avatar

Maniek1981 Trzemeszno








I n f o r m a c j e :
Przejechane kilometry: 99479.55 km
Km w terenie: 12637.80 km (12.70%)
Czas na rowerze: 161d 21h 08m
Średnia prędkość: 25.59 km/h
===>>> Więcej o mnie <<<===





2024
button stats bikestats.pl

2023
button stats bikestats.pl

2022
button stats bikestats.pl

2021
button stats bikestats.pl

2020
button stats bikestats.pl

2019
button stats bikestats.pl

2018
button stats bikestats.pl

2017
button stats bikestats.pl

2016
button stats bikestats.pl

2015
button stats bikestats.pl

2014
button stats bikestats.pl

Odwiedzone gminy


Strava



Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy maniek1981.bikestats.pl



Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Ciekawe wyprawy

Dystans całkowity:9464.32 km (w terenie 1265.00 km; 13.37%)
Czas w ruchu:414:02
Średnia prędkość:22.86 km/h
Maksymalna prędkość:100.07 km/h
Suma podjazdów:51343 m
Maks. tętno maksymalne:174 (93 %)
Maks. tętno średnie:145 (77 %)
Suma kalorii:304285 kcal
Liczba aktywności:80
Średnio na aktywność:118.30 km i 5h 10m
Więcej statystyk
  • DST 102.45km
  • Teren 31.00km
  • Czas 04:32
  • VAVG 22.60km/h
  • VMAX 42.52km/h
  • Kalorie 3793kcal
  • Podjazdy 868m
  • Sprzęt Giant Revel 29er
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Poznański piekarnik

Poniedziałek, 11 lipca 2016 · dodano: 11.07.2016 | Komentarze 0

Na dzisiaj zaplanowałem sobie tripa z trochę większą ilością kilometrów. Początkowo planowałem inny kierunek, ale wiatr zmusił mnie do zmiany planów i tak oto padło na Poznań, w którym dawno mnie nie było. Na tą opcję przystał także Kacper, więc we dwójkę ruszyliśmy do Poznania. Najpierw pociągiem...


Jazdę po Poznaniu zaczęliśmy na dworcu Garbary i od razu kierunek na pobliską Cytadelę...


Tam całkiem sporo pozwiedzaliśmy, przede wszystkim eksponaty dawnego sprzętu wojskowego...






Ale też i pomniki...






Zajrzeliśmy też do ogrodu botanicznego...


Tutaj z kolei fragment Fortu Winiary...


Na terenie Cytadeli trafił się też odcinek terenowy w przyjemnym wąwozie...


Dojechaliśmy nim do starego amfiteatru...


Zwiedzanie Cytadeli zajęło nam więcej czasu niż planowałem, więc bez namysłu ruszyliśmy do następnego celu jakim był Stary Rynek. Tam oczywiście ofociliśmy Ratusz...

I kolorowe domki...


Następny cel to rejony rzeki Warta, gdzie pokręciliśmy się nieco na nadbrzeżu...


I zajrzeliśmy pod most kolejowy na Garbarach...


Dalej pojechaliśmy na Ostrów Tumski pod Bazylikę Archikatedralną św. Apostołów Piotra i Pawła oraz na most Biskupa Jordana...


Kłódki na moście...


Po kilkuminutowej minucie na Ostrowie Tumskim ruszyliśmy dalej...


Było koło godziny 11, a termometr wskazywał już 33°C. Kilka minut jazdy i dotarliśmy nad jezioro Maltańskie...


Ścieżką rowerową wzdłuż brzegu dotarliśmy na drugi koniec jeziora. Tam usadowiliśmy się na trybunach, aby zaspokoić głód, uzupełnić kalorie i płyny...


Po półgodzinnej przerwie ruszyliśmy w kierunku Trzemeszna przez Swarzędz, Gortatowo i Górę. Tam krótki postój z widokiem na jezioro Góra...


Dalsza część trasy przez Kociałkową Górkę i dalej wzdłuż S5 przez Wagowo, Wierzyce i Przyborowo, gdzie wbiliśmy się w polne dukty. Słońce naparzało coraz bardziej, a zapasy wody szybko ubywały. Z utęsknieniem czekaliśmy, aż naszym oczom ukaże się jakiś sklepik. Dojechaliśmy do Mnichowa i byłem niemal pewien, że tam zaopatrzymy się w wodę. Ale nic bardziej mylnego!!! W Mnichowie nie ma sklepu. Od razu sobie pomyślałem o Micorze i sytuacji, gdy siedzi sobie w domku i zachciało się browarka. Ile to trzeba drałować do sklepu. W końcu dojechaliśmy do Gniezna, a tam oczywiście atak na najbliższy sklep na Dalkach. Był on niczym oaza na pustyni :D Poszło zaopatrzenie w kilka butelek wody i lód w kostkach. Chwila przerwy i ruszyliśmy dalej. W Gnieźnie przy okazji załatwiłem szybko dwie sprawy i pomknęliśmy dalej. Mimo piekielnych warunków mieliśmy bardzo dobry czas, więc zgodnie podjęliśmy decyzję, że do Trzemeszna pojedziemy przez Gołąbki i ochłodzimy się w tamtejszym jeziorze. Tak uczyniliśmy i przez Dębówiec dotarliśmy na plażę w Gołąbkach. Kilkuminutowa kąpiel i z Gołąbek pomknęliśmy już prosto do Trzemeszna. Ostatnie kilometry trzeba było mocniej depnąć, bowiem zbliżała się burza. Udało się zdążyć. Gdy dojechałem pod blok usłyszałem pierwszy grzmot, a jak tylko wszedłem do mieszkania zaczęło lać :D

Podsumowując trip udany, trochę wysoka temperatura dała nam w kość, ale wrażenia pozytywne. W końcu była to dla mnie dopiero druga setka w tym roku.
Kategoria Ciekawe wyprawy


  • DST 23.43km
  • Teren 0.50km
  • Czas 01:42
  • VAVG 13.78km/h
  • VMAX 43.35km/h
  • Kalorie 856kcal
  • Podjazdy 149m
  • Aktywność Jazda na rowerze

Warszawa

Niedziela, 15 maja 2016 · dodano: 16.05.2016 | Komentarze 2

W weekend udałem się ze znajomymi do Warszawy na Grand Prix Polski na żużlu. Wyjazd był dwudniowy, bowiem na niedzielne popołudnie zaplanowana była kolejna część ścigania w postaci spotkania Polska - Reszta Świata. W stolicy zameldowaliśmy się przed południem. Zrobiliśmy mały obchód po Pradze, głównie w okolicach zoo, zjedliśmy obiad, a następnie udaliśmy się zameldować do kwatery. Chwila odpoczynku i można było ruszać na Stadion Narodowy. Same zawody to świetne ściganie, wspaniała atmosfera na trybunach, którą stworzyło 52 tysiące kibiców i na koniec pokaz laserów. Wieczorem powrót do kwatery, wchłonięcie niedużej ilości % i spanko. Niedzielny poranek to ogarnięcie się i wymeldowanie, a że do meczu było ponad trzy godziny czasu, to trzeba było czas sensownie wykorzystać. Mnie w oczy dzień wcześniej rzuciły się stacje rowerowe ulokowane w różnych częściach miasta. Ogarnąłem temat i bardzo szybko zarejestrowałem się w systemie. Dokonałem wymaganej wpłaty 10zł na konto i można było korzystać z wypożyczalni :-) Podobnie zrobił kumpel i we dwójkę rozpoczęliśmy objazd po stolicy. Reszta wolała poruszać się z buta, kierując się w rejon Pałacu Kultury i Nauki. Natomiast my we dwójkę ruszyliśmy spod Stadionu Narodowego kierując się do centrum. Najpierw przejazd Mostem Poniatowskiego, z którego można było podziwiać Wisłę i nieco oddalony Most Świętokrzyski...


Po przeprawie mostem za plecami mieliśmy Stadion Narodowy...


Następnie pojechaliśmy na ulicę Marszałkowską skąd podziwialiśmy Pałac Kultury i Nauki...


Dalej jazda przez Nowy Świat i Aleje Ujazdowskie i po kilku minutach znaleźliśmy się na Agrykoli. Zjazd w dół i naszym oczom ukazał się pałac w Łazienkach Królewskich. Obiekt założony w XVIII wieku przez Stanisława Augusta Poniatowskiego...


Na teren zespołu pałacowo-ogrodowego nie można wjechać rowerem, więc obczailiśmy go tylko z zewnątrz i pojechaliśmy dalej. A skoro rejon Łazienek, to zajrzeliśmy też na ulicę Łazienkowską. Mieści się tam oczywiście stadion Legii Warszawa. Szczerze mówiąc spodziewałem się czegoś lepszego. Z zewnątrz stadion nie zrobił na mnie żadnego wrażenia, w porównaniu do stadionu w Poznaniu wypadł bladziutko...


Następnie pojechaliśmy na ulicę Wiejską. Tam stoi pomnik Armii Krajowej i Polskiego Państwa Podziemnego...

I oczywiście gmach Sejmu i Senatu RP...


Z Wiejskiej ponownie pomknęliśmy w kierunku centrum miasta, zahaczając o ulicę Świętokrzyską i poruszając się jedną z wielu dostępnych w stolicy ścieżek rowerowych...


Kilka minut i dotarliśmy do Ogrodu Saskiego...


Kolejne dwa, trzy przekręcenia korbą i oczom ukazał się Grób Nieznanego Żołnierza...


Żołnierze stojący tam na warcie na zdjęciach uwieczniani są zapewne kilkaset razy w ciągu dnia, czego nie zazdroszczę. Czas powoli naglił, więc trzeba było kierować się w stronę stadionu. Na chwilę jeszcze się zatrzymaliśmy, aby rzucić okiem na Plac Marszałka Józefa Piłsudskiego...


Powrót przez Krakowskie Przedmieście, gdzie odbywały się tego dnia jakieś marsze. A skoro nas tam wyhamowali, to zdążyliśmy jeszcze ofocić Kościół Świętego Krzyża...


Po przebiciu się przez protestujących kierowaliśmy się już prosto na stadion, ale mój czujny nos doprowadził mnie do ciekawego i z pozoru zupełnie niewidocznego tarasiku widokowego. Widok oczywiście w kierunku Stadionu Narodowego...


Nawet zoom cyfrowy dał radę :-D


To była ostatnia atrakcja tego mini-tripa, bowiem do meczu pozostawało niewiele czasu. Dojechaliśmy do samochodu, zabraliśmy flagi, szale, a następnie podjechaliśmy pod stadion, gdzie odstawiliśmy rowery na stacji i udaliśmy się na mecz Polska - Reszta Świata. Po meczu powrót do domu, w którym zameldowałem się krótko po godzinie 21. To był bardzo udany weekend zarówno sportowo, jak i rowerowo :-)
Kategoria Ciekawe wyprawy


  • DST 50.37km
  • Teren 8.00km
  • Czas 02:23
  • VAVG 21.13km/h
  • VMAX 47.26km/h
  • Kalorie 1819kcal
  • Podjazdy 335m
  • Sprzęt Giant Revel 29er
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Niechanowo - Witkowo - Kołaczkowo

Sobota, 23 kwietnia 2016 · dodano: 23.04.2016 | Komentarze 0

Rano umówiłem się z Kacprem, że w południe ruszymy gdzieś przed siebie. Sprawdziłem prognozy pogody i ustaliłem trasę tak, by z wmordewindem zmierzyć się najpierw, a wracać na lajcie. Pojechaliśmy, więc przez Miaty, Krzyżówkę i N.W.N. do Niechanowa. Tam zajrzeliśmy pod klasycystyczny pałac z 1785 roku...



Dalej przez Karsewo dotarliśmy do Witkowa, gdzie najpierw zajrzeliśmy pod szkołę im. Lotnictwa Polskiego, aby bliżej przyjrzeć się polskiemu samolotowi szkolno-treningowemu PZL TS-8 Bies...



Następnie pojechaliśmy na osiedle wojskowe zobaczyć zwiadowczą wersję odrzutowego rosyjskiego bombowca IŁ-28R...



Do centrum Witkowa udaliśmy się ulicą Poznańską...


Jazda szła nam całkiem sprawnie, czasu do obiadu jeszcze było, więc postanowiliśmy pojechać jeszcze do Kołaczkowa. Tam obowiązkowo wizyta pod starą gorzelnią...


I oczywiście pod pałacem neogotyckim z lat 1870-80...



Powrót do Trzemeszna przez Wierzchowiska, Krzyżówkę i Miaty. W ten oto sposób niewinny trip przekształcił się w całkiem przyjemny i ciekawy :-)
Kategoria Ciekawe wyprawy


  • DST 72.70km
  • Teren 27.00km
  • Czas 03:39
  • VAVG 19.92km/h
  • VMAX 51.73km/h
  • Kalorie 2624kcal
  • Podjazdy 248m
  • Sprzęt Giant Revel 29er
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Trzy stare mosty kolejowe z ekipą BS

Poniedziałek, 14 marca 2016 · dodano: 15.03.2016 | Komentarze 1

Plan na poniedziałek zrodził się dzień wcześniej, podczas zawodów GKKG Winter Race w Skorzęcinie. Kuba z Micorem snuli plany i padło hasło trzech mostów. Jako, że poniedziałek też był u mnie dniem wolnym, wyraziłem chęć jazdy. Podobnie jak Sebek, więc w jednej chwili zrobiło się czterech chętnych na poniedziałkowego tripa. Wieczorem okazało się, że dołączy także Marcin, więc jak na dzień powszedni było nas sporo, bo aż pięciu chłopa :) Ekipa gnieźnieńska ruszyła o godzinie 10 jadąc przez Wierzbiczany, Gaj w kierunku Ostrowitego, natomiast my z Sebkiem nieco później przez Zieleń i Jerzykowo. Spotkaliśmy się na rozdrożu między Jerzykowem i Ostrowitem Prymasowskim i dalej kontynuowaliśmy jazdę w komplecie. Pierwszy fragment trasy wiódł przez Słowikowo do Kamieńca. Po drodze na chwilę zatrzymaliśmy się nad jeziorem Miławskim...


Po kilkunastu kolejnych minutach byliśmy nad jeziorem Kamienieckim...


Kontynuowaliśmy jazdę wzdłuż linii brzegowej jeziora przyjemnym singletrackiem, aż tu nagle pojawiły się powalone drzewa...


Kolejnym celem był mały zbiornik wodny w pobliskiej dolinie...


W tej przyjemnej miejscówce zrobiliśmy przerwę, aby się posilić o ogrzać ciepłą kawą i herbatą...


Chwila przerwy i ruszyliśmy dalej. Przyjemnym początkowo terenem, a następnie asfaltem dotarliśmy do nieczynnej linii kolejowej nr 239 Orchowo - Mogilno. Wdrapaliśmy się na nasyp kolejowy...


I po torze kolejowym pomknęliśmy w kierunku Marcinkowa...


Kilka chwil i dotarliśmy do pierwszego z mostów...


Aby jechać dalej trzeba było przedostać się na drugą stronę...


Za mostem dalsza jazda torowiskiem, by po chwili wspiąć się do góry na bardziej cywilizowaną drogę...


Kolejnym celem był most w Kunowie. Na miejsce dotarliśmy przez Gębice i Kwieciszewo. Tam nieopodal DK 15 przymusowy postój, bowiem Kuba musiał załatać kolejną przebitą dętkę w tym roku. Poszło w miarę sprawnie, mając na uwadze temperaturę powietrza i ruszyliśmy dalej. Do samego mostu dojechaliśmy wzdłuż torowiska...


Most jest w coraz gorszej kondycji...


Jako, że poziom wody w jeziorze Bronisławskim jest bardzo niski, to zeszliśmy na dół podziwiać żelazną konstrukcję...


Od dołu prezentuje się to tak...


Z Kunowa przez Goryszewo i Bystrzycę dotarliśmy do ostatniego celu poniedziałkowego tripu, którym był most w Żabnie...


Marcin oczywiście nie odmówił sobie wejścia na żelazną konstrukcję...


Ja postanowiłem też trochę bliżej się przyjrzeć konstrukcji...


I zajrzałem z kolei na dół...


Zanim ruszyliśmy w drogę powrotną posililiśmy się jeszcze co nieco, a dalej przez Wylatowo, Krzyżownicę, Popielewo i Zieleń dotarliśmy na obrzeża Trzemeszna. Tam pożegnaliśmy się z ekipą gnieźnieńską, która miała jeszcze kawałek drogi przed sobą, a my spokojnie dotarliśmy do domów.

Co, by nie powiedzieć, to był mega udany trip. Dzięki chłopaki!!! I oby takich więcej :-)

P.S. Zdjęcia pochodzą z moich zbiorów, a także Sebastiana i Marcina za co dziękuję :-P
Kategoria Ciekawe wyprawy


Podsumowanie roku 2015 :-)

Czwartek, 31 grudnia 2015 · dodano: 31.12.2015 | Komentarze 4


P O D S U M O W A N I E    R O K U    2 0 1 5


Wykręcone kilometry: 12025,20 km :-)
Czas jazdy: 519 godzin i 12 minut (21 dni 15 godzin i 12 minut)
Ilość dni rowerowych: 219
Średni dystans na dzień rowerowy: 54,91 km
Średni dystans na dzień: 32,95 km
Średnia prędkość w sezonie: 23,16 km/h
Ilość wyjazdów powyżej 100 km: 12
Ilość wyjazdów powyżej 200 km: 1
Ilość wyjazdów powyżej 300 km: 1
Ilość upadków: 2
Ilość awarii: 3


Koniec roku to tradycyjnie czas podsumowań. Czas, więc na takie i z mojej strony. Miniony rok był dla mnie pierwszym pełnym 12-miesięcznym cyklem, w którym mogłem się sprawdzić na wielu trasach. Był to czas bardzo udany :-) Ba!!! Nawet nie śniło mi się wcześniej, że mogę wykręcić tyle kaemów. Wstępnie założyłem sobie jako cel 8000 km, a skromnym marzeniem było pokonanie granicy 10000 km. Finalnie udało się wykręcić, bagatela ponad 12000 km!!! To nic, że już na początku roku zdarzyła się gleba, która wyeliminowała mnie na ponad tydzień z jazdy, a niedługo potem kolejna. To nic, że podczas wakacji zdiagnozowano u mnie przepuklinę pachwinową. I to nic, że trzy razy zmuszony byłem do awaryjnych postojów z racji laczka. Nie wyhamowało to mojego impetu i z wielką przyjemnością pokonywałem kolejne kilometry. Swoich sił spróbowałem także w lokalnych zawodach MTB z bardzo dobrym efektem w kategorii "amator". W pamięci pozostaje wiele przyjemnych chwil dzięki udanym wyprawom w ciekawe miejscówki i z sympatycznymi ludźmi. Do najciekawszych z nich należały:

*** Zawody "GKKG Winter Race 2015" (marzec 2015) ***

*** Szlakiem trzech starych mostów kolejowych (kwiecień 2015) ***

*** PK Promno i Puszcza Zielonka z Dziewiczą Góra z ekipą BS (maj 2015) ***

*** Wieże widokowe w Paprotni i na Złotej Górze z Bobiko (czerwiec 2015) ***

*** Tatry - przy okazji urlopu z rodziną (lipiec 2015) ***

*** Piechcin z Piotrem (sierpień 2015) ***

*** Wał Wydartowski z konkretną ekipą BS (wrzesień 2015) ***

*** Trójmiasto, czyli nad morze w jeden dzień!!! (wrzesień 2015) ***

*** Zawody "Poznań Bike Challenge 2015" (wrzesień 2015) ***

*** Strzelno i Kruszwica (październik 2015) ***

*** Zawody "Dębówiec 2015" (październik 2015) ***

*** Powidzki Park Krajobrazowy z Kacprem (listopad 2015) ***

*** Toruń z Karolem (grudzień 2015) ***



I na koniec troszkę fotograficznych wspomnień :-)


























Kończąc podsumowanie, chciałbym życzyć wszystkim Szczęśliwego Nowego Roku 2016!!! Niech będzie on bardzo udany zarówno rowerowo, jak i prywatnie. Szerokiej drogi i wiatru w plecy :-)


P.S. Osobiście na przyszły rok nie stawiam sobie żadnych celów. Czeka mnie operacja gdzieś na przełomie kwietnia i maja, w sierpniu planowane jest powiększenie się rodzinki, więc dyspozycja bardzoooooo ograniczona. Może uda się wykręcić te 5000 km w ramach przyzwoitości ;-)
Kategoria Ciekawe wyprawy


  • DST 107.16km
  • Teren 4.00km
  • Czas 04:27
  • VAVG 24.08km/h
  • VMAX 45.68km/h
  • Kalorie 3835kcal
  • Podjazdy 357m
  • Sprzęt Giant Revel 29er
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Toruń przez Inowrocław

Sobota, 19 grudnia 2015 · dodano: 19.12.2015 | Komentarze 5

Na sobotę zaplanowałem sobie wypad do Torunia, w którym to ostatni raz byłem jakieś 9-10 lat temu, nie licząc po drodze imprez żużlowych. Chętnych jakoś zabrakło, a jedyną osobą, która wyraziła zainteresowanie był Karol. W związku z tym nakreśliłem szybko plan wycieczki w piątkowy wieczór i można było ruszać w sobotni poranek....


Wyruszyliśmy o godzinie 8:00. Najpierw trzeba było pokonać doskonale nam znane tereny. Szybko przeprawiliśmy się przez Trzemżal, Wylatowo, Mogilno, Kołodziejewo i Janikowo. W Janikowie zrobiliśmy krótką przerwę na małe uzupełnienie cukrów z oddali obserwując strefę przemysłową miasta...


Następnie obraliśmy kurs w kierunku Inowrocławia. Jechaliśmy wzdłuż wielkiej, białej hałdy...


Zaraz w jej sąsiedztwie płynie Kanał Notecki...


Dalej pojechaliśmy przez Gorzany i Kościelec, gdzie zainteresował nas nieco dziwny kościół. Okazało się, że jest to kościół św. Małgorzaty, który powstał ok. 1200 roku. Wygląda trochę dziwnie, bowiem obok stoi dobudowana kapliczka, która bardziej przypomina fragment zamku...


Po kilkunastu następnych minutach zameldowaliśmy się w Inowrocławiu, gdzie obowiązkowym punktem była tamtejsza tężnia solankowa...


Zajrzeliśmy oczywiście do środka...


Sama konstrukcja całkiem ciekawa...


Po krótkiej przerwie trzeba było ruszać dalej. Kierunek rzecz jasna Toruń. Po drodze przejeżdżaliśmy przez miejscowość o charakterystycznej nazwie. Ciekaw jestem czy tamtejsi mieszkańcy mają mnóstwo kłopotów, czy może jest zupełnie inaczej...


Dalsza jazda przez miejscowości Orłowo i Więcławice, gdzie do pokonania były krótkie odcinki terenowe. Okazały się one po ostatnich opadach bardzo grząskie, więc upapranie się było nieuniknione. W końcu udało się dojechać do DK 15. Tam wbiliśmy się w całkiem przyjemną ścieżkę rowerową położoną wzdłuż trasy i pomknęliśmy nią aż do Suchatówki. Dalej już trzeba było przeprawić się kilka kilometrów samą krajówką, ale w Małej Nieszawce momentalnie się z niej ewakuujemy i do Torunia wjeżdżamy ulicą Nieszawską...


Głównym celem było oczywiście Stare Miasto. Pojechaliśmy, więc przez dłuuuugi most nad Wisłą...


I rozkoszowaliśmy się pięknym widokiem na Starówkę...


Po pokonaniu mostu naszym oczom ukazała się charakterystyczna Krzywa Wieża - średniowieczna baszta miejska, która swą nazwę zawdzięcza znacznemu odchyleniu od pionu...


I widok na jej górną kondygnację od drugiej strony...


Następnie trafił się nam po drodze sklep z prawdziwymi toruńskimi piernikami. Stał się on głównym celem w drodze powrotnej, z zamierzeniem kupna łakoci :-)


Nieopodal trafiliśmy na Bramę Klasztorną...


I widok od frontu...


Kolejnym celem był Łuk Cezara...


Stamtąd pojechaliśmy na Rynek Staromiejski, gdzie trafiliśmy na... demonstrację "KOD"...


Ale nie ona była tu naszym celem. A był nim rzecz jasna Ratusz...



Z uwagi na demonstrantów dostęp do pomnika Mikołaja Kopernika był mocno ograniczony, ale finalnie udało się fotę cyknąć...


Z Rynku pojechaliśmy obejrzeć ruiny Zamku Krzyżackiego...




W pobliżu mieści się oczywiście Centrum Kultury Zamek Krzyżacki...


I w bliskim sąsiedztwie Brama Mostowa...


Z tego miejsca widać też w całej okazałości most im. Józefa Piłsudskiego, który ma długość 898 metrów...


Na koniec pojechaliśmy po wspomniane wcześniej pierniki, po drodze zaglądając pod dom Mikołaja Kopernika...


Widok na jego górne kondygnacje...


Na sam koniec wizyty na toruńskiej Starówce udało się trafić jeszcze piękne ujęcie katedry św. Jana Chrzciciela i Jana Ewangelisty...


I trzeba było się zbierać, bowiem zbliżał się czas odjazdu pociągu. Powrót przez most, ale zanim dotarliśmy na dworzec PKP, zahaczyliśmy o taras widokowy po drugiej stronie Wisły, z którego rozciąga się piękny widok na całą Starówkę...


Wspólna fotka też musi być :D


Na tarasie znajduje się też bardzo fajna ściąga...


Z tarasu pojechaliśmy na dworzec, gdzie była masakrycznie długa kolejka po bilety i cudem zdążyliśmy przed odjazdem pociągu. Tzn., Karol kupował bilety, a ja zatrzymywałem już odjeżdżający pociąg. W tym momencie Karol wbiegł na peron, pociąg udało się zatrzymać i dalej bez przygód dotarliśmy do Trzemeszna...


Wycieczka na mega plus!!! Pogoda dopisała, a podczas wizyty na Starówce nawet uraczyła nas słońcem. Bogactwo Torunia w zabytki jest tak ogromne, że polecam każdemu odwiedzić to miejsce :-)


Zapis trasy z wycieczki:





  • DST 76.24km
  • Teren 28.50km
  • Czas 03:22
  • VAVG 22.65km/h
  • VMAX 47.17km/h
  • Kalorie 2663kcal
  • Podjazdy 440m
  • Sprzęt Giant Revel 29er
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powidzki Park Krajobrazowy

Sobota, 14 listopada 2015 · dodano: 15.11.2015 | Komentarze 1

Sobota była dniem wolnym od pracy, ale byłem czasowo ograniczony tylko do południa. Nie pozostało, więc nic innego, jak ruszyć w teren z samego rana. W sumie świetnie się złożyło, bowiem złapałem sporo promieni słonecznych, a z godziny na godzinę było ich coraz mniej. Przeszkadzał tylko wredny wiatr, więc plan był taki, aby schować się do lasu. W ten sposób celem sobotniej wyprawy stał się Powidzki Park Krajobrazowy. Wyruszyliśmy razem z Kacprem krótko po godzinie ósmej. Pojechaliśmy przez Zieleń, Ostrowite i Jerzykowo do Skubarczewa, a tam prosto w las. Najpierw było trochę jazdy zielonym szlakiem i wizyta pod "Grubym Dębem"...


Dalej kontynuowaliśmy jazdę zielonym szlakiem, by po paruset metrach z niego odbić i dojechać do Smolników Powidzkich. Tam wjechaliśmy na DW 262 i po chwili zameldowaliśmy się w Anastazewie. W sąsiedztwie dawnej strażnicy postawiono tu symboliczną granicę, która faktycznie istniała tutaj jeszcze na początku XX wieku, pomiędzy zaborami pruskim i rosyjskim...


Zrobiliśmy sobie też wspólną fotkę...


Brakuje tylko drzwi, deski i byłby wychodek :-D


Następnie dojechaliśmy do Salomonowa, gdzie wjechaliśmy ponownie w las i kontynuowaliśmy jazdę wzdłuż jeziora Powidzkiego. Przez Skrzynkę, Lipnicę i Kosewo dojechaliśmy do Giewartowa. Na odcinku Lipnica - Kosewo konkretnie nas wywiało, a jazda pod wmordewind była z prędkością co najwyżej 17 km/h. W Giewartowie zajrzeliśmy na plażę...


Jezioro Powidzkie z tego miejsca prezentuje się przyjemnie w blasku jesiennego słońca...


Z Giewartowa pojechaliśmy niebieskim szlakiem do Kochowa. Wiatr w dalszym ciągu uprzykrzał jazdę, więc nie pojechaliśmy wzdłuż szlaku do Polanowa, lecz schowaliśmy się do lasu. A tam oczywiście moja ulubiona miejscówka z torami kolejowymi w tle. Obowiązkowy postój i kilka fotek...


Kolorowe liście dodają jesienią temu miejscu dodatkowego uroku...


Jazda po podkładach przyjemna nie jest, więc trzeba wrócić na scieżkę...


Chroniąc się przed wiatrem dotarliśmy do Powidza, gdzie na moment zajrzeliśmy ponownie nad jezioro. Przy pomoście zacumowane jeszcze ostatnie małe żaglówki...


A na niebie robiło się coraz ciemniej...


Ostatni rzut oka na jezioro Powidzkie...


I pognaliśmy szybko przez Wylatkowo do Skorzęcina. W rejonie leśniczówki Kacper potrzebował dłuższej przerwy, bowiem dał mu się we znaki nieznośny tego dnia wiatr. Jako, że ja byłem ograniczony czasowo pognałem w stronę Trzemeszna samotnie przez Sokołowo i Miaty, natomiast Kacper po dłuższym odpoczynku także dojechał do domu :-P Wyprawa mimo nieznośnego wiatru na duży plus :-)
Kategoria Ciekawe wyprawy


  • DST 51.59km
  • Teren 9.50km
  • Czas 02:33
  • VAVG 20.23km/h
  • VMAX 42.30km/h
  • Kalorie 1734kcal
  • Podjazdy 423m
  • Sprzęt Giant Revel 29er
  • Aktywność Jazda na rowerze

I Rajd Niepodległości + okolice

Środa, 11 listopada 2015 · dodano: 11.11.2015 | Komentarze 0

Na dzisiejszy dzień nie miałem zbytnio pomysłu na kręcenie, a że było Święto Niepodległości, postanowiłem wziąć udział w I Rajdzie Niepodległości organizowanym przez Stowarzyszenie pod Żaglami. Celem było odwiedzenie miejsc pamięci znajdujących się na terenie gminy Trzemeszno i złożenie hołdu poległym, którzy walczyli za Naszą Ojczyznę. Ruszyliśmy z Trzemeszna w kierunku Niewolna....


Tam pierwszy postój pod pomnikiem poświęconym pamięci 19 obrońców Niewolna i Trzemeszna, rozstrzelanych 10 września 1939 roku...


Następnie pojechaliśmy do Kruchowa na tamtejszy cmentarz. Przed wejściem na cmentarz zdziwienie i pewnego rodzaju konsternacja. Ale jak widać, business is business...


Na cmentarzu pod zbiorową mogiłą złożyliśmy hołd kolejnym poległym, 7 mieszkańcom Kruchowa i Grabowa, zamordowanym przez hitlerowców 5 października 1939 roku...


Kolejnym przystankiem było Wydartowo. Po drodze spotkaliśmy biegaczy ze stowarzyszenia BOLT i cyknęliśmy sobie wspólną fotę...


W Wydartowie kolejny hołd poległym. Tutejszy pomnik upamiętnia miejsce rozstrzelania przez Niemców 11 września 1939r. 8 osób, członków Straży Obywatelskiej. Część zamordowanych pochowano w Mogilnie, a część w Kruchowie...


Z Wydartowa pojechaliśmy do Kocinia. Krótko przed celem czekał nas mały podjazd...


Tutaj kolejny hołd i chwila zadumy pod obeliskiem upamiętniającym miejsce rozstrzelania przez hitlerowców 27 Polaków z Trzemeszna i okolicy. W dniu 5 października 1939 r. hitlerowcy rozstrzelali członków Straży Obywatelskiej, wśród których był również Andrzej Marchewicz, komendant Straży...



Następnie wróciliśmy do Trzemeszna, gdzie na miejscowym cmentarzu złożyliśmy hołd zamordowanym w latach 1939 - 1944 mieszkańcom miasta i gminy Trzemeszno. Na mogile wzniesiono w 1959 roku, pomnik w formie bryły betonowej, podtrzymywanej przez orły...


Tym ostatnim przystankiem zakończyliśmy niepodległościowy rajd. Ja miałem jeszcze troszkę czasu, więc pojechałem pokręcić po okolicach w sąsiedztwie lasów. W okolicach Gaju trafiłem nawet co nieco słońca, którego tego dnia było jak na lekarstwo...


Powrót do domu przez Bieślin i Zieleń, a że spaliło się całkiem sporo kalorii, można było świętować dalej przy zajadaniu się przepysznymi rogalami zrobionymi rzecz jasna przez moją żonkę :-)
Kategoria Ciekawe wyprawy


  • DST 147.12km
  • Teren 15.00km
  • Czas 06:42
  • VAVG 21.96km/h
  • VMAX 41.04km/h
  • Kalorie 4986kcal
  • Podjazdy 474m
  • Sprzęt Giant Revel 29er
  • Aktywność Jazda na rowerze

10000 km!!! Magiczna bariera pokonana!!! (Gniezno, Strzelno, Kruszwica)

Piątek, 9 października 2015 · dodano: 10.10.2015 | Komentarze 7

Na ten dzień planowałem wypad w miejsce, w którym jeszcze nie byłem. Powód, nie byle jaki. Miała paść magiczna bariera 10000 kilometrów w roku, która jeszcze kilkanaście miesięcy temu była dla mnie abstrakcją, ale i marzeniem :-) Z samego rana musiałem podjechać do Gniezna do kuzynki odebrać magiczne składniki do ciasta, które trzeba było upiec na urodzinki małej. Trasa standardowo przez Wymysłowo i Wierzbiczany, powrót podobnie i oczywiście pod upierdliwy wmordewind.

Po południu z kolei, żeby też nie było za łatwo ruszyłem w kierunku wschodnim pod ten wredny wmordewind, a celem była Kruszwica. Pojechałem przez Popielewo, Wylatowo, Łosośniki w kierunku Gębic. W Łosośnikach zacząłem się zastanawiać czy nie trafię na jakiś remont drogi, bowiem na kierunkowskazie Gębice powiewała resztka folii. Informacji o objeździe nie zauważyłem, więc pomknąłem zgodnie z założeniem przed siebie. Przejechałem przez Kątno, dojechałem do Marcinkowa i kuku. Droga zamknięta, remont wiaduktu, można zapomnieć o przejeździe...


Wizja wracania do Łosośnik i znowu jazdy pod wmordewind nie wchodziła w grę, więc coś trzeba było wymyślić. W tym momencie przypomniał mi się wiosenny wyjazd na stary most kolejowy w Marcinkowie i ówczesne pokonywanie pól i łąk. Postanowiłem zrobić podobnie. Cofnąłem się nieco, zjechałem polem do torów, a następnie torami dotarłem do starego mostu. Tam zszedłem na dół co łatwe nie było, bowiem zbocze strasznie śliskie. Skoro byłem już w rejonie mostu, to pstryknąłem fotę...


I jeszcze jedna z innego profilu...


Dalej była jazda po nierównej polanie, a następnie kilkadziesiąt metrów z buta przez knieje. Dotarłem do małego tunelu i zaraz za nim można było kontynuować jazdę między polami. Po paruset metrach znalazłem się w końcu na drodze po drugiej stronie remontowanego mostu. Dalej bez przeszkód dotarłem do Gębic i stamtąd przez Zbytowo pojechałem prosto w kierunku Strzelna. Wiatr z każdym kilometrem był coraz bardziej dokuczliwy, ale do celu było coraz bliżej. Dojechałem do Strzelna i tam zajrzałem pod rotundę św. Prokopa...
Image and video hosting by TinyPic

Ze Strzelna pognałem prosto na Kruszwicę, bowiem czas naglił, a trzeba było zdążyć przed zmrokiem. Po godzinie 18 zameldowałem się na miejscu, a jak Kruszwica, to oczywiście Mysia Wieża. Według legendy tutaj został pożarty przez myszy król Popiel...


Pod wieżą zrobiłem sobie pamiątkową fotkę, oczywiście celebrując już powoli pokonanie granicy 10000 kilometrów w roku kalendarzowym...
Image and video hosting by TinyPic

Czas pod wieżą szybko upływał, słońce schowało się za horyzontem i robiło się coraz chłodniej. Założyłem kominiarkę, ochraniacze na buty i trzeba było się zbierać. Zajrzałem jeszcze na chwilkę nad jezioro Gopło...


Na wiosnę chciałbym objechać całe jezioro wokoło. Może znajdzie się ktoś chętny do wspólnej wyprawy, np. Grigor, który ostatnimi czasy lubi objeżdżać większe jeziora :P ? Wyjeżdżając spod wieży zauważyłem, że po zmroku bardzo ładnie jest ona oświetlona, w związku z czym postanowiłem pstryknąć jeszcze jedną fotkę...
Image and video hosting by TinyPic

Było przed godziną 19, na termometrze ledwo 6°C, więc trzeba było gnać do domu. Na moment zatrzymałem się jeszcze na kruszwickim Rynku...


I pognałem prosto przed siebie, energicznie pedałując bowiem temperatura wciąż spadała. Od Strzelna wynosiła ledwie 3-4°C. Droga powrotna niemal ta sama, z małą korektą od Gębic, aby nie nadziać się na nieszczęsny most. Pojechałem przez Gozdanin i dalej Łosośniki, a stamtąd Szydłowo i Trzemżal. W Trzemesznie zameldowałem się około godziny 21.


Wyjazd jak najbardziej na plus, zważywszy przekroczenie granicy 10000 km w roku!!! :-)




  • DST 323.74km
  • Teren 46.00km
  • Czas 14:31
  • VAVG 22.30km/h
  • VMAX 52.69km/h
  • Kalorie 11714kcal
  • Podjazdy 2372m
  • Sprzęt Giant Revel 29er
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trójmiasto zdobyte!!! Czyli nad morze w jeden dzień :-)

Czwartek, 17 września 2015 · dodano: 17.09.2015 | Komentarze 4

Tego wyjazdu miało tak naprawdę nie być!!! Owszem było kilka podejść w sierpniu, ale to pogoda krzyżowała plany, to nie szło zgrać się z innymi na wspólny wypad i sierpień się skończył. W miniony wtorek jednak pojawiła się realna szansa na zrealizowanie tego na co długo czekałem. Złożyło się na to kilka wypadkowych. Po pierwsze wolny dzień od pracy i idealna pogoda - ciepło, słonecznie i z wiatrem z południa. Po drugie wizja operacji i duże prawdopodobieństwo nie zrealizowania wyjazdu także w przyszłym roku, przez co musiałbym czekać aż do 2017. Po trzecie wstępna deklaracja Bobiko co do wyjazdu, więc było nas co najmniej dwóch :-) Wszystko wydawało się być idealnie zgrane, więc musiało się udać!!! Trasa była z grubsza zaplanowana (sierpniowa wersja), trzeba było lekko skorygować końcowy fragment, gdyż pociągiem trzeba było wracać z Gdyni. Jak się później okazało nie wszystko poszło jak miało, bowiem do celu w Gdyni zmuszony byłem dotrzeć sam, gdyż Bobiko z uwagi na usterkę aparatu słuchowego się wycofał.

Wyjazd nastąpił w czwartek, zaraz po północy. Ruszyłem z Trzemeszna z załadowanymi sakwami (prowiant, odzież na zmianę, baterie, zapasowy łańcuch, i inne pierdołki). Była to dla mnie pierwsza tak poważna wyprawa, więc wolałem wziąć trochę więcej klamotów, niż później borykać się z ewentualnymi problemami. Początkowy fragment trasy, to nic ciekawego. Jazda przez Jastrzębowo, Gołąbki i Chomiążę Szlachecką. Dalej jazda w kierunku Barcina i tutaj nastąpiła pierwsza niespodzianka. W Wójcinie na przeciw wyszedł jakiś wielki pies z kilkoma mniejszymi kompanami, więc bez chwili zawahania nastąpił odwrót i dojazd do Barcina przez Szczepanowo zamiast przez Wolice. Barcin powitał mgłą, która jak się później okazało unosiła się, aż do samej Bydgoszczy. Jazda drogą nr 254 nie należała do przyjemnych, bowiem jak na środek nocy poruszało się tamtędy sporo tirów, a mgielny opad osiadał na okularach, więc co rusz trzeba było je przecierać. Niemniej kolejne kilometry pokonywane były sprawnie. Drogą nr 254 dotarłem do DK 25, którą trzeba było przemknąć jakieś 3 km. Jako, że dalej jest zakaz jazdy dla rowerzystów, miałem obczajoną wcześniej małą przeprawę przez skrawek Puszczy Bydgoskiej. Z początku wszystko przebiegało jak należy, a za chwilę miał nastąpić przejazd na drugą stronę DK 10 i dalej przez las. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że po drugiej stronie DK 10 las jest ogrodzony siatką, a wszelakie bramy były pozamykane. Nie pozostało, więc nic innego, jak dojechać przez DK 10 do DK 25 i dojechać w ten sposób do bydgoskich osiedli. W mieście pojawiłem się o godzinie 4 i spokojnie sobie przemierzałem kolejne metry ścieżkami rowerowymi. Na jednym z większych skrzyżowań trafiłem na parking z miejskimi bolidami...


Wszystkie ładnie zaparkowane czekały, aż miasto obudzi się do życia. Dalej poruszałem się ścieżką wzdłuż DK 5, a następnie przez park im. Załuskiego wykręciłem w kierunku Myślęcinka, po drodze przejeżdżając przez całkiem przyjemny most...


Z Bydgoszczy wyjechałem ścieżką rowerową na ul. Hipicznej i dalej pomknąłem przez Niemcz, Neklę, Pyszczyn i Kotomierz. Niebo powoli się rozjaśniało, a w okolicach Nieciszewa zaczęło świtać. Przyroda budziła się do życia, a mym oczom ukazał się przepiękny widok na zamglone łąki i pola...


Nieco dalej moja droga miała przebiegać prosto, ale okazało się, że znajduje się tam pole z jakąś ścieżką, więc pojechałem nieco na okrętkę. Okazało się, że niepotrzebnie, bo była to ogólnodostępna dróżka i właśnie kilka następnych kilometrów tak właśnie wyglądało...


Jechałem sobie takimi wiejskimi ścieżkami, aż do Różannej. Rower trochę się zasyfił, ale jak tylko błotko zaschło zrzuciłem je z ramy :-P W Gawrońcu spotkała mnie kolejna niespodzianka. Otóż most, którym miałem jechać był zamknięty, gdyż grozi zawaleniem. Nie było żadnej informacji o objazdach, więc pokonałem wał usypany z ziemi i pomknąłem dalej :-) Po kilku następnych minutach przecinam DW 240, gdzie zaczyna pachnieć Kaszubami, a była dopiero godzina 7...


Dalej jechałem przez Drzycim, Wery i Żur. Tam powitała mnie tablica Wdeckiego Parku Krajobrazowego, a już po chwili przejeżdżałem nad rzeką Wda...


O godzinie 8 zameldowałem się w miejscowości Osie, gdzie zrobiłem sobie pierwszą dłuższą (30 min.) przerwę. Wszedłem do marketu, zakupiłem banany i jogurt pitny. Przed marketem znalazłem wygodną miejscówkę, wszamałem jednego banana, popiłem jogurtem, dorzuciłem batona, kilka łyków izotonika i pomknąłem dalej. Dalsze kilometry to była czysta przyjemność. Jazda lasem, cisza i tylko śpiew ptaków oraz podziwianie widoków Wdeckiego Parku Krajobrazowego...


Nie spodziewałem się, że aż tyle terenu będę musiał pokonać. Na mapach wyglądało to na drogi asfaltowe. Mimo to jechało się bardzo przyjemnie...


W okolicach miejscowości Kasparus musiałem wjechać w drogę pożarową, którą prawie przejechałem. Na szczęście szybko się zorientowałem. Dodatkowo wspomogłem się nawigacją w smartfonie i można było śmigać dalej. Kilka kolejnych kilometrów w terenie i mym oczom ukazała się zapora na Wdzie...


Kolejne miejscowości mijane po drodze to Wda, Lubichowo i Szteklin, gdzie w pobliskich okolicach znajduje się kilka jezior. W Szteklinie na moment zgłupiałem, bowiem niemal spod ziemi wyrósł dziwny kierunkowskaz...


Miałem jechać nad morze, a okazało się, że trafiłem do lubuskiego :-D Było przed godziną 11 i robiło się już naprawdę ciepło, więc w okolicach miejscowości Koteże w małym skrawku lasu przebrałem się na krótko i pojechałem już prosto na Starogard Gdański. W Starogardzie wbiłem się na DW 222, którą jechałem aż do samego Gdańska. Dopiero za Starogardem poczułem prawdziwy powiew wiatru w plecy. Wcześniej wiatr był albo znikomy przy jeździe nocą, albo w lasach nieodczuwalny. Na 230 kilometrze zrobiłem kilkunastominutową przerwę. Przeczyściłem i nasmarowałem łańcuch oraz zjadłem drugiego banana, wafelka, batonika, żel energetyczny, dopiłem do końca izotonika i z nowymi siłami ruszyłem na podbój Trójmiasta. Odcinek Starogard Gdański - Gdańsk to dość mocno pofałdowany teren, raz jechałem z górki, raz pod górkę, ale z wiatrem w plecy szło bardzo sprawnie. Robiło się coraz cieplej, ale do celu pozostawało niewiele. Przejechałem nad S6 i S7 i za chwilę pojawiła się na horyzoncie tablica Gdańsk!!! Było przed godziną 14 :-) Gdańsk przywitał mnie remontami dróg, które w wielu miejscach były rozkopane, nawet dworzec PKP w remoncie. Na początek podjechałem pod Stocznię Gdańską, symbol miasta z czasów PRL-u...


Image and video hosting by TinyPic

Zabytkowe żurawie na terenie stoczni prezentują się okazale...


Kolejnym celem był symbol nowoczesnego Gdańska - PGE Arena...


Dalej już prosto nad morze. Dojechałem do ścieżki rowerowej w sąsiedztwie plaży i pojechałem w stronę Westerplatte. Stamtąd rozpocząłem kurs w stronę Gdyni, zwiedzając po drodze okoliczne atrakcje. Nie mogło zabraknąć oczywiście molo na Brzeźnie...


Następnie krótki postój w Sopocie nieopodal molo...


I rzut oka wprost na najdłuższą drewnianą konstrukcję w Europie (511,5 m)...


Z Sopotu rozlega się także przyjemny widok na Kępę Redłowską w Gdyni...


Z Sopotu już prosto do Gdyni. W rejonie Kępy Redłowskiej trzeba było pokonać solidne przewyższenie terenu. Oczywiście nie dało się tam wjechać rowerem do góry, ale po schodach z fajnym rozwiązaniem w postaci rynny na koła roweru już tak...


Będąc już w Gdyni wjechałem na Kamienną Górę skąd można podziwiać widoki na rejony Skweru Kościuszki i Molo Południowego...


Następnie zjazd w dół i prosto na skwer i molo, gdzie można podziwiać muzealną flotę morską. Jak zawsze pięknie prezentujący się żaglowiec "Dar Pomorza"...


I równie atrakcyjny okręt "Błyskawica"...


Jako, że czas szybko płynął, a była już godzina 16, postanowiłem podjechać na gdyńską plażę i w końcu zaczerpnąć kąpieli. Woda może i nie była najcieplejsza (14-15 stopni), ale po takim kilometrażu nie była mi straszna. Przebrałem się i popływałem trochę w naszym polskim morzu :-D Ludzi na plaży było sporo, ale śmiałków do kąpieli już nie. Poza mną tylko jeden koleś odważył się na całkowite zanurzenie. Pozostali poprzestawali na wejściu do kolan...


Po kąpieli trzeba było się osuszyć, przebrać i ruszyć dalej. Jako, że do 300 km trochę brakowało postanowiłem pokręcić w rejon portu i popatrzeć co zmieniło się tam przez ostatnich parę lat. Miałem w planach jeszcze odwiedzić rodzinkę w Rumi, ale nie zdążyłbym na pociąg powrotny o 18:45. Była jeszcze opcja o 21:07, ale z racji następnego dnia pracującego odpuściłem. Z Gdyni wróciłem pociągiem do Gniezna, a stamtąd ponownie rowerem do Trzemeszna w bardzo wietrznych warunkach. W ten oto sposób na moim koncie pojawiła się pierwsza "300"!!!


Ogólnie wyjazd był mega udany!!! Praktycznie wszystko zagrało jak trzeba. Na trasie nie złapał mnie żaden kryzys, ale to pewnie dlatego, że starałem się jechać równym tempem bez forsowania. Na plus na pewno był też fakt, że teren był zróżnicowany i nie było wciąż monotonnego asfaltu, który potrafi negatywnie wpłynąć na psychikę. Mimo braku nawigacji świetnie poradziłem sobie z trasą wioząc ze sobą kilka kartek wydrukowanych z map google :-D


Tylko w 3-4 miejscach wspomogłem się na moment mapami w smartfonie. Jeśli chodzi o odżywianie i nawodnienie, to wchłonąłem tego zaskakująco mało: 2 banany, 2 batoniki, 2 wafelki, 1 żel energetyczny, 1 jogurt i ledwie 1,5 litra izotonika :-D

Nie mogę doczekać się już kolejnej podobnej wyprawy, bo w głowie jest już lekko zmodyfikowana i wydłużona wersja tej przejechanej :-)