avatar

Maniek1981 Trzemeszno








I n f o r m a c j e :
Przejechane kilometry: 97395.91 km
Km w terenie: 12506.30 km (12.84%)
Czas na rowerze: 158d 07h 04m
Średnia prędkość: 25.62 km/h
===>>> Więcej o mnie <<<===





2024
button stats bikestats.pl

2023
button stats bikestats.pl

2022
button stats bikestats.pl

2021
button stats bikestats.pl

2020
button stats bikestats.pl

2019
button stats bikestats.pl

2018
button stats bikestats.pl

2017
button stats bikestats.pl

2016
button stats bikestats.pl

2015
button stats bikestats.pl

2014
button stats bikestats.pl

Odwiedzone gminy


Strava



Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy maniek1981.bikestats.pl



Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Zawody

Dystans całkowity:1295.59 km (w terenie 862.50 km; 66.57%)
Czas w ruchu:66:27
Średnia prędkość:19.50 km/h
Maksymalna prędkość:56.01 km/h
Suma podjazdów:14404 m
Maks. tętno maksymalne:187 (100 %)
Maks. tętno średnie:169 (90 %)
Suma kalorii:32903 kcal
Liczba aktywności:19
Średnio na aktywność:68.19 km i 3h 29m
Więcej statystyk
  • DST 54.09km
  • Teren 50.00km
  • Czas 03:09
  • VAVG 17.17km/h
  • VMAX 41.03km/h
  • HRmax 179 ( 95%)
  • HRavg 162 ( 86%)
  • Kalorie 3009kcal
  • Podjazdy 676m
  • Sprzęt Giant Revel 29er
  • Aktywność Jazda na rowerze

Solid MTB Śrem

Środa, 3 maja 2017 · dodano: 06.05.2017 | Komentarze 3

Środa - 3 maja, a więc kolejny wyścig cyklu Solid MTB. Obudziłem się rano i od razu czułem, że nie jest dobrze. Tak jakoś dziwnie było mi na żołądku i nie najlepiej się czułem. Na śniadanie miałem tradycyjnie zjeść makaron, ale gdy tylko zacząłem go konsumować pojawił się wstręt. Pomyślałem sobie, że zanim dojedzie się do Śremu to przejdzie. Na miejscu okazało się, że jest gorzej niż myślałem. Oprócz wariacji żołądkowych dopadła mnie także biegunka. Co za niefart sobie pomyślałem. Stwierdziłem, że wystartować trzeba skoro się już tu przyjechało, a co będzie zobaczymy na trasie. Start standardowo z czwartego sektora. O ile w poprzednich dwóch wyścigach miałem jakiegoś kolegę z zespołu w sektorze, o tyle teraz byłem osamotniony. Ruszyłem dosyć ostrożnie, będąc niepewnym swojej dyspozycji...

fot. Ewa Tumiłowicz (DGR Racing Team)


Przejechałem tak jakieś 5-6 km i nieco przyspieszyłem. Dosyć szybko moim oczom ukazał się bufet. Stwierdziłem, że skoro nie zjadłem śniadania, to chwycę chociaż pół banana. Nie wyszło to mi na dobre, gdyż chwilę później moje rewolucje żołądkowe się nasiliły. Jechałem z dużym dyskomfortem, więc postanowiłem uspokoić jazdę i usiąść na koło dwóm rywalkom...

fot. Robert Dakowski

Trasa była całkiem wymagająca, sporo podjazdów...

fot. Robert Dakowski

... i krętych zjazdów. O szybkich i długich zjazdach można było zapomnieć, więc czasu na odpoczynek niewiele. Krótkie chwile na złapanie oddechu i wciągnięcie żelu, to dwa płaskie odcinki przelotowe między polami. Ale, żeby nie było za łatwo tam jazdę uprzykrzał nieprzyjemny wiatr. Pod koniec pierwszej pętli czułem się źle. Nie było to jakieś duże zmęczenie, ale problemy zdrowotne. Nawet izotonik z bidonu powodował odruchy wymiotne. Na rozjeździe oczywiście górę nad rozsądkiem wzięła ambicja i zamiast do mety pojechałem na drugą pętlę. Wiedziałem dobrze, że będę na niej cierpiał i będzie bardzo ciężko, ale to właśnie jestem cały ja. Do 35 km jakoś to jeszcze szło. W bufecie zgarnąłem butelkę wody, która smakowała mi jak nigdy i kręciłem dalej. Z każdym kilometrem było coraz ciężej i czułem, że dojechanie do mety będzie wyczynem. Na domiar złego w pewnym momencie zaczęło obcierać mi przednie koło. Spojrzałem w dół, a tam otwarty zacisk!!! Przymusowy chwilowy postój, kontrola czy poza zwykłym otwarciem zacisku nie ma innej przyczyny i mogłem kontynuować jazdę. Od 40 km moje tempo spadło i liczyło się już tylko dojechanie do mety. W międzyczasie zdublowany zostałem przez najlepszą piątkę dystansu Giga. Gdy mój licznik wskazywał 48 km i zacząłem odliczanie ostatniego kilometra na trasie minąłem znak 3 km do mety. Pomyślałem sobie za jaką karę. Miało być 49, a wyjdzie 52 km. Ale jechać trzeba było. Dałem radę przejechać 48 km, to te ostatnie 3 km też dam radę!!! Na metę wjechałem po nieco ponad 3 godzinach jazdy i miałem serdecznie dosyć. Gdy spojrzałem na wyniki dystansów, to okazało się, że wielu zawodników odpuściło i pojechało Mini, gdzie normalnie jeździli Mega. Spowodowało to, że zostałem sklasyfikowany gdzieś w ogonie. Niemniej uznałem pokonanie dystansu Mega w moim stanie zdrowotnym za osobisty sukces. Szkoda tylko, że uciekło trochę punktów do klasyfikacji generalnej, ale przy takim obrocie sprawy muszę liczyć na lepsze kolejne starty.

Po powrocie do domu okazało się, że moja młodsza córka także ma podobne objawy, a kolejnego dnia ten dziadowski wirus dopadł też moją żonę. Gdybym wcześniej o tym wiedział, to albo odpuściłbym start, albo pojechałbym tylko jedną pętlę Mini, a tak musiałem wystawić moją siłę woli na prawdziwą próbę. Ale co mnie nie zabije, to mnie wzmocni ;-)


Czas: 3h 01m 04s
Miejsce: 162/185 open
Kat. M3: 64/67
Kategoria Zawody


  • DST 45.35km
  • Teren 43.00km
  • Czas 02:36
  • VAVG 17.44km/h
  • VMAX 48.44km/h
  • HRmax 187 (100%)
  • HRavg 169 ( 90%)
  • Kalorie 2623kcal
  • Podjazdy 809m
  • Sprzęt Giant Revel 29er
  • Aktywność Jazda na rowerze

Solid MTB Mchy

Sobota, 22 kwietnia 2017 · dodano: 25.04.2017 | Komentarze 3

Sobota, 22 kwietnia 2017, to start w kolejnym, drugim w tym sezonie maratonie MTB. Razem z chłopakami z Satpol GKKG wybraliśmy się do małej miejscowości Mchy nieopodal Książa Wielkopolskiego, by stawić czoła bardzo wymagającej trasie. Widząc profil trasy przed zawodami wiedziałem, że lekko nie będzie, ale to co zastałem po starcie przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Przed samym startem krótka rozgrzewka, bo wiatr tak hulał, że na otwartym terenie nie było ochoty na coś więcej. W ruch poszły maści rozgrzewające, tak aby start przebiegł bezproblemowo. Po zawodach w Krzywiniu zostałem przesunięty o jeden sektor do przodu, więc ruszałem już nie z samego ogona, tylko z czwartą grupą zawodników...

fot. Ewa Tumiłowicz (DGR Racing Team)

Pierwsze trzy kilometry to jazda po płaskim, ale z mocno przeszkadzającym wiatrem. Miałem taki chytry plan, aby trzymać się Michała, który w Krzywiniu był o 2 minuty szybszy ode mnie. I tak sobie jechałem stwierdzając, że coś trochę wolno to idzie. Postanowiłem, więc przyspieszyć, wyprzedzając kilkunastu rywali. Tym sposobem dojechałem do Artura, który jechał w grupce trzymającej odpowiednie dla mnie tempo. Spokojnie kontrolowałem sytuację, ale gdzieś na 11 kilometrze plan wziął w łeb. Pierwszy bardzo wymagający podjazd i połowa grupy podprowadzała rowery. Miałem siły, by wjechać, ale na singlu nie było jak się przebić. Czoło grupki z Arturem odjechało i tyle go widziałem :D Michał z kolei został gdzieś z tyłu, a ja zastanawiałem się kiedy tylko mnie dojdzie. Niemniej jechałem swoje. Podjazdy szły całkiem sprawnie. Ogólnie to wciąż było do góry i na dół, do góry i na dół. Czasu na odpoczynek mało, bo zjazdy krótkie i zakończone zakrętami. Na bufecie zgarnąłem butelkę wody, kawałek pomarańcza i cisnąłem dalej. Wszystko szło elegancko do 20 kilometra. Wtedy zacząłem powoli czuć ilość podjazdów w nogach. Krótko za rozjazdem mini/mega byłem blisko gleby. Wjechałem w koleinę, a na zakręcie chcąc z niej wyjechać pociągnęło mnie. Udało się na czas podeprzeć i jechałem dalej...

fot. Ewa Tumiłowicz (DGR Racing Team)

Z każdym kilometrem zmęczenie rosło. Gdzieś na 25 kilometrze był stromy, kręty zjazd, na którym wyszedł brak mojego doświadczenia. Zbyt mocno przyhamowałem przednim hamulcem i postawiło mnie niemal w pionie na przednim kole. Cudem uniknąłem gleby, zeskakując z roweru. Utrzymałem się na nogach, kierownicę obróciło o 180°, a chwyt ugrzązł mi między udem, a spodenkami. Straciłem tu kilkanaście sekund, ale nie zrażałem się i cisnąłem dalej. Przed 30 kilometrem dojechał do mnie Krzychu, który jeździ razem z nami na zawody. Chwilę pogadaliśmy, a naszym oczom ukazał się autodrom 4x4. Piaszczysty zjazd, podjazd, znowu zjazd na którym się obejrzałem tylko za plecy i ten ułamek sekundy mógł drogo mnie kosztować. No końcu zjazdu były muldy i tak mnie wyrzuciło do góry, że nie wiedziałem co się dzieje :D Na szczęście udało się cało wylądować. W przeciwnym wypadku byłaby spektakularna gleba, a ja z pewnością, bym się nie pozbierał. Wyjazd z autodromu nastąpił kolejnym tego dnia stromym podjazdem. Wciągnąłem żel i jechałem dalej. Do 37 kilometra było całkiem dobrze. Na podjazdach zyskiwałem w stosunku do rywali, co mnie dziwiło. Ale najwidoczniej trudność trasy dawała się we znaki. Gdy pozostawało 5 km do mety zaczęło odcinać mi prąd. Nogi miały dość, ale też i meta była już niedaleko...

fot. strefasportu.pl

Ostatnie 3 km, to wyjazd z lasu i jazda po szutrowym dukcie między polami. Postanowiłem to wykorzystać, by depnąć jeszcze mocniej, bowiem trójka rywali była w zasięgu. Zbliżałem się do nich i gdy do mety zostawało jakieś 2 km dopadł mnie konkretny skurcz lewej łydki. W jednej chwili zrezygnowałem z próby dojścia tej trójki, a skupiłem się na obronie zajmowanego miejsca. Miałem jakieś 200 metrów przewagi nad rywalem, ale ten zbliżał się. Przewaga topniała, zrobiło się 100 m, następnie 50 i 20. Ostatnia prosta, zacisnąłem zęby, wszedłem w ostatni zakręt i udało się!!! Wpadłem na metę i byłem bardzo zadowolony, bowiem całkiem dobrze poradziłem sobie z wymagającą trasą. Do kolekcji doszedł kolejny "solidowy" medal za ukończenie wyścigu :-)



Muszę stwierdzić, że Krzywiń trzy tygodnie wcześniej, to był lajcik. Tutaj było co jechać do góry i powinno to zaprocentować w dalszej części, oby udanego sezonu :)

Czas: 2h 26m 52s
Miejsce: 142/205 open
Kat. M3: 63/82

Kategoria Zawody


  • DST 47.37km
  • Teren 41.00km
  • Czas 02:23
  • VAVG 19.88km/h
  • VMAX 52.71km/h
  • Sprzęt Giant Revel 29er
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Solid MTB Krzywiń

Sobota, 1 kwietnia 2017 · dodano: 05.04.2017 | Komentarze 4

W sobotę wybrałem się na pierwszy w moim życiu maraton MTB. W tym roku nie było ścigania w Skorzęcinie, więc formę trzeba było sprawdzić gdzie indziej. Ciekawy byłem jak to będzie, bowiem do tej pory startowałem z doskoku w lokalnych zawodach, a dystanse miały w granicach 15 km. Tutaj zadeklarowałem się na pętlę Mini 28 km. To prawie dwa razy tyle niż jeździłem wcześniej, więc stresik był. Pobudka wcześniej rano, spakowanie klamotów, roweru i samochodem dotarłem do Gniezna. Tam przesiadka i razem z chłopakami z GKKG jazda w kierunku Krzywinia. Na miejscu stawiamy się jakieś dwie godzinki przed startem. Trzeba było odebrać numery startowe (wybrałem sobie 100), przebrać się, obadać chociaż początek trasy i wchłonąć sporą dawkę kalorii. Ekipa Satpol GKKG w Krzywiniu prezentowała się tak (brak tylko Tomka, który gdzieś się błąkał :D)...

fot. Paulina Cabanek

Następnie trzeba było zrobić rozgrzewkę. Na rozgrzewce najpierw spotkałem Asię, a chwilę później Marcina, z którym zamieniłem kilka zdań. A tak z góry widać było wszystkich startujących w sobotnim maratonie...

fot. Filip Bączkiewicz

Po rozgrzewce przyszedł czas na ustawienie się w sektorze...


Jako, że wszyscy z GKKG debiutowaliśmy w cyklu Solid, startowaliśmy z ostatniego, piątego sektora. Jedynie Radek cisnął z drugiego, bowiem coś tam w poprzednim roku jechał. O godzinie 11:00 nastąpił start z pierwszego sektora. Nasz startował 12 minut później. Odliczanie, strzał i dzida. Tempo ostre, co było do przewidzenia. Chwilkę jadę z czołem sektora, po czym nieco zwalniam, mając na uwadze fakt, że mam do przejechania dwa razy tyle, niż jeździłem do tej pory. Jakby tego było mało, chłopaki namawiali mnie, bym jechał dystans Mega 38 km. Jechałem swoim tempem, ale było cholernie ciężko. Jakoś nie mogłem się wstrzelić w obroty. Kilku, może kilkunastu zawodników mnie wyprzedziło. Starałem się nie tracić dystansu, odrabiając na zjazdach, gdzie jechałem ile fabryka dała. Większość rywali coś asekuracyjnie pokonywała te zjazdy. W okolicach dziesiątego kilometra czułem, że jest już lepiej i wszedłem na właściwe obroty. Jechałem swoje. Dojechałem do rozjazdu na 16 km, gdzie trzeba było decydować, czy jadę zakładane Mini, czy może odbijam na Mega. Czułem się dobrze, więc zaryzykowałem. Wjechałem na pętlę Mega i pomyślałem sobie, żebym tylko nie "umarł" gdzieś po drodze. Plus był też taki, że tu były wszystkie największe atrakcje tego wyścigu - liczne single, przeprawa przez wąwóz, sporo zjazdów i podjazdów. Na pętli Mini było dużo bardziej płasko. Krótko po wjeździe na pętlę Mega zaczęła się cała zabawa, podjazdy, zjazdy, single, zawijasy. Ogólnie rzecz biorąc pierwszy raz jechałem po tak zakręconych trasach, ale było świetnie. Ku swojemu zdziwieniu na podjazdach całkiem sporo odrabiałem. Sporo rywali podprowadzało rowery podczas, gdy ja sobie wjeżdżałem i szło mi to całkiem sprawnie. Gdyby nie single zostawiłbym za sobą sporo osób, a tak było to bardzo trudne, ale gdzie tylko nadarzała się okazja przeskakiwałem do przodu. Taka jazda była gdzieś do 32 km. Dalej nastąpił wyjazd na otwarty teren, gdzie ścieżki były już szersze i pozwalały na wyprzedzanie. Jakieś 3 km przed metą czekała jeszcze jedna "atrakcja" - bajoro w lesie sięgające poza szerokość drogi. Myślałem, że z boku będzie mniej grząsko, a tam było jeszcze gorzej. Utknąłem niemal po osie kół. Zeskoczyłem z roweru i zapadłem się całkowicie :D Błoto miałem wszędzie. Na butach było tego chyba dobry kilogram :D Ale trzeba było jechać dalej. Ostatnie 3 km to ostrzejsze naparzanie, gdzie minąłem jeszcze kilku zmęczonych rywali. Było jeszcze kilku do minięcia, ale zabrakło dystansu. Wpadłem na metę zadowolony z ukończenia swojego pierwszego maratonu i to na dystansie 38 km :) Wynik dupy nie urywa, ale jak na pierwszy start nie jest źle, udało się wykosić blisko 120 rywali :D
Kategoria Zawody


  • DST 51.30km
  • Teren 30.00km
  • Czas 02:22
  • VAVG 21.68km/h
  • VMAX 40.76km/h
  • Kalorie 1818kcal
  • Podjazdy 406m
  • Sprzęt Giant Revel 29er
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Dębówiec 2016, czyli rowerowe święto z GKKG

Niedziela, 16 października 2016 · dodano: 24.10.2016 | Komentarze 3

Zaległy wpis z ubiegłotygodniowej niedzieli, ale co zrobić skoro czasu brakuje. Tradycyjnie już jedna z październikowych niedziel, to amatorski wyścig na Dębówcu. Postanowiłem w nim wystartować, podobnie jak miało to miejsce w dwóch poprzednich latach. W moim przypadku kategoria "amator", a dodatkowego smaczku dodawał fakt, iż broniłem tytułu sprzed roku. Wiadomym było, że będzie to praktycznie niewykonalne, z uwagi na małą ilość jazdy w tym roku. Poddawać się jednak nie zamierzałem. Chciałem chociaż trochę napsuć krwi rywalom, a przede wszystkim dobrze się bawić :-) Pogoda była przeciętna, padał rzęsisty deszczyk, a co najgorsze było zimno, ledwie 4°C. Na miejsce dotarliśmy razem z Kacprem rowerami. Ja udałem się do biura zawodów zgłosić się do wyścigu, a Kacper czekał niecierpliwie na start. W tym roku odpuścił start na rzecz cykania fotek. Przed startem było jeszcze trochę czasu, by pogadać i zobaczyć jakie puchary zostały przygotowane dla zwycięzców poszczególnych kategorii. W tym roku walczyliśmy o takie :-)


Powoli zbliżała się godzina 12, co oznaczało konieczność rozgrzewki, a następnie ustawienie się na starcie. W końcu wszyscy ruszyli. Od razu ogień, ile pary w nogach. Szybko ulokowałem się w czołowej kilkunastoosobowej grupie, tak aby odjechać pozostałym...


Z początku byłem nawet zaskoczony, że bez problemu cisnąłem z czołową grupą. Przejechałem tak połowę okrążenia i troszkę odpuściłem. W końcu forma w tym roku słaba. Pod koniec okrążenia zrobiło mi się coś miękko pod tyłkiem. Spojrzałem na tylne koło, a tam coraz mniej powietrza. Na podjeździe przed linią startu/mety krzyczę do Łukasza: "qrfa chyba mam laczka!!!", na co Łukasz: "jedziesz, jedziesz". No to jechałem dalej, bo przez myśl przeszło nawet zrezygnować. Drugie kółko to była walka z przeciwnościami losu oraz samym sobą. Moje wnerwienie było tak wielkie, że przestałem myśleć o jakiejkolwiek taktyce. Dwóch rywali odjechało i wiadomym było, że trzeba będzie się mocno bronić, by utrzymać trzecią lokatę. Poza zasięgiem tego dnia był Grzegorz Lis, który pojechał wybornie naparzając całą pierwszą pętlę z kategorią "sport". Drugie miejsce było w zasięgu, ale kłopoty sprzętowe wzięły górę. Ta druga pętla była dla mnie ciężka, najlepsi odjechali i musiałem deptać sam, w dodatku na miękkiej oponie. Gdzieś tam wyprzedził mnie Z3waza jadąc kategorię sport, co mnie zdziwiło, ale jak się później okazało miał upadek podczas pierwszej pętli. Co rusz oglądałem się, kontrolując sytuację. Na szczęście przewaga wypracowana na pierwszym okrążeniu była spora i wciąż jechałem na trzeciej pozycji. Pod koniec okrążenia doszedł mnie jeszcze jeden zawodnik z kategorii sport i jechaliśmy we dwójkę...


Na koniec zjazd, trochę jazdy po korzeniach i ostatni podjazd na końcu, którego mieściła się meta. Wjechałem na nią usatysfakcjonowany i to nie z faktu, że udało się zająć najniższy stopień podium, a dlatego, że do końca walczyłem mimo przeciwności losu. Gdy wszyscy zawodnicy minęli linię mety rozpoczęła się dekoracja. Zadowolony odebrałem statuetkę za zajęcie 3-go miejsca w kategorii "amator"...


Było też pyszne ciacho, ciepła herbata, kawa i wspólne pogaduchy, jak to już tradycyjnie na Dębówcu. Na sam koniec oczywiście pamiątkowa wspólna fota...


Wszystko co dobre, szybko się kończy, więc trzeba było wracać do domu. Do Trzemeszna wróciliśmy razem z Kacprem trasą tą samą co rano, przez Ganinę, Strzyżewo, Kozłowo i Rudki.
Kategoria Zawody


  • DST 24.43km
  • Teren 21.00km
  • Czas 01:04
  • VAVG 22.90km/h
  • VMAX 43.72km/h
  • Sprzęt Giant Revel 29er
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

GKKG Winter Race 2016

Niedziela, 13 marca 2016 · dodano: 14.03.2016 | Komentarze 0

Nadeszła wyczekiwana niedziela, a więc wyścig organizowany przez GKKG, czyli Winter Race 2016. Do startu podchodziłem sceptycznie, bowiem jazdy w tym roku o połowę mniej niż w ubiegłym. Jeszcze dwa tygodnie temu byłem przejechać pętlę wyścigu, to płuca niemal wypluwałem, a nogi miałem jak z waty. W międzyczasie był też objazd trasy z Kacprem i Karolem i wtedy było już nieco lepiej. We wtorek po raz ostatni zrobiłem trening na tej pętli i było całkiem przyzwoicie. Jednak świadomość tego, że na liście startowej w kategorii "Amator Open" pojawiło się kilka znanych mi nazwisk, skutecznie sprowadziła mnie na ziemię i wiadomym było, iż powtórzenie ubiegłorocznego wyczynu (2 miejsce), będzie graniczyło z cudem. No, ale dzisiaj liczyła się przede wszystkim zabawa i spotkanie ze znajomymi, których w Skorzęcinie stawiło się sporo :-)


Przed startem krótkie pogawędki i całkiem solidna rozgrzewka, bo było zimno. Następnie odprawa techniczna...


I w końcu nadeszła godzina 12:00, o której to nastąpił start...


Początkowo lekki, bowiem trzeba było bezpiecznie minąć bramę ośrodka wypoczynkowego, ale już za nią wszyscy ruszyli ostro do przodu. Spoglądam na licznik, a tu ogień, ponad 40 km/h. Za chwilę wjazd do lasu, a tam niewiele wolniej, bo 35 km/h. Myślę sobie, takim tempem, to ja po lesie w życiu nie jeździłem. Czołówka cisnęła konkretnie, ale nie było mi w głowie się z nimi trzymać. Ulokowałem się w bezpiecznej grupie i cisnąłem swoje, chociaż jak na moje aktualne możliwości i tak w szybkim tempie. Szło elegancko, aż do podjazdu w Piłce, gdzie kilkunastu zawodników zakopało się w piachu. Szkoda, że na to wleciałem, bo wytrąciło mnie to lekko z rytmu, a jeżdżąc tam na ostatnich treningach miałem obcykane, jak ten piach cwanie bokiem ominąć. Tutaj jednak tak się zakotłowało, że nie było na to szans. W tym momencie odskoczyło kilku rywali, a gonić było ciężko. Dalej starałem się jechać swoje, nie forsując tempa i trzymając się w kilkuosobowej grupce...


Nie chciałem ryzykować, by czasem nie odcięło prądu na podjazdach w końcowej fazie wyścigu. I to był błąd, bo jak się później okazało na metę wpadłem mniej zmęczony, niż przypuszczałem, a do pudła zabrakło niespełna 40 sekund. W międzyczasie na podjazdach co niektórzy zeskakiwali z rowerów i podbiegali pod górę. Pozwoliło to ich zgubić. Na szczycie góry na ambonie widziałem pstrykających fotki: Sebka, Kubę, Pana Jurka, Mateusza i Piotra...


Gdy ich minąłem zaczął się szybki zjazd i stromy podjazd, a zaraz za nim ostry zakręt, na którym wcisnąłem się pod łokieć jednemu z rywali i dalej naparzałem do przodu. Następnie krótki, w miarę płaski odcinek i ostatni ze stromych podjazdów. Dalej zjazd i wyjazd na półkilometrową prostą prowadzącą do mety...



Tam depnąłem ile szło, a sił było o dziwo jeszcze sporo i minąłem wszystkich rywali z mojej grupki (tych, których widać na fotkach wyżej)...


Wpadłem na metę i widzę, że chwilę wcześniej wjechali na nią Micor i Marcin. Jak się później okazało Micor załapał się na pudło (gratulacje!!!), a my z Marcinem obeszliśmy się smakiem. Zająłem 5 miejsce w stawce 29 zawodników w swojej kategorii. Pozostał niedosyt, bowiem zbyt asekuracyjnie pojechałem środkową część trasy niepotrzebnie obawiając się odcięcia prądu. Niemniej z wyniku jestem zadowolony, a przede wszystkim z czasu. Porównując go do ostatniego treningu, którego zrobiłem bez początkowego kilometra trasy, to czas wykręciłem lepszy o 15 sekund, co daje jakieś blisko 3 minuty do przodu :-) Reasumując, mieliśmy piękne święto w Skorzęcinie. Ekipa z GKKG stanęła na wysokości zadania i oby za rok było jeszcze lepiej. A najlepiej obrazuje to liczba startujących, która w tym roku przekroczyła 150 osób!!!

P.S. Zdjęcia dzięki uprzejmości: JoannaZygmunta, jerzyp1956, sebekfireman, Artur Sroczyński
Kategoria Zawody


  • DST 57.90km
  • Teren 27.00km
  • Czas 02:46
  • VAVG 20.93km/h
  • VMAX 39.33km/h
  • Kalorie 1872kcal
  • Podjazdy 382m
  • Sprzęt Giant Revel 29er
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Dębówiec 2015, czyli imprezowa "osiemnastka" :-)

Niedziela, 18 października 2015 · dodano: 20.10.2015 | Komentarze 4

Na niedzielę zaplanowana była XVIII już edycja lokalnego wyścigu amatorskiego MTB organizowana przez GKKG. Od samego rana pogoda nie napawała optymizmem. Było mokro, ponuro, dość wietrznie i nie przestawało padać. Nie zrażony tym faktem ruszyłem o godzinie 10:00 z Trzemeszna w kierunku Dębówca, po drodze w Rudkach zgarniając kumpla Kacpra. Sam dojazd na miejsce wyścigu to nic przyjemnego, jazda pod wiatr i w nieprzyjemnym deszczu. Dobrze, że założyłem ochraniacze na buty i kurtkę, bo tym sposobem na miejscu przebrałem tylko spodnie i do wyścigu mogłem startować suchy :-) Na pół godziny przed startem wypełniłem deklarację uczestnika. Trochę czasu jeszcze było, to i wspólne zdjęcie z redaktorem Piotrem Kurkiem...


A następnie mały objazd początkowego fragmentu trasy. Co do kategorii, to postanowiłem wystartować na dwóch pętlach w "amator". Kusząca była opcja przejechania trzech pętli z najlepszymi, ale mając na uwadze, że wciąż czekam na operację przepukliny, postanowiłem się nie forsować. Nie byłem też pewien swojej dyspozycji, bowiem przez ostatnie osiem dni nawet nie dotknąłem roweru, co w tym roku zdarzyło się tylko raz, gdy pauzowałem po glebie w styczniu :-D Kilka minut przed startem na miejscu pojawił się Kubolsky. Okazało się jednak, że nie zamierzał on startować. Pozostawało mi, więc samotnie bronić honoru Bikestatowiczów w kategorii "amator". Dla przypomnienia w roku ubiegłym całe podium w tej kategorii padło naszym łupem, a miało to miejsce za sprawą Marcina, Bobiko i Sebka. W tym roku do zgarnięcia dla najlepszych były takie oto, bardzo praktyczne i pomysłowe statuetki...


Nie było innego wyjścia jak się zmobilizować i walczyć od samego startu. Mając w pamięci przespanie momentu ustawienia na starcie w marcowym Winter Race, tym razem czujnie ustawiłem się w trzeciej linii :-)


I od razu ze startu ruszyłem ostro trzymając się czołówki. Przejechałem tak jakieś 1,5 kilometra i stwierdziłem, że w takim tempie, to po pierwszym okrążeniu będę płuca wypluwał, więc nieco odpuściłem. Kolejka z wagonikami zaczęła odjeżdżać, a ja spokojnie ulokowałem się w 4-osobowej grupce i wyrównałem oddech. Przejechaliśmy tak wspólnie całe okrążenie. Zaraz po rozpoczęciu drugiego okrążenia zacząłem analizować sytuację. Do przodu nie było co się zrywać, bowiem nie było szans dojść kogokolwiek. Z tyłu - pełen spokój, dobre 200 metrów przewagi. W tym wypadku starałem się wypatrzeć po numerach w jakiej kategorii jadą moi współtowarzysze. Okazało się, że dwóch z nich w kategorii "sport", więc nie zagrażali mi w żaden sposób. Nie mogłem dostrzec numeru u tego trzeciego, ale jechałem spokojnie na jakieś 70-80% moich możliwości, trzymając się w grupie...




Gdy do mety pozostawało niespełna 3 km dwójka zaczęła odjeżdżać i w mgnieniu oka straciłem jakieś 30-40 metrów. Jako, że nie miałem pewności, w której kategorii jedzie jeden z uciekających, natychmiast się zerwałem. Ruszyłem ostro do przodu i po kilkunastu sekundach siedziałem już na ogonie. W tym momencie jechaliśmy we trójkę, bowiem zawodnik, który został ze mną nie był już w stanie podgonić. Do mety było coraz bliżej. Czułem się doskonale, miałem całkiem sporo rezerwy, ale postanowiłem nie ryzykować żadnej akcji na wyboistych i śliskich korzeniach. Uczyniłem to jednak 200 metrów przed metą na podjeździe. Wyprzedziłem obu rywali, oglądając się jeszcze i kontrolując ich numery startowe, a co za tym idzie kategorie. Jak się okazało była to kategoria "sport", więc na luzie przejechałem linię mety, po chwili dowiadując się, że jestem pierwszy wśród "amatorów"!!! Nie ukrywam, że byłem z tego faktu bardzo zadowolony :-D


A, że nie był to łatwy wyścig ze względu na warunki atmosferyczne, może świadczyć wygląd roweru...


Po wyścigu tradycyjnie były wspólne pogawędki, pyszne ciasto, kawa i gorąca herbata. Poznałem kolejnych Bikestatowiczów w osobach Asi i Marcina :-) Jak się okazało Asia spisała się także na medal i wskoczyła na najniższy stopień podium w kategorii "kobiety". Marcin z kolei bardzo dobrze pojechał w kategorii "sport" plasując się w pierwszej połówce stawki.


Dodam jeszcze, że kolega Kacper w kategorii "sport" chyba zapłacił frycowe, bowiem był to jego pierwszy wyścig i odległe miejsce, ale patrząc na zdjęcie na pewno dobrze się bawił :-)


Gdy każdy był najedzony i ogrzany ciepłą herbatą, bądź kawą, przyszedł czas na dekoracje. Najpierw na podium wskoczyły kobiety: 1. Małgorzata Nita, 2. Alicja Lewandowska, 3. Joanna Horemska...


Następnie kategoria "amator": 1. Mariusz Górski, 2. Grzegorz Lis, 3. Witold Woźnicki...


A na sam koniec prawdziwi wymiatacze, czyli kategoria "sport": 1. Dawid Marosz, 2. Andrzej Sypniewski, 3. Mateusz Nowicki...


Po dekoracji oczywiście czas na obowiązkowe zdjęcie uczestników tegorocznego wyścigu...


Podsumowując, impreza na duży plus. Słowa uznania dla organizatorów, czyli całego GKKG i nie tylko :-) Nie zraziła nikogo ze startujących kapryśna pogoda, ale dzięki niej na trasie było ciekawiej i trudniej :-) Jeśli zdrowie pozwoli za rok z pewnością zawitam ponownie. Z rowerowym pozdrowieniem ;-)

Oficjalne wyniki XVIII wyścigu Dębówiec 2015

P.S. Osobne podziękowania dla Tomasza Góralczyka i Rafała Boreckiego za udostępnienie zdjęć:-)


Kategoria Zawody


  • DST 120.12km
  • Czas 04:24
  • VAVG 27.30km/h
  • VMAX 51.54km/h
  • Kalorie 470kcal
  • Podjazdy 4630m
  • Sprzęt Giant Revel 29er
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Solid Logistics ŠKODA Poznań Bike Challenge

Niedziela, 13 września 2015 · dodano: 18.09.2015 | Komentarze 2

Długo było dane nam czekać na ten dzień, aby wystartować w Solid Logisctics ŠKODA Poznań Bike Challenge. O godzinie ósmej ruszyłem z Trzemeszna w kierunku Gniezna. Załadowałem rower na bagażnik i pomknąłem zgarnąć Kubolsky'ego i Bobiko. W Poznaniu zameldowaliśmy się koło godziny 9:30. Przebraliśmy się, przygotowaliśmy rowery i ruszyliśmy w kierunku miasteczka rowerowego na Malcie. Najpierw odwiedziliśmy biuro zawodów, a następnie zrobiliśmy obchód po miasteczku, które prezentowało się znakomicie...




W międzyczasie dobiło kilku znajomych Kubolsky'ego. Były luźne pogadanki i było wesoło...


Do startu pozostawało coraz mniej czasu. Po godzinie 11 ruszyliśmy w stronę sektorów startowych, które zlokalizowane były na ul. Baraniaka. Bobiko startował z sektora H, natomiast Kubolsky i ja z ostatniego sektora I. Miała to być bardziej lajtowa zabawa, niż poważne ściganie, więc nie deklarowaliśmy wysokiej prędkości. Zawodników na starcie z każdą minutą przybywało, a na jakieś 20 minut przed startem wyglądało to mniej, więcej tak...


Przed samym startem w roli obserwatora/kibica zjawił się Karol. Zamieniliśmy kilka słów, Karol pstryknął jeszcze nam fotkę i za chwilę ruszaliśmy do przodu...


Ze startu łagodnie, bowiem taki był plan, bez spiny i dla zabawy. Jednak im więcej metrów przemierzaliśmy, tym tempo rosło. W Janikowie dogoniliśmy część zawodników z sektora H, w Kobylnicy z sektora G. Na podjeździe w Bugaju razem z Kubolsky'm postanowiliśmy utrzymać tempo i po chwili okazało się, że reszta znajomych została z tyłu. Dalej nie było już przelewek, cisnęliśmy dość ostro i to pod wredny wmordewind, aż do samego nawrotu w Łubowie. Średnia prędkość na nawrocie wynosiła niespełna 27 km/h i zaczęliśmy zastanawiać się, czy aby to wytrzymamy, bo do mety pozostawało jakieś 70 km. Owszem w drugą stronę było nieco lżej, bo z wiatrem w plecy aż do Kiszkowa, ale tam czekała nas kolejna zmiana. Zakręt w kierunku Pobiedzisk i znowu przeciwny wiatr i do tego stromy podjazd. Dla niektórych była to "ściana płaczu", schodzili z rowerów i podchodzili, mielili korbami na najmniejszym przełożeniu, kogoś zabrała karetka, ale my cisnęliśmy dalej. Łatwo nie było, ale się nie poddawaliśmy. We Wronczynie zwolniliśmy na chwilę, ale tylko po to aby uzupełnić płyny ze strefy bufetowej. W dalszym ciągu połykaliśmy zawodników, którzy startowali z wcześniejszych sektorów, czy to na szosówkach, czy to na MTB. We Wierzonce czekali na nas Grigor z ojcem. W momencie, gdy krzyczeliśmy do Grigora, ten szybko wyjął aparat i cyknął nam fotę :-D

Po chwili byliśmy już w Kobylnicy, a zaraz potem na wjeździe do Poznania. W Poznaniu czekał nas znowu odcinek pod wiatr na ul. Warszawskiej, do tego jeszcze pod górkę... (poniżej fotka autorstwa Tomasza Szwajkowskiego)


Kubolsky postanowił depnąć jeszcze mocniej w końcowej fazie, natomiast ja nie chciałem się zrywać z racji zdiagnozowanej przepukliny. Do mety dotarłem jakieś pół minuty za nim z czasem 4h 15m 18s. Dało to mi następujące miejsca:

- miejsce 1115 w kategorii "open" na 1738 sklasyfikowanych (wg listy startowej 2000 startujących)
- miejsce 88 w kategorii "19-34" na 288 sklasyfikowanych
- miejsce 183 w kategorii "rower inny" na 550 sklasyfikowanych

Ta ostatnia kategoria ma dla mnie największe znaczenie, bowiem startując na rowerze MTB, rywalizowanie z szosowcami jest bez większych szans :-P Występ uważam jako przyzwoity, mając na uwadze start ze zdiagnozowanym urazem, a uzyskana średnia w granicach 27,5 km/h jest zadowalająca :-)

Po przekroczeniu mety otrzymaliśmy pamiątkowe medale...


A następnie odstawiliśmy rowery na "skromy" parking rowerowy...


Po wyścigu spędziliśmy jeszcze kilkadziesiąt minut w strefie gastronomicznej, gdzie wciągnęliśmy pyszne burgery, popijając "złotym izotonikiem", poleżeliśmy na leżaczkach i posiedzielibyśmy jeszcze dłużej, ale trzeba było zbierać się w drogę powrotną do domu. Dotarliśmy do auta, załadowaliśmy rowery i ruszyliśmy w drogę powrotną. Chłopaki w Gnieźnie zameldowali się krótko po godzinie 20, natomiast ja o 20:30.

Podsumowując impreza mega udana. Owszem było kilka małych niedociągnięć, ale przy tak wielkiej imprezie zawsze jakieś się znajdą. Tak samo jak opinie, wśród tylu startujących. Za rok chciałbym wystartować ponownie, ale zobaczymy jak będzie ze zdrowiem. Na tą chwilę chciałbym podziękować wszystkim, z którymi tego dnia startowałem, widziałem się przed, po i w trakcie wyścigu oraz organizatorom za świetną zabawę. Oby za rok było jeszcze lepiej!!!



  • DST 57.67km
  • Teren 30.00km
  • Czas 02:50
  • VAVG 20.35km/h
  • VMAX 53.82km/h
  • Kalorie 2058kcal
  • Podjazdy 316m
  • Sprzęt Giant Revel 29er
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

GKKG Winter Race 2015, czyli rowerowe święto w Skorzęcinie :-)

Niedziela, 1 marca 2015 · dodano: 01.03.2015 | Komentarze 4

Dzisiaj nastał w końcu wyczekiwany dzień, czyli Winter Race 2015, a więc rowerowe święto w Skorzęcinie organizowane przez GKKG. Na starcie wyścigu stanęła spora liczba uczestników (jeśli dobrze usłyszałem to 110). Wyścig odbywał się w pięciu kategoriach: kobiety, junior, amator, elita i masters. Długo rozważałem jaką kategorię wybrać, amator czy elita. Finalnie zdecydowałem się na amatora. Stwierdziłem, że nie jeżdżę na tyle długo (7 miesięcy od kiedy wsiadłem na rower)  i nie mam wielkiego doświadczenia, by podjąć się dwóch pętli. Na uwadze miałem też fakt, że na miejsce zawodów dojechać musiałem rowerem, jak i później wrócić do domu. Z kolei praktycznie wszyscy uczestnicy na miejsce dojeżdżali samochodami. Z Trzemeszna ruszamy razem z Karolem w kierunku Krzyżówki. Tam czekamy chwilę na Krzycha. Po kilku minutach pojawia się na horyzoncie...


Dalej już w trójkę śmigamy na Skorzęcin. Tam meldujemy się chwilę po godzinie 11 i udajemy się do biura zawodów odebrać numery startowe. Mi przypadł taki... :-)


Po zamocowaniu numerów startowych udajemy się na parking, gdzie zebrała się większość uczestników. Tam posilamy się bananami, jogurtami i innymi źródłami węglowodanów. Po chwili pojawiają się Aneta, Marcin, a także Bobiko. Zbliża się godzina startu, więc powoli trzeba się zbierać na start. Ja oczywiście lekko przespałem ten moment i jestem zmuszony ustawić się w samym ogonie. No, ale cóż takie życie. Początek to wspólny dojazd, tak by wyjechać za bramę ośrodka, gdyż na wjeździe stoją słupki, które były swego rodzaju niebezpieczeństwem dla tak dużej grupy zawodników. Za bramą następuje start i wszyscy ruszają. Zaraz na pierwszym zakręcie robi się zator. Wąska ścieżka leśna nie jest w stanie przyjąć dużej grupy zawodników, więc już na dzień dobry sporo sekund w plecy. Po minięciu przeszkody napędzam się i ze złością biorę się za odrabianie strat. Mijam wielu zawodników niczym slalomowe tyczki. Gdzieś na trzecim kilometrze sytuacja się normuje i tworzą się grupki. Cały czas staram się gnać ile sił w nogach wyprzedzając kolejnych zawodników. Na piątym kilometrze pojawia się kolejny problem. Na dość stromym podjeździe nawala mi przednia przerzutka, przez co jestem zmuszony zejść z roweru i nieco podbiec. Grupka, w której jechałem odjeżdża mi na jakieś 300 metrów. Wybity z rytmu staram się gonić. Nie jest lekko, bo jadę sam. Za mną nie ma nikogo w promieniu 200 metrów, a do uciekającej grupki cały czas sporo tracę. Po około czterech kilometrach udaje mi się doścignąć rozciągniętą grupkę. Postanawiam chwilę odpocząć wioząc się na ogonie, a następnie atakuję na podjeździe. Manewr się udaje, ale za chwilę znowu jestem zmuszony podbiegać pod górkę, gdyż kolejne wzniesienie znowu okazuje się zbyt trudne na moje jedno przełożenie z przodu. Tu jednak nie tracę zbyt wiele dystansu, bowiem w porę reaguję, a rywale też już nieco wypompowani. Mimo, że praktycznie cała grupka startowała w elicie, to zamierzam ich wyprzedzić i udaje się to jakieś 200 metrów przed metą. Na metę wpadam zmęczony, ale też zły, bo nie wszystko poszło jak miało. Później okazuje się, że mimo tego udało się zająć 2 miejsce w kategorii "amator". Być może gdyby nie problemy ze sprzętem na trasie i lepsze ustawienie na starcie powalczyłbym o najwyższy stopień podium, ale gdybać to sobie można :-D Wynik całkiem przyzwoity, w końcu to mój drugi wyścig w mojej rowerowej przygodzie, więc każde trofeum cieszy :-) Przed dekoracją zwycięzców spędzamy jeszcze parę chwil we wspaniałym gronie pijąc ciepłą herbatkę, bądź kawkę i posilamy się ciepłym posiłkiem. W końcu następuje dekoracja zwycięzców w poszczególnych kategoriach, i jakże miła dla mnie w kategorii "amator" :-)



Po dekoracji zwycięzców wszyscy rozjeżdżają się do domów. Krzycha naglił czas, więc krótko po wyścigu pognał na Gniezno. My z Karolem rowerami ciśniemy przez las na Trzemeszno, a cała reszta wygodnie samochodami rozjeżdża się w różnych kierunkach. W domu melduję się przed godziną 16, trochę zmęczony, ale bardzo zadowolony z rowerowego święta spędzonego w miłej atmosferze, wśród wspaniałych ludzi :-)

A tak prezentuje się z bliska statuetka za zajęcie 2 miejsca :-)


Poniżej jeszcze fotki z trasy autorstwa Daniela Curula (GKKG Gniezno):


Kategoria Zawody


  • DST 38.70km
  • Teren 19.50km
  • Czas 01:28
  • VAVG 26.39km/h
  • VMAX 38.20km/h
  • Kalorie 1628kcal
  • Podjazdy 212m
  • Sprzęt Giant Revel 29er
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Dębówiec 2014

Niedziela, 12 października 2014 · dodano: 12.10.2014 | Komentarze 2

No i nadszedł długo wyczekiwany dzień... 12 października 2014 :-) Długo wyczekiwany, bowiem wziąłem udział w swoim pierwszym wyścigu MTB. Co prawda, to taki lokalny wyścig, w głównej mierze stworzony z myślą o amatorach, ale z bogatą 17-letnią historią!!! Po godzinie 10 wsiadamy razem z siostrą do auta i udajemy się na Dębówiec. Gdy dojeżdżamy na miejsce widzimy już sporą część uczestników. Przy okazji poznałem kilka nowych osób z ekipy bikestats-owej: Anetę, Marcina, Jakuba i Pana Jurka :-) Do startu pozostawało kilka chwil, więc był czas na rozmowy i żarty :D W międzyczasie wypełniam kartę uczestnictwa, a kilka chwil przed startem sprawdzam jeszcze podzespoły w rowerze.


W końcu nadchodzi godzina 12 i wszyscy stawiają się na starcie :P


Po chwili wszyscy ostro ruszamy. Ścisła czołówka narzuciła ostre tempo. Ja starałem się jechać na swoje możliwości i trzymać jak najbliżej czołówki. Szło całkiem nieźle, aż w pewnym momencie na końcówce pętli, na krótkim, ale stromym podjeździe spada mi łańcuch. Na szczęście szybko uporałem się z problemem i walczę dalej :-)


Ruszam na drugie okrążenie ile fabryka dała, by nadrobić stracone sekundy. Kosztuje to jednak sporo sił i do mety dojeżdżam na 13 miejscu. Pomimo małego pecha uważam osiągnięty wynik za przyzwoity. W końcu na rower wsiadłem 2,5 miesiąca temu :-P Mój rezultat to 29 minut i 52 sekundy :-)


Po zawodach odbyło się uroczyste wręczenie pucharów dla najlepszych. Dodam, że w kategorii amator zwyciężył Marcin, drugi był Jakub, a trzeci Sebastian. Natomiast w kategorii kobiet zwyciężyła Aneta. Tak, więc ekipa BikeStats nieźle obłowiona :-) Każdy mógł spróbować także pysznych, domowych wypieków, ciepłej kawy i herbatki, a na koniec oczywiście nie mogło zabraknąć wspólnej foty. Po zawodach rowerem wracam do domu. Początkowo wracamy w kilka osób. Część jednak jedzie na Gniezno, a trójka na Trzemeszno. Wracamy przez Jankowo Dolne i Lubochnię. W Piaskach dwójka kolegów udaje się na Skubarczewo, a ja na Trzemeszno. Do domu docieram przed godziną 15.

Na koniec chciałbym podziękować organizatorom z GKKG za udaną imprezę i mam nadzieję do zobaczenia za rok :-)
Kategoria Zawody