avatar

Maniek1981 Trzemeszno








I n f o r m a c j e :
Przejechane kilometry: 99479.55 km
Km w terenie: 12637.80 km (12.70%)
Czas na rowerze: 161d 21h 08m
Średnia prędkość: 25.59 km/h
===>>> Więcej o mnie <<<===





2024
button stats bikestats.pl

2023
button stats bikestats.pl

2022
button stats bikestats.pl

2021
button stats bikestats.pl

2020
button stats bikestats.pl

2019
button stats bikestats.pl

2018
button stats bikestats.pl

2017
button stats bikestats.pl

2016
button stats bikestats.pl

2015
button stats bikestats.pl

2014
button stats bikestats.pl

Odwiedzone gminy


Strava



Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy maniek1981.bikestats.pl



Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Ciekawe wyprawy

Dystans całkowity:9464.32 km (w terenie 1265.00 km; 13.37%)
Czas w ruchu:414:02
Średnia prędkość:22.86 km/h
Maksymalna prędkość:100.07 km/h
Suma podjazdów:51343 m
Maks. tętno maksymalne:174 (93 %)
Maks. tętno średnie:145 (77 %)
Suma kalorii:304285 kcal
Liczba aktywności:80
Średnio na aktywność:118.30 km i 5h 10m
Więcej statystyk
  • DST 102.23km
  • Teren 21.00km
  • Czas 04:11
  • VAVG 24.44km/h
  • VMAX 48.72km/h
  • HRmax 174 ( 93%)
  • HRavg 138 ( 73%)
  • Kalorie 2950kcal
  • Podjazdy 413m
  • Sprzęt Giant Revel 29er
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Piechcin, Barcin, Dolina Rzeki Gąsawki

Środa, 21 czerwca 2017 · dodano: 22.06.2017 | Komentarze 2

Ns środowe popołudnie umówiłem się z Kacprem i Karolem, a naszym głównym celem wyprawy miał być Piechcin. Najpierw pomknęliśmy moim ulubionym wariantem w kierunku Wieńca przez Kruchowo, Ignalin i Przyjmę. Jezioro Wienieckie jak zwykle prezentowało się wybornie...


I tradycyjnie w tym miejscu selfie...


Dalej pojechaliśmy przez Czarne Olendry mijając po drodze tor off-road'owy. W sumie fajny tor do treningów MTB na podjazdy i zjazdy. Szkoda, że ogrodzony...


Kolejne mijane miejscowości to Parlin, Dąbrowa, Słaboszewo i Szeroki Kamień. Tam już całkiem okazale na horyzoncie prezentowała się piechcińska hałda...


Mieliśmy też przyjemność spotkać sympatyczne kozy...


W samym Piechcinie najpierw zajrzeliśmy nad zalany kamieniołom...


Karol zażył kąpieli, my z Kacprem się posililiśmy, a następnie pojechaliśmy zobaczyć wielką dziurę...


Skala wykopaliska jest ogromna, a czystą przyjemnością byłoby pojeździć tą ścieżką na dole...


O panoramę, aż się prosiło w tym miejscu...


Z Piechcina przez Bielawy i Krotoszyn pojechaliśmy do Barcina. Tam zajrzeliśmy pod ratusz i położony w sąsiedztwie Rynek...


Przed wyjazdem jeszcze rzut oka na rzekę Noteć i wieżę kościoła pw. św. Jakuba Większego...


Z Barcina kierowaliśmy się w stronę Trzemeszna jadąc początkowo przez Wolice i Wójcin. W Wolicach czekał na nas całkiem spory podjazd. Tutaj Karol w jego finalnej części...


Dalej pomknęliśmy do Annowa, gdzie wykręciliśmy w las celem dostania się na lądowisko leśne. Niestety jedyne co było nam dane zobaczyć, to ogrodzenie i mieszczącą się tam tablicę informacyjną...


Troszkę poszperałem w necie i trafiłem na zdjęcie z lotu tego lądowiska. Prezentuje się całkiem, całkiem...

Fotografia pochodzi ze strony lotniska.dlapilota.pl. O samym lądowisku w Annowie można dowiedzieć się nieco więcej właśnie na portalu dlapilota.pl.

Kolejne miejscowości na naszej trasie to Rozalinowo, Laski Wielkie i Chomiąża Szlachecka. Plan był taki, aby jechać prosto w stronę Trzemeszna, ale że Karol został nieco z tyłu (później okazało się, że zajrzał do dewastowanego środka w Gąsawce), to razem z Kacprem wjechaliśmy na ścieżkę przyrodniczą "Dolina Rzeki Gąsawki"...


Karola złapaliśmy odpoczywającego na plaży w Gołąbkach. Też na moment się zatrzymaliśmy i obserwowaliśmy słońce, które powoli chowało się za drzewami okalającymi jezioro Przedwieśnia...


Z Gołąbek kierowaliśmy się już bezpośrednio na Trzemeszno jadąc przez Grabowo, Kruchowo i Niewolno. Wyszedł nam tego środowego popołudnia/wieczoru bardzo przyjemny trip i każdy był z tego bardzo zadowolony. Oby takich więcej!!!



  • DST 33.35km
  • Teren 5.00km
  • Czas 01:20
  • VAVG 25.01km/h
  • VMAX 46.20km/h
  • Kalorie 1257kcal
  • Podjazdy 67m
  • Sprzęt Giant Revel 29er
  • Aktywność Jazda na rowerze

Mikorzyn 2017 [3/3] - Kanał Ślesiński, Pątnów

Wtorek, 6 czerwca 2017 · dodano: 10.06.2017 | Komentarze 1

Trzeci, ostatni dzień służbowego pobytu w Mikorzynie. Rano na spokojnie śniadanko, a następnie krótka rundka po okolicach, tak jak miałem wcześniej zaplanowane. Pogoda znowu nie napawała optymizmem, ale też od rana nie padało. Opady miały nadejść w granicach godziny 10, więc o 8:30 ruszyłem przed siebie. Celem było objechanie Kanału Ślesińskiego między Ślesinem, a Pątnowem...


Jadąc wzdłuż kanału niewiele było widać. Wszystko zarośnięte albo zasłonięte przez prywatne posesje. Za to w miejscowości Wąsosze mym oczom ukazał się widok na bazylikę w pobliskim Licheniu...


W Honoratce przejeżdżałem w miejscu, gdzie Kanał Ślesiński łączy się z jeziorem Pątnowskim...


Kilka kolejnych minut jazdy i przeciąłem DK 25, kierując się na Władysławów. Tam wbiłem się na przyjemną drogę szutrową, skąd rozciągała się efektowna panorama na elektrownię na Pątnowie...


Jadąc sobie wspomnianym szutrem przeciąłem tory kolejowe, a za chwilę pędził nimi skład z towarowymi wagonikami na załadunek węgla...


Dalej przejazd w sąsiedztwie elektrowni i powrót podobnym odcinkiem jak z niedzielę przez Kamienicę, Sławęcinek i Lubomyśle. Ostatnie 4-5 km już w deszczu, który z każdą minutą się nasilał. Udało się jednak wrócić nie przemaczając butów :-) W ten oto sposób zakończyłem tegoroczny, trzydniowy pobyt w Mikorzynie. Optymistyczna wersja zakładała trochę więcej kilometrów z uwagi na dojazd i powrót rowerem, jednak przez dynamicznie zmieniającą się pogodę trzeba było skorzystać z transportu samochodowego. Mimo wszystko wyszło i tak przyzwoicie. Kolejna wizyta w Mikorzynie pewnie za rok :-)
Kategoria Ciekawe wyprawy


  • DST 106.99km
  • Teren 15.00km
  • Czas 04:07
  • VAVG 25.99km/h
  • VMAX 49.89km/h
  • Kalorie 4170kcal
  • Podjazdy 240m
  • Sprzęt Giant Revel 29er
  • Aktywność Jazda na rowerze

Mikorzyn 2017 [2/3] - Ślesin, Kramsk, wieża w Paprotni, NSR, Konin

Poniedziałek, 5 czerwca 2017 · dodano: 09.06.2017 | Komentarze 3

Na poniedziałek miałem zaplanowanego konkretniejszego tripa. Byłem jednak ograniczony mocno czasowo, gdyż w pierwszej kolejności był to wyjazd służbowy. Aby zrealizować cel trzeba było wstać wczesnym rankiem, zanim jeszcze zaczęto podawać śniadanie w ośrodku. Wszamałem to co przywiozłem ze sobą i ruszyłem w drogę. Pogoda zgoła odmienna od tej niedzielnej - przyjemne słońce i bezchmurne niebo, co zwiastowało udany wypad. Na pierwszy ogień poszedł Ślesin. Zajrzałem, więc na tamtejszy Rynek...


Następnie skierowałem się na DW 263 przejeżdżając pod Łukiem Napoleona...


Po chwili byłem nad jeziorem Ślesińskim...


Zlokalizowana jest tam marina, w której cumują motorówki i małe jachty...


Po drugiej stronie mieści się przyjemny skwer...


Dalsza jazda to kilka kilometrów asfaltówki DW 263 i dojazd do miejscowości Ignacewo. Tam opuściłem drogę wojewódzką, wjeżdżając w przyjemne ścieżki. Trochę asfaltu, trochę terenu, ale wokół piękny las...


Z przyjemnych terenów ponownie wjechałem na DW 263, ale tylko na moment i kierowałem się w stronę miejscowości Police. Po mojej prawej stronie ukazał się teren niczym na jakimś pogórzu...


W miejscowości Police działa KWB Konin. Nawet nie przypuszczałem, że w tym kierunku też mają swoje tereny...


Następnie pojechałem do Kramska. Tam moją uwagę zwrócił kościół pw św. Stanisława Biskupa Męczennika, który położony jest w przyjemnej i zadbanej okolicy...


Z Kramska zmierzałem w kierunku rzeki Warta, po drodze przejeżdżając nad trasą kolejową Poznań - Konin - Warszawa...


Kilka kolejnych kilometrów i dotarłem do przeprawy promowej na Warcie w okolicy miejscowości Ksawerów. Zdziwił mnie opuszczony szlaban. Mimo to podjechałem pod prom, a tam koleś poinformował mnie, że przeprawa jest nieczynna z uwagi na awarię. W tym momencie wiedziałem, że moje plany się nieco skomplikowały. Nie mając pojęcia gdzie jechać dalej, zapytałem o najbliższą przeprawę. Pan obsługujący prom poinformował mnie, że muszę pojechać wałem przeciwpowodziowym jakieś 5-6 km w stronę Koła i tam mieści się kolejny prom. Nie widząc innego wyjścia uczyniłem tak, a nie inaczej...


Wiedziałem też, że mój kilometraż się zwiększy, a czas miałem ograniczony. Po kilku minutach dotarłem do przeprawy promowej w rejonie miejscowości Waki. Tu już bez przeszkód dostałem się na drugi brzeg rzeki...


Następnie przez miejscowości Tury i Krzymów dotarłem do głównego celu - wieży widokowej w Paprotni...


Podjechałem pod wieżę, zaparkowałem rower i udałem się na górę. A tam oczywiście przyjemne widoki. Spojrzenie w kierunku Lichenia...


W oddali Konin i elektrownia na Pątnowie...


Pobliskie tereny z torem off road'owym...


I na koniec selfie...


Z Paprotni planowałem przy dobrym czasie pomknąć jeszcze na Złotą Górę, ale z uwagi na komplikacje przy przeprawie promowej zmuszony byłem odpuścić. Swoje dwa kółka skierowałem na NSR, a następnie ponownie w stronę Warty, gdzie w rejonie miejscowości Ładorudz czekała mnie kolejna przeprawa promowa. I tutaj znów w łeb wziął mój plan. Prom był, ale na brzegu...


Zero żywej duszy, żadnej informacji o braku możliwości przeprawy, taka sobie samowolka. Zmuszony byłem zawrócić i kolejny raz zmienić trasę. Z racji tego, że do Konina było całkiem blisko podjąłem decyzję o jeździe wałem przeciwpowodziowym do samego miasta. Tak czyniąc dotarłem na staromiejskie bulwary...


Przeprawiłem się przez Konin i zmierzałem w kierunku Mikorzyna. Czasu jeszcze troszkę miałem, a widząc że do stówki brakuje niewiele pojechałem nieco na okrętkę przez Wieruszew i Władzimirów. Tym sposobem zamiast planowanych osiemdziesięciu kilometrów pyknęła ponad stówka :-) Do Mikorzyna dotarłem kilkanaście minut przed planowanym zebraniem służbowym. Wziąłem szybki prysznic, ogarnąłem się i dalszą część dnia spędziłem służbowo. Ta poranna, rowerowa była bardzo udana. W pięknej pogodzie udało mi się zobaczyć kilka ciekawych miejsc, jednych już znanych, innych do tej pory nie. Takich tripów, oby było jeszcze więcej ;-)


  • DST 55.74km
  • Teren 21.00km
  • Czas 02:25
  • VAVG 23.06km/h
  • VMAX 40.96km/h
  • Kalorie 2060kcal
  • Podjazdy 262m
  • Sprzęt Giant Revel 29er
  • Aktywność Jazda na rowerze

Mikorzyn 2017 [1/3] - Pure MTB w Puszczy Bieniszewskiej

Niedziela, 4 czerwca 2017 · dodano: 07.06.2017 | Komentarze 3

Tradycyjnie co roku przypadł mi wyjazd służbowy. Kolejny raz padło na Mikorzyn. Zamierzałem dotrzeć tam rowerem, jednak prawdopodobieństwo burz w niedzielne popołudnie było na tyle duże, że musiałem odpuścić. Nie oznaczało to jednak wolnego od roweru. Sprzęt zapakowałem razem z bagażem na pakę i udałem się samochodem do Mikorzyna. Na miejscu oceniłem sytuację i postanowiłem zaryzykować wskakując na rower. Miałem nakreślony plan awaryjny na wypadek dojazdu samochodem w postaci tripa do Puszczy Bieniszewskiej. W samej puszczy chciałem zobaczyć tamtejszy klasztor oraz niewielkie jezioro o nazwie, która mnie zaintygrowała - Jezioro Wściekłe. Ruszyłem z ośrodka w Mikorzynie jadąc przez Gosławice, zaglądając oczywiście nad jezioro Gosławskie z elektrownią na Pątnowie w tle...


Po chwili mijałem ciekawy budynek tamtejszej OSP...


Ujechałem kolejne trzy kilometry i dopadła mnie... burza!!! Rozpadało się na dobre, wiatrzysko szalało, a do tego raz po raz trzaskało piorunami. Może i trochę nierozsądnie, ale jedynym schronem przed ulewnym deszczem było schowanie się pod drzewami. Epicentrum z piorunami było nieco dalej, więc wyszedłem z założenia, że piorun mnie nie trafi...


Prędzej to, by mnie chyba trafił szlag, bo padać nie przestawało. Spędziłem pod drzewem blisko godzinę i byłem bliski rezygnacji z dalszej jazdy. Na szczęście deszcz w końcu ustąpił i mogłem ruszać dalej. Przeciąłem DW 264 i dalej mknąłem terenem trafiając na uprawę facelii błękitnej. Chociaż trochę koloru w to ponure popołudnie...


Kilka kolejnych chwil i byłem u skraju Puszczy Bieniszewskiej...


Z początku jechało się bardzo przyjemnie, ale im głębiej w las, tym było bardziej grząsko i nierówno. Widać było gołym okiem, że rzadko kiedy ktoś tu zagląda. Las był gęsty, było dosyć ciemno, jedynie miejscami były małe prześwity, w które docierała większa ilość dziennego światła...


Jechałem zgodnie z wyrysowanym śladem, a na drodze pojawiało się coraz więcej przeszkód. Co chwila obalone drzewa, droga już dawno przestała przypominać leśny dukt, ale to jeszcze nie było wszystko...


Pokonałem kilkadziesiąt kolejnych metrów i droga stała się całkowicie nieprzejezdna. Obalonych kilka drzew, sterta gałęzi, krzaków i trzeba było wykonać odwrót. Próbowałem obczaić jeszcze jakąś przeprawę bokiem, ale zarośla były gęste, teren podmokły, więc nie tędy droga. Wróciłem do miejsca, gdzie przecinały się drogi i zacząłem kombinować. Wiedziałem, że do klasztoru już nie dotrę, ale do jeziora jakoś trzeba było. Próbowałem trzymać się jak najbliżej wyrysowanego śladu i w końcu trafiłem na ścieżkę, którą wróciłem na wyrysowany szlak. I tu ponownie porażka. Byłem już nieopodal jeziora i na przeszkodzie ponownie stanęły poobalane drzewa. Uświadomiłem sobie, że gdyby nie nawigacja zginąłbym kompletnie w tym gęstym lesie. W międzyczasie rozpadało się kolejny raz, więc nie było sensu na siłę kombinować, tym bardziej że byłem już nieźle ubrudzony. Pomknąłem dalej nieco bardziej komfortowymi ścieżkami opuszczając tereny puszczy w rejonie miejscowości Rosocha. Kolejnym celem było pobliskie jezioro Głodowskie, ale nie ujęło mnie ono niczym szczególnym...


Następnie udałem się w kierunku Kazimierza Biskupiego, nad którym znowu zaczęły straszyć ciemne chmury...


Na szczęście tylko postraszyły, więc pomknąłem przez Kamienicę w rejon Sławęcina obadać duży zbiornik wodny. Po drodze oczywiście musiałem trafić na wyboisty odcinek o glinianym podłożu, co przy wcześniejszych opadach, doprowadziło mnie i rower do totalnego zgojenia. Do wspomnianego zbiornika wodnego doprowadziła mnie świetna droga...


Sam zbiornik jest całkiem okazały i aż szkoda, że niebo tego dnia nie było błękitne. Za zbiornikiem, w tle można dostrzec bazylikę w Licheniu...


Był to końcowy fragment tego tripa. Dalej przez Lubomyśle dotarłem do ośrodka w Mikorzynie, gdzie przez kolejną godzinę doprowadzałem do ładu rower i siebie. Trip mimo pogodowych przeciwności był całkiem udany. Szkoda tylko, że nie udało się dotrzeć do obranych celów w Puszczy Bieniszewskiej, ale jest to przynajmniej argument, by tam wrócić i obrać ścieżki od drugiej strony ;-)
Kategoria Ciekawe wyprawy


  • DST 121.90km
  • Teren 33.00km
  • Czas 05:03
  • VAVG 24.14km/h
  • VMAX 49.69km/h
  • HRmax 169 ( 90%)
  • HRavg 145 ( 77%)
  • Kalorie 3928kcal
  • Podjazdy 588m
  • Sprzęt Giant Revel 29er
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Śnieżycowy Jar

Niedziela, 12 marca 2017 · dodano: 14.03.2017 | Komentarze 3

Na niedzielę udało się zaplanować konkretniejszego tripa. Temat najpierw nakręcił Karol, więc zrobiłem rozeznanie w domu, jak wygląda sytuacja. W momencie, gdy było zielone światło zwerbowałem chłopaków w osobach: Bobiko, Kacper, Grzechu i Krzychu. Zapowiadało się na solidną ekipę sześciu chłopa. Start zaplanowaliśmy na godzinę 7:15. Jak się później okazało główny pomysłodawca wycieczki nie stawił się na zbiórce, gdyż zaspał. Karol był tak wymęczony tygodniem pracy, że jego organizm wybrał spanie. Pozostało, więc nam kręcić w pięciu, co też było przyzwoitą liczbą. Z Trzemeszna ruszyliśmy w czwórkę, a w Gnieźnie dołączyć miał Bobiko. Jako, że prognozy zapowiadały chłodny poranek dojazd do Gniezna zaplanowałem tak, aby szybko się rozgrzać. Najpierw delikatny rozruch przez Miaty, by dalej wbić się w teren i tam mocniejszym tempem cisnąć w kierunku Wierzbiczan przez Wymysłowo i Kalinę. Gdy zrobiło się już ciepło, to równym, ale nadal dość mocnym tempem dotarliśmy do Gniezna przez Szczytniki Duchowne i Osiniec. W rejonie ulicy Poznańskiej dołączył Bobiko i odtąd mknęliśmy w komplecie pięciu osób. Nie zdążyliśmy się obejrzeć i już byliśmy w Lednogórze. Tempo było szybkie, ale wszyscy jechali, nikt nie marudził, że za szybko. Noga podawała w związku z czym nie było powodów, by zwolnić. Dalej przemknęliśmy przez Latalice, Krześlice, Bednary i byliśmy u stóp Puszczy Zielonka. Tu zrobiliśmy pierwszy postój na uzupełnienie płynów i kalorii...


Po chwili przerwy ruszyliśmy w las, jadąc Traktem Bednarskim...


Duża Gwiazda, czyli skrzyżowanie ośmiu traktów komunikacyjnych i dróg leśnych, gdzie ustawiony jest kamień pamiątkowy ku czci prof. Bogusława Fruzińskiego – współtwórcy Ośrodka Hodowli Zwierzyny "Zielonka"...


Następnie kierowaliśmy się przez Boduszewo, Murowaną Goślinę i Mściszewo, gdzie czekał nas całkiem spory podjazd. Stamtąd był już rzut beretem do Starczanowa, gdzie mieści się rezerwat przyrody "Śnieżycowy Jar". Dojazd na miejsce poszedł nam bardzo sprawnie, bowiem 80-kilometrowy odcinek pokonaliśmy ze średnią blisko 26 km/h. W rezerwacie czekały na nas takie widoki...


Trochę bliżej...


Zupełnie z bliska...


Kwiatki prezentują się znakomicie...


Po rekonesansie w rezerwacie trzeba było wjechać wymagającym terenem do góry. Tam zrobiliśmy zasłużoną, dłuższą przerwę. Każdy z nas wszamał pyszną, ciepłą grochóweczkę. Do tego uzupełnione kalorie, płyny i ruszyliśmy w drogę powrotną. Z racji dłuższej przerwy i konsumpcji ciepłego dania, tempo było już spokojniejsze. Meta była wstępnie zaplanowana w Biskupicach na stacji PKP, gdyż większość z nas nie dysponowała taką ilością czasu, by dotrzeć na kołach do Trzemeszna. Droga powrotna biegła przez Murowaną Goślinę, Rakownię i Kamieńsko. Tam grupa rozerwała się nieco. Kacper odczuwał powoli trudy mocnego tempa w drodze do rezerwatu. Postanowiliśmy razem z Bobiko zaczekać, robiąc krótką przerwę, natomiast Grzegorz i Krzychu pomknęli do przodu. Po chwili dojechał Kacper, który swoim tempem postanowił kontynuować jazdę. My z Bobiko ofociliśmy jeszcze wielki głaz...


Ruszyliśmy dalej z zamiarem dogonienia zmęczonego Kacpra, ale jak się później okazało pojechał on drogą asfaltową, natomiast my zaplanowanym wcześniej terenem przez Pławno i Dębogórę. W ten sposób zupełnie nieświadomie kręciliśmy dalej z trzech grupkach. Jadąc w kierunku Jerzykowa mieliśmy po swojej stronie jezioro Kowalskie, więc postanowiliśmy zajrzeć nad jego linię brzegową...


Następnie przejazd przez Jerzykowo i zameldowaliśmy się w Biskupicach. Jako, że czasu do pociągu mieliśmy w granicach 40 minut, pomknęliśmy do Pobiedzisk, tam kończąc tą udaną wycieczkę. Zakupiliśmy bilety i skontaktowaliśmy się z pozostałą trójką bikerów. Okazało się, że zgodnie z pierwotnym planem są w Biskupicach i tam oczekują na pociąg. Powrót do Trzemeszna pociągiem, gdzie każdy z nas udał się już w swoim kierunku do domu na ciepły obiad. Wyjazd na duży plus.

Dzięki Panowie za wspólną jazdę!!!



  • DST 43.56km
  • Teren 11.00km
  • Czas 02:04
  • VAVG 21.08km/h
  • VMAX 39.01km/h
  • Temperatura -8.0°C
  • Kalorie 1573kcal
  • Podjazdy 142m
  • Sprzęt Giant Revel 29er
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Bajka w Lasach Królewskich :-)

Środa, 18 stycznia 2017 · dodano: 18.01.2017 | Komentarze 6

Dzisiejszy dzień to była istna bajka!!! Wczorajszy późnowieczorny powrót do domu uświadomił mnie, że grzechem byłoby nie wykorzystać tak pięknych warunków. Szybkie uruchomienie kontaktów i dzisiejszego, mroźnego ranka stawiło się nas trzech do wspólnej jazdy. Celem wyprawy były Lasy Królewskie, które tego dnia prezentowały się iście królewsko, a my byliśmy niczym trzej królowie na dwukołowych rumakach :D Najpierw dojazd przez Pasiekę, Jastrzębowo i Smolary. Już w rejonie Pasieki można było świetnie zaobserwować cudowne zjawisko szadzi...


W Smolarach pięknie prezentowały się drzewa wzdłuż drogi biegnącej w kierunku Rogowa...


Kolejnych kilkanaście kilometrów to było poruszanie się po Lasach Królewskich, które uraczyły nas całkiem przyjemnym, śnieżnym dywanem. Jak zwykle nie zawiodłem się na moim ulubionym w okresie zimowym miejscu...




Spojrzenie w tył, a tam równie pięknie...


I panorama tej miejscówki...


Powoli zbliżaliśmy się do Dębówca...


Na Dębówcu dosłownie na moment wyjechaliśmy z lasu, dzięki czemu słońce stało się jakby bardziej dostępne, a naszym oczom ukazały się widoki jak z bajki. Szczęki nam po prostu opadły. Zresztą zobaczcie sami...


Ciut bliżej...






Po uwiecznieniu cudownych widoków na naszych urządzeniach cyfrowych, ponownie schowaliśmy się do lasu i pomknęliśmy w kierunku Długiego Brodu. Tam zrobiliśmy króciutką przerwę. Ja ogrzałem się ciepłą herbatą, Karol skonsumował batonika, a Grzegorz pociągnął coś tam z bidonu :D Skoro już tak staliśmy, to pstryknęliśmy kolejne fotki...




Po chwili kręciliśmy dalej, jednak nie trwało to długo, gdyż nastąpił kolejny postój na fotki...






I ponownie, ujechaliśmy kilkaset metrów i ponowny pit-stop. Tego dnia po prostu można było siedzieć w lesie bez przerwy...


I trochę bliżej...


Krótki odcinek na skraju leśnego połacia i ponownie myk w głąb lasu...


Dalej jazda przyjemnym duktem już w blasku świecącego słońca. Zatoczyliśmy pętlę i kontynuowaliśmy jazdę mijając Kurzegrzędy i Grabowo. Po kilkunastu minutach dotarliśmy do Kruchowa, a tam oczywiście przyjemny widok na jezioro Kruchowskie...


Stamtąd już prosto na Trzemeszno, gdzie każdy pojechał w kierunku swojego miejsca zamieszkania. Na koniec jeszcze dzisiejsza Trzemeszeńska Struga otoczona białym krajobrazem...


Ciężko opisać słowami dzisiejszą wyprawę. Było jak w bajce, a najlepszym komentarzem do całości niech będą powyższe zdjęcia :-)


Podsumowanie roku 2016 !!!

Sobota, 31 grudnia 2016 · dodano: 01.01.2017 | Komentarze 3


P O D S U M O W A N I E   R O K U   2 0 1 6

Wykręcone kilometry: 6260,81
Czas jazdy: 278 godzin i 47 minut ( 11 dni 14 godzin 47 minut)
Ilość dni rowerowych: 131
Średni dystans na dzień rowerowy: 47,79
Średni dystans na dzień: 17,15
Średnia prędkość w sezonie: 22,50
Ilość wyjazdów powyżej 100 km: 3
Ilość wyjazdów powyżej 200 km: brak
Ilość wyjazdów powyżej 300 km: 1
Ilość upadków: brak
Ilość awarii: brak


Koniec roku, a więc czas na małe podsumowanie. Wiadomym było dużo wcześniej, że ten rok nie będzie dla mnie tak udany jak poprzedni, ale starałem się pokręcić tyle na ile było to możliwe. Powodem była operacja zaraz po świętach wielkanocnych, która wyłączyła mnie z jazdy na dłuższy czas oraz narodziny córeczki w sierpniu. Mimo wielu obowiązków, które pochłonęły sporo czasu udało się wykręcić ponad 6200 km. Przed sezonem liczyłem na 5000 w ramach przyzwoitości, więc plan i tak zrobiony na plus :-) Nie było w tym sezonie spektakularnych wypraw, czy bicia rekordów. Standardowo zaliczyłem dwa lokalne wyścigi MTB, które udało się ukończyć na dobrych pozycjach, biorąc pod uwagę dużo mniejszą ilość jazdy niż rok wcześniej. Udało się też zaliczyć wyprawę nad morze, tym razem do Kołobrzegu/Grzybowa (razem z Bobiko). Tutaj padł jedyny mój rekord tego sezonu - spędziłem w siodle blisko 15 godzin. Szczęśliwie przejechałem sezon, bezawaryjnie i bez jakiegokolwiek upadku. Podobnie, jak w roku ubiegłym w pamięci pozostało kilka przyjemnych chwil z wypraw w ciekawe miejscówki. Do najciekawszych z nich należały:

*** Zawody "GKKG Winter Race 2016" (marzec 2016) ***

*** Trzy stare mosty kolejowe z ekipą BS (marzec 2016) ***

*** Powidzki Park Krajobrazowy (maj 2016) ***

*** Warszawa (maj 2016) ***

*** Poznański piekarnik /z Kacprem/ (lipiec 2016) ***

*** Kołobrzeg i Grzybowo, czyli nad morze w jeden dzień /z Bobiko/ (lipiec 2016) ***

*** Grzybowo - Koszalin (lipiec 2016) ***

*** Do Duszna z córką (wrzesień 2016) ***

*** Zawijasy i zakrętasy, czyli Gniezno i Żabno /z Kacprem/ (wrzesień 2016) ***

*** Zawody "Dębówiec 2016" (październik 2016) ***

*** Po pagórkach w błocie /z Kacprem i Karolem/ (listopad 2016) ***



I na koniec tradycyjnie troszkę fotograficznych wspomnień :-)

























Kończąc podsumowanie, chciałbym życzyć wszystkim Szczęśliwego Nowego Roku 2017!!! Niech będzie on bardzo udany zarówno rowerowo, jak i prywatnie. Szerokiej drogi i wiatru w plecy :-)


P.S. Na nowy rok nie stawiam sobie konkretnych celów, gdyż sam nie wiem ile będzie czasu na kręcenie. Rodzinka i praca pochłaniają sporo czasu, który z gumy niestety nie jest. Wszystko co zakręci się w liczbach podobnych do tych tegorocznych przyjmę z zadowoleniem ;-)

PozdRower ;-P
Kategoria Ciekawe wyprawy


  • DST 56.55km
  • Teren 7.00km
  • Czas 02:21
  • VAVG 24.06km/h
  • VMAX 43.97km/h
  • Kalorie 2207kcal
  • Podjazdy 701m
  • Sprzęt Giant Revel 29er
  • Aktywność Jazda na rowerze

Gród Piasta w Chomiąży Szlacheckiej

Niedziela, 31 lipca 2016 · dodano: 07.08.2016 | Komentarze 3

Przed niedzielnym obiadem postanowiłem trochę pokręcić i jako cel obrałem sobie Gród Piasta w Chomiąży Szlacheckiej, w którym do tej pory nie byłem. Dojazd przez Kruchowo, Jastrzębowo, Gołąbki i dalej leśnostradą. Po godzinie i kwadransie zawitałem pod grodem...


Zakupiłem bilet i wziąłem się za zwiedzanie...




Na miejscu możemy dowiedzieć się też co nieco o powstaniu filmu "Stara Baśń" reżyserii Jerzego Hoffmana. Właśnie w Chomiąży Szlacheckiej, Drewnie i okolicach były nagrywane sceny do filmu...


Zwiedzając dalej trafiłem na zwierzyniec, a w nim różne zwierzęta...




Następnie zszedłem na dół, gdzie mieści się plaża...


Byłem zaskoczony tą miejscówką. Bardzo fajnie położona, urządzona i przede wszystkim czysta plaża z pomostem oraz możliwość korzystania ze sprzętu pływackiego... tego się nie spodziewałem. Widok na jezioro Chomiąskie też ciekawy...


Do tego wszystkiego możliwość wynajęcia domku, punkt gastronomiczny, strefa czyli można tu całkiem fajnie spędzić weekend z rodziną. Kto wie, być może skorzystam, bo naprawdę spodobało mi się tutaj. Po kilkudziesięciu minutach zwiedzania trzeba było wracać do domu na obiad. Droga powrotna podobna z małą różnicą, w Gołąbkach pojechałem na Ławki i stamtąd do Kruchowa. Po drodze trafiłem na czarną czaplę...


Na mój widok momentalnie poderwała się do lotu...


Reasumując wyszedł całkiem ciekawy niedzielny, przedobiedni trip. Oby takich więcej :-)
Kategoria Ciekawe wyprawy


  • DST 110.72km
  • Teren 30.00km
  • Czas 05:19
  • VAVG 20.83km/h
  • VMAX 38.40km/h
  • Kalorie 4045kcal
  • Podjazdy 766m
  • Sprzęt Giant Revel 29er
  • Aktywność Jazda na rowerze

Grzybowo - Koszalin + powrót do domu

Wtorek, 26 lipca 2016 · dodano: 30.07.2016 | Komentarze 0

Pobudka o godzinie 7:00. Szybka poranna toaleta, małe zakupy na śniadanie w delikatesach, spakowanie sakwy i można było ruszać na małego tripa wzdłuż wybrzeża Bałtyku w drodze do Koszalina. Wyruszyłem z Grzybowa o godzinie 8:00 i od razu skierowałem się w kierunku plaży...


Miałem taki mały, chytry plan. Jako, że poniedziałkowy wieczór upłynął głównie na poszukiwaniu noclegu zamiast siedzenia na plaży, to w ramach rekompensaty obowiązkowym było zjeść śniadanie na plaży...


Po śniadaniu ruszyłem w trasę. Najpierw oczywiście dojazd do Kołobrzegu. Poruszałem się nadmorskim szlakiem rowerowym R-10 i byłem tak zafascynowany ścieżką, że nawet nie wiem kiedy przejechałem latarnię i molo w Kołobrzegu :D Mogłem co prawda się cofnąć, ale byłem tego dnia ograniczony czasowo. Trzeba było przecież zdążyć na pociąg w Koszalinie. W związku z tym mogłem popatrzeć tylko na to co zostało za moimi plecami...


Jest też plus całej tej sytuacji - argument, by wrócić tu ponownie :-) Tymczasem przede mną rozlegał się przyjemny widok na nasz polski Bałtyk...


Jadąc dalej po swojej prawej stronie mijałem urokliwe mokradła...




A trasa w tym miejscu prowadziła przyjemną kładką...


Podróżując dalej w dalszym ciągu mogłem się delektować nadmorskimi krajobrazami...


Kilka chwil później byłem już w Ustroniu Morskim. Tam zepsuła się jakość ścieżki. Trasa prowadziła między zejściami na plażę, a budynkami użytkowymi, co było mało komfortowe. Prędkość przelotowa w tym miejscu wynosiła jakieś 10 km/h, bowiem trzeba było uważać na panujący tu ruch turystów. Na szczęście nie trwało to długo i za chwilę mogłem cieszyć się terenowym odcinkiem. I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie odcinek przed Gąskami, gdzie podłoże pozostawia wiele do życzenia. Dosłownie, dziura na dziurze i o płynnej jeździe nawet nie było co myśleć. Ten fragment to istne rodeo. Tutaj też mieści się Punkt Obserwacyjny nr 16 Centrum Wsparcia Teleinformatycznego i Dowodzenia Marynarki Wojennej oraz Posterunek Obserwacyjny Gąski wchodzący w skład Zautomatyzowanego Systemu Radarowego Nadzoru (ZSRN) polskich obszarów morskich podlegającego Straży Granicznej...


Z Gąsek udałem się do Sarbinowa, które przez wielu turystów jest mocno chwalone. Z ciekawości zajrzałem tam zjeżdżając nieco ze szlaku R-10. Szybko jednak doszedłem do wniosku, że miejscowość nie wyróżnia się niczym specjalnym na tle innych nadmorskich lokalizacji, a co więcej jest tu zdecydowanie za dużo ludzi jak dla mnie. Tak szybko jak tam wjechałem, tak samo szybko się ewakuowałem i pomknąłem na Chłopy. Zrobiło się trochę spokojniej, a w miejscowości trafiłem na ciekawą wizytówkę...


W najbliższym sąsiedztwie miejscowości przebiega też 16-ty południk geograficzny...


Kolejne kilka minut jazdy i zameldowałem się w Mielnie, gdzie zmieniłem tor jazdy w kierunku jeziora Jamno...


Jezioro jest pokaźnych rozmiarów, położone bardzo blisko morza, jednak czystość wody pozostawia wiele do życzenia, ale o tym za chwilę. Poruszałem się wzdłuż linii brzegowej akwenu, jadąc przyjemnym szutrem, aż dotarłem do Unieścia. Tam odbiłem ponownie w stronę morza, aby przyjrzeć się wałowi przeciwpowodziowemu i wrotom sztormowych na kanale jamneńskim...


Z Unieścia dotarłem do Łaz i tam definitywnie opuściłem szlak rowerowy R-10 i pożegnałem się z nadmorskim krajobrazem. Od tej chwili poruszałem się już tylko w głąb lądu, jadąc w kierunku Koszalina. Nadal pozostawałem jednak w bliskim sąsiedztwie jeziora Jamno, docierając do miejscowości Osieki. Tutaj krótki przystanek z uwagi na lepszy dostęp do linii brzegowej jeziora...


Przyjrzałem się nieco bliżej wodzie i byłem zdruzgotany jej stanem. Przejrzystość znikoma, barwa odcienia zielonego, do tego pływająca cała masa syfu niewiadomego pochodzenia, oraz dwie sztuki martwych ryb na brzegu. Szczerze, to nie wszedłbym nawet do kostek do tego jeziora, nawet jakby ktoś mi zapłacił...


Dalsza część trasy, to ponownie trochę terenu. Zjazd na dół i po chwili przecinałem rzekę Unieść wpływającą rzecz jasna do jeziora Jamno...


Po drugiej stronie z kolei miałem widok na tzw. Głuche Bagno...


Ostatni fragment jazdy przy linii brzegowej jeziora, przejazd przez miejscowości Łabusz i Jamno i moim oczom ukazała się panorama Koszalina...


Po lewej stronie drogi natomiast widok ze wzniesieniem terenu, niczym na Podhalu...


Prosta droga asfaltowa, kawałek ścieżki rowerowej i dotarłem do Koszalina. Tam od razu wykręciłem na dworzec PKP, aby zakupić bilet na powrót do domu...


Niestety pociąg, którym zamierzałem wrócić nie posiadał już wolnych miejsc na rowery. Takie uroki podróżowania w sezonie. Trzeba było wybrać inną alternatywę i nieco dłuższą trasę z przesiadką w Stargardzie Szczecińskim, Krzyżu i Poznaniu. W Stargardzie na dworcu spojrzałem jeszcze na rozkład i stwierdziłem, że nie muszę się przesiadać, bo przecież ten pociąg jedzie przez Krzyż aż do Poznania. Tak uczyniłem, po czym konduktor uświadomił mnie, że trzeba było się przesiąść w tym Krzyżu, bo inny pociąg odjeżdżał 9 minut wcześniej. Co za pokręcone rozkłady mamy w tym naszym kraju :D Skutkowało to sytuacją, że zamiast 5 minut na przesiadkę w Poznaniu miałem aż godzinę. Postanowiłem nie próżnować i przez ten czas dojechać sobie rowerem do Kobylnicy. Tam wsiadłem w pociąg i dotarłem do celu - Gniezno. Pozostało tylko jeszcze wykręcić 20 km rowerem do Trzemeszna i byłem domu po dwóch dniach bardzo udanej wyprawy.

Przez dwa dni pokonałem na rowerze ponad 420 km, w tym około 90 km w terenie. Poznałem kolejne zakątki naszej pięknej Polski, od Wielkopolski, przez Pomorze, aż po rejony nadmorskie. W pamięci z pewnością zostanie wiele chwil i krajobrazów. I jedno wiem na pewno - było warto!!!


Poniżej zapis trasy na odcinku Grzybowo - Koszalin :-)



  • DST 314.41km
  • Teren 55.00km
  • Czas 14:52
  • VAVG 21.15km/h
  • VMAX 40.69km/h
  • Kalorie 11376kcal
  • Podjazdy 1978m
  • Sprzęt Giant Revel 29er
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Kołobrzeg i Grzybowo, czyli nad morze w jeden dzień :-)

Poniedziałek, 25 lipca 2016 · dodano: 28.07.2016 | Komentarze 1

Podobnie jak w ubiegłym roku ten trip stał pod znakiem zapytania, z uwagi na ogrom spraw prywatnych. Początkowo planowałem wyjazd na lipiec, by później odpuścić i czekać na drugą połowę sierpnia lub nawet wrzesień. Sprawy jednak dobrze się poukładały i można było kombinować termin na lipiec. W międzyczasie spotkałem Bobiko i tak jakoś wyszło, że stworzyła się opcja wspólnej wyprawy. Bobiko rozpoczynał urlop nad morzem od poniedziałku i postanowił dotrzeć tam rowerem. Bagaże miały dojechać autem :D W ten oto sposób dograliśmy termin i w poniedziałek nad ranem mogliśmy wyruszyć w kierunku Kołobrzegu :-) Ja obładowany w ciężkie sakwy wystartowałem z Trzemeszna o 2:20. Punktem zbiórki była fontanna na Rynku w Gnieźnie. Ruszyliśmy z 5-minutowym poślizgiem, o godzinie 3:05. Za przebieg trasy odpowiedzialny był Bobiko (wspomniałem mu tylko, by na trasie uwzględnił dwa punkty, które chciałem zwiedzić). Tworząc ślad trasy wspomniał, że może być nieco terenu, by uniknąć jazdy przez zatłoczone drogi. Ucieszyło mnie to, bo na 300-kilometrowym odcinku terenowy przerywnik jest jak najbardziej wskazany. Z Gniezna pojechaliśmy przez Zdziechowę, Mieleszyn i Kłodzin, gdzie trafiliśmy pierwszy odcinek terenowy. Z początku nie był zły, ale im dalej, tym mocniej zarośnięty trawą, by następnie przeistoczył się w "kocie łby" i w końcowej fazie sypki piach. Jadąc takimi ścieżkami ominęliśmy Kłecko i Wągrowiec. W rejonie miejscowości Tumidaj (co za nazwa :D) przecinaliśmy rzekę Wełna, gdzie nad rankiem potworzyły się urokliwe mgiełki...


Dalsza część trasy biegła przez Zakrzewo i Rąbczyn. Słońce wyszło już zza horyzontu, ale chmury skutecznie stłumiły to przyjemne zjawisko...


Przez żółte okulary wyglądało to jednak bardziej kolorowo :)


Dalej jechaliśmy przez Łekno, Brzeźno Stare, gdzie ponownie wjechaliśmy w terenowy odcinek i kolejny raz trafiliśmy trochę sypkiego piachu. Następne mijane miejscowości to Rybowo, Konary i Lipiny. Ten obszar to elektrownie wiatrowe między Margoninem, a Gołańczą...


Znowu wjechaliśmy w teren i przez las dojechaliśmy do Szamocina. Kontynuowaliśmy dalszą jazdę drogą nr 190, która okazała się być całkiem ruchliwą jak na tę godzinę. Mieliśmy wrażenie, że pół Gniezna jedzie nad morze, bowiem zdecydowana większość rejestracji wyprzedzających nas samochodów to były PGN :D Kilka kilometrów jazdy i byliśmy w dolinie rzeki Noteć. Szybkie fotki na moście...




I zjechaliśmy do punktu postojowego zlokalizowanego w sąsiedztwie rzeki. Na licznikach mieliśmy już w granicach 100 km, więc zrobiliśmy kilkuminutowy postój na uzupełnienie kalorii. Oczywiście nie próżnowaliśmy i pstryknęliśmy kilka zdjęć urokliwej miejscówki...




Jako, że z Szamocina przyjemnie zjeżdżało się w dół, to aby wyjechać z doliny Noteci trzeba było pokonać solidny podjazd w Białośliwiu. Było co deptać, szczególnie w moim wypadku z pełnymi sakwami. W tym momencie rozgrzałem się już na całego, a coraz mocniej prażące słońce potęgowało to uczucie. Dalej jechaliśmy swoje, przecinając DK 10 i mijając miejscowości Wysoka, Rudna, Stare i Głubczyn. Słońce świeciło już na potęgę, bowiem niebo zrobiło się bezchmurne, a naszym oczom ukazał się piękny złoty krajobraz...


Chwila przerwy na uzupełnienie płynów i cisnęliśmy dalej. Przecięliśmy trasę kolejową Piła - Chojnice i byliśmy coraz bliżej pierwszego celu na trasie wyprawy. Trochę lasu, trochę pola i dotarliśmy nad rzekę Gwda w okolicach Jastrowia. Obiektem zwiedzania oczywiście stary most kolejowy. Podczas II wojny światowej o most trwały zacięte walki. Odpierani z Jastrowia Niemcy zdecydowali się go wysadzić, by utrudnić przeprawę przez Gwdę wojskom polskim i radzieckim. Walki z 1945 r. upamiętnia dziś pomnik ustawiony przy znajdującym się w pobliżu moście drogowym...


Tutaj zrobiliśmy nieco dłuższy postój, bowiem dostęp do przechylonego mostu jest mocno ograniczony. Najpierw ja zszedłem na brzeg rzeki dokonać eksploracji (Bobiko pilnował rowerów), a następnie się zamieniliśmy...




Jako, że mam doświadczenie z eksploracji starych mostów kolejowych w naszej okolicy, postanowiłem wdrapać się i na tego...


I jeszcze widok na rzekę Gwda i most drogowy...


Czas upływał, więc ruszyliśmy dalej. Przemknęliśmy przez Jastrowie i czekał nas kolejny wymagający podjazd. Kilkanaście kilometrów jazdy i byliśmy u drugiego celu na trasie...


Kłomino - stara osada leśna. Bardzo ciekawa jest historia tego miejsca, które powstało w latach trzydziestych XX wieku. Stacjonowały tu niemieckie oddziały, a później zorganizowano obóz jeniecki. W 1945 roku tereny przejęły wojska radzieckie. W okresie powojennym rozebrano 50 budynków poniemieckich, by odzyskać cegłę (i to jest ciekawostka) do budowy Pałacu Kultury w Warszawie. Po przejęciu przez Rosjan, wybudowano tu m.in. bloki, szpital, sklepy i kino. Kłomino opustoszało dopiero w 1992 roku, kiedy wyjechali stąd żołnierze rosyjscy. Od 2008 miasto jest wyburzane i niewiele w nim zostało...




Nie odmówiłem sobie oczywiście wejścia do środka. Wewnątrz jest istne gruzowisko, a wszelkie metalowe elementy zostały "przygarnięte" przez złomiarzy...


Poniżej trzeci z bloków...


W środku nie ma już nawet ścian...


Klatka schodowa wygląda natomiast tak...


Czwarty budynek jest w rękach prywatnego właściciela i widać, że czynione są tam inwestycje. Wstawiane plastikowe okna, odnawiana elewacja, itp...


Po zwiedzeniu miasta - widmo, ruszyliśmy dalej. Było krótko po godzinie 12, a słońce naparzało konkretnie. Dalsza jazda to duża dawka leśnego terenu. Było sporo piachu sięgającego po szprychy, ale też i zalanych miejsc po niedawnej ulewie. Do tego teren pagórkowaty, temperatura powyżej 30°C i jazda z ciężkimi sakwami. To spowodowało, że na dojeździe do Czaplinka moje nogi miały dosyć, a ja byłem konkretnie zgrzany. Obowiązkowo zatrzymaliśmy się na Orlenie, by uzupełnić zapasy płynów i skorzystać z toalety, a następnie zjechaliśmy na dół na plażę miejską u brzegu jeziora Drawsko...


Z nieba lał się taki żar, że postanowiłem się ochłodzić w jeziorze. Po kąpieli przebrałem się w świeżą odzież i od razu samopoczucie było lepsze. Jako, że mieliśmy za sobą 200 km trzeba było przesmarować łańcuchy. Po dłuższej przerwie ruszyliśmy na ostatnią, trzecią setkę wyprawy. Tutaj podjęliśmy decyzję, że dalej pojedziemy głównymi drogami, by czasem znowu nie trafić na ciężki i piaszczysty teren jadąc bocznymi ścieżkami. O ile Bobiko trzymał się świetnie, to ja czułem w nogach trudy jazdy z bagażem. Ale, ani przez moment nie przeszło mi przez myśl, by się poddać. Cel był oczywiście jeden - Kołobrzeg!!! Z Czaplinka wyjechaliśmy przyjemną drogą pośród jezior i lasów. Było coś koło godziny 15, a słońce nadal grzało. Kolejne 30 km i zameldowaliśmy się w Połczynie - Zdroju, który przecięliśmy szybko z racji stromego zjazdu. I tak mi coś śmierdziało, że jak był taki konkretny zjazd, to pewnie pojawi się podjazd. Oczywiście nie myliłem się. Po chwili ukazała się ścianka :D Było co deptać, kolejny raz tego dnia. Podjechałem, ale odezwała się lewa noga, która po operacji przepukliny była przeze mnie sporo oszczędzana. Złapał mnie mocny skurcz, co oznaczało przymusową przerwę. Niestety w tym momencie wyszły tegoroczne braki spowodowane operacją i dwukrotnie mniejszą liczbą przejechanych kilometrów w porównaniu z rokiem ubiegłym. Do celu pozostawało około 60 km i mimo tych trudności nie zamierzałem się poddać. Uzupełniłem wartości odżywcze w organizmie wciągając niemal wszystko co miałem: 3/4 paczki kabanosów, batona, żel i 0.7 l izotonika. Chwila przerwy i ruszyliśmy dalej. Na domiar złego wzmógł się wiatr utrudniający jazdę, ale jechać trzeba było. Starałem się utrzymywać stałą prędkość w granicy 21-22 km/h na płaskich odcinkach, a na podjazdach mocno nie forsować. Okazało się to być słusznym rozwiązaniem, bowiem jazda szła płynnie. W Białogardzie zrobiliśmy jeszcze krótką przerwę przy Kauflandzie, aby uzupełnić zapas wody i ruszyliśmy bez przeszkód dalej. Przejazd przez Karlino, Wrzosowo i w końcu trochę wiatru w plecy. Do samego Kołobrzegu poszło już sprawnie, a kryzys u mnie wyraźnie minął. W granicach godziny 20 dotarliśmy do celu naszej wyprawy!!!


Sama jazda po Kołobrzegu to już przyjemność. Razem dotarliśmy do Grzybowa, gdzie się pożegnaliśmy. Bobiko udał się do pobliskiego Dźwirzyna na urlop, gdzie czekała już na niego Asia. Bobiko dzięki za wspólną i przede wszystkim udaną wyprawę. Będzie co wspominać :-)

Ja natomiast wziąłem się za szukanie kwatery do noclegu. Wiedziałem, że będzie ciężko i istniało nawet ryzyko spania na plaży. Szukałem, szukałem i nic nie mogłem znaleźć. Postanowiłem, więc z Grzybowa pojechać do Starego Borku. Miałem informację, że mieści się tam schronisko młodzieżowe, a że było ono oddalone blisko 6 km od morza, liczyłem na wolne miejsce. Niestety nic bardziej mylnego. Wróciłem do Grzybowa i szukałem dalej. I po blisko 1,5 godziny poszukiwań udało się :-) Trafiłem na stragan z informacją o wolnym pokoju. Właścicielka słysząc, że jestem sam i tylko na jedną noc nie bardzo chciała mnie przyjąć, ale jej córka przekonała ją i finalnie mogłem się spokojnie wyspać :) Wcześniej jednak obowiązkowo prysznic i nocna wizyta na plaży...


Temperatura wody w morzu, jak na lipiec niska, zaledwie 16.5 °C. Zrobiłem mały spacerek brzegiem w chłodnej wodzie, wróciłem na kwaterę i spełniony po całym dniu mogłem spokojnie położyć się spać.

Reasumując, wyprawa mega udana!!! Lekko nie było ze względu na sporą ilość podjazdów, terenu z sypkim piachem i żaru z nieba. Ale dzięki temu ten dzień z pewnością na lata pozostanie w pamięci :-)

Poniżej zapis trasy Trzemeszno - Grzybowo :)