avatar

Maniek1981 Trzemeszno








I n f o r m a c j e :
Przejechane kilometry: 99619.70 km
Km w terenie: 12637.80 km (12.69%)
Czas na rowerze: 162d 04h 06m
Średnia prędkość: 25.58 km/h
===>>> Więcej o mnie <<<===





2024
button stats bikestats.pl

2023
button stats bikestats.pl

2022
button stats bikestats.pl

2021
button stats bikestats.pl

2020
button stats bikestats.pl

2019
button stats bikestats.pl

2018
button stats bikestats.pl

2017
button stats bikestats.pl

2016
button stats bikestats.pl

2015
button stats bikestats.pl

2014
button stats bikestats.pl

Odwiedzone gminy


Strava



Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy maniek1981.bikestats.pl



Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Ciekawe wyprawy

Dystans całkowity:9604.47 km (w terenie 1265.00 km; 13.17%)
Czas w ruchu:421:00
Średnia prędkość:22.81 km/h
Maksymalna prędkość:100.07 km/h
Suma podjazdów:54263 m
Maks. tętno maksymalne:183 (97 %)
Maks. tętno średnie:145 (77 %)
Suma kalorii:307876 kcal
Liczba aktywności:82
Średnio na aktywność:117.13 km i 5h 08m
Więcej statystyk
  • DST 110.72km
  • Teren 30.00km
  • Czas 05:19
  • VAVG 20.83km/h
  • VMAX 38.40km/h
  • Kalorie 4045kcal
  • Podjazdy 766m
  • Sprzęt Giant Revel 29er
  • Aktywność Jazda na rowerze

Grzybowo - Koszalin + powrót do domu

Wtorek, 26 lipca 2016 · dodano: 30.07.2016 | Komentarze 0

Pobudka o godzinie 7:00. Szybka poranna toaleta, małe zakupy na śniadanie w delikatesach, spakowanie sakwy i można było ruszać na małego tripa wzdłuż wybrzeża Bałtyku w drodze do Koszalina. Wyruszyłem z Grzybowa o godzinie 8:00 i od razu skierowałem się w kierunku plaży...


Miałem taki mały, chytry plan. Jako, że poniedziałkowy wieczór upłynął głównie na poszukiwaniu noclegu zamiast siedzenia na plaży, to w ramach rekompensaty obowiązkowym było zjeść śniadanie na plaży...


Po śniadaniu ruszyłem w trasę. Najpierw oczywiście dojazd do Kołobrzegu. Poruszałem się nadmorskim szlakiem rowerowym R-10 i byłem tak zafascynowany ścieżką, że nawet nie wiem kiedy przejechałem latarnię i molo w Kołobrzegu :D Mogłem co prawda się cofnąć, ale byłem tego dnia ograniczony czasowo. Trzeba było przecież zdążyć na pociąg w Koszalinie. W związku z tym mogłem popatrzeć tylko na to co zostało za moimi plecami...


Jest też plus całej tej sytuacji - argument, by wrócić tu ponownie :-) Tymczasem przede mną rozlegał się przyjemny widok na nasz polski Bałtyk...


Jadąc dalej po swojej prawej stronie mijałem urokliwe mokradła...




A trasa w tym miejscu prowadziła przyjemną kładką...


Podróżując dalej w dalszym ciągu mogłem się delektować nadmorskimi krajobrazami...


Kilka chwil później byłem już w Ustroniu Morskim. Tam zepsuła się jakość ścieżki. Trasa prowadziła między zejściami na plażę, a budynkami użytkowymi, co było mało komfortowe. Prędkość przelotowa w tym miejscu wynosiła jakieś 10 km/h, bowiem trzeba było uważać na panujący tu ruch turystów. Na szczęście nie trwało to długo i za chwilę mogłem cieszyć się terenowym odcinkiem. I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie odcinek przed Gąskami, gdzie podłoże pozostawia wiele do życzenia. Dosłownie, dziura na dziurze i o płynnej jeździe nawet nie było co myśleć. Ten fragment to istne rodeo. Tutaj też mieści się Punkt Obserwacyjny nr 16 Centrum Wsparcia Teleinformatycznego i Dowodzenia Marynarki Wojennej oraz Posterunek Obserwacyjny Gąski wchodzący w skład Zautomatyzowanego Systemu Radarowego Nadzoru (ZSRN) polskich obszarów morskich podlegającego Straży Granicznej...


Z Gąsek udałem się do Sarbinowa, które przez wielu turystów jest mocno chwalone. Z ciekawości zajrzałem tam zjeżdżając nieco ze szlaku R-10. Szybko jednak doszedłem do wniosku, że miejscowość nie wyróżnia się niczym specjalnym na tle innych nadmorskich lokalizacji, a co więcej jest tu zdecydowanie za dużo ludzi jak dla mnie. Tak szybko jak tam wjechałem, tak samo szybko się ewakuowałem i pomknąłem na Chłopy. Zrobiło się trochę spokojniej, a w miejscowości trafiłem na ciekawą wizytówkę...


W najbliższym sąsiedztwie miejscowości przebiega też 16-ty południk geograficzny...


Kolejne kilka minut jazdy i zameldowałem się w Mielnie, gdzie zmieniłem tor jazdy w kierunku jeziora Jamno...


Jezioro jest pokaźnych rozmiarów, położone bardzo blisko morza, jednak czystość wody pozostawia wiele do życzenia, ale o tym za chwilę. Poruszałem się wzdłuż linii brzegowej akwenu, jadąc przyjemnym szutrem, aż dotarłem do Unieścia. Tam odbiłem ponownie w stronę morza, aby przyjrzeć się wałowi przeciwpowodziowemu i wrotom sztormowych na kanale jamneńskim...


Z Unieścia dotarłem do Łaz i tam definitywnie opuściłem szlak rowerowy R-10 i pożegnałem się z nadmorskim krajobrazem. Od tej chwili poruszałem się już tylko w głąb lądu, jadąc w kierunku Koszalina. Nadal pozostawałem jednak w bliskim sąsiedztwie jeziora Jamno, docierając do miejscowości Osieki. Tutaj krótki przystanek z uwagi na lepszy dostęp do linii brzegowej jeziora...


Przyjrzałem się nieco bliżej wodzie i byłem zdruzgotany jej stanem. Przejrzystość znikoma, barwa odcienia zielonego, do tego pływająca cała masa syfu niewiadomego pochodzenia, oraz dwie sztuki martwych ryb na brzegu. Szczerze, to nie wszedłbym nawet do kostek do tego jeziora, nawet jakby ktoś mi zapłacił...


Dalsza część trasy, to ponownie trochę terenu. Zjazd na dół i po chwili przecinałem rzekę Unieść wpływającą rzecz jasna do jeziora Jamno...


Po drugiej stronie z kolei miałem widok na tzw. Głuche Bagno...


Ostatni fragment jazdy przy linii brzegowej jeziora, przejazd przez miejscowości Łabusz i Jamno i moim oczom ukazała się panorama Koszalina...


Po lewej stronie drogi natomiast widok ze wzniesieniem terenu, niczym na Podhalu...


Prosta droga asfaltowa, kawałek ścieżki rowerowej i dotarłem do Koszalina. Tam od razu wykręciłem na dworzec PKP, aby zakupić bilet na powrót do domu...


Niestety pociąg, którym zamierzałem wrócić nie posiadał już wolnych miejsc na rowery. Takie uroki podróżowania w sezonie. Trzeba było wybrać inną alternatywę i nieco dłuższą trasę z przesiadką w Stargardzie Szczecińskim, Krzyżu i Poznaniu. W Stargardzie na dworcu spojrzałem jeszcze na rozkład i stwierdziłem, że nie muszę się przesiadać, bo przecież ten pociąg jedzie przez Krzyż aż do Poznania. Tak uczyniłem, po czym konduktor uświadomił mnie, że trzeba było się przesiąść w tym Krzyżu, bo inny pociąg odjeżdżał 9 minut wcześniej. Co za pokręcone rozkłady mamy w tym naszym kraju :D Skutkowało to sytuacją, że zamiast 5 minut na przesiadkę w Poznaniu miałem aż godzinę. Postanowiłem nie próżnować i przez ten czas dojechać sobie rowerem do Kobylnicy. Tam wsiadłem w pociąg i dotarłem do celu - Gniezno. Pozostało tylko jeszcze wykręcić 20 km rowerem do Trzemeszna i byłem domu po dwóch dniach bardzo udanej wyprawy.

Przez dwa dni pokonałem na rowerze ponad 420 km, w tym około 90 km w terenie. Poznałem kolejne zakątki naszej pięknej Polski, od Wielkopolski, przez Pomorze, aż po rejony nadmorskie. W pamięci z pewnością zostanie wiele chwil i krajobrazów. I jedno wiem na pewno - było warto!!!


Poniżej zapis trasy na odcinku Grzybowo - Koszalin :-)



  • DST 314.41km
  • Teren 55.00km
  • Czas 14:52
  • VAVG 21.15km/h
  • VMAX 40.69km/h
  • Kalorie 11376kcal
  • Podjazdy 1978m
  • Sprzęt Giant Revel 29er
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Kołobrzeg i Grzybowo, czyli nad morze w jeden dzień :-)

Poniedziałek, 25 lipca 2016 · dodano: 28.07.2016 | Komentarze 1

Podobnie jak w ubiegłym roku ten trip stał pod znakiem zapytania, z uwagi na ogrom spraw prywatnych. Początkowo planowałem wyjazd na lipiec, by później odpuścić i czekać na drugą połowę sierpnia lub nawet wrzesień. Sprawy jednak dobrze się poukładały i można było kombinować termin na lipiec. W międzyczasie spotkałem Bobiko i tak jakoś wyszło, że stworzyła się opcja wspólnej wyprawy. Bobiko rozpoczynał urlop nad morzem od poniedziałku i postanowił dotrzeć tam rowerem. Bagaże miały dojechać autem :D W ten oto sposób dograliśmy termin i w poniedziałek nad ranem mogliśmy wyruszyć w kierunku Kołobrzegu :-) Ja obładowany w ciężkie sakwy wystartowałem z Trzemeszna o 2:20. Punktem zbiórki była fontanna na Rynku w Gnieźnie. Ruszyliśmy z 5-minutowym poślizgiem, o godzinie 3:05. Za przebieg trasy odpowiedzialny był Bobiko (wspomniałem mu tylko, by na trasie uwzględnił dwa punkty, które chciałem zwiedzić). Tworząc ślad trasy wspomniał, że może być nieco terenu, by uniknąć jazdy przez zatłoczone drogi. Ucieszyło mnie to, bo na 300-kilometrowym odcinku terenowy przerywnik jest jak najbardziej wskazany. Z Gniezna pojechaliśmy przez Zdziechowę, Mieleszyn i Kłodzin, gdzie trafiliśmy pierwszy odcinek terenowy. Z początku nie był zły, ale im dalej, tym mocniej zarośnięty trawą, by następnie przeistoczył się w "kocie łby" i w końcowej fazie sypki piach. Jadąc takimi ścieżkami ominęliśmy Kłecko i Wągrowiec. W rejonie miejscowości Tumidaj (co za nazwa :D) przecinaliśmy rzekę Wełna, gdzie nad rankiem potworzyły się urokliwe mgiełki...


Dalsza część trasy biegła przez Zakrzewo i Rąbczyn. Słońce wyszło już zza horyzontu, ale chmury skutecznie stłumiły to przyjemne zjawisko...


Przez żółte okulary wyglądało to jednak bardziej kolorowo :)


Dalej jechaliśmy przez Łekno, Brzeźno Stare, gdzie ponownie wjechaliśmy w terenowy odcinek i kolejny raz trafiliśmy trochę sypkiego piachu. Następne mijane miejscowości to Rybowo, Konary i Lipiny. Ten obszar to elektrownie wiatrowe między Margoninem, a Gołańczą...


Znowu wjechaliśmy w teren i przez las dojechaliśmy do Szamocina. Kontynuowaliśmy dalszą jazdę drogą nr 190, która okazała się być całkiem ruchliwą jak na tę godzinę. Mieliśmy wrażenie, że pół Gniezna jedzie nad morze, bowiem zdecydowana większość rejestracji wyprzedzających nas samochodów to były PGN :D Kilka kilometrów jazdy i byliśmy w dolinie rzeki Noteć. Szybkie fotki na moście...




I zjechaliśmy do punktu postojowego zlokalizowanego w sąsiedztwie rzeki. Na licznikach mieliśmy już w granicach 100 km, więc zrobiliśmy kilkuminutowy postój na uzupełnienie kalorii. Oczywiście nie próżnowaliśmy i pstryknęliśmy kilka zdjęć urokliwej miejscówki...




Jako, że z Szamocina przyjemnie zjeżdżało się w dół, to aby wyjechać z doliny Noteci trzeba było pokonać solidny podjazd w Białośliwiu. Było co deptać, szczególnie w moim wypadku z pełnymi sakwami. W tym momencie rozgrzałem się już na całego, a coraz mocniej prażące słońce potęgowało to uczucie. Dalej jechaliśmy swoje, przecinając DK 10 i mijając miejscowości Wysoka, Rudna, Stare i Głubczyn. Słońce świeciło już na potęgę, bowiem niebo zrobiło się bezchmurne, a naszym oczom ukazał się piękny złoty krajobraz...


Chwila przerwy na uzupełnienie płynów i cisnęliśmy dalej. Przecięliśmy trasę kolejową Piła - Chojnice i byliśmy coraz bliżej pierwszego celu na trasie wyprawy. Trochę lasu, trochę pola i dotarliśmy nad rzekę Gwda w okolicach Jastrowia. Obiektem zwiedzania oczywiście stary most kolejowy. Podczas II wojny światowej o most trwały zacięte walki. Odpierani z Jastrowia Niemcy zdecydowali się go wysadzić, by utrudnić przeprawę przez Gwdę wojskom polskim i radzieckim. Walki z 1945 r. upamiętnia dziś pomnik ustawiony przy znajdującym się w pobliżu moście drogowym...


Tutaj zrobiliśmy nieco dłuższy postój, bowiem dostęp do przechylonego mostu jest mocno ograniczony. Najpierw ja zszedłem na brzeg rzeki dokonać eksploracji (Bobiko pilnował rowerów), a następnie się zamieniliśmy...




Jako, że mam doświadczenie z eksploracji starych mostów kolejowych w naszej okolicy, postanowiłem wdrapać się i na tego...


I jeszcze widok na rzekę Gwda i most drogowy...


Czas upływał, więc ruszyliśmy dalej. Przemknęliśmy przez Jastrowie i czekał nas kolejny wymagający podjazd. Kilkanaście kilometrów jazdy i byliśmy u drugiego celu na trasie...


Kłomino - stara osada leśna. Bardzo ciekawa jest historia tego miejsca, które powstało w latach trzydziestych XX wieku. Stacjonowały tu niemieckie oddziały, a później zorganizowano obóz jeniecki. W 1945 roku tereny przejęły wojska radzieckie. W okresie powojennym rozebrano 50 budynków poniemieckich, by odzyskać cegłę (i to jest ciekawostka) do budowy Pałacu Kultury w Warszawie. Po przejęciu przez Rosjan, wybudowano tu m.in. bloki, szpital, sklepy i kino. Kłomino opustoszało dopiero w 1992 roku, kiedy wyjechali stąd żołnierze rosyjscy. Od 2008 miasto jest wyburzane i niewiele w nim zostało...




Nie odmówiłem sobie oczywiście wejścia do środka. Wewnątrz jest istne gruzowisko, a wszelkie metalowe elementy zostały "przygarnięte" przez złomiarzy...


Poniżej trzeci z bloków...


W środku nie ma już nawet ścian...


Klatka schodowa wygląda natomiast tak...


Czwarty budynek jest w rękach prywatnego właściciela i widać, że czynione są tam inwestycje. Wstawiane plastikowe okna, odnawiana elewacja, itp...


Po zwiedzeniu miasta - widmo, ruszyliśmy dalej. Było krótko po godzinie 12, a słońce naparzało konkretnie. Dalsza jazda to duża dawka leśnego terenu. Było sporo piachu sięgającego po szprychy, ale też i zalanych miejsc po niedawnej ulewie. Do tego teren pagórkowaty, temperatura powyżej 30°C i jazda z ciężkimi sakwami. To spowodowało, że na dojeździe do Czaplinka moje nogi miały dosyć, a ja byłem konkretnie zgrzany. Obowiązkowo zatrzymaliśmy się na Orlenie, by uzupełnić zapasy płynów i skorzystać z toalety, a następnie zjechaliśmy na dół na plażę miejską u brzegu jeziora Drawsko...


Z nieba lał się taki żar, że postanowiłem się ochłodzić w jeziorze. Po kąpieli przebrałem się w świeżą odzież i od razu samopoczucie było lepsze. Jako, że mieliśmy za sobą 200 km trzeba było przesmarować łańcuchy. Po dłuższej przerwie ruszyliśmy na ostatnią, trzecią setkę wyprawy. Tutaj podjęliśmy decyzję, że dalej pojedziemy głównymi drogami, by czasem znowu nie trafić na ciężki i piaszczysty teren jadąc bocznymi ścieżkami. O ile Bobiko trzymał się świetnie, to ja czułem w nogach trudy jazdy z bagażem. Ale, ani przez moment nie przeszło mi przez myśl, by się poddać. Cel był oczywiście jeden - Kołobrzeg!!! Z Czaplinka wyjechaliśmy przyjemną drogą pośród jezior i lasów. Było coś koło godziny 15, a słońce nadal grzało. Kolejne 30 km i zameldowaliśmy się w Połczynie - Zdroju, który przecięliśmy szybko z racji stromego zjazdu. I tak mi coś śmierdziało, że jak był taki konkretny zjazd, to pewnie pojawi się podjazd. Oczywiście nie myliłem się. Po chwili ukazała się ścianka :D Było co deptać, kolejny raz tego dnia. Podjechałem, ale odezwała się lewa noga, która po operacji przepukliny była przeze mnie sporo oszczędzana. Złapał mnie mocny skurcz, co oznaczało przymusową przerwę. Niestety w tym momencie wyszły tegoroczne braki spowodowane operacją i dwukrotnie mniejszą liczbą przejechanych kilometrów w porównaniu z rokiem ubiegłym. Do celu pozostawało około 60 km i mimo tych trudności nie zamierzałem się poddać. Uzupełniłem wartości odżywcze w organizmie wciągając niemal wszystko co miałem: 3/4 paczki kabanosów, batona, żel i 0.7 l izotonika. Chwila przerwy i ruszyliśmy dalej. Na domiar złego wzmógł się wiatr utrudniający jazdę, ale jechać trzeba było. Starałem się utrzymywać stałą prędkość w granicy 21-22 km/h na płaskich odcinkach, a na podjazdach mocno nie forsować. Okazało się to być słusznym rozwiązaniem, bowiem jazda szła płynnie. W Białogardzie zrobiliśmy jeszcze krótką przerwę przy Kauflandzie, aby uzupełnić zapas wody i ruszyliśmy bez przeszkód dalej. Przejazd przez Karlino, Wrzosowo i w końcu trochę wiatru w plecy. Do samego Kołobrzegu poszło już sprawnie, a kryzys u mnie wyraźnie minął. W granicach godziny 20 dotarliśmy do celu naszej wyprawy!!!


Sama jazda po Kołobrzegu to już przyjemność. Razem dotarliśmy do Grzybowa, gdzie się pożegnaliśmy. Bobiko udał się do pobliskiego Dźwirzyna na urlop, gdzie czekała już na niego Asia. Bobiko dzięki za wspólną i przede wszystkim udaną wyprawę. Będzie co wspominać :-)

Ja natomiast wziąłem się za szukanie kwatery do noclegu. Wiedziałem, że będzie ciężko i istniało nawet ryzyko spania na plaży. Szukałem, szukałem i nic nie mogłem znaleźć. Postanowiłem, więc z Grzybowa pojechać do Starego Borku. Miałem informację, że mieści się tam schronisko młodzieżowe, a że było ono oddalone blisko 6 km od morza, liczyłem na wolne miejsce. Niestety nic bardziej mylnego. Wróciłem do Grzybowa i szukałem dalej. I po blisko 1,5 godziny poszukiwań udało się :-) Trafiłem na stragan z informacją o wolnym pokoju. Właścicielka słysząc, że jestem sam i tylko na jedną noc nie bardzo chciała mnie przyjąć, ale jej córka przekonała ją i finalnie mogłem się spokojnie wyspać :) Wcześniej jednak obowiązkowo prysznic i nocna wizyta na plaży...


Temperatura wody w morzu, jak na lipiec niska, zaledwie 16.5 °C. Zrobiłem mały spacerek brzegiem w chłodnej wodzie, wróciłem na kwaterę i spełniony po całym dniu mogłem spokojnie położyć się spać.

Reasumując, wyprawa mega udana!!! Lekko nie było ze względu na sporą ilość podjazdów, terenu z sypkim piachem i żaru z nieba. Ale dzięki temu ten dzień z pewnością na lata pozostanie w pamięci :-)

Poniżej zapis trasy Trzemeszno - Grzybowo :)



  • DST 102.45km
  • Teren 31.00km
  • Czas 04:32
  • VAVG 22.60km/h
  • VMAX 42.52km/h
  • Kalorie 3793kcal
  • Podjazdy 868m
  • Sprzęt Giant Revel 29er
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Poznański piekarnik

Poniedziałek, 11 lipca 2016 · dodano: 11.07.2016 | Komentarze 0

Na dzisiaj zaplanowałem sobie tripa z trochę większą ilością kilometrów. Początkowo planowałem inny kierunek, ale wiatr zmusił mnie do zmiany planów i tak oto padło na Poznań, w którym dawno mnie nie było. Na tą opcję przystał także Kacper, więc we dwójkę ruszyliśmy do Poznania. Najpierw pociągiem...


Jazdę po Poznaniu zaczęliśmy na dworcu Garbary i od razu kierunek na pobliską Cytadelę...


Tam całkiem sporo pozwiedzaliśmy, przede wszystkim eksponaty dawnego sprzętu wojskowego...






Ale też i pomniki...






Zajrzeliśmy też do ogrodu botanicznego...


Tutaj z kolei fragment Fortu Winiary...


Na terenie Cytadeli trafił się też odcinek terenowy w przyjemnym wąwozie...


Dojechaliśmy nim do starego amfiteatru...


Zwiedzanie Cytadeli zajęło nam więcej czasu niż planowałem, więc bez namysłu ruszyliśmy do następnego celu jakim był Stary Rynek. Tam oczywiście ofociliśmy Ratusz...

I kolorowe domki...


Następny cel to rejony rzeki Warta, gdzie pokręciliśmy się nieco na nadbrzeżu...


I zajrzeliśmy pod most kolejowy na Garbarach...


Dalej pojechaliśmy na Ostrów Tumski pod Bazylikę Archikatedralną św. Apostołów Piotra i Pawła oraz na most Biskupa Jordana...


Kłódki na moście...


Po kilkuminutowej minucie na Ostrowie Tumskim ruszyliśmy dalej...


Było koło godziny 11, a termometr wskazywał już 33°C. Kilka minut jazdy i dotarliśmy nad jezioro Maltańskie...


Ścieżką rowerową wzdłuż brzegu dotarliśmy na drugi koniec jeziora. Tam usadowiliśmy się na trybunach, aby zaspokoić głód, uzupełnić kalorie i płyny...


Po półgodzinnej przerwie ruszyliśmy w kierunku Trzemeszna przez Swarzędz, Gortatowo i Górę. Tam krótki postój z widokiem na jezioro Góra...


Dalsza część trasy przez Kociałkową Górkę i dalej wzdłuż S5 przez Wagowo, Wierzyce i Przyborowo, gdzie wbiliśmy się w polne dukty. Słońce naparzało coraz bardziej, a zapasy wody szybko ubywały. Z utęsknieniem czekaliśmy, aż naszym oczom ukaże się jakiś sklepik. Dojechaliśmy do Mnichowa i byłem niemal pewien, że tam zaopatrzymy się w wodę. Ale nic bardziej mylnego!!! W Mnichowie nie ma sklepu. Od razu sobie pomyślałem o Micorze i sytuacji, gdy siedzi sobie w domku i zachciało się browarka. Ile to trzeba drałować do sklepu. W końcu dojechaliśmy do Gniezna, a tam oczywiście atak na najbliższy sklep na Dalkach. Był on niczym oaza na pustyni :D Poszło zaopatrzenie w kilka butelek wody i lód w kostkach. Chwila przerwy i ruszyliśmy dalej. W Gnieźnie przy okazji załatwiłem szybko dwie sprawy i pomknęliśmy dalej. Mimo piekielnych warunków mieliśmy bardzo dobry czas, więc zgodnie podjęliśmy decyzję, że do Trzemeszna pojedziemy przez Gołąbki i ochłodzimy się w tamtejszym jeziorze. Tak uczyniliśmy i przez Dębówiec dotarliśmy na plażę w Gołąbkach. Kilkuminutowa kąpiel i z Gołąbek pomknęliśmy już prosto do Trzemeszna. Ostatnie kilometry trzeba było mocniej depnąć, bowiem zbliżała się burza. Udało się zdążyć. Gdy dojechałem pod blok usłyszałem pierwszy grzmot, a jak tylko wszedłem do mieszkania zaczęło lać :D

Podsumowując trip udany, trochę wysoka temperatura dała nam w kość, ale wrażenia pozytywne. W końcu była to dla mnie dopiero druga setka w tym roku.
Kategoria Ciekawe wyprawy


  • DST 23.43km
  • Teren 0.50km
  • Czas 01:42
  • VAVG 13.78km/h
  • VMAX 43.35km/h
  • Kalorie 856kcal
  • Podjazdy 149m
  • Aktywność Jazda na rowerze

Warszawa

Niedziela, 15 maja 2016 · dodano: 16.05.2016 | Komentarze 2

W weekend udałem się ze znajomymi do Warszawy na Grand Prix Polski na żużlu. Wyjazd był dwudniowy, bowiem na niedzielne popołudnie zaplanowana była kolejna część ścigania w postaci spotkania Polska - Reszta Świata. W stolicy zameldowaliśmy się przed południem. Zrobiliśmy mały obchód po Pradze, głównie w okolicach zoo, zjedliśmy obiad, a następnie udaliśmy się zameldować do kwatery. Chwila odpoczynku i można było ruszać na Stadion Narodowy. Same zawody to świetne ściganie, wspaniała atmosfera na trybunach, którą stworzyło 52 tysiące kibiców i na koniec pokaz laserów. Wieczorem powrót do kwatery, wchłonięcie niedużej ilości % i spanko. Niedzielny poranek to ogarnięcie się i wymeldowanie, a że do meczu było ponad trzy godziny czasu, to trzeba było czas sensownie wykorzystać. Mnie w oczy dzień wcześniej rzuciły się stacje rowerowe ulokowane w różnych częściach miasta. Ogarnąłem temat i bardzo szybko zarejestrowałem się w systemie. Dokonałem wymaganej wpłaty 10zł na konto i można było korzystać z wypożyczalni :-) Podobnie zrobił kumpel i we dwójkę rozpoczęliśmy objazd po stolicy. Reszta wolała poruszać się z buta, kierując się w rejon Pałacu Kultury i Nauki. Natomiast my we dwójkę ruszyliśmy spod Stadionu Narodowego kierując się do centrum. Najpierw przejazd Mostem Poniatowskiego, z którego można było podziwiać Wisłę i nieco oddalony Most Świętokrzyski...


Po przeprawie mostem za plecami mieliśmy Stadion Narodowy...


Następnie pojechaliśmy na ulicę Marszałkowską skąd podziwialiśmy Pałac Kultury i Nauki...


Dalej jazda przez Nowy Świat i Aleje Ujazdowskie i po kilku minutach znaleźliśmy się na Agrykoli. Zjazd w dół i naszym oczom ukazał się pałac w Łazienkach Królewskich. Obiekt założony w XVIII wieku przez Stanisława Augusta Poniatowskiego...


Na teren zespołu pałacowo-ogrodowego nie można wjechać rowerem, więc obczailiśmy go tylko z zewnątrz i pojechaliśmy dalej. A skoro rejon Łazienek, to zajrzeliśmy też na ulicę Łazienkowską. Mieści się tam oczywiście stadion Legii Warszawa. Szczerze mówiąc spodziewałem się czegoś lepszego. Z zewnątrz stadion nie zrobił na mnie żadnego wrażenia, w porównaniu do stadionu w Poznaniu wypadł bladziutko...


Następnie pojechaliśmy na ulicę Wiejską. Tam stoi pomnik Armii Krajowej i Polskiego Państwa Podziemnego...

I oczywiście gmach Sejmu i Senatu RP...


Z Wiejskiej ponownie pomknęliśmy w kierunku centrum miasta, zahaczając o ulicę Świętokrzyską i poruszając się jedną z wielu dostępnych w stolicy ścieżek rowerowych...


Kilka minut i dotarliśmy do Ogrodu Saskiego...


Kolejne dwa, trzy przekręcenia korbą i oczom ukazał się Grób Nieznanego Żołnierza...


Żołnierze stojący tam na warcie na zdjęciach uwieczniani są zapewne kilkaset razy w ciągu dnia, czego nie zazdroszczę. Czas powoli naglił, więc trzeba było kierować się w stronę stadionu. Na chwilę jeszcze się zatrzymaliśmy, aby rzucić okiem na Plac Marszałka Józefa Piłsudskiego...


Powrót przez Krakowskie Przedmieście, gdzie odbywały się tego dnia jakieś marsze. A skoro nas tam wyhamowali, to zdążyliśmy jeszcze ofocić Kościół Świętego Krzyża...


Po przebiciu się przez protestujących kierowaliśmy się już prosto na stadion, ale mój czujny nos doprowadził mnie do ciekawego i z pozoru zupełnie niewidocznego tarasiku widokowego. Widok oczywiście w kierunku Stadionu Narodowego...


Nawet zoom cyfrowy dał radę :-D


To była ostatnia atrakcja tego mini-tripa, bowiem do meczu pozostawało niewiele czasu. Dojechaliśmy do samochodu, zabraliśmy flagi, szale, a następnie podjechaliśmy pod stadion, gdzie odstawiliśmy rowery na stacji i udaliśmy się na mecz Polska - Reszta Świata. Po meczu powrót do domu, w którym zameldowałem się krótko po godzinie 21. To był bardzo udany weekend zarówno sportowo, jak i rowerowo :-)
Kategoria Ciekawe wyprawy


  • DST 50.37km
  • Teren 8.00km
  • Czas 02:23
  • VAVG 21.13km/h
  • VMAX 47.26km/h
  • Kalorie 1819kcal
  • Podjazdy 335m
  • Sprzęt Giant Revel 29er
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Niechanowo - Witkowo - Kołaczkowo

Sobota, 23 kwietnia 2016 · dodano: 23.04.2016 | Komentarze 0

Rano umówiłem się z Kacprem, że w południe ruszymy gdzieś przed siebie. Sprawdziłem prognozy pogody i ustaliłem trasę tak, by z wmordewindem zmierzyć się najpierw, a wracać na lajcie. Pojechaliśmy, więc przez Miaty, Krzyżówkę i N.W.N. do Niechanowa. Tam zajrzeliśmy pod klasycystyczny pałac z 1785 roku...



Dalej przez Karsewo dotarliśmy do Witkowa, gdzie najpierw zajrzeliśmy pod szkołę im. Lotnictwa Polskiego, aby bliżej przyjrzeć się polskiemu samolotowi szkolno-treningowemu PZL TS-8 Bies...



Następnie pojechaliśmy na osiedle wojskowe zobaczyć zwiadowczą wersję odrzutowego rosyjskiego bombowca IŁ-28R...



Do centrum Witkowa udaliśmy się ulicą Poznańską...


Jazda szła nam całkiem sprawnie, czasu do obiadu jeszcze było, więc postanowiliśmy pojechać jeszcze do Kołaczkowa. Tam obowiązkowo wizyta pod starą gorzelnią...


I oczywiście pod pałacem neogotyckim z lat 1870-80...



Powrót do Trzemeszna przez Wierzchowiska, Krzyżówkę i Miaty. W ten oto sposób niewinny trip przekształcił się w całkiem przyjemny i ciekawy :-)
Kategoria Ciekawe wyprawy


  • DST 72.70km
  • Teren 27.00km
  • Czas 03:39
  • VAVG 19.92km/h
  • VMAX 51.73km/h
  • Kalorie 2624kcal
  • Podjazdy 248m
  • Sprzęt Giant Revel 29er
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Trzy stare mosty kolejowe z ekipą BS

Poniedziałek, 14 marca 2016 · dodano: 15.03.2016 | Komentarze 1

Plan na poniedziałek zrodził się dzień wcześniej, podczas zawodów GKKG Winter Race w Skorzęcinie. Kuba z Micorem snuli plany i padło hasło trzech mostów. Jako, że poniedziałek też był u mnie dniem wolnym, wyraziłem chęć jazdy. Podobnie jak Sebek, więc w jednej chwili zrobiło się czterech chętnych na poniedziałkowego tripa. Wieczorem okazało się, że dołączy także Marcin, więc jak na dzień powszedni było nas sporo, bo aż pięciu chłopa :) Ekipa gnieźnieńska ruszyła o godzinie 10 jadąc przez Wierzbiczany, Gaj w kierunku Ostrowitego, natomiast my z Sebkiem nieco później przez Zieleń i Jerzykowo. Spotkaliśmy się na rozdrożu między Jerzykowem i Ostrowitem Prymasowskim i dalej kontynuowaliśmy jazdę w komplecie. Pierwszy fragment trasy wiódł przez Słowikowo do Kamieńca. Po drodze na chwilę zatrzymaliśmy się nad jeziorem Miławskim...


Po kilkunastu kolejnych minutach byliśmy nad jeziorem Kamienieckim...


Kontynuowaliśmy jazdę wzdłuż linii brzegowej jeziora przyjemnym singletrackiem, aż tu nagle pojawiły się powalone drzewa...


Kolejnym celem był mały zbiornik wodny w pobliskiej dolinie...


W tej przyjemnej miejscówce zrobiliśmy przerwę, aby się posilić o ogrzać ciepłą kawą i herbatą...


Chwila przerwy i ruszyliśmy dalej. Przyjemnym początkowo terenem, a następnie asfaltem dotarliśmy do nieczynnej linii kolejowej nr 239 Orchowo - Mogilno. Wdrapaliśmy się na nasyp kolejowy...


I po torze kolejowym pomknęliśmy w kierunku Marcinkowa...


Kilka chwil i dotarliśmy do pierwszego z mostów...


Aby jechać dalej trzeba było przedostać się na drugą stronę...


Za mostem dalsza jazda torowiskiem, by po chwili wspiąć się do góry na bardziej cywilizowaną drogę...


Kolejnym celem był most w Kunowie. Na miejsce dotarliśmy przez Gębice i Kwieciszewo. Tam nieopodal DK 15 przymusowy postój, bowiem Kuba musiał załatać kolejną przebitą dętkę w tym roku. Poszło w miarę sprawnie, mając na uwadze temperaturę powietrza i ruszyliśmy dalej. Do samego mostu dojechaliśmy wzdłuż torowiska...


Most jest w coraz gorszej kondycji...


Jako, że poziom wody w jeziorze Bronisławskim jest bardzo niski, to zeszliśmy na dół podziwiać żelazną konstrukcję...


Od dołu prezentuje się to tak...


Z Kunowa przez Goryszewo i Bystrzycę dotarliśmy do ostatniego celu poniedziałkowego tripu, którym był most w Żabnie...


Marcin oczywiście nie odmówił sobie wejścia na żelazną konstrukcję...


Ja postanowiłem też trochę bliżej się przyjrzeć konstrukcji...


I zajrzałem z kolei na dół...


Zanim ruszyliśmy w drogę powrotną posililiśmy się jeszcze co nieco, a dalej przez Wylatowo, Krzyżownicę, Popielewo i Zieleń dotarliśmy na obrzeża Trzemeszna. Tam pożegnaliśmy się z ekipą gnieźnieńską, która miała jeszcze kawałek drogi przed sobą, a my spokojnie dotarliśmy do domów.

Co, by nie powiedzieć, to był mega udany trip. Dzięki chłopaki!!! I oby takich więcej :-)

P.S. Zdjęcia pochodzą z moich zbiorów, a także Sebastiana i Marcina za co dziękuję :-P
Kategoria Ciekawe wyprawy


Podsumowanie roku 2015 :-)

Czwartek, 31 grudnia 2015 · dodano: 31.12.2015 | Komentarze 4


P O D S U M O W A N I E    R O K U    2 0 1 5


Wykręcone kilometry: 12025,20 km :-)
Czas jazdy: 519 godzin i 12 minut (21 dni 15 godzin i 12 minut)
Ilość dni rowerowych: 219
Średni dystans na dzień rowerowy: 54,91 km
Średni dystans na dzień: 32,95 km
Średnia prędkość w sezonie: 23,16 km/h
Ilość wyjazdów powyżej 100 km: 12
Ilość wyjazdów powyżej 200 km: 1
Ilość wyjazdów powyżej 300 km: 1
Ilość upadków: 2
Ilość awarii: 3


Koniec roku to tradycyjnie czas podsumowań. Czas, więc na takie i z mojej strony. Miniony rok był dla mnie pierwszym pełnym 12-miesięcznym cyklem, w którym mogłem się sprawdzić na wielu trasach. Był to czas bardzo udany :-) Ba!!! Nawet nie śniło mi się wcześniej, że mogę wykręcić tyle kaemów. Wstępnie założyłem sobie jako cel 8000 km, a skromnym marzeniem było pokonanie granicy 10000 km. Finalnie udało się wykręcić, bagatela ponad 12000 km!!! To nic, że już na początku roku zdarzyła się gleba, która wyeliminowała mnie na ponad tydzień z jazdy, a niedługo potem kolejna. To nic, że podczas wakacji zdiagnozowano u mnie przepuklinę pachwinową. I to nic, że trzy razy zmuszony byłem do awaryjnych postojów z racji laczka. Nie wyhamowało to mojego impetu i z wielką przyjemnością pokonywałem kolejne kilometry. Swoich sił spróbowałem także w lokalnych zawodach MTB z bardzo dobrym efektem w kategorii "amator". W pamięci pozostaje wiele przyjemnych chwil dzięki udanym wyprawom w ciekawe miejscówki i z sympatycznymi ludźmi. Do najciekawszych z nich należały:

*** Zawody "GKKG Winter Race 2015" (marzec 2015) ***

*** Szlakiem trzech starych mostów kolejowych (kwiecień 2015) ***

*** PK Promno i Puszcza Zielonka z Dziewiczą Góra z ekipą BS (maj 2015) ***

*** Wieże widokowe w Paprotni i na Złotej Górze z Bobiko (czerwiec 2015) ***

*** Tatry - przy okazji urlopu z rodziną (lipiec 2015) ***

*** Piechcin z Piotrem (sierpień 2015) ***

*** Wał Wydartowski z konkretną ekipą BS (wrzesień 2015) ***

*** Trójmiasto, czyli nad morze w jeden dzień!!! (wrzesień 2015) ***

*** Zawody "Poznań Bike Challenge 2015" (wrzesień 2015) ***

*** Strzelno i Kruszwica (październik 2015) ***

*** Zawody "Dębówiec 2015" (październik 2015) ***

*** Powidzki Park Krajobrazowy z Kacprem (listopad 2015) ***

*** Toruń z Karolem (grudzień 2015) ***



I na koniec troszkę fotograficznych wspomnień :-)


























Kończąc podsumowanie, chciałbym życzyć wszystkim Szczęśliwego Nowego Roku 2016!!! Niech będzie on bardzo udany zarówno rowerowo, jak i prywatnie. Szerokiej drogi i wiatru w plecy :-)


P.S. Osobiście na przyszły rok nie stawiam sobie żadnych celów. Czeka mnie operacja gdzieś na przełomie kwietnia i maja, w sierpniu planowane jest powiększenie się rodzinki, więc dyspozycja bardzoooooo ograniczona. Może uda się wykręcić te 5000 km w ramach przyzwoitości ;-)
Kategoria Ciekawe wyprawy


  • DST 107.16km
  • Teren 4.00km
  • Czas 04:27
  • VAVG 24.08km/h
  • VMAX 45.68km/h
  • Kalorie 3835kcal
  • Podjazdy 357m
  • Sprzęt Giant Revel 29er
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Toruń przez Inowrocław

Sobota, 19 grudnia 2015 · dodano: 19.12.2015 | Komentarze 5

Na sobotę zaplanowałem sobie wypad do Torunia, w którym to ostatni raz byłem jakieś 9-10 lat temu, nie licząc po drodze imprez żużlowych. Chętnych jakoś zabrakło, a jedyną osobą, która wyraziła zainteresowanie był Karol. W związku z tym nakreśliłem szybko plan wycieczki w piątkowy wieczór i można było ruszać w sobotni poranek....


Wyruszyliśmy o godzinie 8:00. Najpierw trzeba było pokonać doskonale nam znane tereny. Szybko przeprawiliśmy się przez Trzemżal, Wylatowo, Mogilno, Kołodziejewo i Janikowo. W Janikowie zrobiliśmy krótką przerwę na małe uzupełnienie cukrów z oddali obserwując strefę przemysłową miasta...


Następnie obraliśmy kurs w kierunku Inowrocławia. Jechaliśmy wzdłuż wielkiej, białej hałdy...


Zaraz w jej sąsiedztwie płynie Kanał Notecki...


Dalej pojechaliśmy przez Gorzany i Kościelec, gdzie zainteresował nas nieco dziwny kościół. Okazało się, że jest to kościół św. Małgorzaty, który powstał ok. 1200 roku. Wygląda trochę dziwnie, bowiem obok stoi dobudowana kapliczka, która bardziej przypomina fragment zamku...


Po kilkunastu następnych minutach zameldowaliśmy się w Inowrocławiu, gdzie obowiązkowym punktem była tamtejsza tężnia solankowa...


Zajrzeliśmy oczywiście do środka...


Sama konstrukcja całkiem ciekawa...


Po krótkiej przerwie trzeba było ruszać dalej. Kierunek rzecz jasna Toruń. Po drodze przejeżdżaliśmy przez miejscowość o charakterystycznej nazwie. Ciekaw jestem czy tamtejsi mieszkańcy mają mnóstwo kłopotów, czy może jest zupełnie inaczej...


Dalsza jazda przez miejscowości Orłowo i Więcławice, gdzie do pokonania były krótkie odcinki terenowe. Okazały się one po ostatnich opadach bardzo grząskie, więc upapranie się było nieuniknione. W końcu udało się dojechać do DK 15. Tam wbiliśmy się w całkiem przyjemną ścieżkę rowerową położoną wzdłuż trasy i pomknęliśmy nią aż do Suchatówki. Dalej już trzeba było przeprawić się kilka kilometrów samą krajówką, ale w Małej Nieszawce momentalnie się z niej ewakuujemy i do Torunia wjeżdżamy ulicą Nieszawską...


Głównym celem było oczywiście Stare Miasto. Pojechaliśmy, więc przez dłuuuugi most nad Wisłą...


I rozkoszowaliśmy się pięknym widokiem na Starówkę...


Po pokonaniu mostu naszym oczom ukazała się charakterystyczna Krzywa Wieża - średniowieczna baszta miejska, która swą nazwę zawdzięcza znacznemu odchyleniu od pionu...


I widok na jej górną kondygnację od drugiej strony...


Następnie trafił się nam po drodze sklep z prawdziwymi toruńskimi piernikami. Stał się on głównym celem w drodze powrotnej, z zamierzeniem kupna łakoci :-)


Nieopodal trafiliśmy na Bramę Klasztorną...


I widok od frontu...


Kolejnym celem był Łuk Cezara...


Stamtąd pojechaliśmy na Rynek Staromiejski, gdzie trafiliśmy na... demonstrację "KOD"...


Ale nie ona była tu naszym celem. A był nim rzecz jasna Ratusz...



Z uwagi na demonstrantów dostęp do pomnika Mikołaja Kopernika był mocno ograniczony, ale finalnie udało się fotę cyknąć...


Z Rynku pojechaliśmy obejrzeć ruiny Zamku Krzyżackiego...




W pobliżu mieści się oczywiście Centrum Kultury Zamek Krzyżacki...


I w bliskim sąsiedztwie Brama Mostowa...


Z tego miejsca widać też w całej okazałości most im. Józefa Piłsudskiego, który ma długość 898 metrów...


Na koniec pojechaliśmy po wspomniane wcześniej pierniki, po drodze zaglądając pod dom Mikołaja Kopernika...


Widok na jego górne kondygnacje...


Na sam koniec wizyty na toruńskiej Starówce udało się trafić jeszcze piękne ujęcie katedry św. Jana Chrzciciela i Jana Ewangelisty...


I trzeba było się zbierać, bowiem zbliżał się czas odjazdu pociągu. Powrót przez most, ale zanim dotarliśmy na dworzec PKP, zahaczyliśmy o taras widokowy po drugiej stronie Wisły, z którego rozciąga się piękny widok na całą Starówkę...


Wspólna fotka też musi być :D


Na tarasie znajduje się też bardzo fajna ściąga...


Z tarasu pojechaliśmy na dworzec, gdzie była masakrycznie długa kolejka po bilety i cudem zdążyliśmy przed odjazdem pociągu. Tzn., Karol kupował bilety, a ja zatrzymywałem już odjeżdżający pociąg. W tym momencie Karol wbiegł na peron, pociąg udało się zatrzymać i dalej bez przygód dotarliśmy do Trzemeszna...


Wycieczka na mega plus!!! Pogoda dopisała, a podczas wizyty na Starówce nawet uraczyła nas słońcem. Bogactwo Torunia w zabytki jest tak ogromne, że polecam każdemu odwiedzić to miejsce :-)


Zapis trasy z wycieczki:





  • DST 76.24km
  • Teren 28.50km
  • Czas 03:22
  • VAVG 22.65km/h
  • VMAX 47.17km/h
  • Kalorie 2663kcal
  • Podjazdy 440m
  • Sprzęt Giant Revel 29er
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powidzki Park Krajobrazowy

Sobota, 14 listopada 2015 · dodano: 15.11.2015 | Komentarze 1

Sobota była dniem wolnym od pracy, ale byłem czasowo ograniczony tylko do południa. Nie pozostało, więc nic innego, jak ruszyć w teren z samego rana. W sumie świetnie się złożyło, bowiem złapałem sporo promieni słonecznych, a z godziny na godzinę było ich coraz mniej. Przeszkadzał tylko wredny wiatr, więc plan był taki, aby schować się do lasu. W ten sposób celem sobotniej wyprawy stał się Powidzki Park Krajobrazowy. Wyruszyliśmy razem z Kacprem krótko po godzinie ósmej. Pojechaliśmy przez Zieleń, Ostrowite i Jerzykowo do Skubarczewa, a tam prosto w las. Najpierw było trochę jazdy zielonym szlakiem i wizyta pod "Grubym Dębem"...


Dalej kontynuowaliśmy jazdę zielonym szlakiem, by po paruset metrach z niego odbić i dojechać do Smolników Powidzkich. Tam wjechaliśmy na DW 262 i po chwili zameldowaliśmy się w Anastazewie. W sąsiedztwie dawnej strażnicy postawiono tu symboliczną granicę, która faktycznie istniała tutaj jeszcze na początku XX wieku, pomiędzy zaborami pruskim i rosyjskim...


Zrobiliśmy sobie też wspólną fotkę...


Brakuje tylko drzwi, deski i byłby wychodek :-D


Następnie dojechaliśmy do Salomonowa, gdzie wjechaliśmy ponownie w las i kontynuowaliśmy jazdę wzdłuż jeziora Powidzkiego. Przez Skrzynkę, Lipnicę i Kosewo dojechaliśmy do Giewartowa. Na odcinku Lipnica - Kosewo konkretnie nas wywiało, a jazda pod wmordewind była z prędkością co najwyżej 17 km/h. W Giewartowie zajrzeliśmy na plażę...


Jezioro Powidzkie z tego miejsca prezentuje się przyjemnie w blasku jesiennego słońca...


Z Giewartowa pojechaliśmy niebieskim szlakiem do Kochowa. Wiatr w dalszym ciągu uprzykrzał jazdę, więc nie pojechaliśmy wzdłuż szlaku do Polanowa, lecz schowaliśmy się do lasu. A tam oczywiście moja ulubiona miejscówka z torami kolejowymi w tle. Obowiązkowy postój i kilka fotek...


Kolorowe liście dodają jesienią temu miejscu dodatkowego uroku...


Jazda po podkładach przyjemna nie jest, więc trzeba wrócić na scieżkę...


Chroniąc się przed wiatrem dotarliśmy do Powidza, gdzie na moment zajrzeliśmy ponownie nad jezioro. Przy pomoście zacumowane jeszcze ostatnie małe żaglówki...


A na niebie robiło się coraz ciemniej...


Ostatni rzut oka na jezioro Powidzkie...


I pognaliśmy szybko przez Wylatkowo do Skorzęcina. W rejonie leśniczówki Kacper potrzebował dłuższej przerwy, bowiem dał mu się we znaki nieznośny tego dnia wiatr. Jako, że ja byłem ograniczony czasowo pognałem w stronę Trzemeszna samotnie przez Sokołowo i Miaty, natomiast Kacper po dłuższym odpoczynku także dojechał do domu :-P Wyprawa mimo nieznośnego wiatru na duży plus :-)
Kategoria Ciekawe wyprawy


  • DST 51.59km
  • Teren 9.50km
  • Czas 02:33
  • VAVG 20.23km/h
  • VMAX 42.30km/h
  • Kalorie 1734kcal
  • Podjazdy 423m
  • Sprzęt Giant Revel 29er
  • Aktywność Jazda na rowerze

I Rajd Niepodległości + okolice

Środa, 11 listopada 2015 · dodano: 11.11.2015 | Komentarze 0

Na dzisiejszy dzień nie miałem zbytnio pomysłu na kręcenie, a że było Święto Niepodległości, postanowiłem wziąć udział w I Rajdzie Niepodległości organizowanym przez Stowarzyszenie pod Żaglami. Celem było odwiedzenie miejsc pamięci znajdujących się na terenie gminy Trzemeszno i złożenie hołdu poległym, którzy walczyli za Naszą Ojczyznę. Ruszyliśmy z Trzemeszna w kierunku Niewolna....


Tam pierwszy postój pod pomnikiem poświęconym pamięci 19 obrońców Niewolna i Trzemeszna, rozstrzelanych 10 września 1939 roku...


Następnie pojechaliśmy do Kruchowa na tamtejszy cmentarz. Przed wejściem na cmentarz zdziwienie i pewnego rodzaju konsternacja. Ale jak widać, business is business...


Na cmentarzu pod zbiorową mogiłą złożyliśmy hołd kolejnym poległym, 7 mieszkańcom Kruchowa i Grabowa, zamordowanym przez hitlerowców 5 października 1939 roku...


Kolejnym przystankiem było Wydartowo. Po drodze spotkaliśmy biegaczy ze stowarzyszenia BOLT i cyknęliśmy sobie wspólną fotę...


W Wydartowie kolejny hołd poległym. Tutejszy pomnik upamiętnia miejsce rozstrzelania przez Niemców 11 września 1939r. 8 osób, członków Straży Obywatelskiej. Część zamordowanych pochowano w Mogilnie, a część w Kruchowie...


Z Wydartowa pojechaliśmy do Kocinia. Krótko przed celem czekał nas mały podjazd...


Tutaj kolejny hołd i chwila zadumy pod obeliskiem upamiętniającym miejsce rozstrzelania przez hitlerowców 27 Polaków z Trzemeszna i okolicy. W dniu 5 października 1939 r. hitlerowcy rozstrzelali członków Straży Obywatelskiej, wśród których był również Andrzej Marchewicz, komendant Straży...



Następnie wróciliśmy do Trzemeszna, gdzie na miejscowym cmentarzu złożyliśmy hołd zamordowanym w latach 1939 - 1944 mieszkańcom miasta i gminy Trzemeszno. Na mogile wzniesiono w 1959 roku, pomnik w formie bryły betonowej, podtrzymywanej przez orły...


Tym ostatnim przystankiem zakończyliśmy niepodległościowy rajd. Ja miałem jeszcze troszkę czasu, więc pojechałem pokręcić po okolicach w sąsiedztwie lasów. W okolicach Gaju trafiłem nawet co nieco słońca, którego tego dnia było jak na lekarstwo...


Powrót do domu przez Bieślin i Zieleń, a że spaliło się całkiem sporo kalorii, można było świętować dalej przy zajadaniu się przepysznymi rogalami zrobionymi rzecz jasna przez moją żonkę :-)
Kategoria Ciekawe wyprawy