avatar

Maniek1981 Trzemeszno








I n f o r m a c j e :
Przejechane kilometry: 101080.84 km
Km w terenie: 12730.30 km (12.59%)
Czas na rowerze: 164d 11h 40m
Średnia prędkość: 25.59 km/h
===>>> Więcej o mnie <<<===





2025
button stats bikestats.pl

2024
button stats bikestats.pl

2023
button stats bikestats.pl

2022
button stats bikestats.pl

2021
button stats bikestats.pl

2020
button stats bikestats.pl

2019
button stats bikestats.pl

2018
button stats bikestats.pl

2017
button stats bikestats.pl

2016
button stats bikestats.pl

2015
button stats bikestats.pl

2014
button stats bikestats.pl

Odwiedzone gminy


Strava



Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy maniek1981.bikestats.pl



Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Wyprawy 100-kilometrowe

Dystans całkowity:13454.57 km (w terenie 1045.00 km; 7.77%)
Czas w ruchu:493:47
Średnia prędkość:27.25 km/h
Maksymalna prędkość:76.82 km/h
Suma podjazdów:57234 m
Maks. tętno maksymalne:179 (95 %)
Maks. tętno średnie:159 (85 %)
Suma kalorii:430381 kcal
Liczba aktywności:118
Średnio na aktywność:114.02 km i 4h 11m
Więcej statystyk
  • DST 103.20km
  • Teren 45.00km
  • Czas 04:41
  • VAVG 22.04km/h
  • VMAX 52.46km/h
  • Kalorie 3749kcal
  • Podjazdy 662m
  • Sprzęt Giant Revel 29er
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kaszubska Marszruta

Sobota, 4 listopada 2017 · dodano: 05.11.2017 | Komentarze 9

Pomysł na tego tripa zrodził się w czwartek. Optymistyczne prognozy pogody na sobotę tknęły mnie do tego, by odwiedzić miejsce, w którym jeszcze nie byłem. Zgadaliśmy się z Grzegorzem, że obierzemy kierunek Bory Tucholskie. Przejrzałem strony internetowe i trafiłem na świetną recenzję Kaszubskiej Marszruty. Opublikowane zdjęcia, zamieszczony gotowiec w postaci śladu gpx, to wszystko wyglądało bardzo obiecująco, więc bez wahania wzięliśmy się za organizację wyjazdu. Początkowo swoją chęć zadeklarowało pięć osób, jednak finalnie pojechaliśmy we trójkę (Grzegorz, Krzychu i ja). Zdawaliśmy sobie też sprawę, że możemy napotkać na miejscu sporo problemów po sierpniowej nawałnicy i koniecznym będzie korygowanie trasy, gdyż właśnie tam nawałnica uderzyła z największą siłą, ale do odważnych świat należy :-) Z Trzemeszna wyruszyliśmy samochodem około godziny 6:30, a naszym punktem docelowym były Chojnice. Od rana pogoda dopisywała, więc byliśmy dobrej myśli. Dojazd na miejsce przebiegł sprawnie, w Chojnicach zameldowaliśmy się krótko przed godziną 9:00. Szybkie zakupy, przebranie się i ruszyliśmy w trasę. Na początek postanowiliśmy zajrzeć do centrum miasta, a skoro centrum Chojnic, to oczywiście Brama Człuchowska...

A także Rynek z miejscowym Ratuszem...


Ruszyliśmy dalej, nie tracąc czasu, bowiem w planach była trasa w granicach 100 km, a dzień już krótki. Pomknęliśmy w stronę miejscowości Charzykowy. Jest to miejscowość typowo wypoczynkowa położona u brzegu jeziora Charzykowskiego...


Z plaży głównej kierowaliśmy się w kierunku północnym jadąc promenadą wzdłuż jeziora...


Wraz z końcem promenady wyjechaliśmy z Charzykowych i kontynuowaliśmy jazdę przyjemnymi szutrowymi ścieżkami w otoczeniu lasu, wciąż z widokiem na jezioro Charzykowskie. Przejechaliśmy miejscowości Stary Młyn, Funka i dotarliśmy do Bachorza. Tutaj byliśmy już u skraju Parku Narodowego "Bory Tucholskie"...


Poruszaliśmy się wciąż jego skrajem, gdyż tak mieliśmy zaplanowaną trasę. Druga sprawa, że co kilkaset metrów wisiały tabliczki lub kartki z informacją o zakazie wstępu. Ale i tak było pięknie...


Jadąc dalej dotarliśmy do miejscowości o wymownej nazwie...


Miejscowość faktycznie mała i być może dlatego nie spotkaliśmy tu nikogo, kto paradowałby w gaciach :D Ale jezior w pobliżu dużo. Z samej drogi szło jednocześnie podziwiać jeziora: Charzykowskie, Karsińskie i Długie. A gdyby zrobić rekonesans w najbliższych lasach, to znajdują się tam kolejne mniejsze jeziora: Mielnica, Płęsno, Małe Krzywce, Wielkie Krzywce, Głuche, Małe Głuche. Po prostu piękno przyrody - lasy i jeziora, czyli Kaszuby pełną gębą :-) Jadąc dalej przez Chociński Młyn dotarliśmy do Swornychgaci. Tam znajduje się most zwodzony nad rzeką Brda, która wpływa do jeziora Karsińskiego...


Rzeka Brda w tym miejscu prezentuje się przyjemnie (biała plamka na koronie drzewa na wprost, to czapla biała :D)...


Ze Swornychgaci dotarliśmy do Drzewicza, gdzie opuściliśmy szutrowe ścieżki i wbiliśmy się w głąb lasu, tym samym eksplorując nieco tereny Zaborskiego Parku Krajobrazowego. Na jego skraju zrobiliśmy krótką przerwę na uzupełnienie kalorii, mając przejechane blisko 40 km...


Po przerwie wyjechaliśmy z Parku Krajobrazowego, przecięliśmy DW236 i kontynuowaliśmy jazdę mega przyjemnym leśnym duktem wzdłuż jeziora Dybrzk...


Aż nie mogłem się nadziwić jak uporządkowane są tutejsze tereny po sierpniowej nawałnicy. Zrobiona została tu konkretna praca i chwała tym ludziom, którzy ciężko tu pracowali, by turystyka i pobliskie tereny mogły nadal zachwycać turystów. Tym przyjemnym duktem dotarliśmy do Czernicy. To miejsce mnie urzekło, cisza, spokój i piękny widok z akwenem wodnym...


Gdyby było nieco cieplej rzuciłbym przynajmniej na pół godziny rower i położył na trawce delektując się tutejszym miejscem. Ale kręciliśmy dalej. Przemierzaliśmy kolejne kilometry kaszubskich lasów. Kolejne ścieżki i kolejne dowody na to jak sprawnie idą prace przy porządkowaniu terenów po nawałnicy...


Powróciliśmy do DW236 i wbiliśmy się na ścieżkę rowerową biegnąca wzdłuż drogi, która jak się okazało na jej końcu była zamknięta. Nie dziwił więc fakt, że wytrzęsło nas tam konkretnie z uwagi na rozjeżdżone podłoże przez ciężki sprzęt usuwający skutki nawałnicy. Dojechaliśmy do Wielkich Chełmów i kolejnych kilka kilometrów pokonywaliśmy na otwartym terenie, aż dotarliśmy do Brusów, miejscowości która po Chojnicach była druga co wielkości spośród odwiedzonych tego dnia. W Brusach wrażenie zrobił na mnie ogromny kościół pw. Wszystkich Świętych...


Kolejne mijane miejscowości to Kosobudy, Kinice i Czarniż. Ten fragment trasy to w dalszym ciągu odkryte tereny, ale trafił się też przyjemny odcinek...


Krótko za Czarniżem wjechaliśmy ponownie do lasu. Okazało się, że droga była zamknięta z uwagi utwardzanie drogi betonowymi płytami w kierunku Leśnictwa Giełdon. W objazd nie chciało nam się bawić, więc zmierzyć musieliśmy się z taką nawierzchnią...


Od tego momentu widoki Borów Tucholskich zmieniły się diametralnie. Przed wyjazdem szukając informacji we wszelakich źródłach o stanie lasów i możliwości przejazdu dotarłem do informacji, że odcinek Chojnice - Drzewicz jest w pełni przejezdny, natomiast wschodnia strona Parku Narodowego "Bory Tucholskie" jest w dużo gorszym stanie. Informacje te pochodziły z przełomu sierpnia i września i nie liczyłem, by zdążono się uporać z tak wielkimi szkodami wyrządzonymi przez nawałnicę. Byłem przygotowany na konieczność korygowania drugiej części trasy. Niemniej kontynuowaliśmy jazdę wytyczonym śladem. Już pierwsze kilometry za Czarniżem pokazały, że jest źle...


Tak wyglądał las w tym miejscu. Droga na całe szczęście była w pełni udrożniona...


Kilka kilometrów terenu przy takim krajobrazie i wyjechaliśmy na drogę asfaltową. Tak mnie pochłonęło obserwowanie zniszczonych terenów, że przeoczyłem jezioro przy, którym chciałem się koniecznie zatrzymać ze względu na nazwę. Chodzi o jezioro Trzemeszno. Taka mała ciekawostka, że mieszkam w miejscowości o tej nazwie, a jezioro znajduje się jakieś 150 km dalej :D Zbliżaliśmy się do miejscowości Okręglik, a widoki były coraz bardziej przerażające. W tym miejscu był las...


Jak widać praca tu wre. W oddali zauważyć można spore stosy pociętego drzewa, które czeka na wywózkę. Jeszcze dalej pracowali ludzie i ciężki sprzęt. Pracy do wykonania zostało jeszcze sporo. Przy drodze, którą się poruszaliśmy postawiona została nowa linia energetyczna z solidnymi, betonowymi słupami. Po lewej stronie widać było szczątki połamanych, starych, drewnianych słupów z zerwaną linią. Gdzieniegdzie stare słupy przetrwały...


W Okręgliku mijaliśmy wymowny kierunkowskaz...


"Rytel 6 km" - tak, to ten Rytel, który został odcięty od świata po przejściu sierpniowej nawałnicy. Ciarki przechodziły po plecach na myśl, co przeżywali tutejsi mieszkańcy tej pamiętnej nocy :-( Chwila zadumy i jechaliśmy dalej. Kilka minut i byliśmy w Zaporze, czy też jak wolą inni w miejscowości Mylof. Tutaj mieści się zapora na rzece Brda oraz hodowla pstrąga na Wielkim Kanale Brdy...


Ładnie prezentuje się miejsce po drugiej stronie, gdzie kanał łączy się z rzeką...


Takie obrazki, to był miód na oczy, mając na uwadze skalę zniszczeń w tym regionie. Kolejne kilometry, to jazda lasem, a w zasadzie to co po nim zostało wzdłuż jeziora Mylof. Jechaliśmy i cały czas zastanawialiśmy się kiedy te przykre obrazki się skończą...


Wyjeżdżając z lasu trafiliśmy patrol policji i straży leśnej, ale bez konsekwencji :-) Dojechaliśmy do miejscowości o kolejnej, wymownej nazwie...


Nazwa przyjaźnie nie brzmiała, ale smrodu nie uświadczyliśmy :-D Swoją drogą uwielbiam te tablice informujące o nazwie miejscowości w języku kaszubskim. W Męcikale na moment zatrzymaliśmy się, aby rzucić okiem na most, który powstał w ramach projektu budowy szlaków rowerowych "Kaszubska Marszruta"...


Z Męcikału mieliśmy jechać ścieżką rowerową, którą niestety nie dało się poruszać. Z uwagi na zaawansowane prace przy porządkowaniu lasu ścieżka zasypana była sporą ilością gałęzi z połamanych i usuwanych drzew. W związku z tym legalnie łamaliśmy zakaz jazdy dla rowerzystów po DW235. Przed Kłodawką ponownie wbiliśmy się do lasu, kierując się na Klosnowo. Stamtąd przyjemnym odcinkiem wzdłuż torów kolejowych dotarliśmy do Powałek. Tam króciutki postój na stacji kolejowej, bowiem Krzychu musiał podłączyć powerbanka pod swojego gps'a...


Kolejny odcinek, to przyjemny asfalt w kierunku Jarcewa...


Z Jarcewa był już rzut beretem do Chojnic. Jeszcze szybkie spojrzenie w bok...


I wjechaliśmy do Lasku Miejskiego mieszczącego się na terenie miasta. Tam zaskoczył nas bruk, niczym z trasy Paryż - Roubaix...


Po wyjeździe z lasu naszym oczom ukazał się obraz miasta Chojnice...


Przeprawić musieliśmy się jeszcze remontowaną ulicą Strzelecką i dotarliśmy do punktu docelowego, czyli parkingu, na którym zlokalizowane było nasze auto. Ogarnęliśmy się, zapakowaliśmy rowery na bagażnik i podjechaliśmy do centrum wypełnić puste żołądki. Po popasie ruszyliśmy w drogę powrotną do domów. W Trzemesznie zameldowaliśmy się około godziny 19:00. To była świetna sobota z masą wrażeń i oby takich więcej. Grzegorz, Krzychu - dzięki za wspólną jazdę ;-)

Reasumując, Kaszuby i Bory Tucholskie, to piękne miejsca. Gdybym miał więcej czasu, to spędzałbym tam zapewne minimum kilkanaście dni w roku. Krajobrazy i to co ma do zaoferowania tamtejszy region są wspaniałe. Nie wszystko da się pokazać i opisać. To trzeba zobaczyć. Niestety na tym wspaniałym obrazku dużą wyrwę wyrysowała natura. Sierpniowe nawałnice zniszczyły ogromną ilość terenów leśnych i chyba już nigdy Bory Tucholskie nie będą takie jak kiedyś. Niemniej w dalszym ciągu mają one sporo do zaoferowania i jak tylko odpowiednie służby doprowadzą te miejsca do porządku, to będzie można z nich korzystać pełną gębą.






  • DST 101.62km
  • Czas 03:37
  • VAVG 28.10km/h
  • VMAX 55.25km/h
  • Kalorie 4081kcal
  • Podjazdy 256m
  • Sprzęt Giant Revel 29er
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Spontaniczna i szybka stówka

Wtorek, 17 października 2017 · dodano: 18.10.2017 | Komentarze 3

Wtorek wolny od pracy, ale jak to u mnie bywa z czasem ciężko. Po obiedzie miałem natomiast małą misję - dostarczyć małą przesyłkę do Mogilna. Zagadałem do Kacpra czy pojedzie ze mną. Wyraził chęć przy okazji werbując także Krzycha. Krzychu z kolei wyraził chęć pojechania szosówką. Pomyślałem OK, skoro szosa, to może trochę wydłużyć trasę. I tak wydłużyliśmy trasę, że z początkowo planowanych 40 km wyszła z tego piękna stówka!!! Wyjechaliśmy w granicach godziny 15:15, a mając czas do 19:30, wiadomym było, że trzeba było cisnąć. Trasa wiodła przez Palędzie Kościelne, rejony Niestronna i Wieniec. Tam oczywiście obowiązkowo krótki postój na fotkę...


Po kilku kolejnych minutach byliśmy w Mogilnie. Szybkie doręczenie przesyłki i cisnęliśmy dalej. Po drodze uzupełniliśmy braki energetyczne i obraliśmy kierunek Przyjezierze. Jadąc przez Gębice i Ostrowo dotarliśmy na plażę w Przyjezierzu...


Z uwagi na szybkie tempo mieliśmy nieco więcej czasu na postój, więc urządziliśmy sobie mały popas, by nie zabrakło "prądu" na drugiej części trasy. Słońce powoli chowało się za horyzont...


By po chwili zniknąć za drzewami...


Drugą część trasy pokonaliśmy bez zatrzymywania, trzymając mocne tempo, jadąc przez Wilczyn, Zygmuntowo, Budzisław Kościelny, Anastazewo, Orchowo i Trzemżal. W Trzemesznie zameldowaliśmy się chwilę przed godziną 19:30, więc spasowani czasowo byliśmy idealnie. Panowie, dzięki za wspólną jazdę :-)


  • DST 104.26km
  • Teren 18.00km
  • Czas 04:17
  • VAVG 24.34km/h
  • VMAX 49.30km/h
  • Kalorie 4012kcal
  • Podjazdy 339m
  • Sprzęt Giant Revel 29er
  • Aktywność Jazda na rowerze

Praca + Lasy Czerniejewskie

Poniedziałek, 16 października 2017 · dodano: 18.10.2017 | Komentarze 3

Wczesnym rankiem do pracy na zebranie. Było słonecznie, ale dość rześko. Niemniej zapowiadał się przyjemny dzień, a zwiastowały to takie obrazki po drodze...


Po zebraniu miałem trochę czasu przed pracą, więc korzystając z pogody udałem się do Czerniejewa. Tam oczywiście wizyta w kolorowym, jesiennym parku. Zdjęć pałacu nie będzie, bowiem były inne ładniejsze widoki do focenia. Co roku jesienią jestem w tym miejscu i co roku zachwycam się tym miejscem, niczym szczerbaty sucharami...


Tym razem widok nie z pomostu, ale na pomost...


Niemniej podmokłą polaną dotarłem także na pomost. Spojrzenie w przeciwnym kierunku także było godne uwagi...


Następnie pokręciłem się trochę po parku. Poruszanie się takimi alejkami było niczym miód na serce...

Następnie udałem się w głąb Lasów Czerniejewskich. Trochę się musiałem nagimnastykować, bo powalonych drzew po drodze miałem mnóstwo. Na szczęście w głąb lasu było już lepiej...


Ale, oczywiście nie byłbym sobą, gdybym nie obrał ścieżki z "atrakcjami". Po kilku minutach jazdy trafiłem taką drogę, że ujechać nie szło. Koleiny niemal do kolan i wszechobecne błoto. Droga totalnie rozjechana przez ciężki sprzęt. Niemniej kontynuowałem jazdę, to jadąc po błocie, to po bezdrożach z racji głębokich kolein. Upaprałem się sporo, ale przynajmniej nie było nudno. Z lasu wyjechałem w okolicach Przyborowa i serwisówką S5 pomknąłem do Łubowa. Pędziłem asfaltem, a przede mną na niebie ukazały się cztery lecące, jeden za drugim samoloty, które zapewne kierowały się do Powidza..


Z Łubowa pojechałem do Owieczek, a stamtąd do Braciszewa. W Braciszewie ponownie wbiłem się na serwisówkę, by dojechać nią do zjazdu na Kłecko. Tam skierowałem się na Piekary, a dalej zmierzałem już w kierunku pracy. Pozostałą część dnia spędziłem wypełniając pracownicze obowiązki, a wieczorem wróciłem do Trzemeszna. Tym sposobem wyszła z tego w ten piękny poniedziałek całkiem przyjemna stówka ;-)


  • DST 104.56km
  • Teren 2.50km
  • Czas 03:55
  • VAVG 26.70km/h
  • VMAX 49.11km/h
  • Kalorie 4130kcal
  • Podjazdy 501m
  • Sprzęt Giant Revel 29er
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Pałuki, czyli Rogowo, Janowiec Wlkp. i Żnin

Niedziela, 27 sierpnia 2017 · dodano: 28.08.2017 | Komentarze 4

Niedziela, ostatni dzień urlopu, więc czas było ruszyć się po nadmorskim lenistwie i 8-dniowym odpoczynku od roweru. Na poranną wyrypę chętni byli także Kacper i Krzychu. Ruszyliśmy krótko po godzinie 8, wcześniej analizując burzową aurę na linii Żnin - Bydgoszcz i obraliśmy kierunek Pałuki, jadąc pod upierdliwy wmordewind. Najpierw pojechaliśmy w kierunku Rogowa przez Kruchowo, Jastrzębowo, Smolary i Lubcz. Na wylocie z Lubcza naszym oczom ukazały się zniszczenia jakie wyrządziła nawałnica 11 sierpnia...


Dalej krótki odcinek DK 5 i zameldowaliśmy się w Rogowie, skąd pomknęliśmy na Janowiec Wielkopolski. Gdy tylko przekroczyliśmy granicę Rogowa ujrzeliśmy ogrom zniszczeń. Las między Rogowem, a Rzymem praktycznie przestał istnieć...


Drzewa połamane, niczym zapałki...


Taki obraz ciągnął się przez dobre paręset metrów. Wcześniej słyszałem o tych zniszczeniach z opowiadań różnych osób, ale nie sądziłem, że stało się to na taką skalę. Przyjemne ścieżki i tereny w rejonie jeziora Rogowskiego zamieniły się w wielkie pobojowisko. Aż się nie chce wierzyć :-( Dalej kontynuowaliśmy jazdę w kierunku Janowca. Minęliśmy Kołdrąb i po kilkunastu kolejnych minutach zameldowaliśmy się w Janowcu Wielkopolskim, gdzie zrobiliśmy krótką przerwę na konsumpcję. Myślałem, że to miasto ma nieco więcej do zaoferowania, a faktycznie jest to takie zadupie. Gdyby nie zaniedbana fontanna, to największą "atrakcją" tego miasta byłby chyba sklep sieci "Biedronka" :D...


Z Janowca pojechaliśmy do pobliskiego Zrazimia obejrzeć stary, opuszczony kościół ewangelicki z 1892 roku...


Wejście do kościoła jest nieźle zarośnięte...


Po wejściu do kruchty można dostrzec stary, niemiecki napis...


W kościele nie zostało praktycznie nic, poza masywnym, kamiennym ołtarzem...


Widok od strony ołtarza...


Spojrzenie szerszym okiem...


Po wyjściu na zewnątrz dotarliśmy jeszcze do schodów, które prowadziły do dzwonnicy. Na samą górę wejść się nie da. Były tam zapewne wcześniej drewniane schody, których już nie ma. Dotarliśmy tylko na poziom piętra...


Po rekonesansie w kościele pomknęliśmy dalej w kierunku Żnina. Na tym odcinku wiało nam ładnie w plecy, więc prędkość znacząco wzrosła. W pewnym momencie na horyzoncie ukazał nam się mały punkcik, do którego stopniowo się zbliżaliśmy. Po kilku minutach wywnioskowałem, że będzie to jakiś szosowiec i zażartowałem, że go dogonimy. Kacper wziął to na poważnie i zaczął gonić, trzymając prędkość powyżej 40 km/h. Minęło kilka chwil i przegonił kolesia. My z Krzychem na spokojnie dojechaliśmy do niego po dłuższej chwili. Okazało się, że był to sympatyczny Pan, który wybrał się na ustawkę z kilkudziesięcioma innymi szosowcami ze Żnina i po prostu odpadł z grupy. Wspólnie gawędząc dojechaliśmy razem do Żnina w rejon stadionu, gdzie rozjeżdżało się sporo szosowców. Dowiedzieliśmy się, że w najbliższą niedzielę organizowany jest tam wyścig kolarski, gdzie swój udział zgłosiło już blisko 400 kolarzy. Mijając stadion pożegnaliśmy się z towarzyszem od szosy i pomknęliśmy dalej przez Wenecję, okolice Folusza i Chomiążę Szlachecką. W Gąsawce nad jeziorem Oćwieckim zrobiliśmy ostatni pit stop tego dnia...


Dalej leśnostradą pomknęliśmy do Gołąbek i przez Ławki i Kruchowo wróciliśmy do Trzemeszna. Mimo wietrznej i pochmurnej aury wyszedł przyjemny i ciekawy trip. Dzięki Panowie za wspólną jazdę ;-)


  • DST 137.14km
  • Teren 39.00km
  • Czas 05:29
  • VAVG 25.01km/h
  • VMAX 66.39km/h
  • Kalorie 4523kcal
  • Podjazdy 657m
  • Sprzęt Giant Revel 29er
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

NSR, WPN i podpoznańskie fyrtle, czyli dużo piachu i kurzu

Środa, 9 sierpnia 2017 · dodano: 10.08.2017 | Komentarze 1

Na środę wspólnie z Kacprem i Grzegorzem umówiliśmy się na konkretniejsze kręcenie. Padł pomysł, aby pojechać do Wielkopolskiego Parku Narodowego. Zbiórka o godzinie 7:00 na dworcu PKP w Trzemesznie, następnie zakup biletów i o 7:21 ruszyliśmy baną w stronę Poznania. Jako, że wcześniej nie było mnie w tamtejszych rejonach i kompletnie ich nie znam ślad wyrypy zapożyczyłem od Kubolsky'ego , który razem z MarcinemPanem Jurkiem i Mateuszem odwiedzili te rewiry w kwietniu 2015. Skorygowałem nieco ślad z pominięciem Kórnika, gdyż osobiście byłem ograniczony czasowo do godziny 15. Było to i tak mało czasu, więc były dwie opcje. Pierwsza, to ominięcie Mosiny kosztem czasu na pstrykanie fotek, lub druga zrobienie całej zakładanej trasy z minimalną ilością postojów. Jako, że celem samym w sobie było kręcenie padło na drugą opcję. Do Poznania dotarliśmy o godzinie 8:20, wysiadając na stacji Poznań Wschód. Od razu skierowaliśmy się na Wartostradę i pomknęliśmy w rejon ulicy Hetmańskiej. Tam mostem przeprawiliśmy się na drugi brzeg Warty...


Dalej kontynuowaliśmy jazdę wzdłuż brzegu Warty, gdzie dopadł nas niewielki deszcz. Przyjemne kręcenie w terenie i nim się obejrzeliśmy byliśmy w Mosinie. Następnie podjazd do Ludwikowa i byliśmy w Wielkopolskim Parku Narodowym. Tam kontynuowaliśmy jazdę w terenie, robiąc krótką przerwę nad brzegiem jeziora Góreckiego...


Powrót do Mosiny nastąpił szybkim zjazdem ulicą Pożegnowską, gdzie minimalnie poprawiłem swoją życiówkę, jeśli chodzi o Vmax. Od środy to 66,39 km/h. Liczyłem na 70 km/h, ale wiatr przeszkodził nieco. Z Mosiny obraliśmy kurs prosto na Trzemeszno jadąc przez Rogalinek i Kubalin, gdzie zmuszeni byliśmy do przymusowego postoju. Ja i Grzegorz złapaliśmy laczka. Na kilkuset metrowym odcinku drogi trwało wysypywanie drobnych kamyszków, które wbiły nam się w opony. U Grzegorza zadziałało mleczko, ale nie bez problemów. U mnie koniecznym było łatanie dętki...


Chcąc ominąć kolejny kamienisty odcinek, skorygowaliśmy nieco trasę i wpakowaliśmy się w niezłą piaskownicę, z którą przyszło się nam zmierzyć. Dalej już bez przygód, ale szybkim tempem (trzeba było odrobić stracony czas) jechaliśmy przez Borówiec, Robakowo, Tulce, Gowarzewo, Kostrzyn, Iwno, Wierzyce i Pierzyska. Tam zjechaliśmy z serwisówki S5 w kierunku Mnichowa. Dalej kręcenie przez gnieźnieńskie osiedle Pustachowa, a następnie Osiniec, Szczytniki Duchowne, Wierzbiczany, Kalina, Wymysłowo, Święte i zameldowaliśmy się w Trzemesznie. Próg mieszkania przekroczyłem chwilę przed godziną 15, więc idealnie wycyrklowany czas :D

Wyprawa w pełni udana, a najlepiej świadczy o tym ilość brudu i kurzu, która pokryła nas i nasze rowery. Grzegorz, Kacper - dzięki za wspólną jazdę ;-)


  • DST 105.12km
  • Teren 36.00km
  • Czas 03:58
  • VAVG 26.50km/h
  • VMAX 51.25km/h
  • Kalorie 3198kcal
  • Podjazdy 445m
  • Sprzęt Giant Revel 29er
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Powidzki Park Krajobrazowy

Poniedziałek, 24 lipca 2017 · dodano: 26.07.2017 | Komentarze 1

Poniedziałek od rana, to kręcenie po Powidzkim Parku Krajobrazowym w towarzystwie Kacpra i Krzycha. Trasa wiodła przez Gaj i dalej lasy skorzęcińskie. Następnie przejazd singielkiem i kładką do Wylatkowa. Kładka jest w coraz gorszym stanie i strach nią już jeździć. Z Wylatkowa pojechaliśmy do Smolników Powidzkich, następnie rejon "Grubego Dębu", Sadówiec, Osówiec i Suszewo. Przejechaliśmy między jeziorami: Suszewskim, Kownackim i cisnęliśmy dalej. Poruszaliśmy się przyjemnymi rewirami, by dotrzeć do Budzisławia Kościelnego. Stamtąd do Anastazewa i ponownie leśnymi duktami w rejonie Skrzynki. Po kilku minutach zawitaliśmy w Kosewie, gdzie nad jeziorem Powidzkim zrobiliśmy krótką przerwę...


Jachty stacjonujące u brzegu...


Następnie pojechaliśmy do Giewartowa, gdzie w miejscowym markecie uzupełniliśmy zapas płynów. Po dłuższej przerwie ruszyliśmy dalej i kierowaliśmy się na drugą stronę jeziora. Między Posadą, a Polanowem zrobiliśmy krótki postój przy torach kolejowych...


Nasze rumaki...


Po krótkim postoju pomknęliśmy prosto do Powidza, gdzie zrobiliśmy małą rundkę po promenadzie i dalej przez Witkowo, Miroszkę i Miaty dotarliśmy do Trzemeszna. Wyszła przyjemna stówka z małym haczykiem. Szkoda, że najbliższe dni zapowiadają się deszczowo, bo chęci do jazdy sporo :-P


  • DST 102.23km
  • Teren 21.00km
  • Czas 04:11
  • VAVG 24.44km/h
  • VMAX 48.72km/h
  • HRmax 174 ( 93%)
  • HRavg 138 ( 73%)
  • Kalorie 2950kcal
  • Podjazdy 413m
  • Sprzęt Giant Revel 29er
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Piechcin, Barcin, Dolina Rzeki Gąsawki

Środa, 21 czerwca 2017 · dodano: 22.06.2017 | Komentarze 2

Ns środowe popołudnie umówiłem się z Kacprem i Karolem, a naszym głównym celem wyprawy miał być Piechcin. Najpierw pomknęliśmy moim ulubionym wariantem w kierunku Wieńca przez Kruchowo, Ignalin i Przyjmę. Jezioro Wienieckie jak zwykle prezentowało się wybornie...


I tradycyjnie w tym miejscu selfie...


Dalej pojechaliśmy przez Czarne Olendry mijając po drodze tor off-road'owy. W sumie fajny tor do treningów MTB na podjazdy i zjazdy. Szkoda, że ogrodzony...


Kolejne mijane miejscowości to Parlin, Dąbrowa, Słaboszewo i Szeroki Kamień. Tam już całkiem okazale na horyzoncie prezentowała się piechcińska hałda...


Mieliśmy też przyjemność spotkać sympatyczne kozy...


W samym Piechcinie najpierw zajrzeliśmy nad zalany kamieniołom...


Karol zażył kąpieli, my z Kacprem się posililiśmy, a następnie pojechaliśmy zobaczyć wielką dziurę...


Skala wykopaliska jest ogromna, a czystą przyjemnością byłoby pojeździć tą ścieżką na dole...


O panoramę, aż się prosiło w tym miejscu...


Z Piechcina przez Bielawy i Krotoszyn pojechaliśmy do Barcina. Tam zajrzeliśmy pod ratusz i położony w sąsiedztwie Rynek...


Przed wyjazdem jeszcze rzut oka na rzekę Noteć i wieżę kościoła pw. św. Jakuba Większego...


Z Barcina kierowaliśmy się w stronę Trzemeszna jadąc początkowo przez Wolice i Wójcin. W Wolicach czekał na nas całkiem spory podjazd. Tutaj Karol w jego finalnej części...


Dalej pomknęliśmy do Annowa, gdzie wykręciliśmy w las celem dostania się na lądowisko leśne. Niestety jedyne co było nam dane zobaczyć, to ogrodzenie i mieszczącą się tam tablicę informacyjną...


Troszkę poszperałem w necie i trafiłem na zdjęcie z lotu tego lądowiska. Prezentuje się całkiem, całkiem...

Fotografia pochodzi ze strony lotniska.dlapilota.pl. O samym lądowisku w Annowie można dowiedzieć się nieco więcej właśnie na portalu dlapilota.pl.

Kolejne miejscowości na naszej trasie to Rozalinowo, Laski Wielkie i Chomiąża Szlachecka. Plan był taki, aby jechać prosto w stronę Trzemeszna, ale że Karol został nieco z tyłu (później okazało się, że zajrzał do dewastowanego środka w Gąsawce), to razem z Kacprem wjechaliśmy na ścieżkę przyrodniczą "Dolina Rzeki Gąsawki"...


Karola złapaliśmy odpoczywającego na plaży w Gołąbkach. Też na moment się zatrzymaliśmy i obserwowaliśmy słońce, które powoli chowało się za drzewami okalającymi jezioro Przedwieśnia...


Z Gołąbek kierowaliśmy się już bezpośrednio na Trzemeszno jadąc przez Grabowo, Kruchowo i Niewolno. Wyszedł nam tego środowego popołudnia/wieczoru bardzo przyjemny trip i każdy był z tego bardzo zadowolony. Oby takich więcej!!!



  • DST 106.99km
  • Teren 15.00km
  • Czas 04:07
  • VAVG 25.99km/h
  • VMAX 49.89km/h
  • Kalorie 4170kcal
  • Podjazdy 240m
  • Sprzęt Giant Revel 29er
  • Aktywność Jazda na rowerze

Mikorzyn 2017 [2/3] - Ślesin, Kramsk, wieża w Paprotni, NSR, Konin

Poniedziałek, 5 czerwca 2017 · dodano: 09.06.2017 | Komentarze 3

Na poniedziałek miałem zaplanowanego konkretniejszego tripa. Byłem jednak ograniczony mocno czasowo, gdyż w pierwszej kolejności był to wyjazd służbowy. Aby zrealizować cel trzeba było wstać wczesnym rankiem, zanim jeszcze zaczęto podawać śniadanie w ośrodku. Wszamałem to co przywiozłem ze sobą i ruszyłem w drogę. Pogoda zgoła odmienna od tej niedzielnej - przyjemne słońce i bezchmurne niebo, co zwiastowało udany wypad. Na pierwszy ogień poszedł Ślesin. Zajrzałem, więc na tamtejszy Rynek...


Następnie skierowałem się na DW 263 przejeżdżając pod Łukiem Napoleona...


Po chwili byłem nad jeziorem Ślesińskim...


Zlokalizowana jest tam marina, w której cumują motorówki i małe jachty...


Po drugiej stronie mieści się przyjemny skwer...


Dalsza jazda to kilka kilometrów asfaltówki DW 263 i dojazd do miejscowości Ignacewo. Tam opuściłem drogę wojewódzką, wjeżdżając w przyjemne ścieżki. Trochę asfaltu, trochę terenu, ale wokół piękny las...


Z przyjemnych terenów ponownie wjechałem na DW 263, ale tylko na moment i kierowałem się w stronę miejscowości Police. Po mojej prawej stronie ukazał się teren niczym na jakimś pogórzu...


W miejscowości Police działa KWB Konin. Nawet nie przypuszczałem, że w tym kierunku też mają swoje tereny...


Następnie pojechałem do Kramska. Tam moją uwagę zwrócił kościół pw św. Stanisława Biskupa Męczennika, który położony jest w przyjemnej i zadbanej okolicy...


Z Kramska zmierzałem w kierunku rzeki Warta, po drodze przejeżdżając nad trasą kolejową Poznań - Konin - Warszawa...


Kilka kolejnych kilometrów i dotarłem do przeprawy promowej na Warcie w okolicy miejscowości Ksawerów. Zdziwił mnie opuszczony szlaban. Mimo to podjechałem pod prom, a tam koleś poinformował mnie, że przeprawa jest nieczynna z uwagi na awarię. W tym momencie wiedziałem, że moje plany się nieco skomplikowały. Nie mając pojęcia gdzie jechać dalej, zapytałem o najbliższą przeprawę. Pan obsługujący prom poinformował mnie, że muszę pojechać wałem przeciwpowodziowym jakieś 5-6 km w stronę Koła i tam mieści się kolejny prom. Nie widząc innego wyjścia uczyniłem tak, a nie inaczej...


Wiedziałem też, że mój kilometraż się zwiększy, a czas miałem ograniczony. Po kilku minutach dotarłem do przeprawy promowej w rejonie miejscowości Waki. Tu już bez przeszkód dostałem się na drugi brzeg rzeki...


Następnie przez miejscowości Tury i Krzymów dotarłem do głównego celu - wieży widokowej w Paprotni...


Podjechałem pod wieżę, zaparkowałem rower i udałem się na górę. A tam oczywiście przyjemne widoki. Spojrzenie w kierunku Lichenia...


W oddali Konin i elektrownia na Pątnowie...


Pobliskie tereny z torem off road'owym...


I na koniec selfie...


Z Paprotni planowałem przy dobrym czasie pomknąć jeszcze na Złotą Górę, ale z uwagi na komplikacje przy przeprawie promowej zmuszony byłem odpuścić. Swoje dwa kółka skierowałem na NSR, a następnie ponownie w stronę Warty, gdzie w rejonie miejscowości Ładorudz czekała mnie kolejna przeprawa promowa. I tutaj znów w łeb wziął mój plan. Prom był, ale na brzegu...


Zero żywej duszy, żadnej informacji o braku możliwości przeprawy, taka sobie samowolka. Zmuszony byłem zawrócić i kolejny raz zmienić trasę. Z racji tego, że do Konina było całkiem blisko podjąłem decyzję o jeździe wałem przeciwpowodziowym do samego miasta. Tak czyniąc dotarłem na staromiejskie bulwary...


Przeprawiłem się przez Konin i zmierzałem w kierunku Mikorzyna. Czasu jeszcze troszkę miałem, a widząc że do stówki brakuje niewiele pojechałem nieco na okrętkę przez Wieruszew i Władzimirów. Tym sposobem zamiast planowanych osiemdziesięciu kilometrów pyknęła ponad stówka :-) Do Mikorzyna dotarłem kilkanaście minut przed planowanym zebraniem służbowym. Wziąłem szybki prysznic, ogarnąłem się i dalszą część dnia spędziłem służbowo. Ta poranna, rowerowa była bardzo udana. W pięknej pogodzie udało mi się zobaczyć kilka ciekawych miejsc, jednych już znanych, innych do tej pory nie. Takich tripów, oby było jeszcze więcej ;-)


  • DST 101.56km
  • Teren 19.00km
  • Czas 03:53
  • VAVG 26.15km/h
  • VMAX 42.42km/h
  • Kalorie 3985kcal
  • Podjazdy 406m
  • Sprzęt Giant Revel 29er
  • Aktywność Jazda na rowerze

Czerniejewo - S5, wieczorem z pracy

Środa, 17 maja 2017 · dodano: 18.05.2017 | Komentarze 3

Rankiem pojechałem zawieźć auto do serwisu szyb samochodowych. Tym razem w celu przyciemnienia szyb. Umówiłem się kilka dni wcześniej i zupełnie zapomniałem, że tego dnia pracuję na popołudnie. Nie opłacało mi się wracać do Trzemeszna, więc plan mógł być tylko jeden - zapakować rower na pakę i pokręcić przed pracą. Auto zostawiłem w serwisie, zabrałem klamoty i podjechałem do pracy je zostawić, tak aby swobodniej się kręciło. Z pracy już na luzaku ruszyłem na spontanicznie zaplanowaną trasę. Miałem trzy godziny czasu, więc można było zrobić jakąś sensowną trasę. Jako, że dawno nie było mnie w Czerniejewie, to skierowałem swoje dwa koła właśnie tam. Najpierw przejazd przez centrum Gniezna i wylot ulicą Wrzesińską, gdzie wbiłem się w ścieżkę rowerową, którą dojechałem do Cielimowa. Dalej w las w kierunku Gębarzewa, ale odbiłem nieco wcześniej i terenowym duktem dojechałem do samego Żydowa. Z Żydowa już asfaltem do samego Czerniejewa, a jak Czerniejewo to oczywiście pałac...


Krótka pauza i kręciłem dalej po parku...


Dalszy plan był taki, aby dojechać do serwisówki S5. Teoretycznie najprościej byłoby dojechać asfaltówką, która prowadzi z Czerniejewa prosto do Wierzyc, ale nie bardzo widział mi się ten wariant. Postanowiłem dojechać tam terenem, więc pomknąłem przez Lasy Czerniejewskie, których kompletnie nie znam. Jechałem na czuja. Leśny dukt musiał mnie przecież gdzieś doprowadzić. Jedynym ograniczeniem był czas, bo do pracy trzeba było zdążyć. I tak sobie jechałem i jechałem, aż wyjechałem w Przyborowie. Tu już tereny nieco znajome. Dalej kierowałem się żółtym szlakiem, by po kilku minutach dotrzeć w rejon drogi serwisowej przy węźle Wierzyce. No to byłem w domu. Kolejne kilometry jak po sznurku, aż do Gniezna. Gdzieś tam w rejonie Łubowa minąłem się z Kubolsky'm, który mknął w kierunku Poznania. Dojeżdżając do Gniezna zorientowałem się, że czasu mam jeszcze całkiem sporo, więc przez ul. Kiszkowską i Piekary pojechałem w kierunku Obory. Z Piekar rozlegał się przyjemny widok na uprawę rzepaku z katedrą w drugim planie...


Przed samą Oborą przejeżdżałem nad nowym odcinkiem S5...


Widać, że jakieś odcinki serwisowe powstają, więc być może szosowcy będą mieli kilka kolejnych kilometrów asfaltowych dywanów dla siebie. Z Obory pomknąłem w kierunku Zdziechowy, zahaczając o jej przedmieścia i dalej przez Krzyszczewo dotarłem do Gniezna. W Krzyszczewie z kolei przejazd pod S5 i tam też zaobserwowałem powstający odcinek serwisowy. Do Gniezna wjechałem od strony Pyszczyna, gdzie powstaje jakiś wielki magazyn. Wywnioskowałem to po kilku, może nawet kilkunastu stanowiskach do załadunku TIRów. W pracy zameldowałem się pół godziny przed czasem, gdzie spokojnie mogłem się odświeżyć i wziąć do roboty, a było co robić. Ciepło się zrobiło, to i ludzie garną po obuwie.

Wieczorem powrót z pracy. Celowo wybrałem wariant przez Dębówiec, Lasy Królewskie, Grabowo, Jastrzębowo i Kruchowo, bo w ten oto sposób pyknęła mi tego dnia druga setunia w tym roku :-)


  • DST 121.90km
  • Teren 33.00km
  • Czas 05:03
  • VAVG 24.14km/h
  • VMAX 49.69km/h
  • HRmax 169 ( 90%)
  • HRavg 145 ( 77%)
  • Kalorie 3928kcal
  • Podjazdy 588m
  • Sprzęt Giant Revel 29er
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Śnieżycowy Jar

Niedziela, 12 marca 2017 · dodano: 14.03.2017 | Komentarze 3

Na niedzielę udało się zaplanować konkretniejszego tripa. Temat najpierw nakręcił Karol, więc zrobiłem rozeznanie w domu, jak wygląda sytuacja. W momencie, gdy było zielone światło zwerbowałem chłopaków w osobach: Bobiko, Kacper, Grzechu i Krzychu. Zapowiadało się na solidną ekipę sześciu chłopa. Start zaplanowaliśmy na godzinę 7:15. Jak się później okazało główny pomysłodawca wycieczki nie stawił się na zbiórce, gdyż zaspał. Karol był tak wymęczony tygodniem pracy, że jego organizm wybrał spanie. Pozostało, więc nam kręcić w pięciu, co też było przyzwoitą liczbą. Z Trzemeszna ruszyliśmy w czwórkę, a w Gnieźnie dołączyć miał Bobiko. Jako, że prognozy zapowiadały chłodny poranek dojazd do Gniezna zaplanowałem tak, aby szybko się rozgrzać. Najpierw delikatny rozruch przez Miaty, by dalej wbić się w teren i tam mocniejszym tempem cisnąć w kierunku Wierzbiczan przez Wymysłowo i Kalinę. Gdy zrobiło się już ciepło, to równym, ale nadal dość mocnym tempem dotarliśmy do Gniezna przez Szczytniki Duchowne i Osiniec. W rejonie ulicy Poznańskiej dołączył Bobiko i odtąd mknęliśmy w komplecie pięciu osób. Nie zdążyliśmy się obejrzeć i już byliśmy w Lednogórze. Tempo było szybkie, ale wszyscy jechali, nikt nie marudził, że za szybko. Noga podawała w związku z czym nie było powodów, by zwolnić. Dalej przemknęliśmy przez Latalice, Krześlice, Bednary i byliśmy u stóp Puszczy Zielonka. Tu zrobiliśmy pierwszy postój na uzupełnienie płynów i kalorii...


Po chwili przerwy ruszyliśmy w las, jadąc Traktem Bednarskim...


Duża Gwiazda, czyli skrzyżowanie ośmiu traktów komunikacyjnych i dróg leśnych, gdzie ustawiony jest kamień pamiątkowy ku czci prof. Bogusława Fruzińskiego – współtwórcy Ośrodka Hodowli Zwierzyny "Zielonka"...


Następnie kierowaliśmy się przez Boduszewo, Murowaną Goślinę i Mściszewo, gdzie czekał nas całkiem spory podjazd. Stamtąd był już rzut beretem do Starczanowa, gdzie mieści się rezerwat przyrody "Śnieżycowy Jar". Dojazd na miejsce poszedł nam bardzo sprawnie, bowiem 80-kilometrowy odcinek pokonaliśmy ze średnią blisko 26 km/h. W rezerwacie czekały na nas takie widoki...


Trochę bliżej...


Zupełnie z bliska...


Kwiatki prezentują się znakomicie...


Po rekonesansie w rezerwacie trzeba było wjechać wymagającym terenem do góry. Tam zrobiliśmy zasłużoną, dłuższą przerwę. Każdy z nas wszamał pyszną, ciepłą grochóweczkę. Do tego uzupełnione kalorie, płyny i ruszyliśmy w drogę powrotną. Z racji dłuższej przerwy i konsumpcji ciepłego dania, tempo było już spokojniejsze. Meta była wstępnie zaplanowana w Biskupicach na stacji PKP, gdyż większość z nas nie dysponowała taką ilością czasu, by dotrzeć na kołach do Trzemeszna. Droga powrotna biegła przez Murowaną Goślinę, Rakownię i Kamieńsko. Tam grupa rozerwała się nieco. Kacper odczuwał powoli trudy mocnego tempa w drodze do rezerwatu. Postanowiliśmy razem z Bobiko zaczekać, robiąc krótką przerwę, natomiast Grzegorz i Krzychu pomknęli do przodu. Po chwili dojechał Kacper, który swoim tempem postanowił kontynuować jazdę. My z Bobiko ofociliśmy jeszcze wielki głaz...


Ruszyliśmy dalej z zamiarem dogonienia zmęczonego Kacpra, ale jak się później okazało pojechał on drogą asfaltową, natomiast my zaplanowanym wcześniej terenem przez Pławno i Dębogórę. W ten sposób zupełnie nieświadomie kręciliśmy dalej z trzech grupkach. Jadąc w kierunku Jerzykowa mieliśmy po swojej stronie jezioro Kowalskie, więc postanowiliśmy zajrzeć nad jego linię brzegową...


Następnie przejazd przez Jerzykowo i zameldowaliśmy się w Biskupicach. Jako, że czasu do pociągu mieliśmy w granicach 40 minut, pomknęliśmy do Pobiedzisk, tam kończąc tą udaną wycieczkę. Zakupiliśmy bilety i skontaktowaliśmy się z pozostałą trójką bikerów. Okazało się, że zgodnie z pierwotnym planem są w Biskupicach i tam oczekują na pociąg. Powrót do Trzemeszna pociągiem, gdzie każdy z nas udał się już w swoim kierunku do domu na ciepły obiad. Wyjazd na duży plus.

Dzięki Panowie za wspólną jazdę!!!