszy dłuższy postój zrobiliśmy w Nowym Tomyślu, gdzie uzupełniliśmy kalorie i płyny. Słońce wyszło na dobre, temperatura zaczęła rosnąć, więc zrzuciłem z siebie długi rękaw...


Warunki do jazdy były przyjemne, ale wiatr zadania nie ułatwiał. Mimo to przez dłuższy czas jechałem na czele grupy...


Uznałem, że tym sposobem wyjdzie z tego pożyteczny trening. Koniecznym było też skorygowanie trasy z uwagi na niekursujący prom na Odrze w związku z niskim poziomem wód. Pojechaliśmy, więc nie przez Wolsztyn, a przez Zbąszyń i Babimost...


W Klępsku zrobiliśmy kolejną przerwę na uzupełnienie płynów i kalorii...


Następnie przejazd przez Sulechów i mostem nad Odrą w Cigacicach...


Po kolejnych kilkunastu minutach zameldowaliśmy się w Zielonej Górze. Najpierw postanowiliśmy zakupić bilety powrotne na pociąg, a później udać się zwiedzać i zjeść coś konkretniejszego. Niestety przy kasie na dworcu okazało się, że nie wszyscy mogą wrócić tym samym pociągiem. Zarówno pociąg przed godziną 18, jak i po godzinie 20 miały ograniczoną ilość miejsc na rowery, czyli wprost mówiąc brak wagonów na rowery. Tym sposobem część ekipy wracała przed godziną 18, a część zmuszona była wracać niemal od razu pociągiem o godzinie 16:20. Na pociąg po godzinie 20 miejsc na rowery nie było wcale. My z Krzychem wróciliśmy od razu. Nie mieliśmy nawet czasu, by zakupić coś do jedzenia na drogę. Postanowiliśmy się odkuć w Gnieźnie i wstąpić na smaczne jedzenie, aby zaspokoić głód...


W ten sposób zakończyła się nasza wyprawa do Zielonej Góry. Ogólnie nie ma co żałować, bo jazda przebiegała sprawnie i w miłej atmosferze. A Zieloną Górę z pewnością przyjdzie czas odwiedzić w przyszłości :-)




  • DST 214.10km
  • Czas 07:26
  • VAVG 28.80km/h
  • VMAX 47.10km/h
  • Kalorie 4735kcal
  • Podjazdy 592m
  • Sprzęt Qba Pomykacz
  • Aktywność Jazda na rowerze

Z wizytą u Kopernika ;-)

Wtorek, 22 maja 2018 · dodano: 27.05.2018 | Komentarze 1

Wtorek był dla mnie dniem wolnym od pracy, więc zdecydowałem się na małego spontana. Celem Gród Kopernika, czyli Toruń. Pogoda dopisywała, aczkolwiek straszyli burzami na popołudnie. Niemniej zaryzykowałem i około godziny 8:30 ruszyłem w kierunku Torunia. Trasa biegła przez Padniewo, Mogilno, Kołodziejewo i Janikowo. Za Janikowem krótki postój przy Kanale Noteckim...


Dalej jechałem przez peryferia Inowrocławia, Rojewo i Gniewkowo. W Gniewkowie skierowałem się na przyjemną, leśną asfaltówkę, by nie kręcić po DK15 i dojechałem prosto do Cierpic. Stamtąd przez Wielką, następnie Małą Nieszawkę i tym sposobem dotarłem do Torunia...


W Grodzie Kopernika zajrzałem oczywiście na Stare Miasto. Z racji cienkich, szosowych kółek nie kręciłem się wiele, po starej, zabytkowej kostce. Dojechałem na Rynek Staromiejski i zajrzałem zobaczyć co tam słychać u Mikołaja...

Od mojej ostatniej, grudniowej wizyty nic się nie zmieniło, czyli rzekłbym standard :-D Zajrzałem też pod pomnik grającego na skrzypcach flisiaka, otoczonego zasłuchanymi żabami...


Jako, że temperatura powietrza z uwagi na piekące słońce rosła, postanowiłem się nieco ochłodzić pysznym lodem...


W międzyczasie sprawdziłem mapy burzowe i okazało się, że całkiem niedaleko, bo w Solcu Kujawskim szaleje burza. Nie chciałem kusić losu, więc po kilkunastu kolejnych minutach zebrałem się w drogę powrotną. Starówkę opuściłem oczywiście przejeżdżając mostem Piłsudskiego, spoglądając na Wisłę...


Zerknąłem jeszcze przez lewie ramię na panoramę Starego Miasta...


I ulicą Nieszawską opuściłem granice miasta. Niebo nie wyglądało przyjaźnie. Po mojej lewej stronie miałem błękit nieba i świecące słońce, ale po prawej burzowe chmury, które straszyły. Wiedziałem, że jak tylko dojadę do Cierpic i skieruję się na Gniewkowo, to nie powinny mnie dosięgnąć. To się udało, więc nie widząc już zagrożenia na niebie, w Gniewkowie zrobiłem przerwę na posilenie i uzupełnienie bidonu. Wiatr skutecznie utrudniał jazdę. Miało wiać niesprzyjająco w drodze do Torunia, a powrót miał być lżejszy, jednak nic bardziej mylnego. Wiatr zdążył się odwrócić, więc zmagałem się z nim gdzieś do 150 kilometra. To spowodowało, że koniecznym było włożyć sporo wysiłku. Dopiero od Złotnik Kujawskich poczułem powiew wiatru w plecy, jednak byłem już na tyle wypompowany, że nie szalałem, trzymając równe tempo. Ostatnie kilometry to jazda przez Pakość, Mierucin, Dąbrowę, Niestronno, Głęboczek i Gołąbki. W Gołąbkach zrobiłem postój i to chyba był błąd, bo po tej przerwie nogi nie bardzo chciały już kręcić. Ponad 150 km jazdy pod wiatr, bądź z boku zrobiło swoje. Do domu dojechałem na oparach, do tego stopnia, że jeszcze w Niewolnie musiałem na chwilę się zatrzymać i usiąść na ławce. Niemniej wróciłem zadowolony, bo wpadła druga dwusetka w tym roku, no i bardzo fajnie wykorzystałem dzień wolny od pracy ;-)




  • DST 204.95km
  • Teren 12.00km
  • Czas 08:57
  • VAVG 22.90km/h
  • VMAX 42.07km/h
  • Kalorie 7383kcal
  • Podjazdy 725m
  • Sprzęt Giant Revel 29er
  • Aktywność Jazda na rowerze

Z wizytą w kujawsko - pomorskim

Wtorek, 13 lutego 2018 · dodano: 15.02.2018 | Komentarze 3

Kilka dni wolnego od pracy, ale czasu niewiele. Wtorek natomiast zapowiadał się luźny, do tego prognozy pogody były całkiem optymistyczne, więc postanowiłem zrobić dłuższego tripa. Spontanicznie zdecydowałem się na Bydgoszcz z opcją dojazdu przez Rogowo, Janowiec Wlkp., Damasławek, Kcynię i Nakło. Wyjechałem po godzinie 8, było rześko, ale słonecznie. I tak sobie pomykałem asfaltami. Za Janowcem zrobiło się pochmurnie, ale na szczęście w okolicach Kcyni ponownie zaświeciło słońce, które ładnie grzało do końca dnia. Trasa nie obfitowała w wiele atrakcji. Pierwszym napotkanym, ciekawym miejscem była śluza Józefinki przy Kanale Bydgoskim...


Zrobiłem tu pierwszą, kilkuminutową przerwę. Usiadłem sobie przy brzegu Kanału Bydgoskiego, by posilić się batonem...


Dalej mknąłem do Bydgoszczy bez zatrzymywania się. W Bydgoszczy oczywiście trzeba było zmierzyć się z sygnalizacjami świetlnymi, które co rusz czerwonymi światłami zmuszały do zatrzymywania się. W końcu jednak udało wjechać się w park, gdzie jazda była płynniejsza. W owym parku rzuciłem okiem na Stary Kanał Bydgoski...


Z parku obrałem kurs na Wyspę Młyńską. Po kilku minutach byłem na miejscu, a moim oczom ukazały się Młyny Rothera...


Na samej wyspie zrobiłem kilkunastominutową przerwę. Czas ten wykorzystałem na posilenie i wygrzewanie się na słońcu...


Po drugiej stronie rzeki Brda miałem przed oczami okazały budynek - Opera Nova...


Słońce fajnie grzało, ale trzeba było ruszać dalej. Początkowy plan zakładał powrót do domu pociągiem. Miałem jednak dobry czas, pogoda dopisywała, więc zdecydowałem się wrócić do domu na kołach. Wiedziałem, że lekko nie będzie z uwagi na przeciwny wiatr i od razu spory kilometraż jak na tę część roku. Z Bydgoszczy pojechałem przez Trzciniec i Przyłęki do Kobylarni, aby ominąć zakaz jazdy dla rowerzystów przy węźle z S10. Było trochę terenu, trochę lasu, a w nim sporo piachu. Kosztowało mnie to sporo sił. Zmęczenie narastało, podobnie zresztą jak głód. W związku z tym przed Łabiszynem zrobiłem postój na stacji benzynowej na konsumpcję i mały odpoczynek. Kilkanaście minut przerwy, po czym ruszyłem dalej. Za Łabiszynem stwierdziłem, że nie będę się męczył jazdą ruchliwą DW254 i nie pojadę przez Barcin, a odwiedzę Lubostroń. W Lubostroniu pod pałacem byłem pierwszy raz...


Dalsza część trasy, to jazda przez Młodocin, Chomiążę Księżą i Ostrówce. Odcinek między Chomiążą, a Ostrówcami dał konkretnie w kość. Kilka stromych podjazdów, gdzie w nogach było ponad 160 km musiało boleć...


Ostatnie fragmenty trasy biegły przez Chomiążę Szlachecką, gdzie zaczęło trochę wiać w plecy, Bełki, Gołąbki i Jastrzębowo. W domu zameldowałem się po godzinie 18. Nie powiem, bo zmęczony, ale sam nie spodziewałem się, że wykręcę tego dnia ponad 200 km. Oby takich pozytywnych spontanów więcej ;-)


  • DST 194.30km
  • Teren 27.00km
  • Czas 07:46
  • VAVG 25.02km/h
  • VMAX 61.82km/h
  • Podjazdy 679m
  • Sprzęt Giant Revel 29er
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Włocławek - Ciechocinek - Toruń

Czwartek, 20 lipca 2017 · dodano: 22.07.2017 | Komentarze 4

Co by tu dużo pisać. Trip, który był planowany od dłuższego czasu, ale też i trip spontaniczny. Dlaczego tak? A no dlatego, że pierwotnie miał on się kończyć we Włocławku. Wstępne szczegóły były zaplanowane jeszcze w poprzednim roku, ale to pogoda, to brak czasu stawały na przeszkodzie. Trasa wyznaczona była tak, aby jazdę zakończyć we Włocławku i stamtąd wracać baną z przesiadką w Toruniu. Okazało się jednak, że w wakacje nie kursuje bana, którą mieliśmy wracać na odcinku Włocławek - Toruń. Do wyboru pozostały, więc dwie opcje. Dojazd do Torunia na kołach, albo baną z poniesieniem większych wydatków z racji dwóch różnych przewoźników. Razem z Kacprem zdecydowaliśmy się na pierwszą wersję. Decyzja była spontaniczna i podjęta w ostatniej chwili. W środę późnym wieczorem, gdy wróciłem z pracy i tylko się ogarnąłem, wziąłem się za korygowanie śladu. Zanim ogarnąłem wszystkie pierdoły zrobiła się godzina 1:30, a wstać trzeba było o 4:30. Plan zakładał start z Trzemeszna o 5:00. Ruszyliśmy z kilkunastominutowym poślizgiem, więc już na dzień dobry czasowo byliśmy w plecy. Trzeba było przecież zdążyć na banę w Toruniu, a według prognoz cały dystans miał być z wiatrem w ryja. Początkowe kilometry, to jazda okolicznymi fyrtlami przez Trzemżal, Sokołowo i Orchowo. Dalej Mlecze, Gaj, Wójcin, Lenartowo i Skulsk. Na Wylocie ze Skulska zrobiliśmy pierwszą, krótką przerwę. Czas gonił, więc po chwili kręciliśmy dalej. Po kilku minutach byliśmy nad Kanałem Ślesińskim, który wpada do jeziora Gopło...


Szybkie foto i jazda dalej. Kilometry upływały, a my wciąż trzymaliśmy niezłe tempo. Nim się obejrzeliśmy byliśmy w Piotrkowie Kujawskim. Zanim dotarliśmy do Brześcia Kujawskiego zmierzyliśmy się momentami z ciężkim i piaszczystym terenem. Kacper obrał nawet wersję jazdy przez pole :D Na wylocie z Brześcia zrobiliśmy drugą, krótką przerwę. Szybka wszama, uzupełnienie płynów i cisnęliśmy dalej. O godzinie 9:30 dotarliśmy do granic Włocławka. Na licznikach przekroczone 100 km ze średnią 26 km/h. Mając na uwadze czołowy wiatr, to był całkiem niezły wyczyn. Kolejne kilometry to już mniej płynna jazda z uwagi na skrzyżowania i sygnalizacje świetlne. W pierwszej kolejności kierowaliśmy się na zaporę wodną, po drodze mijając Pałac Bursztynowy...


Mieści się tam kompleks hotelowy, jednak zdziwiło mnie hasło, które mieści się do góry nad kolumnami "w hołdzie mojej i wszystkim mamom". Zasięgnąłem informacji na stronie hotelu i wszystko stało się jasne... "powstał jako hołd fundatora Pana Krzysztofa Grządziela dla Swojej i wszystkich Mam i jest częścią fundacji "Samotna Mama”, która pomaga rodzinom niepełnym, przeznaczając cały dochód z działalności gospodarczej właśnie na tą pomoc". Niemniej, cisnęliśmy dalej. Przebiliśmy się przez upierdliwe skrzyżowania i po kilkunastu minutach byliśmy na zaporze wodnej, z której mieliśmy widok na Wisłę...


Obok zapory mieści się Park pamięci - miejsce upamiętniające męczeńską śmierć ks. Jerzego Popiełuszki. Stoi tam krzyż, który jest symbolem przypominającym o bestialskim mordzie wykonanym na kapelanie "Solidarności" przez oficerów SB 19 października 1984 roku...


Wystarczyło zrobić obrót o 180 stopni i można było ujrzeć zaporę wodną, która prezentuje się efektownie...


Dalej pojechaliśmy prawą stroną Wisły, ale najpierw czekała nas całkiem spora wspinaczka. Jazda wzdłuż prawego brzegu była niestety bardzo kiepska, gdyż trafiliśmy na prace drogowe. Cała jezdnia była rozkopana, w dodatku mocno spowolniła nas ciężarówka, która jechała ledwie 15 km/h. Straciliśmy przez to nieco czasu. Dalej czekał nas zjazd ulicą Lipnowską i aż żałuję, że się zgapiłem wpatrując się z góry w panoramę Włocławka, bo można było tu spokojnie zrobić życiówkę jeśli chodzi o prędkość. Bez kręcenia korbą licznik wskazał ponad 61 km/h. Dla ciekawostki dodam, że był tu segment na Stravie, ale został usunięty, gdyż uznano go za niebezpieczny!!! Po zjeździe na dół przemknęliśmy mostem Marszałka Rydza - Śmigłego...


Z mostu dostrzec można Bulwary Piłsudskiego...


A patrząc przed siebie Katedrę Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny...


Dalej pomknęliśmy w kierunku Torunia. Posmakowaliśmy tutaj fragmentu Wiślanej Trasy Rowerowej. Jest to częściowo istniejący szlak rowerowy, który docelowo ma łączyć Beskidy z Bałtykiem, a jego długość planowana jest na 1200km!!! Nic, tylko czekać na jego pełne ukończenie i będzie można planować konkretną wyrypę ;-) Zanim dotarliśmy do Torunia zajrzeliśmy do Ciechocinka, miasteczka rozpusty emerytów i rencistów :D Kilka kilometrów wcześniej dopadły mnie krótkotrwałe skurcze, spowodowane ciągłym naparzaniem w dość solidnym tempie. W sumie nie dziwiło mnie to, 150 km w nogach, a my wciąż trzymaliśmy tempo. Ogólnie to Kacper był w tym momencie mniej zmęczony, ale niemal całą trasę siedział mi na kole :-P Krótka przerwa, kilka kawałków czekolady, zażycie magnezu i jechaliśmy dalej. W Ciechocinku priorytetem był zakup wody oraz wizyta pod tężnią...


W międzyczasie rozpadało się na dobre. Z uwagi na deszcz podjęliśmy decyzję o jak najszybszym dotarciu do Grodu Kopernika, więc odpuściliśmy jazdę Wiślaną Trasą Rowerową i wbiliśmy się na DK 91. Co prawda krajówka, ale z bardzo szerokim poboczem, w związku z czym było znośnie. W Toruniu na dworcu zameldowaliśmy się dosłownie 12 minut po odjeździe bany. Pozostało wypełnić jakoś czas oczekiwania na następną banę, więc pojechaliśmy na Starówkę...


Tam oczywiście wizyta pod pomnikiem Mikołaja Kopernika...


Ratusz Staromiejski...


Brama Klasztorna...


Deszcz nie dawał za wygraną i poruszanie się po kostce Starego Miasta robiło się coraz bardziej niebezpieczne. Nie było co igrać z losem, więc pojechaliśmy pokręcić na bulwar. Dojechaliśmy do jego końca po czym wbiliśmy się na przyjemny singielek, który z upływem metrów robił się mniej przyjemny, ze względu na duże zagęszczenie krzaków i wysokiej trawy. Zrobiliśmy zawrotkę, na moment zatrzymaliśmy się pod mostem kolejowym...


I pojechaliśmy do sklepu zrobić zaopatrzenie w prowiant na drogę powrotną. Na dworcu zakupiliśmy bilety i udaliśmy się do Trzemeszna z szybką przesiadką w Inowrocławiu. Jak się okazało po powrocie, na miejscu panowała zgoła odmienna pogoda ze słońcem na niebie i dobrymi kilkoma stopniami więcej. Mimo wiatru w ryja, deszczu na ostatnich 40 kilometrach trip wypadł solidnie i trzeba go uznać na udany. Z pewnością pozostanie w pamięci ;-)


Na koniec podgląd trasy w 3D ;-)



  • DST 215.17km
  • Teren 54.00km
  • Czas 09:41
  • VAVG 22.22km/h
  • VMAX 42.09km/h
  • Kalorie 7712kcal
  • Podjazdy 916m
  • Sprzęt Giant Revel 29er
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Wieże widokowe w Paprotni i na Złotej Górze, Konin, NSR

Sobota, 20 czerwca 2015 · dodano: 22.06.2015 | Komentarze 3

Plan na sobotę zrodził się około miesiąc temu. Celem były dwie wieże widokowe: w Paprotni i na Złotej Górze. W ostatnim tygodniu dogrywane były szczegóły i rysowany ślad. W sumie, to pierwszy raz rysowałem, ale poszło całkiem sprawnie :-) Szkoda tylko, że nie było więcej chętnych, bowiem finalnie w trasę ruszyliśmy tylko  Bobiko i ja. Co niektórych zatrzymała praca, inni być może wystraszyli się przeciętnej pogody, ale przyznać muszę, że wyprawa udała się w stu procentach!!! Z Kubą umówiliśmy się na spotkanie w Krzyżówce na godzinę 7:00. Oboje docieramy tam z kilkuminutowym poślizgiem i razem ruszamy w stronę Konina. Jedziemy przez Gaj, Ostrowite Prymasowskie, Kinno i kierujemy się do lasu. Początkowo jedziemy fragmentem trasy Winter Race w kierunku odwrotnym do jej biegu, by następnie wbić się na zielony szlak i zmierzać w stronę "Grubego Dębu". Tam robimy pierwszy, a zarazem krótki postój...


Ruszamy dalej. W okolicach Smolników Powidzkich wyjeżdżamy z lasu i po chwili meldujemy się w Anastazewie, obierając kierunek Kleczew. Po kilku minutach docieramy do Budzisławia Kościelnego. Następnie jedziemy na Zberzyn. Tam mieści się ogromna odkrywka węgla brunatnego. Przedostajemy się przez rów i wchodzimy na rurociąg, by dokładniej obserwować jak to wszystko wygląda...


I jeszcze zbliżenie...


Nieco dalej jest miejscowość Kaliska. Tam możemy zaobserwować jak bardzo są pochłaniane tereny przez kopalnię odkrywkową. Praktycznie wszystkie domy są opuszczone. Mało tego, są one wręcz splądrowane. Nie ma okien, drzwi, futryn, nawet instalacje elektryczne są powyrywane przez złomiarzy. Powoli zbliżamy się do Kleczewa. Przejeżdżamy nad taśmociągiem transportującym wydobyty już węgiel...


Za chwilę jesteśmy już pod wielką hałdą. Wjeżdżamy stromym podjazdem, który w pewnym momencie ma spory kąt nachylenia. Mając na uwadze, że to dopiero 1/4 trasy nie tracimy sił i ten kawałek podprowadzamy rowery, a następnie dalej podjeżdżamy. Meldujemy się na górze, a wokół rozciągają się świetne widoki. Trzeba wszystko udokumentować...


Po prawej stronie widać elektrownię Pątnów...


Na wprost bazylikę w Licheniu...


I trochę w lewo mamy maszt telewizyjny w Żółwieńcu...


Korzystając z przerwy posilamy się i zbieramy do dalszej drogi. Na górze mieliśmy przedsmak tego, co miało nas czekać na wieżach widokowych. Zjeżdżamy w dół tą samą ścieżką, którą wjeżdżaliśmy. Jak była ona stroma uświadamiamy sobie na zjeździe, bowiem poziom adrenaliny momentalnie podskoczył :-) Przejeżdżamy przez pobliskie rondo i kierujemy się do Parku Rekreacji i Aktywności Fizycznej w Kleczewie. Tereny są tam świetnie zagospodarowane. Jest m.in. park linowy...


Poza tym mieszczą się tam boiska plażowe, plac zabaw, amfiteatr, malowniczo położona ścieżka wokół zbiornika wodnego i czyściutka plaża...


Następnie ruszyliśmy w stronę Konina. Po drodze przejeżdżamy w sąsiedztwie elektrowni Pątnów...


Bobiko dokumentuje przejazd pociągu towarowego, który zmierza do Kleczewa na załadunek węgla...


Dalej pomknęliśmy obejrzeć jak prezentuje się "Błękitna Laguna". Im bliżej byliśmy celu, tym mniej słońca było na niebie, a właśnie cały urok tego zbiornika widoczny jest w blasku promieni słonecznych. Na miejsce dojechaliśmy ulicą Brunatną. Aktualnie obowiązuje tam zakaz ruchu, cały teren jest zryty, prawdopodobnie powstanie też nowa droga związana z inwestycją kawałek dalej. Nie przejmując się zakazem wbijamy się na teren budowy, a następnie po skarpie w dół schodzimy do zbiornika. Na słońce trzeba było chwilę poczekać...


W międzyczasie co nieco trzeba było udokumentować...


A po chwili było i słońce...


Kolejny odcinek trasy, to przejazd DK 25 w rejony rzeki Warta. Tam odbijamy w stronę starówki, gdzie znajduje się bulwar nadwarciański i klimatyczny most...


Z tego miejsca ruszamy już prosto na Paprotnię. Jedziemy wałem nadwarciańskim, jednak stan rzeki jest tak niski, że niewiele widać. Pozostaje podziwiać tylko zielone tereny nadrzeczne...


Po kilkunastu minutach wjeżdżamy do Paprotni. Cel już blisko...


Oto i jest...


Rowery zostawiamy na dole i wchodzimy na górę. A tam oczywiście widoki na najbardziej znane obiekty w okolicy. Bazylika w Licheniu (w tle dostrzegalny także maszt w Żółwieńcu)...


Widoczne także elektrownie Pątnów i Konin...


Zauważalne także blokowiska w Koninie...


Z drugiej strony rzuciła mi się w oczy remiza OSP w Paprotni...


Przejrzystość powietrza była w tym dniu przeciętna, do tego w czasie pobytu na wieży niewiele słońca, więc efekt zdjęciowy też średni. Ale co zrobić. Narzekać nie ma co, bowiem w czasie jazdy otrzymywaliśmy informacje, że w Gnieźnie, Trzemesznie i innych okolicznych fyrtlach pada. Nas na szczęście deszcz nie dopadł :-) Po zejściu z wieży zasiadamy pod wiatą przy palenisku i posilamy się. Po kilku minutach ruszamy dalej. Przecinamy DK 92 i okolicznymi wioskami zmierzamy w kierunku Złotej Góry. Ten odcinek nie należy do najłatwiejszych. Najpierw przeprawa przez kilkusetmetrową drogę pokrytą piachem, niczym plaża, a następnie wspinaczka pod górę, aż do samej Złotej Góry. Po drodze jeszcze ostatni rzut oka na wieżę w Paprotni...


Po wymagającym odcinku meldujemy się na Złotej Górze. Chcąc spiąć rowery orientuję się, że nie mam klucza od zapięcia. Skojarzyłem fakty i wyszło na to, że zostały one przy palenisku pod wiatą w Paprotni. Mało tego, został tam też mały statyw od aparatu. Szczęście w nieszczęściu, nie były to cenne przedmioty. Na Złotą Górę dostał się ze mną pasażer na gapę...


Wieża z dołu prezentuje się okazale...


W związku z brakiem możliwości zabezpieczenia rowerów najpierw na górę udałem się ja. Bobiko został i pilnował dobytku :-) Na górze oczywiście rzut oka na pobliskie tereny. Widoki już nieco lepsze, bowiem pokazało się słońce. Spojrzenie na południe, gdzie mieści się rezerwat "Złota Góra"...


W kierunku północno-zachodnim widać Konin i elektrownię Pątnów...


Na górze jeszcze kilka zbliżeń. Z bliska Konin i elektrownia...


Bazylika w Licheniu...


Co ciekawe, dostrzec można było także elektrownię w Adamowie koło Turku, która znajduje się w odległości 30 km od Konina. Przy lepszej przejrzystości powietrza prezentuje się zapewne ciekawie...


Na górze starałem się nie siedzieć za długo, bowiem Bobiko czekał na swoją kolej. Po zejściu na dół okazało się jednak, że walnął sobie drzemkę na schodach wieży :-D Czas, w którym Bobiko siedział na górze wykorzystałem na przebranie się. Zrobiło się cieplej, więc trzeba było założyć krótkie gacie :-P Zapoznałem się też z planszami ukazującymi cały proces powstawania wieży...


Wyglądało to mniej, więcej tak...


Bobiko w końcu zszedł na dół i można było ruszać w drogę powrotną. Wiadomo było, że skoro najpierw trzeba było trochę podjechać, to teraz będzie fajny zjazd. Skierowaliśmy się w stronę Brzeźna. Zjazd oczywiście fajny. Pędzimy leśnymi duktami około 40 km/h, aż tu nagle piaskownica!!! Trzeba było włożyć trochę pary w ręce i się nieźle nagimnastykować, żeby utrzymać tor jazdy. Po chwili okazało się, że piachu jest jeszcze więcej...


Z Brzeźna pomknęliśmy w stronę Konina przez DK 92. Wjazd do Konina, to szukanie sensownego lokalu, bowiem trzeba było zjeść jakiś obiad. W miarę szybko się to udaje, a zaraz obok mamy Lidla, więc dwie pieczenie upieczone na jednym ogniu :-) Zapasy na drogę powrotną uzupełnione i żołądki napełnione. Plan bowiem był taki, że w drodze powrotnej nie robimy dłuższych postojów. Z Konina jedziemy na Posokę, a dalej Nadwarciańskim Szlakiem Rowerowym przez Sławsk, Modłę do Rzgowa i dalej Świątniki, Skokum do Zagórowa. Odcinek Rzgów - Zagórów jest dla mnie ciężki z uwagi na mały kryzys. Od samego Konina jedziemy z wiatrem w ryja i to dało się we znaki. Na szczęście kolejne posilenie (piaty banan tego dnia i czwarty batonik) dało efekty i kryzys ustępuje. W Zagórowie spojrzenie na park i pomnik...


Tam opuszczamy NSR i udajemy się łącznikowym szlakiem do Lądu. W Lądzie zjeżdżamy do doliny Warty, której poziom jest masakrycznie niski...


Spojrzenie na klasztor Cystersów. Widać tu też jak niski jest poziom Warty...


Z Lądu pojechaliśmy na Ciążeń i tam opuszczamy połacie Warty, kierując się na Słupcę drogą nr 466. Od tego momentu mamy boczny wiatr, można jechać trochę szybciej, ale też staram się nie szarżować, co by nie dopadł mnie kolejny kryzys. Przejazd nad autostradą A2...


W okolicach Słupcy w oczy rzuciła się linia energetyczna...


Dalsza droga biegła przez Słupcę, Kochowo i Powidz. Tam ostatni krótki postój na Łazienkach i rozjazd w stronę domów. Bobiko pojechał na Wrześnię, a ja na Trzemeszno przez Wylatkowo i OW Skorzęcin, dalej lasem w stronę Gaju, przez Bieślin, Zieleń i minutę po godzinie 22, melduję się w domu. Czułem się na tyle dobrze, że mógłbym jechać dalej :-D Kryzys przed Zagórowem był chwilowy, więc można powoli planować dłuższe dystanse. Podsumowując, wyprawa mega-udana, pogoda tyle co mogła dopisała. Z informacji, które mieliśmy wszędzie dookoła padało, a my idealnie wkomponowaliśmy się w okienko pogodowe. Ale tak była zaplanowana trasa i godzina startu, by w jak największym stopniu zminimalizować ryzyko opadów. Każdemu kto zechce się wybrać w tamte rejony gorąco polecam tą trasę, atrakcji i wrażeń po drodze sporo :-) Bobiko dzięki za wspólną wyprawę ;-)

I jeszcze filmik z ciekawych miejscówek na trasie wyprawy: