
Maniek1981 Trzemeszno
Km w terenie: 12730.30 km (12.59%)
Czas na rowerze: 164d 11h 40m
Średnia prędkość: 25.59 km/h
===>>> Więcej o mnie <<<===













Moje rowery
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2024, Październik8 - 0
- 2024, Wrzesień14 - 0
- 2024, Sierpień17 - 0
- 2024, Lipiec10 - 0
- 2024, Czerwiec10 - 0
- 2024, Maj2 - 0
- 2024, Kwiecień1 - 0
- 2024, Marzec1 - 0
- 2024, Luty1 - 0
- 2024, Styczeń2 - 0
- 2023, Grudzień6 - 0
- 2023, Listopad2 - 0
- 2023, Wrzesień2 - 0
- 2023, Sierpień23 - 0
- 2023, Lipiec27 - 0
- 2023, Czerwiec14 - 0
- 2023, Maj14 - 0
- 2023, Kwiecień9 - 0
- 2023, Marzec4 - 1
- 2023, Luty6 - 0
- 2023, Styczeń11 - 0
- 2022, Grudzień8 - 0
- 2022, Listopad9 - 0
- 2022, Październik11 - 0
- 2022, Wrzesień24 - 0
- 2022, Sierpień23 - 0
- 2022, Lipiec24 - 0
- 2022, Czerwiec21 - 0
- 2022, Maj12 - 0
- 2022, Kwiecień7 - 0
- 2022, Marzec14 - 1
- 2022, Luty3 - 0
- 2022, Styczeń6 - 0
- 2021, Grudzień3 - 0
- 2021, Listopad3 - 0
- 2021, Październik17 - 0
- 2021, Wrzesień30 - 0
- 2021, Sierpień27 - 0
- 2021, Lipiec14 - 2
- 2021, Czerwiec21 - 0
- 2021, Maj15 - 0
- 2021, Kwiecień12 - 0
- 2021, Marzec15 - 0
- 2021, Luty9 - 0
- 2021, Styczeń10 - 2
- 2020, Grudzień11 - 4
- 2020, Listopad9 - 4
- 2020, Październik11 - 3
- 2020, Wrzesień20 - 3
- 2020, Sierpień12 - 12
- 2020, Lipiec9 - 4
- 2020, Czerwiec17 - 5
- 2020, Maj15 - 15
- 2020, Kwiecień20 - 21
- 2020, Marzec18 - 8
- 2020, Luty2 - 0
- 2020, Styczeń6 - 6
- 2019, Grudzień13 - 13
- 2019, Listopad12 - 0
- 2019, Październik20 - 11
- 2019, Wrzesień29 - 6
- 2019, Sierpień19 - 4
- 2019, Lipiec18 - 11
- 2019, Czerwiec17 - 8
- 2019, Maj19 - 18
- 2019, Kwiecień18 - 2
- 2019, Marzec15 - 17
- 2019, Luty8 - 4
- 2019, Styczeń13 - 11
- 2018, Grudzień9 - 8
- 2018, Listopad13 - 24
- 2018, Październik17 - 23
- 2018, Wrzesień17 - 6
- 2018, Sierpień15 - 19
- 2018, Lipiec29 - 31
- 2018, Czerwiec17 - 5
- 2018, Maj20 - 7
- 2018, Kwiecień20 - 12
- 2018, Marzec14 - 7
- 2018, Luty8 - 4
- 2018, Styczeń8 - 2
- 2017, Grudzień11 - 6
- 2017, Listopad12 - 25
- 2017, Październik14 - 20
- 2017, Wrzesień17 - 14
- 2017, Sierpień17 - 26
- 2017, Lipiec20 - 33
- 2017, Czerwiec24 - 26
- 2017, Maj20 - 26
- 2017, Kwiecień16 - 10
- 2017, Marzec14 - 12
- 2017, Luty12 - 24
- 2017, Styczeń14 - 27
- 2016, Grudzień7 - 10
- 2016, Listopad6 - 2
- 2016, Październik7 - 5
- 2016, Wrzesień21 - 7
- 2016, Sierpień10 - 4
- 2016, Lipiec15 - 4
- 2016, Czerwiec14 - 6
- 2016, Maj19 - 20
- 2016, Kwiecień7 - 8
- 2016, Marzec13 - 7
- 2016, Luty8 - 8
- 2016, Styczeń5 - 5
- 2015, Grudzień17 - 18
- 2015, Listopad15 - 10
- 2015, Październik16 - 20
- 2015, Wrzesień24 - 16
- 2015, Sierpień27 - 27
- 2015, Lipiec23 - 12
- 2015, Czerwiec23 - 34
- 2015, Maj20 - 25
- 2015, Kwiecień13 - 22
- 2015, Marzec17 - 29
- 2015, Luty16 - 14
- 2015, Styczeń11 - 26
- 2014, Grudzień8 - 11
- 2014, Listopad10 - 6
- 2014, Październik24 - 18
- 2014, Wrzesień17 - 2
- 2014, Sierpień14 - 2
Wpisy archiwalne w kategorii
Ciekawe wyprawy
Dystans całkowity: | 10124.03 km (w terenie 1265.00 km; 12.50%) |
Czas w ruchu: | 443:14 |
Średnia prędkość: | 22.84 km/h |
Maksymalna prędkość: | 100.07 km/h |
Suma podjazdów: | 61504 m |
Maks. tętno maksymalne: | 183 (97 %) |
Maks. tętno średnie: | 145 (77 %) |
Suma kalorii: | 322379 kcal |
Liczba aktywności: | 86 |
Średnio na aktywność: | 117.72 km i 5h 09m |
Więcej statystyk |
- DST 121.90km
- Teren 33.00km
- Czas 05:03
- VAVG 24.14km/h
- VMAX 49.69km/h
- HRmax 169 ( 90%)
- HRavg 145 ( 77%)
- Kalorie 3928kcal
- Podjazdy 588m
- Sprzęt Giant Revel 29er
- Aktywność Jazda na rowerze
Śnieżycowy Jar
Niedziela, 12 marca 2017 · dodano: 14.03.2017 | Komentarze 3
Na niedzielę udało się zaplanować konkretniejszego tripa. Temat najpierw nakręcił Karol, więc zrobiłem rozeznanie w domu, jak wygląda sytuacja. W momencie, gdy było zielone światło zwerbowałem chłopaków w osobach: Bobiko, Kacper, Grzechu i Krzychu. Zapowiadało się na solidną ekipę sześciu chłopa. Start zaplanowaliśmy na godzinę 7:15. Jak się później okazało główny pomysłodawca wycieczki nie stawił się na zbiórce, gdyż zaspał. Karol był tak wymęczony tygodniem pracy, że jego organizm wybrał spanie. Pozostało, więc nam kręcić w pięciu, co też było przyzwoitą liczbą. Z Trzemeszna ruszyliśmy w czwórkę, a w Gnieźnie dołączyć miał Bobiko. Jako, że prognozy zapowiadały chłodny poranek dojazd do Gniezna zaplanowałem tak, aby szybko się rozgrzać. Najpierw delikatny rozruch przez Miaty, by dalej wbić się w teren i tam mocniejszym tempem cisnąć w kierunku Wierzbiczan przez Wymysłowo i Kalinę. Gdy zrobiło się już ciepło, to równym, ale nadal dość mocnym tempem dotarliśmy do Gniezna przez Szczytniki Duchowne i Osiniec. W rejonie ulicy Poznańskiej dołączył Bobiko i odtąd mknęliśmy w komplecie pięciu osób. Nie zdążyliśmy się obejrzeć i już byliśmy w Lednogórze. Tempo było szybkie, ale wszyscy jechali, nikt nie marudził, że za szybko. Noga podawała w związku z czym nie było powodów, by zwolnić. Dalej przemknęliśmy przez Latalice, Krześlice, Bednary i byliśmy u stóp Puszczy Zielonka. Tu zrobiliśmy pierwszy postój na uzupełnienie płynów i kalorii...
Po chwili przerwy ruszyliśmy w las, jadąc Traktem Bednarskim...

Duża Gwiazda, czyli skrzyżowanie ośmiu traktów komunikacyjnych i dróg leśnych, gdzie ustawiony jest kamień pamiątkowy ku czci prof. Bogusława Fruzińskiego – współtwórcy Ośrodka Hodowli Zwierzyny "Zielonka"...

Następnie kierowaliśmy się przez Boduszewo, Murowaną Goślinę i Mściszewo, gdzie czekał nas całkiem spory podjazd. Stamtąd był już rzut beretem do Starczanowa, gdzie mieści się rezerwat przyrody "Śnieżycowy Jar". Dojazd na miejsce poszedł nam bardzo sprawnie, bowiem 80-kilometrowy odcinek pokonaliśmy ze średnią blisko 26 km/h. W rezerwacie czekały na nas takie widoki...

Trochę bliżej...

Zupełnie z bliska...

Kwiatki prezentują się znakomicie...

Po rekonesansie w rezerwacie trzeba było wjechać wymagającym terenem do góry. Tam zrobiliśmy zasłużoną, dłuższą przerwę. Każdy z nas wszamał pyszną, ciepłą grochóweczkę. Do tego uzupełnione kalorie, płyny i ruszyliśmy w drogę powrotną. Z racji dłuższej przerwy i konsumpcji ciepłego dania, tempo było już spokojniejsze. Meta była wstępnie zaplanowana w Biskupicach na stacji PKP, gdyż większość z nas nie dysponowała taką ilością czasu, by dotrzeć na kołach do Trzemeszna. Droga powrotna biegła przez Murowaną Goślinę, Rakownię i Kamieńsko. Tam grupa rozerwała się nieco. Kacper odczuwał powoli trudy mocnego tempa w drodze do rezerwatu. Postanowiliśmy razem z Bobiko zaczekać, robiąc krótką przerwę, natomiast Grzegorz i Krzychu pomknęli do przodu. Po chwili dojechał Kacper, który swoim tempem postanowił kontynuować jazdę. My z Bobiko ofociliśmy jeszcze wielki głaz...

Ruszyliśmy dalej z zamiarem dogonienia zmęczonego Kacpra, ale jak się później okazało pojechał on drogą asfaltową, natomiast my zaplanowanym wcześniej terenem przez Pławno i Dębogórę. W ten sposób zupełnie nieświadomie kręciliśmy dalej z trzech grupkach. Jadąc w kierunku Jerzykowa mieliśmy po swojej stronie jezioro Kowalskie, więc postanowiliśmy zajrzeć nad jego linię brzegową...

Następnie przejazd przez Jerzykowo i zameldowaliśmy się w Biskupicach. Jako, że czasu do pociągu mieliśmy w granicach 40 minut, pomknęliśmy do Pobiedzisk, tam kończąc tą udaną wycieczkę. Zakupiliśmy bilety i skontaktowaliśmy się z pozostałą trójką bikerów. Okazało się, że zgodnie z pierwotnym planem są w Biskupicach i tam oczekują na pociąg. Powrót do Trzemeszna pociągiem, gdzie każdy z nas udał się już w swoim kierunku do domu na ciepły obiad. Wyjazd na duży plus.
Dzięki Panowie za wspólną jazdę!!!
Kategoria Ciekawe wyprawy, Wyprawy 100-kilometrowe
- DST 43.56km
- Teren 11.00km
- Czas 02:04
- VAVG 21.08km/h
- VMAX 39.01km/h
- Temperatura -8.0°C
- Kalorie 1573kcal
- Podjazdy 142m
- Sprzęt Giant Revel 29er
- Aktywność Jazda na rowerze
Bajka w Lasach Królewskich :-)
Środa, 18 stycznia 2017 · dodano: 18.01.2017 | Komentarze 6
Dzisiejszy dzień to była istna bajka!!! Wczorajszy późnowieczorny powrót do domu uświadomił mnie, że grzechem byłoby nie wykorzystać tak pięknych warunków. Szybkie uruchomienie kontaktów i dzisiejszego, mroźnego ranka stawiło się nas trzech do wspólnej jazdy. Celem wyprawy były Lasy Królewskie, które tego dnia prezentowały się iście królewsko, a my byliśmy niczym trzej królowie na dwukołowych rumakach :D Najpierw dojazd przez Pasiekę, Jastrzębowo i Smolary. Już w rejonie Pasieki można było świetnie zaobserwować cudowne zjawisko szadzi...
W Smolarach pięknie prezentowały się drzewa wzdłuż drogi biegnącej w kierunku Rogowa...

Kolejnych kilkanaście kilometrów to było poruszanie się po Lasach Królewskich, które uraczyły nas całkiem przyjemnym, śnieżnym dywanem. Jak zwykle nie zawiodłem się na moim ulubionym w okresie zimowym miejscu...


Spojrzenie w tył, a tam równie pięknie...

I panorama tej miejscówki...

Powoli zbliżaliśmy się do Dębówca...

Na Dębówcu dosłownie na moment wyjechaliśmy z lasu, dzięki czemu słońce stało się jakby bardziej dostępne, a naszym oczom ukazały się widoki jak z bajki. Szczęki nam po prostu opadły. Zresztą zobaczcie sami...

Ciut bliżej...



Po uwiecznieniu cudownych widoków na naszych urządzeniach cyfrowych, ponownie schowaliśmy się do lasu i pomknęliśmy w kierunku Długiego Brodu. Tam zrobiliśmy króciutką przerwę. Ja ogrzałem się ciepłą herbatą, Karol skonsumował batonika, a Grzegorz pociągnął coś tam z bidonu :D Skoro już tak staliśmy, to pstryknęliśmy kolejne fotki...


Po chwili kręciliśmy dalej, jednak nie trwało to długo, gdyż nastąpił kolejny postój na fotki...



I ponownie, ujechaliśmy kilkaset metrów i ponowny pit-stop. Tego dnia po prostu można było siedzieć w lesie bez przerwy...

I trochę bliżej...

Krótki odcinek na skraju leśnego połacia i ponownie myk w głąb lasu...

Dalej jazda przyjemnym duktem już w blasku świecącego słońca. Zatoczyliśmy pętlę i kontynuowaliśmy jazdę mijając Kurzegrzędy i Grabowo. Po kilkunastu minutach dotarliśmy do Kruchowa, a tam oczywiście przyjemny widok na jezioro Kruchowskie...

Stamtąd już prosto na Trzemeszno, gdzie każdy pojechał w kierunku swojego miejsca zamieszkania. Na koniec jeszcze dzisiejsza Trzemeszeńska Struga otoczona białym krajobrazem...

Ciężko opisać słowami dzisiejszą wyprawę. Było jak w bajce, a najlepszym komentarzem do całości niech będą powyższe zdjęcia :-)
Kategoria Zimowo, Ciekawe wyprawy
Podsumowanie roku 2016 !!!
Sobota, 31 grudnia 2016 · dodano: 01.01.2017 | Komentarze 3
P O D S U M O W A N I E R O K U 2 0 1 6
Wykręcone kilometry: 6260,81
Czas jazdy: 278 godzin i 47 minut ( 11 dni 14 godzin 47 minut)
Ilość dni rowerowych: 131
Średni dystans na dzień rowerowy: 47,79
Średni dystans na dzień: 17,15
Średnia prędkość w sezonie: 22,50
Ilość wyjazdów powyżej 100 km: 3
Ilość wyjazdów powyżej 200 km: brak
Ilość wyjazdów powyżej 300 km: 1
Ilość upadków: brak
Ilość awarii: brak
Koniec roku, a więc czas na małe podsumowanie. Wiadomym było dużo wcześniej, że ten rok nie będzie dla mnie tak udany jak poprzedni, ale starałem się pokręcić tyle na ile było to możliwe. Powodem była operacja zaraz po świętach wielkanocnych, która wyłączyła mnie z jazdy na dłuższy czas oraz narodziny córeczki w sierpniu. Mimo wielu obowiązków, które pochłonęły sporo czasu udało się wykręcić ponad 6200 km. Przed sezonem liczyłem na 5000 w ramach przyzwoitości, więc plan i tak zrobiony na plus :-) Nie było w tym sezonie spektakularnych wypraw, czy bicia rekordów. Standardowo zaliczyłem dwa lokalne wyścigi MTB, które udało się ukończyć na dobrych pozycjach, biorąc pod uwagę dużo mniejszą ilość jazdy niż rok wcześniej. Udało się też zaliczyć wyprawę nad morze, tym razem do Kołobrzegu/Grzybowa (razem z Bobiko). Tutaj padł jedyny mój rekord tego sezonu - spędziłem w siodle blisko 15 godzin. Szczęśliwie przejechałem sezon, bezawaryjnie i bez jakiegokolwiek upadku. Podobnie, jak w roku ubiegłym w pamięci pozostało kilka przyjemnych chwil z wypraw w ciekawe miejscówki. Do najciekawszych z nich należały:
*** Trzy stare mosty kolejowe z ekipą BS (marzec 2016) ***
*** Powidzki Park Krajobrazowy (maj 2016) ***
*** Warszawa (maj 2016) ***
*** Poznański piekarnik /z Kacprem/ (lipiec 2016) ***
*** Kołobrzeg i Grzybowo, czyli nad morze w jeden dzień /z Bobiko/ (lipiec 2016) ***
*** Grzybowo - Koszalin (lipiec 2016) ***
*** Do Duszna z córką (wrzesień 2016) ***
*** Zawijasy i zakrętasy, czyli Gniezno i Żabno /z Kacprem/ (wrzesień 2016) ***
*** Zawody "Dębówiec 2016" (październik 2016) ***
*** Po pagórkach w błocie /z Kacprem i Karolem/ (listopad 2016) ***
I na koniec tradycyjnie troszkę fotograficznych wspomnień :-)












Kończąc podsumowanie, chciałbym życzyć wszystkim Szczęśliwego Nowego Roku 2017!!! Niech będzie on bardzo udany zarówno rowerowo, jak i prywatnie. Szerokiej drogi i wiatru w plecy :-)
P.S. Na nowy rok nie stawiam sobie konkretnych celów, gdyż sam nie wiem ile będzie czasu na kręcenie. Rodzinka i praca pochłaniają sporo czasu, który z gumy niestety nie jest. Wszystko co zakręci się w liczbach podobnych do tych tegorocznych przyjmę z zadowoleniem ;-)
PozdRower ;-P
Kategoria Ciekawe wyprawy
- DST 56.55km
- Teren 7.00km
- Czas 02:21
- VAVG 24.06km/h
- VMAX 43.97km/h
- Kalorie 2207kcal
- Podjazdy 701m
- Sprzęt Giant Revel 29er
- Aktywność Jazda na rowerze
Gród Piasta w Chomiąży Szlacheckiej
Niedziela, 31 lipca 2016 · dodano: 07.08.2016 | Komentarze 3
Przed niedzielnym obiadem postanowiłem trochę pokręcić i jako cel obrałem sobie Gród Piasta w Chomiąży Szlacheckiej, w którym do tej pory nie byłem. Dojazd przez Kruchowo, Jastrzębowo, Gołąbki i dalej leśnostradą. Po godzinie i kwadransie zawitałem pod grodem...
Zakupiłem bilet i wziąłem się za zwiedzanie...


Na miejscu możemy dowiedzieć się też co nieco o powstaniu filmu "Stara Baśń" reżyserii Jerzego Hoffmana. Właśnie w Chomiąży Szlacheckiej, Drewnie i okolicach były nagrywane sceny do filmu...

Zwiedzając dalej trafiłem na zwierzyniec, a w nim różne zwierzęta...


Następnie zszedłem na dół, gdzie mieści się plaża...

Byłem zaskoczony tą miejscówką. Bardzo fajnie położona, urządzona i przede wszystkim czysta plaża z pomostem oraz możliwość korzystania ze sprzętu pływackiego... tego się nie spodziewałem. Widok na jezioro Chomiąskie też ciekawy...

Do tego wszystkiego możliwość wynajęcia domku, punkt gastronomiczny, strefa czyli można tu całkiem fajnie spędzić weekend z rodziną. Kto wie, być może skorzystam, bo naprawdę spodobało mi się tutaj. Po kilkudziesięciu minutach zwiedzania trzeba było wracać do domu na obiad. Droga powrotna podobna z małą różnicą, w Gołąbkach pojechałem na Ławki i stamtąd do Kruchowa. Po drodze trafiłem na czarną czaplę...

Na mój widok momentalnie poderwała się do lotu...

Reasumując wyszedł całkiem ciekawy niedzielny, przedobiedni trip. Oby takich więcej :-)
Kategoria Ciekawe wyprawy
- DST 110.72km
- Teren 30.00km
- Czas 05:19
- VAVG 20.83km/h
- VMAX 38.40km/h
- Kalorie 4045kcal
- Podjazdy 766m
- Sprzęt Giant Revel 29er
- Aktywność Jazda na rowerze
Grzybowo - Koszalin + powrót do domu
Wtorek, 26 lipca 2016 · dodano: 30.07.2016 | Komentarze 0
Pobudka o godzinie 7:00. Szybka poranna toaleta, małe zakupy na śniadanie w delikatesach, spakowanie sakwy i można było ruszać na małego tripa wzdłuż wybrzeża Bałtyku w drodze do Koszalina. Wyruszyłem z Grzybowa o godzinie 8:00 i od razu skierowałem się w kierunku plaży...
Miałem taki mały, chytry plan. Jako, że poniedziałkowy wieczór upłynął głównie na poszukiwaniu noclegu zamiast siedzenia na plaży, to w ramach rekompensaty obowiązkowym było zjeść śniadanie na plaży...

Po śniadaniu ruszyłem w trasę. Najpierw oczywiście dojazd do Kołobrzegu. Poruszałem się nadmorskim szlakiem rowerowym R-10 i byłem tak zafascynowany ścieżką, że nawet nie wiem kiedy przejechałem latarnię i molo w Kołobrzegu :D Mogłem co prawda się cofnąć, ale byłem tego dnia ograniczony czasowo. Trzeba było przecież zdążyć na pociąg w Koszalinie. W związku z tym mogłem popatrzeć tylko na to co zostało za moimi plecami...

Jest też plus całej tej sytuacji - argument, by wrócić tu ponownie :-) Tymczasem przede mną rozlegał się przyjemny widok na nasz polski Bałtyk...

Jadąc dalej po swojej prawej stronie mijałem urokliwe mokradła...


A trasa w tym miejscu prowadziła przyjemną kładką...

Podróżując dalej w dalszym ciągu mogłem się delektować nadmorskimi krajobrazami...

Kilka chwil później byłem już w Ustroniu Morskim. Tam zepsuła się jakość ścieżki. Trasa prowadziła między zejściami na plażę, a budynkami użytkowymi, co było mało komfortowe. Prędkość przelotowa w tym miejscu wynosiła jakieś 10 km/h, bowiem trzeba było uważać na panujący tu ruch turystów. Na szczęście nie trwało to długo i za chwilę mogłem cieszyć się terenowym odcinkiem. I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie odcinek przed Gąskami, gdzie podłoże pozostawia wiele do życzenia. Dosłownie, dziura na dziurze i o płynnej jeździe nawet nie było co myśleć. Ten fragment to istne rodeo. Tutaj też mieści się Punkt Obserwacyjny nr 16 Centrum Wsparcia Teleinformatycznego i Dowodzenia Marynarki Wojennej oraz Posterunek Obserwacyjny Gąski wchodzący w skład Zautomatyzowanego Systemu Radarowego Nadzoru (ZSRN) polskich obszarów morskich podlegającego Straży Granicznej...

Z Gąsek udałem się do Sarbinowa, które przez wielu turystów jest mocno chwalone. Z ciekawości zajrzałem tam zjeżdżając nieco ze szlaku R-10. Szybko jednak doszedłem do wniosku, że miejscowość nie wyróżnia się niczym specjalnym na tle innych nadmorskich lokalizacji, a co więcej jest tu zdecydowanie za dużo ludzi jak dla mnie. Tak szybko jak tam wjechałem, tak samo szybko się ewakuowałem i pomknąłem na Chłopy. Zrobiło się trochę spokojniej, a w miejscowości trafiłem na ciekawą wizytówkę...

W najbliższym sąsiedztwie miejscowości przebiega też 16-ty południk geograficzny...

Kolejne kilka minut jazdy i zameldowałem się w Mielnie, gdzie zmieniłem tor jazdy w kierunku jeziora Jamno...

Jezioro jest pokaźnych rozmiarów, położone bardzo blisko morza, jednak czystość wody pozostawia wiele do życzenia, ale o tym za chwilę. Poruszałem się wzdłuż linii brzegowej akwenu, jadąc przyjemnym szutrem, aż dotarłem do Unieścia. Tam odbiłem ponownie w stronę morza, aby przyjrzeć się wałowi przeciwpowodziowemu i wrotom sztormowych na kanale jamneńskim...

Z Unieścia dotarłem do Łaz i tam definitywnie opuściłem szlak rowerowy R-10 i pożegnałem się z nadmorskim krajobrazem. Od tej chwili poruszałem się już tylko w głąb lądu, jadąc w kierunku Koszalina. Nadal pozostawałem jednak w bliskim sąsiedztwie jeziora Jamno, docierając do miejscowości Osieki. Tutaj krótki przystanek z uwagi na lepszy dostęp do linii brzegowej jeziora...

Przyjrzałem się nieco bliżej wodzie i byłem zdruzgotany jej stanem. Przejrzystość znikoma, barwa odcienia zielonego, do tego pływająca cała masa syfu niewiadomego pochodzenia, oraz dwie sztuki martwych ryb na brzegu. Szczerze, to nie wszedłbym nawet do kostek do tego jeziora, nawet jakby ktoś mi zapłacił...

Dalsza część trasy, to ponownie trochę terenu. Zjazd na dół i po chwili przecinałem rzekę Unieść wpływającą rzecz jasna do jeziora Jamno...

Po drugiej stronie z kolei miałem widok na tzw. Głuche Bagno...

Ostatni fragment jazdy przy linii brzegowej jeziora, przejazd przez miejscowości Łabusz i Jamno i moim oczom ukazała się panorama Koszalina...

Po lewej stronie drogi natomiast widok ze wzniesieniem terenu, niczym na Podhalu...

Prosta droga asfaltowa, kawałek ścieżki rowerowej i dotarłem do Koszalina. Tam od razu wykręciłem na dworzec PKP, aby zakupić bilet na powrót do domu...

Niestety pociąg, którym zamierzałem wrócić nie posiadał już wolnych miejsc na rowery. Takie uroki podróżowania w sezonie. Trzeba było wybrać inną alternatywę i nieco dłuższą trasę z przesiadką w Stargardzie Szczecińskim, Krzyżu i Poznaniu. W Stargardzie na dworcu spojrzałem jeszcze na rozkład i stwierdziłem, że nie muszę się przesiadać, bo przecież ten pociąg jedzie przez Krzyż aż do Poznania. Tak uczyniłem, po czym konduktor uświadomił mnie, że trzeba było się przesiąść w tym Krzyżu, bo inny pociąg odjeżdżał 9 minut wcześniej. Co za pokręcone rozkłady mamy w tym naszym kraju :D Skutkowało to sytuacją, że zamiast 5 minut na przesiadkę w Poznaniu miałem aż godzinę. Postanowiłem nie próżnować i przez ten czas dojechać sobie rowerem do Kobylnicy. Tam wsiadłem w pociąg i dotarłem do celu - Gniezno. Pozostało tylko jeszcze wykręcić 20 km rowerem do Trzemeszna i byłem domu po dwóch dniach bardzo udanej wyprawy.
Przez dwa dni pokonałem na rowerze ponad 420 km, w tym około 90 km w terenie. Poznałem kolejne zakątki naszej pięknej Polski, od Wielkopolski, przez Pomorze, aż po rejony nadmorskie. W pamięci z pewnością zostanie wiele chwil i krajobrazów. I jedno wiem na pewno - było warto!!!
Poniżej zapis trasy na odcinku Grzybowo - Koszalin :-)
Kategoria Ciekawe wyprawy, Wyprawy 100-kilometrowe
- DST 314.41km
- Teren 55.00km
- Czas 14:52
- VAVG 21.15km/h
- VMAX 40.69km/h
- Kalorie 11376kcal
- Podjazdy 1978m
- Sprzęt Giant Revel 29er
- Aktywność Jazda na rowerze
Kołobrzeg i Grzybowo, czyli nad morze w jeden dzień :-)
Poniedziałek, 25 lipca 2016 · dodano: 28.07.2016 | Komentarze 1
Podobnie jak w ubiegłym roku ten trip stał pod znakiem zapytania, z uwagi na ogrom spraw prywatnych. Początkowo planowałem wyjazd na lipiec, by później odpuścić i czekać na drugą połowę sierpnia lub nawet wrzesień. Sprawy jednak dobrze się poukładały i można było kombinować termin na lipiec. W międzyczasie spotkałem Bobiko i tak jakoś wyszło, że stworzyła się opcja wspólnej wyprawy. Bobiko rozpoczynał urlop nad morzem od poniedziałku i postanowił dotrzeć tam rowerem. Bagaże miały dojechać autem :D W ten oto sposób dograliśmy termin i w poniedziałek nad ranem mogliśmy wyruszyć w kierunku Kołobrzegu :-) Ja obładowany w ciężkie sakwy wystartowałem z Trzemeszna o 2:20. Punktem zbiórki była fontanna na Rynku w Gnieźnie. Ruszyliśmy z 5-minutowym poślizgiem, o godzinie 3:05. Za przebieg trasy odpowiedzialny był Bobiko (wspomniałem mu tylko, by na trasie uwzględnił dwa punkty, które chciałem zwiedzić). Tworząc ślad trasy wspomniał, że może być nieco terenu, by uniknąć jazdy przez zatłoczone drogi. Ucieszyło mnie to, bo na 300-kilometrowym odcinku terenowy przerywnik jest jak najbardziej wskazany. Z Gniezna pojechaliśmy przez Zdziechowę, Mieleszyn i Kłodzin, gdzie trafiliśmy pierwszy odcinek terenowy. Z początku nie był zły, ale im dalej, tym mocniej zarośnięty trawą, by następnie przeistoczył się w "kocie łby" i w końcowej fazie sypki piach. Jadąc takimi ścieżkami ominęliśmy Kłecko i Wągrowiec. W rejonie miejscowości Tumidaj (co za nazwa :D) przecinaliśmy rzekę Wełna, gdzie nad rankiem potworzyły się urokliwe mgiełki...
Dalsza część trasy biegła przez Zakrzewo i Rąbczyn. Słońce wyszło już zza horyzontu, ale chmury skutecznie stłumiły to przyjemne zjawisko...

Przez żółte okulary wyglądało to jednak bardziej kolorowo :)

Dalej jechaliśmy przez Łekno, Brzeźno Stare, gdzie ponownie wjechaliśmy w terenowy odcinek i kolejny raz trafiliśmy trochę sypkiego piachu. Następne mijane miejscowości to Rybowo, Konary i Lipiny. Ten obszar to elektrownie wiatrowe między Margoninem, a Gołańczą...

Znowu wjechaliśmy w teren i przez las dojechaliśmy do Szamocina. Kontynuowaliśmy dalszą jazdę drogą nr 190, która okazała się być całkiem ruchliwą jak na tę godzinę. Mieliśmy wrażenie, że pół Gniezna jedzie nad morze, bowiem zdecydowana większość rejestracji wyprzedzających nas samochodów to były PGN :D Kilka kilometrów jazdy i byliśmy w dolinie rzeki Noteć. Szybkie fotki na moście...


I zjechaliśmy do punktu postojowego zlokalizowanego w sąsiedztwie rzeki. Na licznikach mieliśmy już w granicach 100 km, więc zrobiliśmy kilkuminutowy postój na uzupełnienie kalorii. Oczywiście nie próżnowaliśmy i pstryknęliśmy kilka zdjęć urokliwej miejscówki...


Jako, że z Szamocina przyjemnie zjeżdżało się w dół, to aby wyjechać z doliny Noteci trzeba było pokonać solidny podjazd w Białośliwiu. Było co deptać, szczególnie w moim wypadku z pełnymi sakwami. W tym momencie rozgrzałem się już na całego, a coraz mocniej prażące słońce potęgowało to uczucie. Dalej jechaliśmy swoje, przecinając DK 10 i mijając miejscowości Wysoka, Rudna, Stare i Głubczyn. Słońce świeciło już na potęgę, bowiem niebo zrobiło się bezchmurne, a naszym oczom ukazał się piękny złoty krajobraz...

Chwila przerwy na uzupełnienie płynów i cisnęliśmy dalej. Przecięliśmy trasę kolejową Piła - Chojnice i byliśmy coraz bliżej pierwszego celu na trasie wyprawy. Trochę lasu, trochę pola i dotarliśmy nad rzekę Gwda w okolicach Jastrowia. Obiektem zwiedzania oczywiście stary most kolejowy. Podczas II wojny światowej o most trwały zacięte walki. Odpierani z Jastrowia Niemcy zdecydowali się go wysadzić, by utrudnić przeprawę przez Gwdę wojskom polskim i radzieckim. Walki z 1945 r. upamiętnia dziś pomnik ustawiony przy znajdującym się w pobliżu moście drogowym...

Tutaj zrobiliśmy nieco dłuższy postój, bowiem dostęp do przechylonego mostu jest mocno ograniczony. Najpierw ja zszedłem na brzeg rzeki dokonać eksploracji (Bobiko pilnował rowerów), a następnie się zamieniliśmy...


Jako, że mam doświadczenie z eksploracji starych mostów kolejowych w naszej okolicy, postanowiłem wdrapać się i na tego...

I jeszcze widok na rzekę Gwda i most drogowy...

Czas upływał, więc ruszyliśmy dalej. Przemknęliśmy przez Jastrowie i czekał nas kolejny wymagający podjazd. Kilkanaście kilometrów jazdy i byliśmy u drugiego celu na trasie...

Kłomino - stara osada leśna. Bardzo ciekawa jest historia tego miejsca, które powstało w latach trzydziestych XX wieku. Stacjonowały tu niemieckie oddziały, a później zorganizowano obóz jeniecki. W 1945 roku tereny przejęły wojska radzieckie. W okresie powojennym rozebrano 50 budynków poniemieckich, by odzyskać cegłę (i to jest ciekawostka) do budowy Pałacu Kultury w Warszawie. Po przejęciu przez Rosjan, wybudowano tu m.in. bloki, szpital, sklepy i kino. Kłomino opustoszało dopiero w 1992 roku, kiedy wyjechali stąd żołnierze rosyjscy. Od 2008 miasto jest wyburzane i niewiele w nim zostało...


Nie odmówiłem sobie oczywiście wejścia do środka. Wewnątrz jest istne gruzowisko, a wszelkie metalowe elementy zostały "przygarnięte" przez złomiarzy...

Poniżej trzeci z bloków...

W środku nie ma już nawet ścian...

Klatka schodowa wygląda natomiast tak...

Czwarty budynek jest w rękach prywatnego właściciela i widać, że czynione są tam inwestycje. Wstawiane plastikowe okna, odnawiana elewacja, itp...

Po zwiedzeniu miasta - widmo, ruszyliśmy dalej. Było krótko po godzinie 12, a słońce naparzało konkretnie. Dalsza jazda to duża dawka leśnego terenu. Było sporo piachu sięgającego po szprychy, ale też i zalanych miejsc po niedawnej ulewie. Do tego teren pagórkowaty, temperatura powyżej 30°C i jazda z ciężkimi sakwami. To spowodowało, że na dojeździe do Czaplinka moje nogi miały dosyć, a ja byłem konkretnie zgrzany. Obowiązkowo zatrzymaliśmy się na Orlenie, by uzupełnić zapasy płynów i skorzystać z toalety, a następnie zjechaliśmy na dół na plażę miejską u brzegu jeziora Drawsko...

Z nieba lał się taki żar, że postanowiłem się ochłodzić w jeziorze. Po kąpieli przebrałem się w świeżą odzież i od razu samopoczucie było lepsze. Jako, że mieliśmy za sobą 200 km trzeba było przesmarować łańcuchy. Po dłuższej przerwie ruszyliśmy na ostatnią, trzecią setkę wyprawy. Tutaj podjęliśmy decyzję, że dalej pojedziemy głównymi drogami, by czasem znowu nie trafić na ciężki i piaszczysty teren jadąc bocznymi ścieżkami. O ile Bobiko trzymał się świetnie, to ja czułem w nogach trudy jazdy z bagażem. Ale, ani przez moment nie przeszło mi przez myśl, by się poddać. Cel był oczywiście jeden - Kołobrzeg!!! Z Czaplinka wyjechaliśmy przyjemną drogą pośród jezior i lasów. Było coś koło godziny 15, a słońce nadal grzało. Kolejne 30 km i zameldowaliśmy się w Połczynie - Zdroju, który przecięliśmy szybko z racji stromego zjazdu. I tak mi coś śmierdziało, że jak był taki konkretny zjazd, to pewnie pojawi się podjazd. Oczywiście nie myliłem się. Po chwili ukazała się ścianka :D Było co deptać, kolejny raz tego dnia. Podjechałem, ale odezwała się lewa noga, która po operacji przepukliny była przeze mnie sporo oszczędzana. Złapał mnie mocny skurcz, co oznaczało przymusową przerwę. Niestety w tym momencie wyszły tegoroczne braki spowodowane operacją i dwukrotnie mniejszą liczbą przejechanych kilometrów w porównaniu z rokiem ubiegłym. Do celu pozostawało około 60 km i mimo tych trudności nie zamierzałem się poddać. Uzupełniłem wartości odżywcze w organizmie wciągając niemal wszystko co miałem: 3/4 paczki kabanosów, batona, żel i 0.7 l izotonika. Chwila przerwy i ruszyliśmy dalej. Na domiar złego wzmógł się wiatr utrudniający jazdę, ale jechać trzeba było. Starałem się utrzymywać stałą prędkość w granicy 21-22 km/h na płaskich odcinkach, a na podjazdach mocno nie forsować. Okazało się to być słusznym rozwiązaniem, bowiem jazda szła płynnie. W Białogardzie zrobiliśmy jeszcze krótką przerwę przy Kauflandzie, aby uzupełnić zapas wody i ruszyliśmy bez przeszkód dalej. Przejazd przez Karlino, Wrzosowo i w końcu trochę wiatru w plecy. Do samego Kołobrzegu poszło już sprawnie, a kryzys u mnie wyraźnie minął. W granicach godziny 20 dotarliśmy do celu naszej wyprawy!!!

Sama jazda po Kołobrzegu to już przyjemność. Razem dotarliśmy do Grzybowa, gdzie się pożegnaliśmy. Bobiko udał się do pobliskiego Dźwirzyna na urlop, gdzie czekała już na niego Asia. Bobiko dzięki za wspólną i przede wszystkim udaną wyprawę. Będzie co wspominać :-)
Ja natomiast wziąłem się za szukanie kwatery do noclegu. Wiedziałem, że będzie ciężko i istniało nawet ryzyko spania na plaży. Szukałem, szukałem i nic nie mogłem znaleźć. Postanowiłem, więc z Grzybowa pojechać do Starego Borku. Miałem informację, że mieści się tam schronisko młodzieżowe, a że było ono oddalone blisko 6 km od morza, liczyłem na wolne miejsce. Niestety nic bardziej mylnego. Wróciłem do Grzybowa i szukałem dalej. I po blisko 1,5 godziny poszukiwań udało się :-) Trafiłem na stragan z informacją o wolnym pokoju. Właścicielka słysząc, że jestem sam i tylko na jedną noc nie bardzo chciała mnie przyjąć, ale jej córka przekonała ją i finalnie mogłem się spokojnie wyspać :) Wcześniej jednak obowiązkowo prysznic i nocna wizyta na plaży...

Temperatura wody w morzu, jak na lipiec niska, zaledwie 16.5 °C. Zrobiłem mały spacerek brzegiem w chłodnej wodzie, wróciłem na kwaterę i spełniony po całym dniu mogłem spokojnie położyć się spać.
Reasumując, wyprawa mega udana!!! Lekko nie było ze względu na sporą ilość podjazdów, terenu z sypkim piachem i żaru z nieba. Ale dzięki temu ten dzień z pewnością na lata pozostanie w pamięci :-)
Poniżej zapis trasy Trzemeszno - Grzybowo :)
Kategoria Ciekawe wyprawy, Wyprawy 300-kilometrowe
- DST 102.45km
- Teren 31.00km
- Czas 04:32
- VAVG 22.60km/h
- VMAX 42.52km/h
- Kalorie 3793kcal
- Podjazdy 868m
- Sprzęt Giant Revel 29er
- Aktywność Jazda na rowerze
Poznański piekarnik
Poniedziałek, 11 lipca 2016 · dodano: 11.07.2016 | Komentarze 0
Na dzisiaj zaplanowałem sobie tripa z trochę większą ilością kilometrów. Początkowo planowałem inny kierunek, ale wiatr zmusił mnie do zmiany planów i tak oto padło na Poznań, w którym dawno mnie nie było. Na tą opcję przystał także Kacper, więc we dwójkę ruszyliśmy do Poznania. Najpierw pociągiem...
Jazdę po Poznaniu zaczęliśmy na dworcu Garbary i od razu kierunek na pobliską Cytadelę...

Tam całkiem sporo pozwiedzaliśmy, przede wszystkim eksponaty dawnego sprzętu wojskowego...



Ale też i pomniki...



Zajrzeliśmy też do ogrodu botanicznego...

Tutaj z kolei fragment Fortu Winiary...

Na terenie Cytadeli trafił się też odcinek terenowy w przyjemnym wąwozie...

Dojechaliśmy nim do starego amfiteatru...

Zwiedzanie Cytadeli zajęło nam więcej czasu niż planowałem, więc bez namysłu ruszyliśmy do następnego celu jakim był Stary Rynek. Tam oczywiście ofociliśmy Ratusz...

I kolorowe domki...

Następny cel to rejony rzeki Warta, gdzie pokręciliśmy się nieco na nadbrzeżu...

I zajrzeliśmy pod most kolejowy na Garbarach...

Dalej pojechaliśmy na Ostrów Tumski pod Bazylikę Archikatedralną św. Apostołów Piotra i Pawła oraz na most Biskupa Jordana...

Kłódki na moście...

Po kilkuminutowej minucie na Ostrowie Tumskim ruszyliśmy dalej...

Było koło godziny 11, a termometr wskazywał już 33°C. Kilka minut jazdy i dotarliśmy nad jezioro Maltańskie...

Ścieżką rowerową wzdłuż brzegu dotarliśmy na drugi koniec jeziora. Tam usadowiliśmy się na trybunach, aby zaspokoić głód, uzupełnić kalorie i płyny...

Po półgodzinnej przerwie ruszyliśmy w kierunku Trzemeszna przez Swarzędz, Gortatowo i Górę. Tam krótki postój z widokiem na jezioro Góra...

Dalsza część trasy przez Kociałkową Górkę i dalej wzdłuż S5 przez Wagowo, Wierzyce i Przyborowo, gdzie wbiliśmy się w polne dukty. Słońce naparzało coraz bardziej, a zapasy wody szybko ubywały. Z utęsknieniem czekaliśmy, aż naszym oczom ukaże się jakiś sklepik. Dojechaliśmy do Mnichowa i byłem niemal pewien, że tam zaopatrzymy się w wodę. Ale nic bardziej mylnego!!! W Mnichowie nie ma sklepu. Od razu sobie pomyślałem o Micorze i sytuacji, gdy siedzi sobie w domku i zachciało się browarka. Ile to trzeba drałować do sklepu. W końcu dojechaliśmy do Gniezna, a tam oczywiście atak na najbliższy sklep na Dalkach. Był on niczym oaza na pustyni :D Poszło zaopatrzenie w kilka butelek wody i lód w kostkach. Chwila przerwy i ruszyliśmy dalej. W Gnieźnie przy okazji załatwiłem szybko dwie sprawy i pomknęliśmy dalej. Mimo piekielnych warunków mieliśmy bardzo dobry czas, więc zgodnie podjęliśmy decyzję, że do Trzemeszna pojedziemy przez Gołąbki i ochłodzimy się w tamtejszym jeziorze. Tak uczyniliśmy i przez Dębówiec dotarliśmy na plażę w Gołąbkach. Kilkuminutowa kąpiel i z Gołąbek pomknęliśmy już prosto do Trzemeszna. Ostatnie kilometry trzeba było mocniej depnąć, bowiem zbliżała się burza. Udało się zdążyć. Gdy dojechałem pod blok usłyszałem pierwszy grzmot, a jak tylko wszedłem do mieszkania zaczęło lać :D
Podsumowując trip udany, trochę wysoka temperatura dała nam w kość, ale wrażenia pozytywne. W końcu była to dla mnie dopiero druga setka w tym roku.
Kategoria Ciekawe wyprawy
- DST 23.43km
- Teren 0.50km
- Czas 01:42
- VAVG 13.78km/h
- VMAX 43.35km/h
- Kalorie 856kcal
- Podjazdy 149m
- Aktywność Jazda na rowerze
Warszawa
Niedziela, 15 maja 2016 · dodano: 16.05.2016 | Komentarze 2
W weekend udałem się ze znajomymi do Warszawy na Grand Prix Polski na żużlu. Wyjazd był dwudniowy, bowiem na niedzielne popołudnie zaplanowana była kolejna część ścigania w postaci spotkania Polska - Reszta Świata. W stolicy zameldowaliśmy się przed południem. Zrobiliśmy mały obchód po Pradze, głównie w okolicach zoo, zjedliśmy obiad, a następnie udaliśmy się zameldować do kwatery. Chwila odpoczynku i można było ruszać na Stadion Narodowy. Same zawody to świetne ściganie, wspaniała atmosfera na trybunach, którą stworzyło 52 tysiące kibiców i na koniec pokaz laserów. Wieczorem powrót do kwatery, wchłonięcie niedużej ilości % i spanko. Niedzielny poranek to ogarnięcie się i wymeldowanie, a że do meczu było ponad trzy godziny czasu, to trzeba było czas sensownie wykorzystać. Mnie w oczy dzień wcześniej rzuciły się stacje rowerowe ulokowane w różnych częściach miasta. Ogarnąłem temat i bardzo szybko zarejestrowałem się w systemie. Dokonałem wymaganej wpłaty 10zł na konto i można było korzystać z wypożyczalni :-) Podobnie zrobił kumpel i we dwójkę rozpoczęliśmy objazd po stolicy. Reszta wolała poruszać się z buta, kierując się w rejon Pałacu Kultury i Nauki. Natomiast my we dwójkę ruszyliśmy spod Stadionu Narodowego kierując się do centrum. Najpierw przejazd Mostem Poniatowskiego, z którego można było podziwiać Wisłę i nieco oddalony Most Świętokrzyski...
Po przeprawie mostem za plecami mieliśmy Stadion Narodowy...

Następnie pojechaliśmy na ulicę Marszałkowską skąd podziwialiśmy Pałac Kultury i Nauki...

Dalej jazda przez Nowy Świat i Aleje Ujazdowskie i po kilku minutach znaleźliśmy się na Agrykoli. Zjazd w dół i naszym oczom ukazał się pałac w Łazienkach Królewskich. Obiekt założony w XVIII wieku przez Stanisława Augusta Poniatowskiego...

Na teren zespołu pałacowo-ogrodowego nie można wjechać rowerem, więc obczailiśmy go tylko z zewnątrz i pojechaliśmy dalej. A skoro rejon Łazienek, to zajrzeliśmy też na ulicę Łazienkowską. Mieści się tam oczywiście stadion Legii Warszawa. Szczerze mówiąc spodziewałem się czegoś lepszego. Z zewnątrz stadion nie zrobił na mnie żadnego wrażenia, w porównaniu do stadionu w Poznaniu wypadł bladziutko...

Następnie pojechaliśmy na ulicę Wiejską. Tam stoi pomnik Armii Krajowej i Polskiego Państwa Podziemnego...

I oczywiście gmach Sejmu i Senatu RP...

Z Wiejskiej ponownie pomknęliśmy w kierunku centrum miasta, zahaczając o ulicę Świętokrzyską i poruszając się jedną z wielu dostępnych w stolicy ścieżek rowerowych...

Kilka minut i dotarliśmy do Ogrodu Saskiego...

Kolejne dwa, trzy przekręcenia korbą i oczom ukazał się Grób Nieznanego Żołnierza...

Żołnierze stojący tam na warcie na zdjęciach uwieczniani są zapewne kilkaset razy w ciągu dnia, czego nie zazdroszczę. Czas powoli naglił, więc trzeba było kierować się w stronę stadionu. Na chwilę jeszcze się zatrzymaliśmy, aby rzucić okiem na Plac Marszałka Józefa Piłsudskiego...

Powrót przez Krakowskie Przedmieście, gdzie odbywały się tego dnia jakieś marsze. A skoro nas tam wyhamowali, to zdążyliśmy jeszcze ofocić Kościół Świętego Krzyża...

Po przebiciu się przez protestujących kierowaliśmy się już prosto na stadion, ale mój czujny nos doprowadził mnie do ciekawego i z pozoru zupełnie niewidocznego tarasiku widokowego. Widok oczywiście w kierunku Stadionu Narodowego...

Nawet zoom cyfrowy dał radę :-D

To była ostatnia atrakcja tego mini-tripa, bowiem do meczu pozostawało niewiele czasu. Dojechaliśmy do samochodu, zabraliśmy flagi, szale, a następnie podjechaliśmy pod stadion, gdzie odstawiliśmy rowery na stacji i udaliśmy się na mecz Polska - Reszta Świata. Po meczu powrót do domu, w którym zameldowałem się krótko po godzinie 21. To był bardzo udany weekend zarówno sportowo, jak i rowerowo :-)
Kategoria Ciekawe wyprawy
- DST 50.37km
- Teren 8.00km
- Czas 02:23
- VAVG 21.13km/h
- VMAX 47.26km/h
- Kalorie 1819kcal
- Podjazdy 335m
- Sprzęt Giant Revel 29er
- Aktywność Jazda na rowerze
Niechanowo - Witkowo - Kołaczkowo
Sobota, 23 kwietnia 2016 · dodano: 23.04.2016 | Komentarze 0
Rano umówiłem się z Kacprem, że w południe ruszymy gdzieś przed siebie. Sprawdziłem prognozy pogody i ustaliłem trasę tak, by z wmordewindem zmierzyć się najpierw, a wracać na lajcie. Pojechaliśmy, więc przez Miaty, Krzyżówkę i N.W.N. do Niechanowa. Tam zajrzeliśmy pod klasycystyczny pałac z 1785 roku...

Dalej przez Karsewo dotarliśmy do Witkowa, gdzie najpierw zajrzeliśmy pod szkołę im. Lotnictwa Polskiego, aby bliżej przyjrzeć się polskiemu samolotowi szkolno-treningowemu PZL TS-8 Bies...


Następnie pojechaliśmy na osiedle wojskowe zobaczyć zwiadowczą wersję odrzutowego rosyjskiego bombowca IŁ-28R...


Do centrum Witkowa udaliśmy się ulicą Poznańską...

Jazda szła nam całkiem sprawnie, czasu do obiadu jeszcze było, więc postanowiliśmy pojechać jeszcze do Kołaczkowa. Tam obowiązkowo wizyta pod starą gorzelnią...

I oczywiście pod pałacem neogotyckim z lat 1870-80...


Powrót do Trzemeszna przez Wierzchowiska, Krzyżówkę i Miaty. W ten oto sposób niewinny trip przekształcił się w całkiem przyjemny i ciekawy :-)
Kategoria Ciekawe wyprawy
- DST 72.70km
- Teren 27.00km
- Czas 03:39
- VAVG 19.92km/h
- VMAX 51.73km/h
- Kalorie 2624kcal
- Podjazdy 248m
- Sprzęt Giant Revel 29er
- Aktywność Jazda na rowerze
Trzy stare mosty kolejowe z ekipą BS
Poniedziałek, 14 marca 2016 · dodano: 15.03.2016 | Komentarze 1
Plan na poniedziałek zrodził się dzień wcześniej, podczas zawodów GKKG Winter Race w Skorzęcinie. Kuba z Micorem snuli plany i padło hasło trzech mostów. Jako, że poniedziałek też był u mnie dniem wolnym, wyraziłem chęć jazdy. Podobnie jak Sebek, więc w jednej chwili zrobiło się czterech chętnych na poniedziałkowego tripa. Wieczorem okazało się, że dołączy także Marcin, więc jak na dzień powszedni było nas sporo, bo aż pięciu chłopa :) Ekipa gnieźnieńska ruszyła o godzinie 10 jadąc przez Wierzbiczany, Gaj w kierunku Ostrowitego, natomiast my z Sebkiem nieco później przez Zieleń i Jerzykowo. Spotkaliśmy się na rozdrożu między Jerzykowem i Ostrowitem Prymasowskim i dalej kontynuowaliśmy jazdę w komplecie. Pierwszy fragment trasy wiódł przez Słowikowo do Kamieńca. Po drodze na chwilę zatrzymaliśmy się nad jeziorem Miławskim...
Po kilkunastu kolejnych minutach byliśmy nad jeziorem Kamienieckim...

Kontynuowaliśmy jazdę wzdłuż linii brzegowej jeziora przyjemnym singletrackiem, aż tu nagle pojawiły się powalone drzewa...

Kolejnym celem był mały zbiornik wodny w pobliskiej dolinie...

W tej przyjemnej miejscówce zrobiliśmy przerwę, aby się posilić o ogrzać ciepłą kawą i herbatą...

Chwila przerwy i ruszyliśmy dalej. Przyjemnym początkowo terenem, a następnie asfaltem dotarliśmy do nieczynnej linii kolejowej nr 239 Orchowo - Mogilno. Wdrapaliśmy się na nasyp kolejowy...

I po torze kolejowym pomknęliśmy w kierunku Marcinkowa...

Kilka chwil i dotarliśmy do pierwszego z mostów...

Aby jechać dalej trzeba było przedostać się na drugą stronę...

Za mostem dalsza jazda torowiskiem, by po chwili wspiąć się do góry na bardziej cywilizowaną drogę...

Kolejnym celem był most w Kunowie. Na miejsce dotarliśmy przez Gębice i Kwieciszewo. Tam nieopodal DK 15 przymusowy postój, bowiem Kuba musiał załatać kolejną przebitą dętkę w tym roku. Poszło w miarę sprawnie, mając na uwadze temperaturę powietrza i ruszyliśmy dalej. Do samego mostu dojechaliśmy wzdłuż torowiska...

Most jest w coraz gorszej kondycji...

Jako, że poziom wody w jeziorze Bronisławskim jest bardzo niski, to zeszliśmy na dół podziwiać żelazną konstrukcję...

Od dołu prezentuje się to tak...

Z Kunowa przez Goryszewo i Bystrzycę dotarliśmy do ostatniego celu poniedziałkowego tripu, którym był most w Żabnie...

Marcin oczywiście nie odmówił sobie wejścia na żelazną konstrukcję...

Ja postanowiłem też trochę bliżej się przyjrzeć konstrukcji...

I zajrzałem z kolei na dół...

Zanim ruszyliśmy w drogę powrotną posililiśmy się jeszcze co nieco, a dalej przez Wylatowo, Krzyżownicę, Popielewo i Zieleń dotarliśmy na obrzeża Trzemeszna. Tam pożegnaliśmy się z ekipą gnieźnieńską, która miała jeszcze kawałek drogi przed sobą, a my spokojnie dotarliśmy do domów.
Co, by nie powiedzieć, to był mega udany trip. Dzięki chłopaki!!! I oby takich więcej :-)
P.S. Zdjęcia pochodzą z moich zbiorów, a także Sebastiana i Marcina za co dziękuję :-P
Kategoria Ciekawe wyprawy