Maniek1981 Trzemeszno
Km w terenie: 12637.80 km (12.69%)
Czas na rowerze: 162d 04h 06m
Średnia prędkość: 25.58 km/h
===>>> Więcej o mnie <<<===
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2024, Sierpień16 - 0
- 2024, Lipiec10 - 0
- 2024, Czerwiec10 - 0
- 2024, Maj2 - 0
- 2024, Kwiecień1 - 0
- 2024, Marzec1 - 0
- 2024, Luty1 - 0
- 2024, Styczeń2 - 0
- 2023, Grudzień6 - 0
- 2023, Listopad2 - 0
- 2023, Wrzesień2 - 0
- 2023, Sierpień23 - 0
- 2023, Lipiec27 - 0
- 2023, Czerwiec14 - 0
- 2023, Maj14 - 0
- 2023, Kwiecień9 - 0
- 2023, Marzec4 - 1
- 2023, Luty6 - 0
- 2023, Styczeń11 - 0
- 2022, Grudzień8 - 0
- 2022, Listopad9 - 0
- 2022, Październik11 - 0
- 2022, Wrzesień24 - 0
- 2022, Sierpień23 - 0
- 2022, Lipiec24 - 0
- 2022, Czerwiec21 - 0
- 2022, Maj12 - 0
- 2022, Kwiecień7 - 0
- 2022, Marzec14 - 1
- 2022, Luty3 - 0
- 2022, Styczeń6 - 0
- 2021, Grudzień3 - 0
- 2021, Listopad3 - 0
- 2021, Październik17 - 0
- 2021, Wrzesień30 - 0
- 2021, Sierpień27 - 0
- 2021, Lipiec14 - 2
- 2021, Czerwiec21 - 0
- 2021, Maj15 - 0
- 2021, Kwiecień12 - 0
- 2021, Marzec15 - 0
- 2021, Luty9 - 0
- 2021, Styczeń10 - 2
- 2020, Grudzień11 - 4
- 2020, Listopad9 - 4
- 2020, Październik11 - 3
- 2020, Wrzesień20 - 3
- 2020, Sierpień12 - 12
- 2020, Lipiec9 - 4
- 2020, Czerwiec17 - 5
- 2020, Maj15 - 15
- 2020, Kwiecień20 - 21
- 2020, Marzec18 - 8
- 2020, Luty2 - 0
- 2020, Styczeń6 - 6
- 2019, Grudzień13 - 13
- 2019, Listopad12 - 0
- 2019, Październik20 - 11
- 2019, Wrzesień29 - 6
- 2019, Sierpień19 - 4
- 2019, Lipiec18 - 11
- 2019, Czerwiec17 - 8
- 2019, Maj19 - 18
- 2019, Kwiecień18 - 2
- 2019, Marzec15 - 17
- 2019, Luty8 - 4
- 2019, Styczeń13 - 11
- 2018, Grudzień9 - 8
- 2018, Listopad13 - 24
- 2018, Październik17 - 23
- 2018, Wrzesień17 - 6
- 2018, Sierpień15 - 19
- 2018, Lipiec29 - 31
- 2018, Czerwiec17 - 5
- 2018, Maj20 - 7
- 2018, Kwiecień20 - 12
- 2018, Marzec14 - 7
- 2018, Luty8 - 4
- 2018, Styczeń8 - 2
- 2017, Grudzień11 - 6
- 2017, Listopad12 - 25
- 2017, Październik14 - 20
- 2017, Wrzesień17 - 14
- 2017, Sierpień17 - 26
- 2017, Lipiec20 - 33
- 2017, Czerwiec24 - 26
- 2017, Maj20 - 26
- 2017, Kwiecień16 - 10
- 2017, Marzec14 - 12
- 2017, Luty12 - 24
- 2017, Styczeń14 - 27
- 2016, Grudzień7 - 10
- 2016, Listopad6 - 2
- 2016, Październik7 - 5
- 2016, Wrzesień21 - 7
- 2016, Sierpień10 - 4
- 2016, Lipiec15 - 4
- 2016, Czerwiec14 - 6
- 2016, Maj19 - 20
- 2016, Kwiecień7 - 8
- 2016, Marzec13 - 7
- 2016, Luty8 - 8
- 2016, Styczeń5 - 5
- 2015, Grudzień17 - 18
- 2015, Listopad15 - 10
- 2015, Październik16 - 20
- 2015, Wrzesień24 - 16
- 2015, Sierpień27 - 27
- 2015, Lipiec23 - 12
- 2015, Czerwiec23 - 34
- 2015, Maj20 - 25
- 2015, Kwiecień13 - 22
- 2015, Marzec17 - 29
- 2015, Luty16 - 14
- 2015, Styczeń11 - 26
- 2014, Grudzień8 - 11
- 2014, Listopad10 - 6
- 2014, Październik24 - 18
- 2014, Wrzesień17 - 2
- 2014, Sierpień14 - 2
Wpisy archiwalne w kategorii
Ciekawe wyprawy
Dystans całkowity: | 9604.47 km (w terenie 1265.00 km; 13.17%) |
Czas w ruchu: | 421:00 |
Średnia prędkość: | 22.81 km/h |
Maksymalna prędkość: | 100.07 km/h |
Suma podjazdów: | 54263 m |
Maks. tętno maksymalne: | 183 (97 %) |
Maks. tętno średnie: | 145 (77 %) |
Suma kalorii: | 307876 kcal |
Liczba aktywności: | 82 |
Średnio na aktywność: | 117.13 km i 5h 08m |
Więcej statystyk |
- DST 89.71km
- Teren 4.00km
- Czas 04:13
- VAVG 21.28km/h
- VMAX 37.82km/h
- Kalorie 3235kcal
- Podjazdy 305m
- Sprzęt Giant Revel 29er
- Aktywność Jazda na rowerze
Mikorzyn (służbowo i rekreacyjnie) - dzień 2
Wtorek, 16 czerwca 2015 · dodano: 18.06.2015 | Komentarze 2
Na wtorek zaplanowany był powrót z Mikorzyna. Dzień wcześniej przejrzałem mapę i nakreśliłem sobie wstępny plan drogi powrotnej. Po pożywnym śniadaniu było jeszcze trochę odpoczynku i spacerowania nad mikorzyńskim jeziorem, ale w południe trzeba było w końcu ruszyć w drogę powrotną. Utrudnieniem był wiatr, który przez całą drogę wiał w ryj albo z boku. Jako pierwszy cel obrałem sobie Ślesin i jego centrum. Pojechałem, więc na Rynek gdzie mieści się pomnik gęsiarza...Dalej pojechałem w stronę Żółwieńca, bowiem chciałem zobaczyć z bliska ogromny maszt telewizyjny. Po drodze spotkałem jednak coś o czym nie miałem pojęcia. W Szyszyńskich Holendrach trafiłem na hodowlę alpak. Jechałem sobie drogą i zauważyłem jakieś dziwne, kudłate stwory. Niektóre wyglądały jak z bajki :-D Zwolniłem, a za moment zatrzymałem się, bowiem zaciekawiło mnie to. Niektóre były włochate, jak ten czarny poniżej...
Ale większość była ogolona (jak ta biała poniżej na zdjęciu). Ogólnie te ogolone mnie wyglądem powaliły, bo cały tułów gładki i ogolony, a na głowie bujne grzywy :-D
Szkoda, że lamy nie chciały podejść bliżej do ogrodzenia, bo wyglądały cudnie. Jednak wytresowane one z pewnością są, bowiem w pewnym momencie hodowca zawołał je, a te jak ruszyły z kopyta, to aż się kurzyło...
Ogólnie po powrocie do domu trochę poczytałem o tych stworzeniach, bo bardzo mi się spodobały. Okazuje się, że hodowla ma na celu uzyskanie wełny, która w porównaniu z wełną owczą jest nawet dziesięć razy droższa. Wszystko dlatego, że wełna z alpak występuje w 22 naturalnych kolorach i ma dużo lepsze właściwości. Dodatkowo hodowla alpak jest 30% tańsza w utrzymaniu od hodowli owiec. Wygląda więc na to, że musi być na tym niezły biznes :-) No, ale wróćmy do mojej wycieczki. Po krótkim postoju pod hodowlą tych ciekawych stworzeń ruszyłem dalej w stronę Żółwieńca i po chwili melduję się na miejscu. Widok na maszt imponujący...
Maszt ma wysokość 320 metrów i został zbudowany w 1992 roku. Poszukałem też miejsca gdzie schodzą dwie z kilkunastu stalowych lin trzymających całą konstrukcję w pionie. Wygląda to mniej, więcej tak:
I jeszcze jeden rzut oka na maszt...
Byłem pod wrażeniem konstrukcji, ale trzeba było jechać dalej, bo pogoda niepewna. Ruszyłem w stronę Skulska. Początkowo jechałem DK 25, gdzie niespodziewanie ruch samochodowy był niewielki, ale warto było kusić losu i po kilku minutach wbiłem się w wąskie drogi i tak podążyłem aż do samego Skulska. Tam zajrzałem zobaczyć jak wyglądaSanktuarium Matki Bożej Bolesnej...
Dalej planowałem troszkę odbić, bowiem przeglądając mapę dzień wcześniej trafiłem na miejscowość o bardzo ciekawej, a zarazem śmiesznej nazwie. Obrałem, więc jeszcze w Skulsku kierunek na ulicę Targową, by nie jechać krajówką. Wyjechałem za miasto, a tu odezwał się organizm. Zbuntował się przeciwko mnie, no i trzeba było szukać ustronnego miejsca. Jak na złość żadnego lasu w pobliżu nie było, więc trzeba było zjechać kilka kilometrów z trasy. Na szczęście w miarę szybko uporałem się z problemem i można było kontynuować jazdę. Wróciłem na szlak i po kilku minutach zameldowałem się w tej śmiesznej z nazwy miejscowości...
Kilkanaście metrów dalej rozciągał się też fajny widok na jezioro Skulska Wieś...
Stamtąd pojechałem w kierunku DK 25, którą musiałem się kawałek przemęczyć i dalej pomknąłem w kierunku Wilczyna. Odcinek Skulska Wieś - Wilczyn nudny jak flaki z olejem. Wokół same pola i do tego ten wmordewind. No, ale trzeba było jechać. Od Wilczyna już dużo ciekawiej, bo nudne pola zniknęły z pola widzenia. Szybko dotarłem do Wójcina i dalej pojechałem na Przyjezierze. Tam zajrzałem na plażę wojskową. Trochę porządków tam zrobili, bo zniknął stary, straszący wyglądem i z pewnością niebezpieczny pomost. Stan wody za to jest katastrofalnie niski. W porównaniu z rokiem ubiegłym ubyło znowu wody o jakieś 2 metry według mnie. Gdyby sobie tak przypomnieć to jezioro dziesięć lat temu, to linia brzegowa była spokojnie koło 20 metrów bliżej. Wszystkiemu winna oczywiście odkrywkowa kopalnia węgla brunatnego i wolę nie myśleć co będzie za kilkanaście lat. Tak sobie chwilę stałem na tej plaży wojskowej i podszedł do mnie pewien pan z prośbą o pomoc. Trzeba było wypchnąć trochę samochód, a następnie z górki rozbujać go, żeby odpalił, bowiem rozładował się akumulator. Pomogłem, a auto udało się odpalić :-) Następnie ponownie wsiadłem na rower i wróciłem do centrum, by zjeść gofra. Ale okazało się, że w tygodniu wszystko jeszcze zamknięte. Zajrzałem, więc na plażę główną, na której świeciły pustki...
Na końcu molo postawili z kolei jakiś lokal. Tak to bynajmniej wygląda, bo na tarasie są ulokowane stoliki, krzesełka i ławki, a ogrodzenia posiadają logo jednego ze złocistych trunków...
Z Przyjezierza pojechałem przez Ostrowo, Gębice, Łosośniki, Wylatowo, a następnie przez Popielewo dotarłem do Trzemeszna, kończąc tym samym dwudniowy służbowo-rekreacyjny wypad :-)
Kategoria Ciekawe wyprawy, Praca / służbowo
- DST 56.62km
- Teren 8.00km
- Czas 02:17
- VAVG 24.80km/h
- VMAX 42.60km/h
- Kalorie 2130kcal
- Podjazdy 228m
- Sprzęt Giant Revel 29er
- Aktywność Jazda na rowerze
Mikorzyn (służbowo i rekreacyjnie) - dzień 1
Poniedziałek, 15 czerwca 2015 · dodano: 17.06.2015 | Komentarze 2
W poniedziałkowy poranek ruszyłem służbowo do Mikorzyna na zebranie okresowe połączone troszkę z rekreacją. Była to pierwsza okazja do przetestowania bagażnika i sakw. Pierwszy raz też ruszyłem tak obciążony. Wyruszyłem przed godziną ósmą w stronę Zielenia. Tak sobie jechałem i zastanawiałem się, czy wybrać wariant 100% asfalt, czy połączyć to nieco z terenem. Raz, że obciążenie było całkiem spore, a dwa to zryte ostatnio przez ciągniki leśne dukty w okolicach Orchowa. Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym nie zaryzykował, więc wybrałem tą drugą opcję. Skręcam, więc na Ostrowite i przez Jerzykowo oraz Skubarczewo docieram do leśnych szlaków. Tam na chwilę się zatrzymuję, by pstryknąć fotkę roweru z załadowanymi sakwami...Z tyłu prezentuje się to tak...
Jak na sakwy kupione okazyjnie za niewielkie pieniądze, wygląda to całkiem nieźle i nie ma co narzekać :-) Dalej pojechałem lasem po drodze mijając "Gruby Dąb". Odcinek, który był niedawno totalnie zryty jest już jako tako ubity, więc jechało się w porządku. Z Anastazewa skierowałem się w stronę Kleczewa jadąc przez Budzisław Kościelny. W Kleczewie na chwilkę podjechałem pod dużą górkę obadać co nieco, a dalej pomknąłem do Mikorzyna przez Goranin. W tamtejszych stronach rusza większa inwestycja, budowa fabryki do produkcji brykietu. Do Mikorzyna dotarłem sprawnie. Odświeżyłem się i trzeba było zbierać się na zebranie. Później obiad, a następnie trochę rekreacji. Głównym punktem popołudnia był rejs statkiem :-) Wyruszyliśmy z Mikorzyna płynąc jeziorem Mikorzyńskim. Po prawej stronie widać było Wakepark Ślesin...
Płynęliśmy oczywiście w stronę Ślesina...
Dopływamy w pobliże mostu i przepływamy kanałem łączącym dwa jeziora: Mikorzyńskie i Ślesińskie...
U brzegu jeziora Ślesińskiego zacumowanych jak zwykle sporo jachtów...
W drodze powrotnej mijamy płynące w pobliżu małe żaglówki...
A podczas rejsu można było spożyć trochę chłodzonego piwka :-)
Wieczorem była pyszna kolacja, grill, a na zakończenie ognisko. Ja skorzystałem jeszcze z okazji i wyskoczyłem na chwilę na pomost zobaczyć jak wygląda niebo, a to prezentowało się wspaniale. Widok w stronę Ślesina...
Takim oto przyjemnym akcentem zakończył się pierwszy z dwóch dni pobytu w Mikorzynie :-)
Kategoria Ciekawe wyprawy, Praca / służbowo
- DST 80.07km
- Teren 30.00km
- Czas 03:24
- VAVG 23.55km/h
- VMAX 41.31km/h
- Kalorie 2847kcal
- Podjazdy 684m
- Sprzęt Giant Revel 29er
- Aktywność Jazda na rowerze
W rejonie czterech jezior i mały skansen w Mrówkach
Poniedziałek, 25 maja 2015 · dodano: 26.05.2015 | Komentarze 4
W poniedziałkowe południe wyruszyłem obadać rejony jeziora Budzisławskiego. Ostatnio był tam Sebek i tak mnie naszło, by tam pojechać tym bardziej, że jeszcze tam nie byłem. Dojazd przez Skubarczewo i punkt postojowy "Gruby Dąb". Tam oczywiście obowiązkowy i krótki postój. W międzyczasie lukam sobie na mapę tam zamieszczoną ze szlakami rowerowymi. Wstępnie plan był taki, by znad jeziora Budzisławskiego pojechać do Przyjezierza, ale czarny szlak mnie zaintrygował i postanowiłem go objechać. Generalnie to nie znałem wcześniej terenów po drugiej stronie drogi nr 262. Najpierw dojeżdżam niebieskim szlakiem w rejony Szydłówca i stamtąd już czarnym szlakiem rozpoczynam objazd przez Anastazewo i Adamowo. Tam pomyliłem drogę, zresztą nie pierwszy raz tego dnia. A to dlatego, że oznaczenie czarnego szlaku jest fatalne. Na krzyżówkach i rozjazdach w wielu miejscach brakuje oznakowania, za to na prostych odcinkach jest tego aż nadto. Po kilkuset metrach wróciłem na właściwe tory i kontynuowałem objazd. W Adamowie bardzo mi się spodobało. Cisza, spokój, mnóstwo działek rekreacyjnych i urokliwe tereny. Postanawiam tam zajrzeć nad jezioro. Zjeżdżam z drogi, a tam kilka powalonych, a właściwie ściętych drzew. Jedno z nich wykorzystuję, by pstryknąć sobie fotę...Dalej zaglądam nad jezioro...
Kontynuuję objazd czarnym szlakiem. Po drodze zauważam zaskrońca, niestety martwego. Musiał chwilę wcześniej rozjechać go samochód. W okolicach Trębów Starych trwa inwestycja w ośrodku wypoczynkowym. Oby zdążyli do wakacji, bo trzeba będzie się tam wybrać w wakacje. Następnie strzałki szlaku rowerowego wyprowadziły mnie w alejki działkowe. Tam zaglądam ponownie nad jezioro...
Widok tutaj jest jeszcze ładniejszy niż w Adamowie...
Po wyjeździe z terenów działek szlak wyprowadził mnie w miejsce, w którym już byłem, więc nieco zgłupiałem. No, ale pojechałem dalej przez Zygmuntowo w stronę Wilczyna. Droga biegnie wzdłuż jeziora Wilczyńskiego, ale nie widać zbyt wiele, bowiem cała linia brzegowa porośnięta jest drzewami. W Wilczynie króciutki postój na Rynku. Przy okazji spoglądam sobie na tablicę informującą o występującym w terenach rolniczych ptactwie...
Z Wilczyna jadę w stronę Mrówek z zamiarem odwiedzenia tamtejszego skansenu. Gdzieś kiedyś coś obiło mi się o uszy o tym miejscu, więc trzeba było ten fakt wykorzystać. Po kilku minutach jestem na miejscu...
Miejscówka wydaje się być bardzo sympatyczna...
W skansenie mieści się tzw. Kopiec Napoleoński. Zainteresowanych odsyłam do lektury, a najlepiej odwiedzenia tego miejsca osobiście. Po wejściu na teren skansenu po prawej stronie rozpościera się widok na jezioro Kownackie...
Po lewej stronie mieści się wspomniany kopiec z drewnianymi zabudowaniami...
Wchodzę do góry i zwiedzam wnętrza chaty...
Następnie wchodzę na samą górę wieży gdzie znajduje się platforma widokowa. W komfortowy sposób można podziwiać widoki na jezioro Kownackie (jest też specjalna luneta do podziwiania widoków)...
Z drugiej strony widok na las, gdzie mieszczą się pobliskie bagienka...
Wieża z bliska...
Jak się wlazło, to trzeba i zejść...
Kopiec od strony jeziora...
Fosa okalająca kopiec...
I miejsce odpoczynku w sąsiedztwie jeziora...
Skansen ogólnie jest mały, ale ma swój urokliwy klimat. Fajnie się tam spędziło czas, ale trzeba było jechać dalej. Wyjeżdżam ponownie na czarny szlak. Jadę i oczywiście znowu przejeżdżam zakręt, bo kolejny raz brakuje oznakowania. Orientuję się tym razem szybko i momentalnie zawracam. Wjeżdżam na drogę, która biegnie między dwoma jeziorami: Kownackim i Suszewskim. Widok na jezioro Suszewskie...
Pod drogą przebiega kanał łączący te dwa jeziora. Poziom wód jest niestety tak niski, że nie ma w nim, ani kropli wody. Śluza się tam mieszcząca jest, więc na chwilę obecną bezużyteczna...
Dalej jadę wzdłuż jeziora Suszewskiego przez Suszewo, a następnie na Osówiec. Za Suszewem oczywiście znowu brakuje oznakowania na rozjeździe. Nie wiem, kto znakował ten szlak, ale fuszerę odstawił niesamowitą. Z Osówca mogłem jechać dalej czarnym szlakiem na Szydłówiec zamykając w ten sposób pętlę, ale czas naglił, więc śmignąłem prosto na Orchowo. Stamtąd przez Orchówek i las, gdzie droga była masakrycznie zryta i miękka. Skrótem z pominięciem Skubarczewa wyjeżdżam w Kinnie i przez Jerzykowo melduję się w Trzemesznie. Wycieczka trochę spontaniczna, z pomysłem zrodzonym w trasie, ale bardzo udana :-)
Kategoria Ciekawe wyprawy
- DST 91.16km
- Teren 22.00km
- Czas 04:39
- VAVG 19.60km/h
- VMAX 50.34km/h
- Kalorie 3250kcal
- Podjazdy 568m
- Sprzęt Giant Revel 29er
- Aktywność Jazda na rowerze
Rajd nocny w Czerniejewie...
Sobota, 23 maja 2015 · dodano: 24.05.2015 | Komentarze 1
W sobotni wieczór wybrałem się na rajd nocny do Czerniejewa. Z Trzemeszna jadę do Gniezna po szwagra i dalej razem lecimy na Czerniejewo. W Czerniejewie meldujemy się około godziny 21:30. Start rajdu przewidziany był na godzinę 22:00. Na miejscu zbiórki melduje się sporo uczestników. Osobiście nie spodziewałem się takiej liczby. Wstępnie zapisanych było 120 osób, ale jak na moje oko zebrało się 80, może 90 osób...Ruszamy planowo o godzinie 22:00, początkowo pod eskortą policyjnego radiowozu. Dalej prosto w las, gdzie biegła zdecydowana większość trasy. Na trasie były też dwa krótkie postoje, by grupa się zwarła, bowiem były momenty, że stawka bardzo się rozciągała...
Peletonik gdzieś w lesie...
Fajnie było pojeździć nocą po leśnych duktach, a trzeba przyznać, że trasa wcale łatwa nie była. Leśne ścieżki w dużej części były zryte przez ciągniki, było grząsko i z koleinami. Mniej wprawieni rowerzyści mieli trochę z tym problemów. Nie obyło się też bez kilku delikatnych upadków, na szczęście wszyscy dojechali bez urazów :-) Poruszaliśmy się w okolicach miejscowości: Rakowo, Bure, Linery, Przyborowo, Goraninek z metą na stadionie miejskim. Tam na wszystkich uczestników czekało ognisko i pieczenie kiełbasek...
Po posilieniu się, jakoś po godzinie 1:00 ruszamy ze szwagrem w drogę powrotną. Pozostali uczestnicy zostali dłużej na wspólnym ognisku, ale my mieliśmy jeszcze trochę kilometrów do domu. Jedziemy do Gniezna, gdzie na ulicy Wyszyńskiego żegnam się ze szwagrem i dalej samotnie lecę na Trzemeszno. W okolicach Lubochni pod osłoną nocy grasowało stado lisów po okolicznych gospodarstwach. Trzy z nich przebiegły mi przed kołami. Dalej lasem i przez Krzyżówkę i po godzinie 2:30 melduję się w domu.
Kategoria Ciekawe wyprawy
- DST 91.60km
- Teren 16.00km
- Czas 03:55
- VAVG 23.39km/h
- VMAX 37.59km/h
- Kalorie 3352kcal
- Podjazdy 548m
- Sprzęt Giant Revel 29er
- Aktywność Jazda na rowerze
Kraina rzepakiem usłana i Dolina Rzeki Gąsawki
Piątek, 15 maja 2015 · dodano: 17.05.2015 | Komentarze 2
Jako, że w czwartek wspólny wypad z Kubą przez deszcz spalił na panewce, postanowiliśmy ruszyć gdzieś w piątek. Ja najpierw udałem się do Gniezna do znajomego. Chciałem wymienić klocki hamulcowe z tyłu, ale okazało się, że są w dobrej kondycji, tyle że były zasyfione. Przy okazji zamieniłem opony przód - tył. Na ten sezon powinno to spokojnie wystarczyć, ale na przyszły rok trzeba będzie zakupić przynajmniej jedną nową. Objeździłem też Gniezno w celu dorobienia magicznego klucza i okazało się, że nie ma na to szans. Po godzinie 10:30 wszystkie sprawy załatwione, więc można było zgadać się z Kubą co do wypadu. Spotykamy się pod galerią. Pomyślałem, żeby w końcu pojechać do Doliny Rzeki Gąsawki, ale trochę inną drogą. Kuba przystał na pomysł, więc ruszyliśmy przed siebie. Jedziemy przez Krzyszczewo i Modliszewko w stronę Mielna. Do Dębłowa musimy zmagać się z wmordewindem. Później było już lżej. Z okolic Mielna kierujemy się na Dziadkowo i dalej lasem w stronę Rzymu. Po drodze mijamy kanał łączący jeziora: Zioło i Dziadkowskie...Z Rzymu kierujemy się w stronę Rogowa. Tam mały objazd terenów leśnych nad jeziorem Rogowskim, a następnie kierunek Grochowiska Szlacheckie. Z Grochowisk drogą polną jedziemy w kierunku Szelejewa. Ujechaliśmy ledwie kawałek, a przed nami ukazały się przeogromne tereny z plantacją rzepaku. Droga biegła pod górkę, więc postanawiamy dojechać na jej szczyt, by stamtąd był lepszy widok na żółte połacie rzepaku. Obok drogi znajdował się też większy kamień, z którego można było poobserwować te bliższe i dalsze tereny, więc wbijamy się na niego. Widok w prawo i hektary rzepaku...
Widok w lewo i kolejne hektary żółtego kwiatu...
I to wszystko po jednej stronie drogi. Druga strona tak samo, może z tą różnicą, że nie aż po sam horyzont. I jeszcze rzepak przez żółte okulary...
Nie mogliśmy się napatrzeć na te tereny, mordy się nam śmiały. To tylko żółte kwiatki rzepaku, a ile frajdy :-) No, ale w końcu trzeba było jechać dalej. Jedziemy przez Szelejewo, Głowy i dalej w kierunku Gąsawki. Po następnych kilkunastu minutach docieramy do celu dzisiejszej wyprawy, Doliny Rzeki Gąsawki...
Wbijamy się na teren ścieżki i zwiedzamy piękne przyrodnicze tereny. Na początek staw w otoczeniu zieleni...
Powalone drzewa...
Spiętrzenie wód w lesie...
Spojrzenie w dzikie i wodne zarośla...
Widok z góry na Gąsawkę...
Po zwiedzeniu ścieżki przyrodniczej ruszamy w drogę powrotną przez Gołąbki. Na Gołąbkach się rozjeżdżamy, Kuba śmiga na Gniezno, ja na Trzemeszno. Czas naglił, bowiem przed godziną 15 trzeba było odebrać młodą z przedszkola. Wycieczka bardzo udana. Pierwszy raz byłem na terenach Doliny Gąsawki, a dodatkowo ten konkretny bonus w postaci żółtych połaci rzepaku. Coś pięknego, nic dodać, nic ująć :-)
Kategoria Ciekawe wyprawy
- DST 34.51km
- Teren 16.00km
- Czas 01:22
- VAVG 25.25km/h
- VMAX 44.60km/h
- Kalorie 1433kcal
- Podjazdy 258m
- Sprzęt Giant Revel 29er
- Aktywność Jazda na rowerze
Wierzbiczany, Lubochnia i Bieślin
Środa, 6 maja 2015 · dodano: 07.05.2015 | Komentarze 1
W środowe późne popołudnie wyskoczyłem pokręcić się po okolicach. Jako, że nie było konkretnych planów ruszyłem w stronę jeziora Wierzbiczany, którego okolice zawsze są przyjemne :-) Tym razem pojechałem przez dawno nie uczęszczaną przeze mnie ścieżkę przez Święte. I tu pozytywne zaskoczenie. Droga, która wcześniej była zryta przez ciężki sprzęt zrobiła się bardzo przyjemna, a tereny wokół jakoś uprzątnięte. Wygląda na to, że zaprzestano tam wszelakich robót :-) Nieco wcześniej na przydrożnym polu spotykam spacerującego boćka...Dalej pojechałem wzdłuż jeziora w stronę Kaliny i Wierzbiczan, a stamtąd na Lubochnię. Tam na skraju lasu, krótka przerwa na przydrożnym parkingu...
Z Lubochni przez Krzyżówkę śmignąłem w stronę Gaju...
A stamtąd na Bieślin i skrótem polnym w kierunku Trzemeszna....
Do domu wracam już praktycznie po zachodzie słońca.
Kategoria Ciekawe wyprawy
- DST 162.08km
- Teren 40.00km
- Czas 06:59
- VAVG 23.21km/h
- VMAX 49.89km/h
- Kalorie 6512kcal
- Podjazdy 646m
- Sprzęt Giant Revel 29er
- Aktywność Jazda na rowerze
Park Krajobrazowy Promno i Puszcza Zielonka z Dziewiczą Górą
Niedziela, 3 maja 2015 · dodano: 03.05.2015 | Komentarze 3
Trzeci dzień majowego weekendu od dłuższego czasu był planowany pod kątem roweru, a że pogoda dopisała nie mogło być inaczej. Umówiłem się z Kubą na objazd terenów Puszczy Zielonka i po drodze Parku Krajobrazowego Promno. Ponadto Kuba zagadał z Panem Jurkiem i Mateuszem, więc ekipa do wspólnej jazdy była zacna. Wyjeżdżam o godzinie 9:20 z Trzemeszna, bowiem na godzinę 10:00 wyznaczyliśmy sobie punkt zbiórki na gnieźnieńskiej Wenecji. Zaraz po wyjeździe orientuję się, że się spóźnię, bowiem zamiast prognozowanego wiatru w plecy mam upierdliwy wiatr z boku. Informuję szybko Kubę, a na miejscu melduję się kilkanaście minut po godzinie 10. Razem ruszamy w kierunku drogi ekspresowej S5. W międzyczasie okazuje się, że w Promnie dołączy do nas Grigor. Jedziemy serwisówką S5 do Wierzyc, a następnie przez Zbierkowo i okolice Kociałkowej Górki kierujemy się do Parku Krajobrazowego Promno. Dojeżdżamy w miejsce gdzie miał czekać Grigor. Okazuje się, że go nie ma. Kuba wykonuje szybki telefon, no i okazuje się, że Grigora pognało w zarośla za potrzebą :-D Po krótkiej przerwie ruszamy dalej. W okolicach Góry mamy fajny widok na jezioro Góra, przez które przepływa rzeka Cybina...Od tego momentu rolę przewodnika pełni Grigor, który zna te tereny jak własną kieszeń. W Uzarzewie zatrzymujemy się na chwilę w miejscowym sklepiku celem uzupełnienia zapasów i ruszamy dalej w kierunku Puszczy Zielonka. Przemierzamy świetne tereny leśne i po stromym podjeździe meldujemy się na Dziewiczej Górze. Po podjeździe mała przerwa przy wieży widokowej...
Wieża z dołu prezentuje się okazale...
Po małym odpoczynku udaję się na górę popatrzeć na pobliskie tereny. Chłopaki zostali na dole, bowiem już kiedyś tą miejscówkę odwiedzili. Dzisiaj widoki z wieży były takie...
Widok w stronę Poznania już nie tak idealny, ale w tle szło dostrzec dach stadionu miejskiego i wieżę telewizyjną na Piątkowie...
A te małe ludki na dole, to Pan Jurek, Grigor, Kuba i Mateusz :-D
Z Dziewiczej Góry pognaliśmy z okolice Wierzonki, gdzie pożegnaliśmy się z Grigorem i dalej w czwórkę obraliśmy kierunek na Tuczno i Wronczyn. Jeszcze przed Wierzonką zatrzymujemy się na chwilę przy pomnikowej sośnie, która została spalona podczas ogromnego pożaru w 1992 roku, kiedy to spłonęło 250 ha lasu...
Do Wronczyna jechało się dobrze, ale dalej to już walka z upierdliwym bocznym wiatrem, który nie dawał za wygraną. Z każdym kilometrem jechało się coraz ciężej, a że w nogach było już sporo kilometrów i trochę jazdy w terenie, to łatwo nie było. W Krześlicach zatrzymujemy się na chwilę przy pałacu...
Stamtąd lecimy już prosto na Gniezno przez Latalice, Lednogórę i Dziekanowice, walcząc z upierdliwym wiatrem. W rejonie ulicy Poznańskiej żegnamy się z Kubą oraz Panem Jurkiem i wraz z Mateuszem śmigamy wzdłuż ulicy Kostrzewskiego. Z Mateuszem żegnam się przed ulicą Wolności i samotnie już jadę na Trzemeszno. Na Osińcu jeszcze krótka przerwa na batona i uzupełnienie płynów i można śmigać dalej. W Szczytnikach Duchownych orientuję się, że do granicy 160 kilometrów niewiele zabraknie, więc do Lubochni jadę na okrętkę przez Wierzbiczany. Terenowy odcinek między Lubochnią, a Krzyżówką jedzie się ciężko z racji straconych wielu sił na walkę w wiatrem. Z Krzyżówki już lżej, bo ostatni odcinek trasy, to wiatr w plecy i w Trzemesznie melduję się po godzinie 18. Wypad na duży plus, dzięki chłopaki za wspólną jazdę :-) Dzisiaj też padły dwa rekordy. Pierwszy, to dzienna ilość pokonanych kilometrów w ilości 162,08 oraz czas spędzony w siodle w ilości 6 godzin 59 minut i 6 sekund :-)
Kategoria Ciekawe wyprawy, Wyprawy 100-kilometrowe
- DST 88.59km
- Teren 29.00km
- Czas 04:08
- VAVG 21.43km/h
- VMAX 46.11km/h
- Kalorie 3544kcal
- Podjazdy 417m
- Sprzęt Giant Revel 29er
- Aktywność Jazda na rowerze
Gniezno, Mielno, Głęboczek i Gołąbki, czyli rowerowy bigos :-D
Piątek, 24 kwietnia 2015 · dodano: 24.04.2015 | Komentarze 1
Dzisiaj taki lajtowy dzień. Do pracy, ale więcej latania po mieście i załatwiania różnych spraw służbowych. Ubrałem się w końcu na krótko (krótki rękaw i spodnie 3/4). Do Gniezna postanawiam pojechać przez Krzyżówkę i Lubochnię. W Gnieźnie odwiedzam serwis w celu korekty przy montażu nowej korby. Jest lepiej, ale jeszcze coś nie do końca gra w ustawieniach i trzeba będzie szukać o co chodzi. Szwędam się trochę po mieście załatwiając sprawy, a następnie do galerii. Powrót do domu dzisiaj znacznie szybciej, więc urozmaicam sobie trasę. Jadę w kierunku Mielna przez Krzyszczewo i Dębłowo. Tam skręcam w kierunku lasu i przyjemnym szutrem zmierzam na Mielno...Tą przyjemną nawierzchnią nie cieszę się długo, bowiem po chwili zaczynają się nierówno ułożone płyty i tak prawie do samego Mielna. W Mielnie zmierzam w kierunku DK 5. Przy krajówce widać zaawansowane prace związane z budową drogi ekspresowej S5. O dziwo nie widać żadnego pracownika. Strajk czy co?
W tym miejscu przecinam krajówkę i wbijam się do lasu zgodnie z kierunkiem zielonego szlaku. Okazuje się, że dojechałem nad brzeg jeziora Głęboczek. Bardzo urokliwa miejscówka, nigdy wcześniej tu nie byłem...
Po chwili przerwy ruszam zielonym szlakiem przed siebie. Trzeba przyznać, że szlak położony jest bardzo fajnie i jedzie się przyjemnie leśnymi duktami mimo, że miejscami jest jak w piaskownicy. I tak sobie jadę i jadę, aż tu nagle drewniany szlaban na drodze. Domyśliłem się, że to ten sławny już zniszczony most na rzecze Wełna. Przechodzę pod szlabanem, aby się upewnić o co chodzi i moim oczom ukazuje się taki widok...
Szlak rowerowy jest nieprzejezdny. Ciekawe kto stoi za zniszczeniem mostu i co on komu zawadzał. Druga sprawa to taka, że powinien powstać tu jak najszybciej nowy most, ale przecież nasze władze mają na głowie ważniejsze sprawy :-D Początkowo próbuję obczaić pobliskie ścieżki dokąd prowadzą, ale jedna wywiodła mnie na polanę, gdzie stało drzewo z drabiną :-P, a druga nad brzeg jeziora Ławiczno. Ruszam, więc dalej przed siebie wzdłuż rzeki i udaje mi się nad nią przeprawić dopiero w pobliżu leśniczówki Brody. Dalej przemierzam kawałek trasą jesiennego wyścigu na Dębówcu, ale następnie odbijam. Chciałem skierować się na rejony Gościeszyna i Gołąbek. No i jadę na czuja nieznanymi ścieżkami. Dojeżdżam do jakiegoś gospodarstwa, a tam znak "zakaz przejścia". Ignoruję go i jadę dalej. Przemierzam kolejne nieznane ścieżki, które robią się coraz węższe. Gdzieś za drzewami widać jezioro Duże Sykule. Droga robi się coraz bardziej wyboista, pokryta licznie liśćmi i gałęziami. Zastanawiam się, czy ktoś ją użytkuje. Po chwili pada odpowiedź, gdyż przede mną ukazuje się przewrócone, złamane drzewo. Rzecz jasna, że nikt tędy nie jeździ...
Pokonuję przeszkodę i jadę dalej. Za jakieś 200 metrów to samo, kolejne drzewo. Tu także mała przeprawa i jadę dalej. Błądzę po tych nieznanych ścieżkach, ale w tym pozytywnym znaczeniu. Po kilkunastu minutach wyjeżdżam na utwardzoną drogę. Jadę zgodnie z jej biegiem, ale orientację w terenie jeszcze mam i wiem, że trzeba gdzieś odbić, bo to nie ten kierunek. W końcu jest jakaś ścieżka, w którą się kieruję i kontynuuję dalej szwędaczkę po Lasach Królewskich. Przemierzam kolejne metry i kilometry i wiem, że muszę skręcić w końcu w lewo. Pierwsza taka ścieżka okazuje się nietrafiona, doprowadziła mnie tylko do gospodarstwa. Druga z kolei na jakąś polanę. W końcu trafiam na skrzyżowanie, a tam czarny szlak :-) No to jestem w domu. Na 99% jest to szlak prowadzący na Gołąbki. Po chwili wątpliwości nie mam żadnych, bowiem przejeżdżam obok grobu żołnierza napoleońskiego (wspominał o nim także na swoim blogu Kuba)...
Dalej to już prosta droga na Gołąbki. Tam na chwilę zaglądam na plażę...
A dalej już prosto na Trzemeszno przez Ławki i Kruchowo. W Ławkach wstępuję jeszcze na chwilę do spożywczaka uzupełnić płyny, bo po terenowej jeździe po lasach wchłonąłem wszystko co miałem. Wypad bardzo udany i spontaniczny. Przyjemnie spędziłem czas podczas powrotu do domu szwędając się po Lasach Królewskich przy pięknej pogodzie :-)
Kategoria Ciekawe wyprawy, Praca / służbowo
- DST 150.07km
- Teren 22.00km
- Czas 06:16
- VAVG 23.95km/h
- VMAX 37.76km/h
- Kalorie 5951kcal
- Podjazdy 458m
- Sprzęt Giant Revel 29er
- Aktywność Jazda na rowerze
Konin i Błękitna Laguna, czyli służbowo i rekreacyjnie :-)
Czwartek, 23 kwietnia 2015 · dodano: 23.04.2015 | Komentarze 2
Na dzisiaj miałem zaplanowane zebranie w pracy, w Koninie. Jako, że zapowiadała się słoneczna pogoda postanowiłem pojechać rowerem. Wyjeżdżam o 7 rano w kierunku Konina. Jadę przez Jerzykowo, Skubarczewo, Anastazewo, Ostrowite i Kazimierz Biskupi. Droga o długości 60 km mija sprawnie, gdyż na większej długości trasy wieje wiatr w plecy. Ale żeby nie było różowo są też dość częste podmuchy z boku. Do Konina wjeżdżam od strony Posady...
Na miejscu melduję się o 9:20, więc spokojnie mam czas na odświeżenie i przebranie się. Od godziny 10:00 zaczyna się zebranie. W drogę powrotną ruszam o godzinie 15:30. Postanowiłem pojechać inną drogą zwiedzając kilka atrakcji. Dodam od razu, że praktycznie cała droga powrotna o długości 90 km, to walka z wmordewind'em. Głównie wiało w ryja, ale czasami też z boku. Zaraz za Koninem na pierwszy strzał poszła popularna "Błękitna Laguna". Zamierzałem dojechać tam ulicą Przemysłową, skręcając w ulicę Brunatną. I tak sobie jechałem i jechałem, no i oczywiście przejechałem. Jak skumałem o co chodzi, to trzeba było zrobić zawrotkę i jakiś kilometr się cofać. Zmylił mnie totalny chaos na ulicy Brunatnej. Wszystko tam jest rozryte ze względu na jakąś dużą inwestycję. Byłem ciekawy co tam się dzieje, więc zapuściłem się trochę dalej. W sumie niepotrzebnie, bo im dalej tym więcej było piachu, a wszystko co było w pobliżu zostało wykarczowane i zrównane z ziemią. Po drodze minęły mnie dwie wywrotki, które tak mnie okurzyły, że piasek zaczął zgrzytać między zębami, a ja i rower wyglądaliśmy jak po całodniowym pobycie na żwirowni :-/ No, ale w końcu skierowałem swoje dwa kółka w pobliże zbiornika wodnego. Wyjechałem zza krzaków i moim oczom ukazał się piękny lazurowy kolor :-) Dojechałem do skarpy, z której trzeba było zejść, dalej podjechać 200 - 300 metrów po spękanej powierzchni ziemi i stanąłem nad brzegiem akwenu. Jezioro to powstało w miejscu dawnej odkrywki węgla brunatnego Gosławice. Pobliski teren przeznaczono na składowisko odpadów paleniskowych z elektrowni Konin i Pątnów. Odpady powstałe ze spalania węgla brunatnego odprowadzane są na wyrobisko i mieszane z wodą. W postaci mazi transportowane są specjalnym rurociągiem na składowisko. Z odpadów z elektrowni w wyrobisku w Gosławicach wytrącają się substancje chemiczne powodujące zwiększenie mineralizacji wód zbiornika i to one też nadają wodzie ten niesamowity lazurowy kolor. Wartość pH wód wyrobiska waha się w granicach 12, tak więc o kąpieli nie ma tam mowy :-P
Zrobiłem sobie małą chwilę przerwy podziwiając ten rzadko spotykany w naszych fyrtlach kolor wody...
W oddali widać także elektrownię w Pątnowie...
Nad brzegiem fajnie się siedziało, ale w końcu trzeba było ruszać dalej. Wydostałem się do góry na skarpę i ruszyłem dalej w kierunku Pątnowa. Tam przejeżdżałem obok wielkiej elektrowni...
Kawałek za elektrownią wbijam się na drogę 264. Z racji, że jest tam duży tłok, postanawiam szybko stamtąd uciekać w boczne dróżki. Tam naszła mnie mała doza szaleństwa i postanawiam jechać na tzw. czuja nieznanymi ścieżkami. Jadę sobie i jadę i przede mną ukazuje się znak wskazujący w pobliżu pomnik. Wykręcam, więc tam. Po przejechaniu paręset metrów okazało się, że w lesie znajduje się pomnik postawiony w hołdzie ofiarom hitlerowskiego barbarzyństwa. Przy samym pomniku leży flaga Izraela, a powiewa do góry na maszcie...
Po chwili wracam na drogę i jadę dalej na czuja. Po kilku kilometrach wjeżdżam do jakiejś mieściny. Zastanawiam się co to może być, bowiem na wjeździe nie było żadnej tablicy. Po kilku chwilach orientuję się po reklamach na płotach, że dotarłem do Kleczewa. Nawet nie planowałem tam wizyty, ale skoro już tu dotarłem, to trzeba było ten fakt wykorzystać :-) Najpierw podjeżdżam sobie na zbocze terenu KWB. Ta miejscówka akurat jest już wyeksploatowana, został tam duży dół z niewielką ilością wody...
Następnie ponownie kieruję się w kierunku drogi 264. Niedaleko za rondem przejeżdżam na taśmociągiem, którym transportowany jest węgiel brunatny...
Z tego miejsca rozciąga się też fajny widok na hałdę z elektrownią w Pątnowie na drugim planie. W sumie fajna miejscówka na sanki i narty w zimie...
W okolicach Sławoszewka skręcam w kierunku Słupcy. Wmordewind się nasila, ale staram się utrzymać prędkość powyżej 20 km/h. Po drodze mijam ciekawy dźwig / koparkę na mieszczącą się na rozległych terenach kopalni...
Dalej mierzę się z wrednym wiatrzyskiem i mam dylemat jechać przez Ostrowite, czy Budzisław Kościelny? Zwycięża pierwsza opcja, gdyż tam byłem pewny supermarketu, w którym zamierzałem uzupełnić trochę kalorii. Po mękach docieram do Ostrowitego. Uzupełniam płyny, zjadam wafelka i ruszam dalej. Jedzie się już lepiej, bo "paliwo" uzupełnione, a wiatr wieje z boku. Rewelacji nie ma, ale to zawsze lepiej niż wiatr w ryja :-D Śmigam przez Anastazewo i kawałek dalej skręcam w las. Jadę przez lubianą miejscówkę "Gruby Dąb". Tam konsumuję jeszcze batonika, tak aby na ostatnim odcinku drogi nie zabrakło sił. Z lasu wyjeżdżam w Skubarczewie i kieruję się na Jerzykowo i Ostrowite. W Ostrowitym zauważam fajny zachód słońca rozciągający się nad Trzemesznem...
Następnie jeszcze kawałek drogi po znienawidzonym odcinku Trzemżal - Trzemeszno. Nie dość, że jest tam pod górkę, to prawie zawsze wieje tam dodatkowo w ryja. W nogach czuję już przejechany dzisiaj dystans zwłaszcza, że cała droga powrotna to walka z wiatrem i próba utrzymania prędkości powyżej 20 km/h. Kilka minut później melduję się u bram Trzemeszna. Szybkie spojrzenie na licznik i wychodzi, że zabraknie niespełna trzech kilometrów do 150. Robię, więc małą rundkę po mieście i w domu melduję się o 20:30 z nowym rekordem i pierwszy raz z przekroczonym dystansem dziennym 150 km :-)
Kategoria Ciekawe wyprawy, Praca / służbowo, Wyprawy 100-kilometrowe
- DST 66.57km
- Teren 6.00km
- Czas 02:47
- VAVG 23.92km/h
- VMAX 41.24km/h
- Kalorie 2659kcal
- Podjazdy 263m
- Sprzęt Giant Revel 29er
- Aktywność Jazda na rowerze
Mogilno - Pakość - Janikowo
Środa, 15 kwietnia 2015 · dodano: 15.04.2015 | Komentarze 9
Na dzisiaj planowałem jakiegoś tripa średniej długości, bowiem przed godziną 15 trzeba było odebrać młodą z przedszkola. Obczaiłem, więc prognozy pogody i kierunek wiatru. Te były przeciętne, pochmurno i wiatr w granicach 7-8 m/s z kierunku zachodniego. Dopiero późnym popołudniem miała zrobić się prawdziwie wiosenna pogoda, ale wtedy ja nie byłem już dyspozycyjny. Rozwiązanie było więc proste, uniknąć wmordewindu. Popatrzałem na mapę i stwierdziłem, że pojadę na Pakość i Janikowo. Miałem w planach to połączyć przy objeździe trzech mostów kilka dni temu, ale i wtedy byłem czasowo ograniczony, więc finalnie padło to na dzisiaj. Ruszam przed godziną 10 w kierunku Mogilna przez Popielewo, Wylatowo i Chabsko. W Mogilnie melduję się błyskawicznie z racji sprzyjającego wiatru. Tam krótka przerwa przy fontannie. Polecam odwiedzić to miejsce wieczorem, gdy fontanna jest barwnie oświetlona...Z Mogilna kieruję się drogą w kierunku Janikowa. Nie jest już tak uroczo, bowiem wiatr wieje z boku, ale da się znieść. Przed Dąbrówką przy rozjeździe na Janikowo i Strzelce stoi wieża ciśnień z 1915 r. W przeciwieństwie do tej w Trzemesznie, jest ona bardzo zaniedbana...
Dalej jadę przez Dąbrówkę i Kołodziejewo. Między tymi dwoma miejscowościami ktoś próbował stworzyć sobie na posesji park dinozaurów, ale chyba coś poszło nie tak :-D
W Kołodziejewie kieruję się na Trląg i znowu ładnie wieje w plecy :-) Ale co dobre szybko się kończy i po kilku minutach znowu wiatr z boku, a do tego tiry przejeżdżające z dość dużą częstotliwością z przeciwnej strony. Przed Broniewicami odbijam na chwilę w bok, aby przyjrzeć się z bliska na jezioro Pakoskie, które ma długość 14,5 km. Tutaj widok na południową część jeziora...
Kawałek dalej po drugiej stronie jeziora z prawej strony widać strefę przemysłową w Janikowie...
Dalej śmigam w kierunku Pakości, mijając po drodze miejscowość Jankowo. Mieści się tam zespół pałacowy z 1889 r. Widać go już z drogi. Próbowałem dostać się do niego jak najbliżej, ale wszystko w koło ogrodzone i chronione przez agencję ochrony. Od strony jeziora nie dało rady, więc wjechałem między gospodarstwa. Tam zauważyła mnie życzliwa, starsza pani i wpuściła na teren posesji, bym miał jak najbliżej do pałacu. Doszedłem do samego muru i tyle co stamtąd udało się zrobić jakieś zdjęcie. Miła pani poopowiadała mi też troszkę o tym pałacyku, a na koniec machnęła ręką podsumowując, że póki nie było to prywatne, wyglądało całkiem dobrze. Sprawa wygląda tak, że W latach 90-tych kompleks przeszedł w ręce prywatne z zamiarem rewitalizacji. Prace co prawda zostały rozpoczęte, ale nie zostały dokończone, a nieruchomość kilkakrotnie zmieniła właściciela. W ostatnich latach dla ratowania zabytku powstała fundacja Jankowo, ale do dnia dzisiejszego nie nastąpiło nic w tym kierunku. Smutne, ale prawdziwe...
Po krótkiej pogawędce, ruszam dalej. Zaraz za Jankowem nad drogą i jeziorem przechodzi towarowa kolej kolej linowa. Jest to kolej linowa Janikowskich Zakładów Sodowych Janikosoda, która powstała w 1960 r. Obsługuje ona transport wapiennego kruszywa z kamieniołomu w Piechcinie do zakładów produkcji sody w Janikowie, a w przeszłości także do zakładów sodowych w Mątwach. Długość kolejki linowej wynosi około 7 kilometrów. Poruszają się po niej 164 wagoniki z prędkością 2-3 m/s. Generalnie byłem w miejscu, gdzie można wejść na górę i wskoczyć do wagonika się przejechać, gdyby był ktoś odważny :-D
Dalej pędzę już prosto na Pakość. Tam jadę zwiedzić Kalwarię Pakoską. Jest to zespół 25 kaplic pasyjnych wraz z Klasztorem franciszkanów pw. św. Bonawentury, nazywany też Kujawską Jerozolimą...
Tereny wokół są bardzo czyste i zadbane. Kręcąc się po parku widziałem ludzi porządkujących tereny, przycinających krzaczki i to się chwali :-)
Z Pakości pognałem już prosto na Janikowo. Po drodze mam widok na północną część jeziora Pakoskiego...
Przed Janikowem trafiam na jakieś wielkie hałdy. Przypuszczam, że w są tam składowane jakieś sypkie odpady pochodzące od jednego z licznych zakładów przemysłowych mieszczących się po okolicy. Kusiło wdrapać się na górę, ale nie miałem zbyt wiele czasu do pociągu, więc odpuściłem...
Do Janikowa wjeżdżam ulicą Przemysłową. Mieści się tam zakład przy zakładzie, taka mała strefa przemysłowa. Trzemeszeńskie zakłady - Paroc i Izopol to pikuś :-D. Dalej kieruję się do centrum Janikowa. Myślałem, że ta miejscowość ma coś więcej do zaoferowania, niż kilka dużych zakładów przemysłowych i leżące w okolicy jezioro. Jako, że do odjazdu pociągu pozostało niespełna pół godziny kieruję się na dworzec zakupić bilet. Okazało się, że kasy biletowe w Janikowie to już przeszłość, a sama poczekalnia także odstrasza wyglądem. Po chwili z peronu dostrzegam niedaleko położony most. Skoro zostało jeszcze trochę czasu jadę w jego kierunku, by następnie popatrzeć na okolice z góry. Z mostu ładnie widać jest część przemysłową miasta...
Z mostu jadę jeszcze trochę pokręcić się po centrum. Myślę sobie, może uda się trafić coś ciekawego, ale nic z tych rzeczy. Najciekawszym miejscem, które tam trafiłem był stadion miejscowej Unii. Muszę przyznać, że jak na takie miasteczko trybuny stadionu prezentują się całkiem nieźle. Z zewnątrz jednak stadion odstrasza. Otoczony jest starym PRL-owskim murem, który zabazgrany jest wszelkiego rodzaju bezsensownymi hasłami i tekstami, bo graffiti to na pewno nie jest :-D
Ze stadionu jadę już na dworzec, a po chwili podjeżdża pociąg. Wsiadam do przedziału dla podróżnych z większym bagażem umieszczonego na końcu składu i czekam na kanara...
Okazało się jednak, że kanar nie przyszedł, a ja nie będę zasuwał na przód składu zostawiając rower bez opieki. I tak niechcący wyszło, że podróż miałem za darmo. No, ale skoro PKP nie umie zadbać o swoje interesy, to jest jak jest. Ja bilet kupić chciałem, ale możliwości nie miałem :-P W Trzemesznie melduję się o godzinie 14 i króciutką rundką z dworca po chwili melduję się w domu. Wypad udany, zabrakło tylko słońca, które pojawiło się gdy siedziałem w pociągu.
Kategoria Ciekawe wyprawy